Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 17 listopada 2025

[201] oneul bam sarangi pieona ~ Miachar

  Zabawne, że po napisaniu trzech tysięcy słów poniższego tekstu (co nadal nie było całością), do głowy przyszedł mi pomysł na prequel. Jak się trafi temat, a ja zdołam odwiedzić dwa miejsca w pewnym mieście, które przyszły do mnie jako inspiracja, liczcie na powrót Maeri 😉

A tytuł to wers mojej ukochanej piosenki – nie zliczę, ile razy odsłuchałam ją przez ostatni miesiąc, choć znam od dobrych trzech lat. 

____________________________ 


– 오늘 밤 사랑이 피어나 –


Spodziewam się, że przyjdzie mi nieco czekać, ale naprawdę nie podoba mi się zbytnio to, że nadal go nie ma. Nauczona doświadczeniem dałam mu dwadzieścia minut więcej na dotarcie, specjalnie podałam inną godzinę, byle był i byśmy razem dotarli na imprezę w innej części miasta, nie denerwując przy tym gospodarzy.

Wychodzi na to, że ten myk mi się nie udał i jednak nie będziemy na czas.

– Ja mu zrobię krzywdę – mruczę do siebie, wyglądając przez okno w kuchni.

Właśnie podjeżdża, ale ani myślę wyjść mu na spotkanie. Tak dobrze się mieć nie będzie.

Słyszę, że wchodzi na klatkę, czekam, aż znajdzie się na piętrze i wklepie sobie także kod do drzwi. Bywa tu na tyle często, że nie mam ochoty fatygować się z otwieraniem, ale jestem na niego na tyle wkurzona, że chcę być pierwszym, co zobaczy po przekroczeniu progu.

– Cześć, już…

Wchodzi do środka, ale zatrzymuje się raptownie, widząc wycelowaną w siebie broń. Zamiera, a przerażenie malujące się w jego oczach nieco mnie rozbawia. Nie pozwalam sobie na uśmiech, kiedy jeszcze z nim nie zaczęłam, śmiać będę się później, gdy pozbędę się negatywnych emocji.

– Co… Co się dzieje? – pyta, a to, że jest ode mnie wyższy, nie jest dla mnie przeszkodą, by celować mu prosto w głowę. – Poczekaj chwilę, zaraz wszystko ci wyjaśnię.

Jakbym chciała dawać mu szansę.

Naprawdę mi przykro… – mówię cicho.

Mój palec drży, gdy pociągam za spust.

Rozlega się dźwięk wystrzału, ale nie dochodzi do rozlewu krwi. W tej samej chwili kuli się niczym małe dziecko, a ja pozwalam sobie na kolejne wyrzucenie z siebie złości.

– Jak tak możesz? – pytam, uderzając go przy tym dość mocno w ramię. – Miałeś tu być dwadzieścia minut temu!

– Wybacz! Robiłem, co mogłem, ale nie przeskoczę wszystkich korków, jakie utworzyły się w mieście. Przecież sama wiesz, co dzisiaj za dzień, to było całkiem do przewidzenia.

– Ale mogłeś chociaż dać znać, ile zajmie ci dojazd!

Nie jest już przestraszony, wygląda na nieco zrezygnowanego, ale pewnego, że zdoła unieść moje emocje i nie zostanie przy tym skrzywdzony.

– Skarbie, dobrze wiesz, że nie piszę wiadomości podczas jazdy. Wybrałem swoje bezpieczeństwo, to teraz może kosztować mnie twój gniew, ale nie bocz się na mnie za długo, dobrze?

Zbliża się, by położyć mi ręce na ramionach, zagląda mi w twarz, próbując złapać mój wzrok, kiedy ja nie chcę spotkać się z nim spojrzeniem.

– Hej. – Próbuje jeszcze raz. – Przepraszam, że musiałaś czekać tak długo. Przepięknie wyglądasz.

Nachyla się, by musnąć ustami mój policzek, na co lekko go od siebie odpycham.

– Daj już spokój – rzucam w odpowiedzi. – Też dobrze wyglądasz, choć jestem pewna, że na imprezie będzie się dało złapać lepszego pirata. 

– Może i się znajdzie, ale nie dam ci zamienić z nim ani słowa.

Zakładam przed sobą ramiona, lustruję go z góry na dół.

– Ach tak? A od kiedy to mówisz mi, co mam robić, ty mały… – Unoszę przy tym rękę, jakbym chciała znowu go uderzyć, na co odrobinę się kuli. – Jak chcesz sobie porządzić, to idź znaleźć kogoś innego, ja nie pozwolę wejść sobie na głowę.

– Zauważyłem.

