Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 5 czerwca 2022

[125] PICK YOUR POISON: Cause it's hurts ~ Wilczy


Patrzy na mnie. Okna komnat żarzą się, konkurując z blaskiem gwiazd i przypominają dziesiątki par jarzących się oczu. Hogwart niezmiernie budzi respekt i podziw dla zimnych, wysokich i niezdobytych murów, ciekawość tkwiących w nich tajemnic i skrytych wewnątrz niespodzianek. Jego monumentalność i zagadkowość zawsze sprawiała, że czułam się trochę nieswojo. Zawsze obserwowana. I zagubiona w obliczu jakiejś bezimiennej mocy, która zdawała się czegoś ode mnie oczekiwać.

Wymagania. Hogwart z nich słynął. Nie jestem ciekawa, czy jest tak nadal, nie chcę sprawdzać. Nie chcę znów czuć się oceniana i niewystarczająco dobra. Sklasyfikowana i napiętnowana godłem, wartościami, które się za nim kryją. Które… do mnie nie pasują.

 

***

Wielka Sala, Hogwart, 1959 rok

 

 

Setki płonących świec unosi się w powietrzu. Cztery długie stoły, ustawione jeden obok drugiego, zajmują niemal całą długość Sali. Wszyscy milkną, gdy grupa pierwszoroczniaków, w tym ja i mój brat, przechodzi środkiem i ustawia się przed jedynym stołem ustawionym prostopadle do pozostałych, gdzie zasiadają nauczyciele. Czuję na sobie ciężar spojrzeń i pełnej oczekiwania ciszy. Łapię Garretta za rękaw, a on zerka na mnie i dodaje mi odwagi uśmiechem. Nabieram powietrza. OK. Będzie w porządku, dopóki mamy siebie obok, wszystko będzie w porządku.

— Diaz, Aiden! — wykrzykuje wysoka, żylasta czarownica, trzymająca w rękach zwój, z którego wyczytuje nazwiska nowych uczniów. Spośród nas wyłania się drobny chłopiec o piaskowych włosach i wystraszonym spojrzeniu. Czarownica wkłada na jego głowę wyświechtaną tiarę, której szew tuż przy rondzie rozpruwa się po chwili, a na cała salę dobywa się wrzask:

  SLYTHERIN           !

Stół na samym końcu po prawej stronie ożywa za sprawą powściągliwych oklasków, a chłopiec zmierza w jego stronę, uśmiechając się niepewnie.

— Dreams, Emily!

Dziewczynka o kręconych, złocistych włosach dość pewnym krokiem wychodzi na środek, by usiąść na krześle i przejść Ceremonię Przydziału.

— HUFFLEPUFF! — oznajmia tiara, a uczniowie przy stole sąsiadującym ze Slytherinem witają entuzjastycznie nową koleżankę.

— Edison, Maria!

Piegowata, wysoka dziewczyna trafia do Ravenclawu, a po niej Florey, Mick zasilia szeregi Gryffindoru, podobnie jak Graves, Izabel. A potem…

— Grindelwald, Garrett!

Cisza kolejny raz obejmuje Salę. Gdy mój brat niepewnie występuje na środek, rozglądając się z obawą, ciszę zastępują szepty. Oczy Garretta znikają pod materiałem Tiary Przydziały, a ja przygryzam w oczekiwaniu policzki. Mam wrażenie, że trwa to dłużej niż zwykle, aż w końcu jest werdykt:

— RAVENCLAW!

Garrett zdejmuje tairę, pełen ulgi uśmiech wygina jego usta, mimo że środkowy stół nie wita go specjalnie radośnie. Nim do niego podbiega, puszcza do mnie oko.

— Zajmę ci miejsce! — woła wesoło, a ja staram się odwzajemnić jego optymizm. Ravenclaw. No tak, można się było tego spodziewać, w końcu jest bystry i niezwykle błyskotliwy. Ale czy ja mu w tym dorównuję? To on z nas dwojga jest tym mądrzejszym i zawsze wie, co trzeba zrobić. A ja? Ja nie dorastam mu do pięt. Może i jesteśmy do siebie podobni jak dwie krople wody, ale nie pod tym względem.

— Grindelwald, Maddinson!

Teraz w Sali zawrzało jak w ulu. Ludzie chyba nie sądzili, że może pojawić się dwoje osób z tak niesławnym nazwiskiem na raz. W przeciwieństwie do brata pokonałam dystans do tiary jak najszybciej i natychmiast wciągnęłam ją na głowę, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.

