Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 5 czerwca 2022

[125] Bore da: Aquí estás tan cerca, tan lejos ~Miachar

 04.06.20XX

Autor: Marut’a

0 KOMENTARZY

Bore da! Dzień dobry!

Też to czujecie? Promienie słońce padające na twarz już od porannych godzin, praktycznie brak chmur na niebie i powietrze, które nie tylko pachnie kwiatami, ale też ciepłem? Lato coraz bardziej za pasem, jednak mnie marzy się od niego ucieczka – przeniesienie na kilka tygodni do miejsca, gdzie wciąż panuje przyjemny chłód, który pozwala zebrać myśli i tworzyć tak, jak chce tego moja wena, nie sztywno rozłożone godziny pracy i przyjęty odgórnie plan do zrealizowania.
Taka ucieczka pomogłaby mi zebrać myśli i odpocząć – w ostatecznym rachunku jestem przecież tylko człowiekiem, który może zacząć niedomagać na jakimś polu. Jednak moje znużenie i zmęczenie ma niecodzienne – jak mi się wydaje – podłoże. Wiecie, co mnie męczy? Sny.
Nie mogę powiedzieć, by były to koszmary, lecz sny będące nieprzyjemne, z których nie można by obudzić się w dobrym humorze. Jeśli ktoś z Was wie, jak sobie z tym poradzić, chętnie przyjmę wszelkie porady. Jak i też bilet do północnej Europy, gdzie spotkam chłód, który wolę od upałów i wysokich temperatur. Może jakaś zamiana mieszkań?
Oczywiście nie mówię do końca poważnie. Na upały mam rady, lecz ze snami radzę sobie mniej, niech więc nikogo nie dziwi, że nawet w weekend na mojej twarzy niełatwo dostrzec radość.
Trzymajcie się, mam nadzieję, że u Was jest i będzie lepiej!


Tworząc treści dla Księgarni myśli, mojego własnego bloga, wychodziłam z założenia, że mogę podzielić się tym, co mnie nurtuje, niekoniecznie to, co dzieje się w świecie czy chociażby w mojej lokalnej społeczności. To w kolejnych postach chciałam dzielić się swoimi spostrzeżeniami, uwagami, uczuciami, bo w takiej wersji przychodziło mi to najłatwiej. A ostatnimi czasy potrzebowałam wygadać się w taki sposób, by uzmysłowić sobie, że naprawdę coś się dzieje, nie będąc przy tym czymś całkowicie dobrym. 

Nie byłam w stanie powiedzieć komukolwiek o tym, że od kilku tygodni w koszmarze powracała do mnie rozmowa sprzed prawie roku, kiedy to znienacka zaatakowano mnie informacją, że będę odpowiedzialna za nowy, mały dział w gazecie. Jak bumerang wracały tamte uczucia – wówczas stłumiłam je, zachowałam w sobie, jednak we śnie cała buzowałam i krzyczałam wprost na sunbae, nie dbając przy tym o to, że mamy świadków.