Nie podoba mi się, że nasza rozmowa tak wygląda, ale nadal przemawia przeze mnie głównie złość i zmęczenie tym, że przez ostatnie trzy dni po pracy piekłam coś, byśmy nie dotarli na imprezę z pustymi rękami. Do tego mieliśmy spędzić kilka najbliższych godzin w towarzystwie dobrych znajomych, co mnie – introwertyka ze stanami lękowymi – przyprawiało o ciarki i mdłości. Najchętniej zostałabym w mieszkaniu, puściła „Coco” na Disney+, popłakała przy tym i wcięła połowę blachy dyniowych babeczek, ale skoro obiecałam, że będziemy oboje, powinnam dotrzymać słowa, by później nie mieć palących wyrzutów sumienia.

– Możemy się zbierać? – pytam zrezygnowana, bo wieczór dopiero się zaczyna, a ja już mam go dość.

– Jasne, tylko… Wszystko gra? Na pewno chcesz jechać?

Dobrze wie, że nie odpuszczę, bo mam poczucie wypełnienia obietnicy, ale jego baczne spojrzenie przesuwa się po całej mojej twarzy. Jakby chciał znaleźć oznakę tego, że mam dość i zostajemy. Przystałby na to, ale nie chcę zawieść innych, którzy nas oczekują.

– Jest okej. – To znaczy, że nie idealnie, ale na razie sobie radzę. – Ja wezmę babeczki, a ty możesz wziąć tartę warzywną i tackę z kanapkami. Kupiłeś wino?

– Tak, w drodze tutaj i chyba po wyjechaniu spod sklepu wpakowałem się w korek. Sama zaraz zobaczysz, jak to wygląda. Poczekaj, pomogę ci z płaszczem.

I robi to, co zapowiedział, nawet poprawia mi włosy, by nie tkwiły pod kołnierzem. Jest przy tym tak blisko, że czuję jego oddech na swojej skórze. Swój wstrzymuję, boję się, że może uznać moje oddychanie za coś głośnego, a przy tym po prostu nie przywykłam do tego, jak niewiele może nas dzielić. Nadal się tego uczę. 

– Dziękuję – bąkam niepewnie, po czym zabieramy potrzebne rzeczy i możemy ruszać na przyjęcie.

Początkowy etap jazdy mija nam w milczeniu. Co jakiś czas wyczuwam na sobie spojrzenie mężczyzny, ale nie odzywam się, za to bardziej go rozumiem – na mieście naprawdę panuje straszny ruch, przez co jazda przypomina raczej spacerowanie w jakieś atrakcji turystycznej, gdzie możliwa prędkość zamyka się w maksymalnie kilku kilometrach na godzinę. Do tego mimo zamkniętych okien da się słyszeć nawoływania dzieci, które chodzą już od budynku do budynku, byle tylko dostać cukierki. Podejrzewam, że taki obraz prezentował się już wcześniej, i teraz mogłam w pełni zrozumieć, co takiego usłyszałam w progu.

– Przepraszam – mówię więc, nie chcąc dłużej czuć się zła – że ci nie uwierzyłam. Teraz widzę, że to nie była wymówka, a rzeczywistość nieco pokrzyżowała nam plany.

Jest mi głupio, że tak na niego siadłam, że strzeliłam do niego z zabawkowego pistoletu stanowiącego część mojego stroju. Jest mi wstyd, że aż tak skupiłam się na własnych emocjach, kiedy on naprawdę nie zrobił nic złego.

Wiem, że na mnie zerka, po czym znowu spogląda przed siebie. Zawsze wiem, kiedy mnie dostrzega, można to określić szóstym zmysłem, po prostu tak jest. Też na niego zerkam, chcąc sprawdzić, czy może teraz to nie on zaczął się gniewać za moją wcześniejszą złość. Mężczyzna jednak wygląda na całkowicie spokojnego, do tego lekko się uśmiecha.

– Nie masz za co – odpowiada. – Wiem, że stresujesz się tym przyjęciem i przez to jesteś bardziej wrażliwa na rzeczy dookoła, ale pamiętaj, że nie będziesz tam sama. W każdej chwili będziemy mogli wyjść, tylko mi o tym powiedz. A jeśli miałby cię spotkać atak paniki, to w schowku mam nową paczkę kwaśnych żelków, częstuj się.

Przypatruję mu się uważnie.

– Naprawdę będziemy mogli wyjść wcześniej, gdy będę chciała? Nawet jeśli urazimy tym gospodarzy?

Patrzy na mnie, a w jego oczach czai się zrozumienie.

– Nasi gospodarze dobrze nas znają i nie będą mieli nic przeciwko. Sami przecież powiedzieli, że nie wymagają od nas siedzenia do późna. Pobawimy się trochę, zobaczymy, czy innym smakują twoje babeczki, może obejrzymy choć minutę filmu i się zmyjemy, tyle wszystkim wystarczy. 

– Jesteś zbyt wyrozumiały – mówię i wzdycham, bo naprawdę podobne nastawienie jest czymś, z czym nie spotykam się u innych ludzi zbyt często.

– Może, ale to chyba nie powód, by na mnie narzekać.

– Nie narzekam. Cieszę się, a jednocześnie myślę, że jesteś dla mnie za dobry. 