Kolejny Grindelwald? — słyszę cichy głosik. — Dziadek nie próżnował, co? Zobaczmy, co tu z wami zrobić… Tak, tak, twój brat to bystrzacha i Ravenclaw to idealne miejsce dla niego, ale czy dla ciebie?

Wbijam paznokcie w skórę, w głowie mam pustkę i tylko skupiam się na tym, by nie zwymiotować z nerwów.

Może i dorównujesz bratu inteligencją, ale… popatrzmy, co tu mamy. Tiara mruczy i mamrocze wprost do mojego ucha. Dużo poczucia dumy, prawda? I krzywdy. Ale i sprawiedliwości. Gotowość do poświęceń, lojalność. Głos milknie na kilka chwil, podczas których czuję, jakby ktoś wywracał w gorączkowym przeszukiwaniu całą moją osobistą przestrzeń. Jest tu coś jeszcze, odzywa się znów Tiara. Ciszej niż przedtem. Uważniej dobierając słowa. Coś… mrocznego. Coś… Z czym Ravenclaw nie da sobie rady.

— SLYTHERIN! — ryczy Tiara na całą Salę. Natychmiast zrywam ją z głowy i odrzucam na krzesło, wpierw pospiesznie z niego wstając.

 

AND IF IT'S REAL, WELL I DON'T WANT TO KNOW

 

Odszukuję wzrokiem brata, widzę rzednący na jego twarzy uśmiech. Oczy wypełniają mi łzy. Nie pomaga fakt, że przy stole, do którego zmierzam powolnym krokiem, jak po ogłoszeniu wyroku, rozlega się burza oklasków. Zupełnie jakby witali potomkinię bohatera, a nie zbrodniarza i czarnoksiężnika.

 

 

Hogwart, błonia, 1971 rok

 

Spacer okazuje się kiepskim pomysłem. Już po przejściu stu metrów jest mi zimno i cieknie mi z nosa. Żałuję, że nie wsiadłam do jednego z powozów ciągniętych przez te szkaradne wychudłe szkapy. Kiedy wyjątkowo chłodny powiew przenika moje ciało, kicham, ocieram nos rękawem i rezygnuję z przechadzki. Zatrzymuję się, wiatr targa włosami, tworząc bałagan, a ja koncentruję wszystkie siły potrzebne do teleportacji.

Otwieram oczy. Wciąż jestem w tym samym miejscu.

— Szlag — ogłaszam, przymykając oczy i przypominając sobie, że na terenach Hogwartu nie można się teleportować. — Jasna… — milknę, dostrzegając swoją ostatnią szansę na dotarcie do zamku szybciej. Na brzegu malującego się przede mną w dole jeziora przemieszczają się światła latarenek. Pierwszoroczniacy właśnie wsiadali do łódek, żeby zakończyć swoją pierwszą podróż do szkoły w tradycyjny sposób – przepływając jezioro.

— Hej! — drę się, a echo ponosi mój głos dalej. — Zaczekajcie na mnie!

Zbiegam ze zbocza, czarna szata łopocze za mną jak żagiel. Mocząc kostki, udaje mi się wskoczyć do ostatniej łódki, w której płyną ostatni maruderzy.

— No! Hehe. U-udało się! — dyszę, szczerząc zęby w przypływie endorfin i rozsiadam się w łódce, opierając ramiona na burcie. — No i co się gapicie? — burczę niezbyt uprzejmie do czwórki chłopaczków, którzy przyglądają mi się z konsternacją. Jeden z nich ma paskudną szramę na twarzy, drugi nosi okulary, trzeci w przyszłości będzie łamał kobiece serca, a czwarty jest najmniejszy z nich wszystkich i jako jedyny odwraca wzrok, więc wracam spojrzeniem do tego przystojniaczka o śmiałych, szarych oczach, który wyraźnie chce coś powiedzieć.

 

DON'T SPEAK,

I KNOW WHAT YOU'RE THINKING

— A pani to nie jest na to za stara? — pyta chłopak, starając się zachować powagę, ale idzie mu prawie tak samo marnie jak kolegom, których ramiona trzęsą się od powstrzymywanego śmiechu.

— A ty masz za dużo zębów czy co? — odgryzam się, na co rzednie mu mina, a reszta chłopców już otwarcie rży ze śmiechu. Wyciągam różdżkę, ale w jego spojrzeniu nie pojawia się nawet cień strachu, a ja wyczarowuję strumień ciepłego powietrza i zaczynam suszyć sobie skarpetki.