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś!
– Ale to moja praca! Moim obowiązkiem jest wskazywanie świetnych dziennikarzy i otwieranie im drzwi ku przygodzie i poszerzaniu umiejętności!
– Dla mnie to raczej rujnowanie życia, nie ma co, dzięki wielkie!
Nie rozumiałam, skąd brała się taka reakcja, przecież Kącik myśli morza działał jak ulał i zgodnie z oczekiwaniami zwiększył na stronie ruch, zwłaszcza wśród odbiorców w wieku 20-49 lat. Dlaczego po takim czasie miałabym czuć się wciąż oszukana i wykorzystana? Minęło dość czasu, bym przełknęła fakt rzucenia mnie przez sunbae na głębszą wodę niż zwykle, dawałam sobie radę, jednak moja podświadomość miała chyba jednak inne wyobrażenie.
Przynajmniej chwilowym szczęściem napełniał mnie fakt, iż udało mi się dopiąć budżet w tym miesiącu, a nawet coś zaoszczędzić, to świadczyło o zmianie idącej w odpowiednim kierunku. Do tego właściciel zaprzestał niespodziewanych sprzedaży mebli czy innych działań podejmowanych bez wcześniejszych zapowiedzi, przez co i w mieszkaniu czułam się nieco bardziej swojsko. Może nie do końca przypadło mi do gustu, że o planowanej przez współlokatorów wieczornej imprezie dowiedziałam się piętnaście minut po przebudzeniu, kiedy wciąż na wpół śpiąca parzyłam w kuchni kawę, ale to było bardziej do przełknięcia. Mogłam bowiem wyjść na miasto, odwiedzić bibliotekę – niech żyje działanie tej instytucji w soboty do siedemnastej! - i zajść do restauracji, w której pracowałam podczas studiów, nim trafiłam na praktykę do gazety. Choć minęło sporo czasu, wciąż byłam w niej mile widziana, a właścicielka obruszała się, kiedy nie chciałam nazywać ją ciocią. Mając swoją rodzinę kilkaset kilometrów stąd, czułam się lepiej, mogąc tworzyć podobną relację z kimś, kto jest znacznie bliżej.
Dlatego też postanowiłam tego popołudnia, kiedy pytanie o poradę wisiało już na blogu, zajść do tych miejsc, gdzie dawno mnie nie było, i mieć randkę sama ze sobą. Takie chwile były dla mnie ważne, dlatego starałam się je w miarę regularnie pielęgnować. Założyłam na siebie dżinsy, czarną koszulkę i najwygodniejsze buty, jakie miałam – chodziło mi się w nich o niebo lepiej niż w czółenkach czy szpilkach, jednak redakcyjny dress code to redakcyjny dress code – portfel, klucze i drobiazgi, które najczęściej miałam przy sobie, spakowałam do płóciennej torby i w takim całkowicie casualowym wydaniu mogłam ruszać na odpoczynek.
Zajście do biblioteki, która była pierwszym celem, stanowiło swego rodzaju rytuał – zawsze przechodziłam przez park w jej pobliżu, by przekonać się, czy na trasie nie pojawiły się nowe rzeźby lokalnych artystów lub plenerowe wystawy przyciągające. W budynku pozostałam przez chwilę w czytelni, przeglądając pewne czasopismo, kiedy jakiś starszy pan przystanął przy mnie i odezwał się zgryźliwie.
– Panienka to by się mogła uśmiechnąć, wie panienka? Wtedy wyglądałaby jeszcze piękniej – zauważył, posyłając mi odrobinę niepełny pod względem uzębienia uśmiech.
Nie miałam ochoty tłumaczyć nieznajomemu, że podobne słowa nie skłonią mnie do żadnych zmian. Nie byłam człowiekiem skłonnym do wszystkiego, byle tylko wyłudzić od innych ludzi komplementy lub drobne przysługi, jak też nie działały na mnie słowa, które miałyby zmusić mnie do stwarzania pozorów dla czyjeś uciechy. To dlatego jedynie skinęłam głową, wypożyczyłam jedną powieść i ruszyłam dalej, by spędzać czas ze sobą.
Nogi same poniosły mnie znajomymi ulicami, zabierając wspomnieniami do lat, kiedy świat był pełen możliwości i zagadek, a znajdowanie punktów będących azylem stanowiło część mojego istnienia. To dlatego wylądowałam w miejscu, które w moim sercu miało dla siebie specjalną przestrzeń.
Neon lokalu świecił na niebiesko, kiedy przechodziłam obok restauracji. Ostatnim, co chciałam tu zastać, był Theo – w dodatku w pojedynkę – jednak właśnie siedział prawie że na wprost drzwi, a skoro te zamknęły się za mną, nie miałam większego wyjścia, jak pozostać w lokalu i przywitać się z kolegą, który właśnie podniósł na mnie wzrok, obdarzając tym spojrzeniem zmuszającym do ciarek.
Inni ludzie  nie zwracali na mnie uwagi, kiedy przekroczyłam próg i skinęłam głową na powitanie z kolegą, który wstał niczym dżentelmen, który spotyka damę, i uśmiechnął się do mnie.
– Cześć, Mar. Jesteś sama? Chciałabyś się dołączy…
– Marusia! – Mężczyźnie nie dane było skończyć pytania, choć spodziewałam się, jak może brzmieć, bo oto ku nam zbliżała się kobieta zaskoczona moim widokiem i ewidentnie tym ucieszona. – Mar, dziecko drogie, jak miło znowu cię tu widzieć!