– Przesadzasz, ja wcale…

Nie wiem, co takiego chce dodać, bo właśnie odzywa się mój telefon. Dzwoni nie kto inny, jak moja najlepsza przyjaciółka, która jednocześnie jest organizatorką dzisiejszego halloweenowego przyjęcia. Jestem pewna, że kontaktuje się w sprawie imprezy, natomiast nie umiem przewidzieć, co dokładnie będzie chciała przekazać, dlatego też się spinam.

Posyła mi spojrzenie, które jasno mówi mi „wyluzuj”. 

Dla niego to coś łatwego, dla mnie nie, ale nad tym pracuję. 

– Cześć, Claire – odzywam się po odebraniu połączenia. – Co tam?

– Cześć, jesteście już pewnie w drodze, prawda?

– Tak, a co? Mamy gdzieś zajechać i coś dokupić?

– Nie, Maeri, dzwonię, by powiedzieć, byście jechali ostrożnie i się nie spieszyli. W całym mieście są korki, dzieciaki już się bawią, więc zróbcie wszystko, by dotrzeć w jednym kawałku, dobrze? Oficjalną godziną się nie przejmuj, bo mało kto dotrze. Na razie jestem tylko ja i Chris, kończymy dekorować mieszkanie, więc bądź spokojna i nie miej wyrzutów sumienia, okej?

Claire to moja najstarsza przyjaciółka, ale dopiero druga osoba, która zdała sobie sprawę, z jakimi demonami się mierzę. Teraz robi, co jest w stanie, bym czuła się zaopiekowana i dostrzegana.

– Jasne, zrozumiałam. 

– Mam nadzieję, że Jay też mnie słyszał.

Rozmowa nie jest prowadzona na głośnomówiącym, ale zerknięcie na partnera wystarczy mi, by wiedzieć, że wie, kto dzwonił i w jakiej sprawie.

– Tak, słyszałem, nie bój żaby – odzywa się głośno, a przyjaciółka kończy połączenie. – Widzisz? Nie musisz aż tak się przejmować tym przyjęciem.

– Jakoś nie jestem przekonana – mruczę i zapadam się nieco w fotelu.

Korek ani trochę się nie rozluźnił, poruszamy się w żółwim tempie. 

– Jeśli chcesz usłyszeć coś dobrego – odzywa się partner – to mam pewne wieści.

Poprawiam się nieco na miejscu, zwracam w jego stronę i patrzę na niego zaciekawiona.

– O co chodzi? 

– Dostałem awans. Od nowego roku będę starszym menadżerem zarządzającym własnym zespołem.

– O matko, to wspaniale! Gratulacje! – mówię z radością i nachylam się, by chociaż uścisnąć go za ramię. – Jestem z ciebie dumna!

Zerka na mnie z lekkim uśmiechem, a ja nie mogę ukryć, że naprawdę się cieszę. Wiem, ile pracy włożył w to, by zostać dostrzeżonym i docenionym przez starszych kolegów i pracodawców.

– Dziękuje. Przejmuję stanowisko po nowym roku, rodzicom powiem podczas święta dziękczynienia. Na razie czeka mnie jeszcze kilka szkoleń przygotowujących, ale jestem dobrej myśli.

– Powinieneś być, pracowałeś na to. Och, to naprawdę wspaniałe wieści.

Teraz nachylam się, by cmoknąć go w policzek, co być może nieco go rozprasza, bo zerka na mnie nerwowo, a samochód zjeżdża nieco na prawo. Szybko się reflektuje i znowu jedziemy odpowiednio prosto, nadal ślimaczym tempem.

Odchrząkuje.

– Dzięki.

– Naprawdę nikomu jeszcze nie powiedziałeś?

– Chciałem najpierw podzielić się z kimś, kto najbardziej ciosał mi kołki nad głową i najmocniej we mnie wierzył. 

Czuję ciepło obok serca, uśmiecham się do partnera, ale nie pozwalam sobie na nic więcej – powstrzymuje mnie od tego dźwięk klaksonu wydobywający się z samochodu za nami. Najwidoczniej skupiliśmy się za bardzo na małym świętowaniu, przez co nie zauważyliśmy, że auto przed nami ruszyło i było już kilkanaście metrów przed nami, a w powstałą lukę może wjechać jakiś jednoślad. 

Jay podjeżdża bliżej, nawet dziękuje światłami kierowcy z tyłu, choć moim zdaniem nie ma za co, skoro ten to się na nas wkurzył, a nie chciał pomóc. Nie mnie jednak jest oceniać postępowanie towarzysza. Między nami znowu zapada cisza, ale nie ma w niej nic złego. Wystarczało nam delektować się swoją obecnością, a do tego da się wyczuć radość, którą oboje nosimy właśnie w sercu.