— Nie długo będzie tu pani nauczać, jeśli zamierza grozić uczniom — oznajmia mi czarnowłosy, mrużąc oczy.

— Nie zamierzam nikogo niczego uczyć, kolego — mruczę, krzywiąc się i jeszcze ciszej dodaję: — I wcale mi nie będzie przykro, jak mnie stąd szybko odeślą.

— Nie jest pani nauczycielem? — upewnia się okularnik.

— Nie, nie jestem żadnym nauczycielem — prycham. — Nie wytrzymałabym z takimi huncwotami.

Patrzę spode łba jak chłopcy wymieniają ze sobą zaciekawione spojrzenia.

— No to kim pani jest? — pyta najmniejszy z nich.

— Nową woźną? — podsuwa od niechcenia szarooki, wyraźnie sobie ze mnie kpiąc.

 

I DON'T NEED YOUR REASONS

— Ty — kiwam na niego podbródkiem, czyszcząc paznokciem przestrzeń między kłem a przedtrzonowcem — mówiłeś już, jak się nazywasz?

— Syriusz — odpowiada po krótkiej chwili wahania, podczas której pewnie analizował naprędce, czy grożą mu jakieś konsekwencje.

— Nie pytam, jak masz na imię, tylko jak się nazywasz — pouczam go bezwzględnie. — Nazwisko!

— Black.

— No i wszystko jasne. — Teraz ja uśmiecham się półgębkiem, wychylając w jego stronę. Dobrze znam to nazwisko. — Widzi pan, panie Black, tak się składa, że to, kim jestem, ma duży związek z tym, ilu członków pańskiej rodziny siedzi w Azkabanie — tłumaczę, z satysfakcją obserwując jego zmieniający się wyraz twarzy.

 

DON'T TELL ME 'CAUSE IT HURTS

Mam ochotę dopiec mu bardziej, ale przypominam sobie, że gówniarz ma tylko jedenaście lat. Że też dałam się wciągnąć w pyskówkę dzieciakom.

 

— Jestem aurorem — rzucam już nie tak zapalczywie, znów opierając się o burtę i patrząc na ciemną taflę jeziora

Rozlegają się pomruki zdziwienia.

— Ale po co w Hogwarcie aurorzy? — pyta mnie chłopiec z blizną. Być może tylko dlatego, żeby rozładować napięcie, bo niemal słyszę jak młody Black zgrzyta zębami, mierząc mnie nienawistnym spojrzeniem. — Czy zamek nie jest wystarczająco strzeżony zaklęciami?

Uśmiecham się na te słowa, a nawet cicho się śmieję. Przecież zapytałam niemal dokładnie o to samo.

— Myślę, że… — Nagle dostrzegam coś dziwnego tuż przy drugim brzegu, do którego się zbliżamy. — Co ten facet wyprawia?

Ściągam na nos gogle, które zwykle noszę na głowie, właśnie na wypadek takich sytuacji. Rzucono na nie zaklęcie lunety, dzięki czemu można dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu, bez względu na odległość.

We wodzie po kolana stoi mężczyzna, wywinięte nogawki prawie stykają się z lustrem wody. Co jakiś czas wraca na brzeg, gdzie stoi skrzynia, z której czerpie garść czegoś, co ugniata, następnie zamaszystym ruchem rzuca w wodę, niczym zanętę. Śledzę lot jednej z nich. W krótkim czasie w miejscu, w którym ląduje z pluskiem, coś zaczyna kotłować się pod powierzchnią. Przeczesując wzrokiem większą przestrzeń, dostrzegam, że woda pieni się w wielu miejscach, także blisko łódek. Jedna z nich na moich oczcach kołysze się gwałtownie, jakby od spodu coś w nią uderzyło.

— HEJ! HEJ, TY! — Wstaję, machając rękoma, żeby zwrócić na siebie uwagę maga na brzegu. — NATYCHMIAST PRZESTAŃ ROBIĆ TO, CO ROBISZ!

Ale jest już za późno. Gdy znów spoglądam w stronę atakowanej łódki, z wody wychyla się ciemny kształt, uwieszając burty, a wystarszone dzieciaki piszczą.

— Jasna cholera!

Przenoszę się na rufę, przeganiając chłopaków na dziób, i wtykam koniec różdżki do wody. Wymawiam zaklęcie, łódka zrywa się gwałtownie skacząc naprzód a ja kieruję nią niczym sterem, aż podpływam do przerażonych smarkaczy.