Otworzyła ramiona, by zamknąć mnie w uścisku, a ja nie miałam innej opcji – musiałam w nie wpaść, śmiejąc się przy tym tak, jak nie robiłam tego przez ostatnie dni.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, ciociu. Co słychać? Jak się mają sprawy w restauracji?
– Jak sama widzisz, narzekać nie mogę.
Miała rację – lokal był prawie że pełen, mogłam mieć problem ze znalezieniem miejsca tylko dla siebie, co nie uszło uwadze kobiety.
– Tylko gdzie siądziesz? – Rozejrzała się po najbliższych stolikach, na jedną sekundę zawieszając wzrok na Theo, zmarszczyła czoło. – Nie chciałabym, byś czekała, w końcu tak dawno cię tu nie było, a mamy dzisiaj twoje ulubione danie jako danie dnia.
Wiedziałam o tym, bo przed wyjściem na miasto sprawdziłam ich profil w mediach społecznościowych, by wiedzieć, co mogę zastać. Choć tak właściwie to byłam na tyle głodna, że ze smakiem zjadłabym wszystko, co by przede mną postawiono.
– Nie martw się, tuż przy wejściu siedzi mój kolega z pracy, dołączę do niego.
Kobieta spojrzała ponad moim ramieniem, by ponownie zerknąć na Theo.
– Mówisz o tym siedzącym samotnie przystojniaku?
Wiele osób właśnie takim epitetem opisywało w pierwszej kolejności mojego mentora.
– Tak, o tym przystojnym – potwierdziłam – do tego jest całkiem porządnym człowiekiem.
– Naprawdę? – Ciocia uśmiechnęła się. – W takim razie siadaj, zaraz przyniosę ci zestaw dnia. – Nigdy nie brałam nic innego. – Gil! Zobacz, kto nas odwiedził!
Na jej zawołanie w nasz stronę spojrzał wysoki młodzieniec, na jego twarzy także zagościł szeroki uśmiech, kiedy mnie rozpoznał.
– Mar! – Zbliżył się szybko, by mnie przywitać. – Jak miło cię widzieć!
Uścisnęłam go, pojmując, jak dorosły się stał.
– Cześć, Gilbert, ciebie również. Co słychać?
Widziałam po nim, że chciałby z chęcią odpowiedzieć, ale że w lokalu był ruch, nie mógł pozwolić sobie na zbyt długą przerwę.
– W porządku pod każdym względem. Zostaniesz do zamknięcia?
– Nie mogę obiecać, ale jest na to szansa.
– Super.
Poza jeszcze szerszym uśmiechem chciał coś powiedzieć, jednak ktoś również go przywołał, a w tamtej chwili był potrzebny między stolikami.
– Pogadamy później?
Skinęłam mu głową.
– Jasne.
Odszedł szybko, a ja powróciłam po swoich krokach, by przystanąć przy stoliku zajmowanym samotnie przez Theo. Mężczyzna nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Cześć, sunbae. Czy twoja propozycja jest wciąż aktualna?
Nie mogłabym się przysiąc, gdyby mi na to nie pozwolił.
– Tak, jeżeli nie jesteś z nikim umówiona.
– Od teraz możemy mówić, że z tobą, dziękuję. – Zajmując miejsce zauważyłam, że jego uszy lekko poróżowiały. – Czyżbyś też był fanem tutejszego jedzenia?
– Tak, przez ciebie.
– Przeze mnie?
Próbowałam przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek byłam tu z kimś z firmy, ale nie, jeżeli chodzi o redakcję – na takie spotkania wybierane były lokale w pobliżu biurowca, nie natomiast mojego mieszkania.
Theo zauważył nieme pytanie w moich oczach, bo prawie od razu ruszył z odpowiedzią.
– Wspominałaś kiedyś o tym miejscu, gdy piliśmy razem tę paskudną kawę w pracy, postanowiłem wpaść tu w wolny weekend i tak od czasu do czasu tu wracam. Naprawdę jest tu pysznie.
– Prawie jak u mamy, nie uważasz? – Zaśmiałam się, odkładając torbę na inne wolne miejsce. – Nie będzie ci przeszkadzało, kiedy będę tu z tobą jeść, kiedy ty jesteś już w trakcie obiadu?
– Ani trochę, wręcz miło będzie mieć towarzystwo.
Theo chciał coś jeszcze powiedzieć, ale właśnie nadeszła właścicielka wraz z miską aromatycznej zupy, która podawana była na zimno – idealnie na prawie letni dzień jak dzisiaj.
– Smacznego, Maruś. Dorzuciłam ci więcej kostek lodu.
– Dziękuję bardzo, ciociu.
Kobieta przypatrzyła się mojemu koledze nieco dłużej, po czym spojrzała na mnie i puściła mi oczko. Wiedziałam, co sobie pomyślała, jednak nie zareagowałam na to w żaden sposób, w końcu mogła sobie uważać, co chciała, jeśli tylko nie szłyby za tym wypowiadane na głos plotki.
– Dziękuję za posiłek – mruknęłam, sięgając po łyżkę i zanurzając ją w misce. Już pierwsze łyki przyjemnie mnie orzeźwiły i uradowały. – Jak zwykle genialne.
– Potwierdzam. – Theo uśmiechnął się do mnie. – Też wziąłem menu dnia, bo zawsze jest i zaskakujące, i pyszne.
Spojrzałam na talerz przednim z częścią panierowanego kotleta, domowej surówki i pieczonych ziemniaków. Mnie także czekała taka uczta.
– Wychodzi na to, że pod względem żywieniowym jesteśmy do siebie dość podobni – zauważyłam.
– Bardzo możliwe. – Theo spojrzał w stronę lady, za którą krzątała się właścicielka. – To naprawdę twoja ciocia?
– Nie, była szefowa. Pracowałam tutaj, będąc na drugim i trzecim roku studiów.
– Naprawdę?
Wystarczyło spojrzeć na sunbae, by zrozumieć, że naprawdę jest tego ciekawy. Nim na dobre o tym pomyślałam, zaczęłam wspominać, jak chciałam być nieco bardziej niezależna i zacząć na siebie zarabiać. Mówiłam o tym, jak pragnęłam odciążyć rodziców pod względem finansowym, jak miałam z tego i dodatkowy dochód, bo stałam się korepetytorką dla Gilberta z języka angielskiego i wiedzy o społeczeństwie, jak w tym chłopcu i jego mamie znalazłam namiastkę rodziny.
– Nawet o tym, że dostałam się na praktyki wraz z gwarancją rocznego zatrudnienia dowiedzieli się równocześnie z moim rodzicami, bo zadzwoniłam do nich z nowinami, siedząc tutaj, nawet chyba przy tym samym stoliku, co teraz.
Theo przyglądał mi się uważnie, słuchając, nie przerywając za często – chyba że miał jakieś pytanie – a przy tym pozwalał jeść. Nie sądziłam, że tego popołudnia będę miała okazję z kimś porozmawiać, nie wiedziałam, że jest mi to aż tak potrzebne.
– I choć od kilku lat nie jestem tu kelnerką, to wciąż mile mi tu witają i gwarantują, że jeżeli nie wyjdzie mi w gazecie, to zawsze mogę tu wrócić.
Sunbae zaśmiał się krótko.
– Tak łatwo to ja cię nie oddam, czytelnicy Kącik również. – Na sekundę zamyślił się nad czymś. – Oto jesteś tu tak blisko, tak daleko jednocześnie – zamruczał pod nosem, a ja przypatrzyłam mu się z zainteresowaniem.
– Co masz przez to na myśli?
Spojrzał na mnie w ten sposób, że przechodziły mnie ciarki, a przy tym nie czułam niepokoju, lecz coś wyrywającego się w brzuchu niczym motyle gotowe do lotu.
– Niby pracujemy ze sobą od czterech lat, wychodzimy co jakiś czas na piwo z innymi kolegami, a dopiero teraz i tutaj zaczynam cię poznawać.
– Możemy powtarzać to częściej – zaproponowałam, nim na dobrze przemyślałam, czy taki pomysł przypadnie mu do gustu. – Przecież jesteśmy na drodze do zostania przyjaciółmi, a ci przecież powinny co nieco o sobie wiedzieć, prawda?
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, a jego spojrzenie złagodniało.
– Tak, jesteśmy na drodze, by być przyjaciółmi. Dlatego to dzisiaj ja stawiam obiad – już chciałam zaprotestować, kiedy uniósł rękę – a ty w tygodniu weźmiesz mnie na lunch. Co ty na to?
Co by się mogło wydarzyć? Mogłabym dowiedzieć się czegoś więcej o jego rodzicach, których odwiedzał w każdy trzeci weekend miesiąca – częściej, jeżeli akurat były czyjeś urodziny – i o tym, jak to było kończyć studia „za jego czasów”. Uśmiechnęłam się na tę propozycję.
– Dobrze. Choć będziemy musieli iść na niego nieco bliżej biura.
– Dla mnie nie ma problemu. Poza tym…
Nie udało mi się dowiedzieć, co jeszcze chciał powiedzieć, bo oto telefon Theo zadzwonił, a na ekranie pojawiła się twarz Gavina przyjmująca zeza.
– Przepraszam cię – rzucił mężczyzna, po czym wstał, by odebrać połączenie.
Patrzyłam za nim przez chwilę, a przy stoliku zjawił się Gilbert, by zabrać puste naczynia. Na moją chęć pomocy jedynie pokręcił głową i puścił mi oczko dokładnie w ten sam sposób, jak wcześniej zrobiła to jego mama. Ich reakcja była przesadzona, ale o tym mogłam powiedzieć im dopiero późnej.
– Muszę już iść – rzucił Theo, wracając do stolika. – Gavin ma sytuację awaryjną.
– Zabrakło mu alkoholu?
Sunbae parsknął śmiechem.
– To najmniejsze zagrożenie, jakie mu grozi, jednak bez pomocy wpadnie w większe tarapaty, niż już jest. Wybacz.
Pokręciłam przecząco głową.
– Nie szkodzi, przecież nie planowaliśmy tego spotkania. – Wstałam, bo przecież nie wypadało siedzieć, kiedy nadchodziła pora pożegnania. – Podczas lunchu w poniedziałek powiesz mi, o co chodziło, okej?
– Dobrze. – Sunbae posłał mi uśmiech. – Dziękuję za to zrządzenie losu i wspólny posiłek.
– Ja też. I polecam się na przyszłość.
Jeśli myślałam, że uśmiechy i ewentualne uściśnięcie dłoni załatwią sprawę, tak musiałam się przekonać, że Theo preferuje względem mnie przytulenia – kolejny raz w ostatnich tygodniach zamknął mnie w swoich ramionach, a moje serce zabiło mocniej.
– Do zobaczenia w poniedziałek. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, a już uiszczał rachunek i z ostatnim uśmiechem na twarzy wychodził z lokalu.
– Musicie się bardzo lubić – zauważyła ciocia i nie zawahała się wypytać mnie o Theo już po zamknięciu lokalu.
Bo zostałam w nim, by pomóc, z dziwną mieszanką uczuć i pewnym mętlikiem w głowie, który przez cały weekend nie chciał mnie opuścić, a nowy tydzień rysował się z dozą ekscytacji i przerażenia. 





1 komentarz:

  1. Właśnie przeglądałam bloga i widze, że mój komentarz, ktory pisalam tutaj jest pod postem z tematem.... Nie wiem jakim cudem. Ale przekleje je tutaj, nie edytowane bo wtedy mialam właśnie klopot z publikacją komentarza:

    No oczywiście komentarz mi poszedl w #$&$$@$!!!
    Przysięgam, że kiedyś rozwale ten telefon o ścianę.
    A ja sie tu rozpływałam nad tym jak to mi sie morda cieszy na Bore da, jak fajnie obserwuje sie to rodzące uczucie między dwojgiem ludzi. I że podoba mi sie zachowanie Theo, jakby przez sam fakt, ze przychodzilbw miejsce, o którym opowiedziala mu Mar i nawet jej sie nie "pochwalil" tym, to dla mnie świadczy jednocześnie o zaintersowaniu i

    Odpowiedz
    Odpowiedzi

    Wilczy19 czerwca 2022 14:59
    Szlag mnie trafi.
    Ok, kontynuujac.... A, no, ze okazuje zainteresowanie, a jednocześnie jest w ogóle nie nachalny! To dar. No jest w tym tajemniczy, wiadomo, jeszxze nie chce najwyraźniej sie zdradzac z uczuciami, ale ja czekam, czekam na ten moment!!! ;D to zawsze elektryzujący moment i emocje udzielają się czytelnikowi. Jestem ciekawa w jakich okolicznoaciach, reakcji no i czy wgl dojdzie do wyznania lub zdemaskowania uczuc!!!
    Teraz, kiedy jakby postanowili sie umawiac, choć w duchu przyjacielskimi, może jestesmy tego blizej ;D

    No i oczywiscie podziekowania za posilek moje mysli natychmiast przerobily w itadakimasu!!! Xd


    Wilczy

    OdpowiedzUsuń