To nie jest pierwszy sukces Jaya, którego mam przyjemność być świadkiem, ale do tej pory celebrowaliśmy podobne rzeczy jako najlepsi przyjaciele. Teraz ma być nieco inaczej, chcę, by poczuł, że dokonał czegoś niezwykłego, dlatego zaczynam rozważać jakieś wyjście na romantyczną kolację lub też przyrządzenie mu takiej, by poczuł się ważny, dostrzegany i kochany.

Gdy zajeżdżamy pod mieszkanie przyjaciół, mam już w głowie mały plan. Na razie nie chcę go w niego wtajemniczać, ale powiedzieć mu, gdy zobaczę, kiedy nasze grafiki będą się na tyle zgrywać, byśmy mogli być tylko we dwoje przez parę godzin.

– Weź te kwaśne żelki ze sobą – do porządku przywołuje mnie głos partnera. – Paczka jest duża, pewnie inni się poczęstują, a ja będę czuł się nieco spokojniej, gdy będzie w pobliżu.

Jakby przezornie chciał się przygotować na potencjalny atak paniki, kiedy ja miewałam się w miarę. Rozumiem jego troskę, jestem za nią wdzięczna, ale słowem o tym nie wspominam, bo mężczyzna wyciąga tobołki, z jakimi tu dotarliśmy, podaje mi zzęść z nich, po czym chwyta mnie za rękę.

– Chodźmy.

Jak nie przywykłam jeszcze do nagłej bliskości, tak uwielbiam trzymać swoją dłoń w jego. Na ten moment nic innego nie zapewnia mi takiego poczucia, że nie jestem w tym świecie zupełnie sama, jak ten prosty gest. W windzie znowu milczymy, ale nie czuję się z tym źle. Nawet trwanie z nim w ciszy jest czymś komfortowym, stanowiącym dla mnie symbol spokoju.

Wysiadając na odpowiednim piętrze, chcę dopełnić swój strój – założyć schowaną do tej pory w kieszeni marynarki sztuczną brodę. Jay przejmuje ode mnie pakunek z jedzeniem i patrzy, jak to robię, a pod jego czujnym spojrzeniem nieco się rumienię.

– Wyglądam dziwnie, prawda? – pytam, na co lekko się uśmiecha.

– Wyglądasz jak żeńska wersja postaci, czyli odpowiednio. Jak dla mnie to jest nawet bardziej cosplay niż tylko przebranie na Halloween. A swoją drogą… – nachyla się nieco, by musnąć wargami moje usta – jesteś piękna. 

Teraz to jestem czerwona na całej twarzy.

– Dziękuję.

Nie mówi nic więcej, tylko dzwoni do odpowiednich drzwi, które po chwili otwierają się, a za nimi stoi moja najlepsza przyjaciółka. Claire ubrała się niczym Glinda z „Wicked”, a wygląda przy tym przeuroczo, o czym od razu jej mówię.

– Weź przestań, panie Wicku, wchodźcie, wchodźcie. Jay, przypominasz nieco Sparrowa w tym stroju. A zęby sobie zaciemniłeś czymś czy jednak nie?

– Nie, Claire, przeraziło mnie, że tego nie zmyję – odpowiada, gdy przechodzimy korytarzem, by w kuchni pozostawić pakunki. – Poza tym pewnie by mi to nie wyszło, a nie chciałem angażować Maeri aż tak.

– To nie byłby problem – odzywam się, po czym wyjaśniam przyjaciółce: – Tutaj są babeczki dyniowe. Jeśli zgodnie z twoimi słowami ma nas być maksymalnie czternastka, to na każdego przypadną trzy sztuki, ale się nie zdziwię, jak Roberto zje więcej.

Mówiąc to, patrzę właśnie na kumpla, który wchodzi do pomieszczenia i rusza w naszą stronę, by się przywitać. Za nim idzie Chris, inny kumpel i narzeczony Claire. Na ten moment to cała grupa, czyli wbrew moim obawom nie spóźniliśmy się, a wręcz byliśmy jednymi z pierwszych. Ta świadomość ucisza potencjalne wyrzuty sumienia, na razie kwaśne żelki nie są mi potrzebne. 

– Cześć wam – mówi Chris i przejmuje z rąk Jaya tacę z kanapkami. – Fajnie, że wpadliście.

I tak byśmy to zrobili, niezależnie czy byłaby impreza, od lat co roku spędzaliśmy razem choćby chwilę w Halloween. Ta tradycja trzymała się nas od pierwszego roku studiów, jakoś nikt nie palił się, by z niej całkowicie zrezygnować. Zmieniało się otoczenie i jedzenie, ale ludzie w większości pozostali ci sami co przed siedmioma laty.

Roberto przystaje przy blacie, ale jakoś nie pcha się do pomocy, zamiast tego taksuje mnie i partnera wzrokiem. 

– O, jesteście! Pirata jeszcze nie mamy. – Klepie Jaya po plecach, nachylając się w jego stronę. – A ty, Maeri, to za kogo się przebrałaś? Za Faceta w czerni?