— Drętwota! — krzyczę, celując w plecy temu czemuś, co sztywnieje i z głośnym pluskiem spada do wody. — Jazda, wynosić mi się stąd. — Pomagam chłopcom przesiąść się ze swojej łódki do drugiej (Black nie korzysta z mojej pomocy, tylko przeskakuje zręcznie samodzielnie) i prędko podpływam na brzeg, żeby powstrzymać to szaleństwo.

— Co pan, na litość boską, wyczyniasz?! — krzyczę już z odległości kilku metrów. — Tam są dzieci, a pan wabisz tu jakieś potwory?!

 

DON'T SPEAK, I KNOW JUST WHAT YOU'RE SAYING
 

Zatrzymuję się w niedalekiej odległości od niego. Z bliska dostrzegam, że jest młodszy, niż się wydawało, a spod strzechy ciemnozłotych włosów spoglądają jasne, rozmarzone oczy.

— Potwory? — pyta niezbyt przytomnie, zaledwie na mnie zerkając i znów skupiając wzrok na wodzie. — Ach! Ma pani na myśli wodniki? — Nim udaje mi się go powstrzymać, rzuca kolejną zanętą. — Nie są groźne. Nie, kiedy ma się to. — Pokazuje mi ugniecioną z wodorostów kulkę. — Algi syberyjskie. Przepadają za nimi. — Tę również rzuca w wodę.

— Dobra, wierzę! Ale proszę już przestać, to nie jest bezpieczne — staram się go przekonać.

— Myli się pani, wodniki nie atakują, jeśli nie istnieje bezpośrednie zagrożenie dla ich życia.

 

SO PLEASE STOP EXPLAINING

— OK, możesz se pan myśleć, co chcesz, robić, co chcesz i karmić, co chcesz, ale nie kiedy są tu uczniowie!

— Pani nic nie rozumie, ja to robię właśnie dla uczniów. — Jego głos jest aksamitny i nieco rozciągliwy. — Potrzebuję tylko kilku sztuk. Niedługo do nas podpłyną.

  Po moim trupie! — oświadczam, rzucając kolejną drętwotą, w stronę najbliżej tworzącej się piany.

Czarodziej wydaje się skołowany, może nawet zszokowany faktem, że nie pozwolę podejść do siebie ani do żadnego ucznia jakimś morskim kreaturom.

— Dlaczego go pani wystraszyła? — Patrzy na mnie z wyrzutem, jego brwi unoszą się w wyraźnie zmartwienia i lekko do siebie zbliżają. — Teraz będę musiał zapracować na ich zaufanie.

Z fałd szat wyjmuje różdżkę, macha nią za siebie, a kufer na brzegu unosi się i dryfuje w powietrzu, kołysząc się na boki. Mija nas i zatrzymuje pokonawszy jeszcze ze cztery metry, niebezpiecznie przechylając wieko.

— Nawet nie próbuj… — zaczynam, przenosząc wzrok z kufra na twarz czarodzieja, który unosi brwi jeszcze wyżej, zbijając usta w dzióbek, jakby stanowił uosobienie niewinności. A potem lekko podryga w górę koniec różdżki. Cała zawartość kufra ląduje w wodzie.

— Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś! — Wciąż trzymając w ręku różdżkę, wsuwam palce we włosy, a wzburzona toń wokół nas rozszerza się i wznosi coraz wyżej.

— Ale to moja praca… — odpowiada czarodziej pogodnie, podczas gdy coś łapie mnie za kostkę i wciąga pod wodę.

 

DON’T TELL ME ‘CAUSE IT’S HURTS

 


1 komentarz:

  1. Hej :)
    Syriusz! To moja ukochana postać z HP, więc prawie pisnęłam, kiedy pojawił się tu w jedenastoletnim wcieleniu. Aż musiałam sprawdzić, w którym roku urodził się Harry, bo trochę mi nie grał ten 1971 rok, ale wychodzi na to, że dobrze to umieściłaś na linii czasu. Niemniej kolejny raz muszę przyznać, że połączenie Hogwartu i No Doubt to mieszanka, której się nie spodziewałam i nie wiedziałam, że jej potrzebuję. Tak tu wszystko ładnie ze sobą gra, jest magia, jest humor i ponownie zostałam z uczuciem, że chcę więcej. Dziękuję bardzo :) Tylko rzeknij jeszcze, kim jest ten czarodziej od wodników, bo mnie to będzie nurtować.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń