Krótko ode mnie dla odmiany w tym tygodniu ;)
Hogwart, Skrzydło
szpitalne, rok 1971
Wysokie gotyckie okno wyłożone jest
witrażem ze szkiełek w różnych odcieniach niebieskiego. Niewiele przez nie
widać, ale przyjemnie stać w poświecie księżyca w pełni, która wpada do
pomieszczenia, wypełniając go chłodnym światłem, równoważonym przez ciepło
płonących świec płonących. Kiedyś bywaliśmy tu stałymi bywalcami i, zdaję się, niewiele
się zmieniło, choć żadne z nas nie rozgrywa już meczy quidditcha. Blizny na twarzy
przyjaciółki zdradzają, że sportowe kontuzje to była zaledwie rozgrzewka.
— Panie Hart, a pan dalej tutaj? —
przeciągający zgłoski głos szkolnej pielęgniarki wyrywa mnie z zamyślenia.
— Przepraszam. Rozumiem, że pora odwiedzin
już minęła?
Pani Wayne prycha wesoło.
— Całe wieki temu — rzuca z
uśmiechem. — Ale kadry nauczycielskiej to nie dotyczy.
— Skoro tak... To chyba to nie
kłopot, że tu przebywam? — Na wszelki wypadek uśmiecham się przymilnie.
— Żaden kłopot. — Pielęgniarka odwzajemnia
uśmiech, zakładając ręce na ramiona. — Dla mnie. Ale pan będzie niewyspany.
Zbywam te obawy machnięciem ręki.
— To nic. To… zupełnie nieważne. — W
roztargnieniu drapię się po głowie i zerkam z niepokojem na śpiącą Mads. Wygląda
naprawdę marnie.
Pielęgniarka podąża za moim
spojrzeniem.
— Nic jej nie będzie — rozwiewa moje
obawy. — Była tylko przemęczona. Podałam jej eliksir, po którym wypocznie, nie dręczona
żadnymi snami.
— To dobrze. — Rzeczywiście wygląda
na wykończoną. Koszmary – założę się, że miewa je regularnie – w niczym by nie
pomogły.
— Proszę się nie martwić i samemu też
odpocząć. — Pani Wayne ściska krótko moje ramię.
— Tak zrobię — obiecuję. — Zaraz
sobie pójdę.
Pielęgniarka odchodzi, a ja stoję
jeszcze chwilę, patrząc w wykończoną twarz Mads i mam nadzieję, że choć tej
nocy wypocznie, nie prześladowana obrazami przeszłości. Wzdycham, próbując zapanować
nad poczuciem winy. Nie wydaje mi się, żeby obraz, który sobą przedstawia, zadowolił
cię, Garrett. Chyba nie tego dla niej chciałeś.
I SUPPOSE
SHE'S SUPPOSED TO BE
Poklepuję nerwowo barierkę łóżka i odchodzę.
Kiedy byłem młodszy,
uwielbiałem się szwendać po zmierzchu i chyba nigdy nie zaniepokoiła mnie myśl,
że w sumie to nie wiem, co kryje się w mroku. Zawsze uważałem, że Hogwart to
najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Dalej tak uważam, a jednak świadomość, jaki
jest monumentalny, ile kryje tajemnic, komnat, ukrytych przejść, korytarzy, schodów, lochów,
teraz bez wyjątku pogrążonych w ciemności, budzi mój delikatny niepokój. Zupełnie
jakby dopiero po zachodzie słońca jakiś bezimienny strach zyskiwał moc materializowania
się w ciemnych kątach.
Idę korytarzem łączącym skrzydło szpitalne z wieżą zegarową, którą od najwyższego piętra na poziomie szpitala, po parter wypełnia monumentalne, stalowe wahadło. Jeszcze za czasów szkolnych uwielbiałem tu przychodzić i patrzeć, jak się kołysze, potężnie i monotonne, sunie z jednego końca wieży na drugi z przyjemnym, wzmaganym pędem zgrzytem. Po zmroku jest tu mniej przytulnie, ruch wahadła w ciemności rejestrowany kątem oka bywa zaskakujący, a światło księżyca wydobywa z kątów krzywe, ruchome cienie. Ale nawet teraz dobrze się tu czuję, wśród dźwięku zegara, chłodu i spokoju. Wieża łączy kamień z ciemnym drewnem, deski skrzypią pod stopami, gdy schodzę kolejne piętra w dół. Spędziliśmy tutaj długie godziny na rozmowach i ćwiczeniu zaklęć, gdy wahadło kiwało się nad naszymi głowami, powolnie i majestatycznie, wydając jednostajne pomruki.
Wieża Zegarowa, 1962 rok
Szuuuu, cyk. Szuuuu, cyk.
Włosy mierzwi nam lekki pęd powietrza,
gdy dyskutujemy na temat wyższości Zmiatacza Piątki nad Kometą Dwieście Osiemdziesiąt.
Mads mnie przekrzykuje, na jej policzki występują rumieńce. Nie dba już o
przytaczanie logicznych argumentów, po prostu za wszelką cenę chce, żebym
przyznał jej rację.
— Czy ty w ogóle leciałeś już na Zmiataczu?
Bo z tego co wiem Gryffindor skąpi na wyposażenie swojej drużyn. — Zdążyłem ją
poznać na tyle, by wiedzieć, ze lubi uciekać się do drwi, gdy logika ją
zawodzi. — Zupełnie jakbyście sami wierzyli w to, że cokolwiek nie zrobicie i
tak nas nie pokonacie.
— Tak, bo Slytherin rzeczywiście lata
się na najnowszych modelach. Proszę cię. Macie jednego Zmiatacza na całą waszą
siódemkę. Latacie dookoła boiska na zmianę czy co?
— Wystarczy, że nasz szukający będzie
dosiadał Zmiatacza i jesteście skończeni!
— Oczywiście. Gdyby to sprzęt, a nie umiejętności
decydowały o wygranych, na miotłach profesjonalnych drużyn latałyby kukły!
— Może w twoich Renegatach! Im nic
już bardziej by nie zaszkodziło.
— Może. Najwidoczniej nawet kukły stałyby
w tabeli nad Rosomakami.
— Odszczekaj to! Odszczekaj albo giń!
— Mads, nie wygłupiaj się. — wzdycha
Garrett, który do tej pory przysłuchiwał się naszej wymianie zdań z
półuśmiechem na ustach, w międzyczasie odrabiając pracę z numerologii. — Schowaj
różdżkę.
— Nie będzie obrażał mojej drużyny!
— Daj spokój. Chyba nie będziesz robić scen z byle powodu.
— Byle powodu?! — Mads unosi w górę ręce,
jakby prosiła o cierpliwość. Różdżka celuje w niebo. — Gdybyś choć trochę
rozumiał quidditcha, znalazłbyś więcej niż jeden powód!
— Powód, żeby wydrapać sobie oczy i
nie oglądać tych twoich…
— Ostrzegam cię, Lex! Jeszcze jedno
słowo!
— …łamag. Gryffindor przy nich lata
jak przyszli mistrzowie, a nie jesteśmy nawet…
— RICTUSEMPRA!
Hej :)
OdpowiedzUsuńOch, jak miło, że wróciłaś do tej serii :) Mam nadzieję, że eliksir naprawdę pomoże i Mads obudzi się wypoczęta. Byle tylko trochę o siebie zadbała, to przemęczenie może kiedyś zabić.
Ciekawa ta perspektywa Lexa. Fajnie opisane miejsce, mimo że jest teraz po południu, to poczułam się, jakbym stała koło niego po zmroku i obserwowała ruch wahadła. A retrospekcja miała w sobie takie zabarwienie humorystyczne w tym dialogu, że wybacz, ale nie powstrzymałam się przed parsknięciem śmiechem. Dzięki za tę krótką, acz przyjemną i jednocześnie nieco mroczną opowiastkę.
Pozdrawiam,
Miachar