Czy ja jego zdaniem trzymam w ręce narzędzie do kasowania pamięci? Czy mój  zarost nic mu nie mówi? Nie pamiętam, by Tommy Lee Jones go miał, na Willa Smitha byłam po prostu zbyt biała, do tego sądziłam, że nieźle oddaję postać swoją sylwetką. Chyba nieco się przeliczyłam. Na tę ignorancje poprawiam brodę i wyciągam w kierunku kumpla rękę z pistoletem. To się jednak na nic nie zdaje, bo on nadal patrzy na mnie z niezrozumieniem. Wzdycham.

– Jest Johnem Wickiem – tłumaczy mój partner. – Przecież z zarostem nawet nieco przypomina Keanu, nie widzisz tego?

– Nie, nie pasuje jej to. a dlaczego nie ubraliście się w coś jak para, hę? Może jak ta Sol i ten kochaś, co jej nie umiał zapomnieć w żadnym czasie?

Wiem, do czego pije – przed rokiem pokochałam całym sercem serial „Lovely runner”, ale nawet na myśl mi nie przyszło proponować, by wcielić się w rolę głównych bohaterów na ten wieczór. Ani przez sekundę nie zastanawiałam się nad przebraniem dla par, teraz nie wiem, czy nie popełniliśmy przez to jakieś gafy. 

Ale aż tak mnie to nie obchodzi. Na terapii przeszłam przez etap dostrzegania swoich wad, poznałam, co robić, by panować nad niektórymi reakcjami powstałymi w latach dziecięcych, wykształciłam w sobie asertywność. To dlatego nie miałam problemu, by powiedzieć mu, patrząc prosto w oczy:

– Nie jestem tu od spełniania twoich oczekiwań, ale by dobrze się bawić. Ty chyba jesteś tu w tym samym celu, prawda? 

Roberto puszcza moje słowa mimo uszu, zamiast tego zwraca się do Jaya, obejmuje go ramieniem, by skierować w inne kąty mieszkania.

– Skoro już jesteś, stary, to chodź, napijemy się.

– Ale bez procentów, prowadzę.

– Co ty mówisz? Przecież możecie zostawić auto tutaj i jutro po nie wrócić, napij się. Już nie musisz się przecież starać o Maeri, odpuść więc sobie.

Nie chcę tego słyszeć, ale kumpel ma zwyczaj odzywania się głośniej niż inni ludzie, więc jego słowa i tak do mnie docierają. Nie podoba mi się insynuacja, by za wcześniejszym zachowaniem Jaya stała tylko chęć zdobycia mojego serca. Dokonał tego, ale nie za pomocą takiej pokazowej troski, a tej prawdziwej. I kilku innych rzeczy.

Na dobrą sprawę to przejął je we władanie, nawet się nie starając, po prostu ciepłe uczucie względem niego pojawiło się we mnie i urosło do takich rozmiarów, że prawie bym pękła, gdybym się nim nie podzieliła. 

Ale Roberto widzi to inaczej i raczej nie przemówię mu do rozsądku.

– Jej serce zdobyłeś, po co teraz się trudzić i…

– Nie piję. A Maeri nie ma nic do tej decyzji. Nie piłbym, gdybym odwoził kogokolwiek, poza tym sam mam zamiar przespać noc w swoim łóżku, nie na czyjeś podłodze. Nieważne, kto by to był, i tak bym nie pił, jeżeli z kimś bym przyjechał – odparł mój partner twardo. – Mój związek z Maeri nie ma tu nic do rzeczy – powtórzył. – Zrozumiałeś? 

– Ta, jasne. 

Ta wymiana zdań donikąd nie prowadzi, widzę po Jayu, że nie chce tracić na nią więcej czasu, podchodzę więc do niego, by zaproponować mu coś do jedzenia.

– Są tam też kanapki bez pomidora dla ciebie, trzy nawet niepokrojone, bo pewnie nie jadłeś po pracy, a ja zmusiłam cię, byśmy od razu tu jechali.
Jay patrzy na mnie z wdzięcznością, okazuje to też werbalnie, po czym idzie za mną z powrotem do kuchni i częstuje się, a ja nachylam się do Claire, bo to ona jest dla mnie najlepszym źródłem wszelkich plotek o naszych wspólnych znajomych.  

– A on sam za kogo się przebrał? – zapytałam przyjaciółkę, która także patrzy w stronę kumpla tworzącego dla siebie jakiegoś mocnego drinka przy stole z alkoholem, naszym maleńkim barze.

– Chyba dam nie wie, taki jest niezdecydowany. Albo to też jego interpretacja różnych superbohaterów, których połączył w jedno. Szkoda, że z takim skutkiem.

– Przyszedł sam?

Kumpel zapowiedział z początkiem września, że tegoroczne Halloween spędzi z nami i z osobą, która zaprosi. Do dzisiaj nie dał oficjalnie znać, kto mu będzie towarzyszył, w mieszkaniu nie widzę też żadnej nieznajomej czy nieznajomego.
Claire wzdycha, po czym ścisza głos, by podzielić się ze mną plotkami:

– Ponoć zaprosił koleżankę z pracy, której „jasne, jasne” wziął za zgodę, nie za sarkazm, i był pewien, że ma swoją osobę plus jeden, po czym telefon w poniedziałek do tej koleżanki uzmysłowił mu jasno i twardo, że ma iść sam. Teraz się nam pewnie do tego nie przyzna, ale wydaje mi się, że jest zły, dlatego wylewa swoją frustrację na innych. Jak przed chwilą na ciebie, a teraz na Jaya.

Za przyjaciółką patrzę w kierunku mężczyzn i, chcąc nie chcąc, słyszę ich rozmowę.

 – Jak dla mnie wygląda nieco jak tchórz bojący się wyrazić siebie, ale lepiej mu tego nie mówić, jak się nie chce trafić na czarną listę – dodaje Claire i kosztuje jedną z moich babeczek.

Ja już raczej na niej jestem, więc nie myślę, by powstrzymać język, gdy nadarzy się okazja. Ale najpierw muszę nastawić się na interakcje z gości wchodzącymi do mieszkania. Przyjęcie może się wreszcie zacząć, muzyka zaczyna grać nieco głośniej, po pokojach ponoszą się rozmowy. Wiem, że nie uniknę konwersacji, prowadzę je, witam się z innymi, ale w całym tym rozgardiaszu stale mam Jaya w zasięgu wzroku, by ewentualnie skorzystać z jego propozycji szybkiego wyjścia. 

Ale to nie następuje. Czuję się w tym towarzystwie na tyle dobrze, że wysłuchuję opowieści, przyjmuję komplementy względem przygotowanego przeze mnie jedzenia, nawet tańczę przez chwilę w kółku z koleżankami, po czym następuje kolejny punkt imprezy – wspólne oglądanie horroru.

Nie lubię tego gatunku, bo nie lubię się bać, sama nie załączyłabym podobnej produkcji, ale mój głos nie ma tego wieczoru znaczenia, bo przecież jest Halloween. Jako dorośli za starzy na chodzenie po domach i zdobywaniu słodyczy możemy wziąć na tapet taką rozrywkę i celebrować własnym strachem ten dzień. 

Nie zgłaszam jednak sprzeciwu, przecież po to się spotkaliśmy. Na kanapie udaje się upchnąć piątce z nas, reszta przysiada na krzesłach przyniesionych z kuchni. Herkules, syrenka, Claire w stroju Glindy i Chris jako jej książę, Roberto i pozostali moszczą się na meblach, a kilkoro z nas po prostu siada na podłodze przed kanapą, opierając się o cudze nogi lub skrawek obicia, jeżeli któreś z siedzących zdecydowało się usiąść po turecku. Nie jest to może najlepsze rozwiązanie, ale takie sielskie, przypominające czasy studenckie, gdy jedynym zmartwieniem był egzamin i kolejna uczelniana impreza.

Nie dziwi nikogo, że siedzę tuż obok Jaya, podejrzeń nie wzbudza też to, że partner otacza mnie ramieniem – od dawna wiadomo, że horrory to nie moja bajka i potrzebuję obecności drugiej osoby, by nie wybiec z krzykiem już po kilkunastu minutach. Nawet jeżeli produkcja mocno zahacza – jak w tym przypadku – o thriller psychologiczny, strach, który pojawi się u mnie, może zwiastować atak paniki, to dlatego na kolanach trzymam też paczkę kwaśny żelek.

Seans może się zacząć. 

Początek filmu jest dość spokojny, wręcz nudny i nie buduje napięcia, po prostu następuje jedna scena, która całkowicie odwraca klimat całej produkcji. To pierwszy raz, gdy odwracam wzrok, wręcz wtulam twarz w ciało partnera, a Jay głaszcze mnie po włosach, jakby w ten sposób chciał mnie uspokoić.

– Nic mi nie jest – mówię cicho, by tylko on mnie usłyszał, ale dłoń nie znika.

Właściwie to mężczyzna przyciąga mnie nieco do siebie, przez co opieram się o niego dość mocno. Nieco sztywnieję, zaskoczona aż tak bliskością, ale z każdą sekundą pozwalam sobie na większe rozluźnienie. Nieważne co właśnie dzieje się na ekranie telewizora, bo ja jestem w miejscu tak bezpiecznym, że stało się moim ulubionym. 

Już od jakiegoś czasu wiedziałam, że przy jego boku jest mi dobrze, ale teraz, kiedy dosłownie siedzimy jedno przy drugim, a on otacza mnie ramieniem i pozwala mi kryć głowę na swoim obojczyku w chwilach, gdy się boję, wiem, że to najlepsze miejsce dla mnie, jakie mogłam sobie kiedykolwiek wymarzyć. Słyszę, jak rytmicznie, mocno bije jego serca, ciepło ciała przenika i na mnie. Jest mi tu dobrze, komfortowo, bezpiecznie. I nie ma znaczenia, że na ekranie bohaterka ucieka właśnie przed szaleńcem, który chce ją zabić, ja nie czuję strachu, a miłość, jaka wylewa się z siedzącego przy mnie, milczącego mężczyzny.

Nim na dobre się nad tym zastanowię, nachylam się nieznacznie i całuję go w policzek. Jay nie porusza się, ale jestem w stanie dostrzec uśmiech w kąciku jego ust. W panującym w pokoju półmroku nikt z naszych znajomych raczej się nam nie przypatruje, pozwalam więc sobie na powtórzenie tej czułości.

Wtedy spogląda mi prosto w oczy, a mnie ściska się serce. Nikt jeszcze nie patrzył na mnie w ten sposób co on. Tak, że trudno jest mi to opisać słowami, ale gdy widzę to spojrzenie, czuję się kochana jak nigdy wcześniej. I nie opuszcza mnie przeświadczenie, że na to nie zasługuję.

Może i bohaterka produkcji właśnie drze się wniebogłosy, a nasi koledzy też piszczą, widząc krew, ale ja skupiam się na przymknięciu oczu, gdy teraz to partner pochyla się, by pocałować mnie prosto w usta.

To nadal jeden z naszych pierwszych pocałunków. Wciąż jestem na etapie przywykania do tego, że coś podobnego dzieje się w moim życiu i jest też jego udziałem.

Nie napiera, by pogłębić pocałunek. Na dobrą sprawę bliżej temu do całusa, ale i tak wprawia moje serce w drżenie. Czuję jego smak na swoich ustach, moje serce bije szybko i mocno, do tego nie opuszcza mnie wrażenie, że gdyby zrobił to kolejny raz, bliska byłabym omdlenia.

Co można by później wyjaśnić przerażeniem podczas seansu, ale Jay nie decyduje się na powtórkę, ja też wracam jedynie do opierania się o niego i ukrywania twarzy w zagłębieniu jego szyi, ale nie wiem już, co dzieje się w filmie. Umiem skupić się tylko na tym, co czuję do tego człowieka i jak szczęśliwa jestem, będąc z nim. 

Nie następuje żadna kolejna czułość, oboje skupiamy się na oglądaniu, ale podskórnie wiem, że to nie wszystko, na co mogę liczyć tego wieczoru. Od kiedy pozwoliłam sobie na fizyczny kontakt inny niż jedynie przytulanie, Jay rozważnie, często pytając wcześniej o zgodę, decyduje się na trzymanie mnie za rękę i całowanie. To gesty, których długo nie doświadczyłam, świadomie pozostając przez kilka lat singlem, za którymi zbytnio nie tęskniłam, póki partner nie wyznał mi swoich uczuć. Wtedy też oglądaliśmy razem film*, przez co seanse zaczęły kojarzyć mi się głównie z nim i w jego towarzystwie najlepiej spędza mi się tak czas.

Nie jestem zakończona finałem filmu, nie czuję zbytniego strachu – pocałunki odwróciły moją uwagę w kluczowym, jak przypuszczam, momencie produkcji – za to niechętnie podnoszę się z miejsca, by nieco się poruszać i rozgrzać mięśnie. Takie siedzenie na podłodze to nie jest coś praktykowanego przeze mnie regularnie, więc ciało nieco mi zdrętwiało. Jay i pozostali także nieco się ruszają, ktoś komentuje to, co właśnie widzieliśmy, a Roberto stwierdza, że dla poprawienia atmosfery, która nieco stała się poważna przez klimat filmu, najlepiej będzie zrobić dla każdego Krwawą Mary i w coś zagrać. 

Na tę propozycję wymieniam z partnerem spojrzenie, w oczach Jaya widzę pytanie, na które odpowiadam, unosząc dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym. Kiwa mi głową, że zrozumiał, a cały dialog, choć bez wypowiedzianego słowa, prowadzi do tego, że ja pozwalam na zrobienie sobie bezalkoholowej wersji drinka, a mężczyzna informuje naszych przyjaciół, że zagramy jedną rundę w proponowaną grę z pytaniami, po czym będziemy się zbierać. Nikogo to nie dziwi, właściwie to niektórzy zwracają się bezpośrednio do mnie z podziękowaniem za obecność i jedzenie – bo jak na siebie to jestem tutaj naprawdę długo i nie wyglądam na aż tak zmęczoną, bym gnała stąd na łeb na szyję, by zaszyć się u siebie i odespać to całe spotkanie.

Czasami moja introwertyczna natura za bardzo męczy mnie samą.

Robimy, jak powiedzieliśmy, więc kiedy pół godziny później Jay – znowu – pomaga mi założyć płaszcz, a Claire czeka, by oddać mi pojemniki, pozostali goście kolejno przytulają mnie na pożegnanie. Słyszę, że naprawdę dobrze wyglądam jako John Wick, choć bez brody jest mi nieco bardziej do twarzy – Roberto ma minę typu „a nie mówiłem?” – mój partner też słyszy kilka komplementów. Dziękujemy gospodarzom za gościnę, obiecujemy, że zgadamy się na jakieś spotkanie jeszcze przed świętem dziękczynienia, po czym wychodzimy, a ja oddycham głęboko, kiedy znajdujemy się przed budynkiem i lekki wiatr pierwszych listopadowych godzin dmucha mi prosto w twarz.

– Wytrwałam – oznajmiam, na co Jay śmieje się głośno.

– Gratulacje, jestem z ciebie dumny. A teraz pakuj się do samochodu, trzeba cię odwieźć do domu.

– Tak jest, kapitanie nie-Sparrow.

Nadal się śmieje, zasiadając za kierownicą, a ja przerzucam do tyłu puste opakowania – oczywiście na podłogę, byle nie zabrudzić siedzeń. 

Mogłoby się wydawać, że ruch uliczny zmaleje, skoro północ minęła już jakiś czas temu i pewnie dzieciaki po całym chodzeniu będą zmęczone i chętne do spania, ale i tak trafiamy na mały korek w ścisłym centrum. Nie możemy ominąć tej drogi, bo każdy objazd zabrałby i więcej czasu, i więcej paliwa, taki to mój urok mieszkania na przedmieściach. Z tego powodu czuję pierwsze wyrzuty sumienia – nie zmusiłam partnera, by mnie odwoził, ale znając komunikację miejska, wie, że miałabym spory problem z powrotem. Jestem mu wdzięczna, ale momentalnie czuję się jak ciężar, a to uczucie sprawia, że zamykam się w sobie i milczę.

Wiem, że mężczyzna zerka na mnie od czasu do czasu, ale także nic nie mówi. Jakby pojmuje, że nie jestem teraz w nastroju na cokolwiek, w tym na rozmowę, że potrzebuję chwili siedzenia tak, by nieco odpocząć. Przymykam oczy i staram się skupić jedynie na oddychaniu, byle nie dać się żadnym myślom, które jeszcze mogłyby wyszarpać ze mnie nieco energii.

Licząc własne wdechy i wydechy, nie zwracam uwagi na to, z jaką prędkością jedziemy ani gdzie dokładnie jesteśmy, do rzeczywistości wracam, kiedy samochód zajmuje miejsce na parkingu pod moim blokiem. Wokół panuje nocna ciemność rozświetlana gdzieniegdzie światłem latarni, nie ma żywego ducha – nieżywego też nie dostrzegam – a ja na tyle wsiąknęłam w fotel pasażera, że nie bardzo chce mi się wychodzić z samochodu.

– Dziękuję za dzisiaj – mówię cicho, odpinając pas, ale nie sięgając dłonią do klamki. – Nawet dobrze się bawiłam.

– Zauważyłem. – Jay także pozbył się pasa, nieco obrócił na siedzeniu, by móc na mnie patrzeć z wygodniejszej pozycji. – Dziękuję, że tyle wytrwałaś, dobra robota. Nawet jeśli Roberto miał swój plan, by zniszczyć innym humor własnymi niepowodzeniami.

– Wydaje mi się, że musimy mu kogoś znaleźć. Tak wiesz, w podziękowaniu za to, że nas ze sobą poznał lata temu.

Partner marszczy nieco czoło.

– Ale to nie jego sprawka, że jesteśmy parą.

– Tak, wiem, sam mnie do siebie przekonałeś swoimi podchodami, ale niech czuje, że jako pierwsza wspólna osoba może liczyć na nasze wsparcie we własnym życiu miłosnym. Nie masz jakieś koleżanki singielki w swoim zespole, którą moglibyśmy z nim umówić? U mnie na dobrą sprawę jedynie stażystka jest młodsza od nas, pozostałe dziewczyny są już zamężne.

Jay przygląda mi się uważnie, na jego ustach dostrzegam czające się rozbawienie.

– Jeśli masz zamiar wyśmiać mnie za ten pomysł, to się wstrzymaj – ostrzegam go. – Powinniśmy nad tym pomyśleć i jeszcze czuwać, by jego związek potrwał przynajmniej do następnego Halloween, by się na nas nie wyżywał.

Mężczyzna wzdycha.

– Dobra, rozejrzę się w biurze, ale od razu ostrzegę potencjalną kandydatkę, z kim będzie miała do czynienia. Lepiej nie robić Roberto nadziei ani też nie podkoloryzować rzeczywistości.

– Dziękuję ci.

Po tym decyduję się do wyjścia z samochodu. Sztuczną brodę schowałam do kieszeni płaszcza, więc raczej nikogo nie wystraszę, otulam się ciaśniej jego połami i chcę już otworzyć drzwi z tyłu, by zabrać ze sobą pojemniki, gdy dostrzegam, że Jay też wysiadł i właśnie obchodzi auto w celu pomocy.

– Dziękuję – mówię, przejmując od niego najmniejsze opakowanie, bo partner sam z siebie chce być mi użyteczny.

Stoi blisko mnie, a ja czuję lekkie napięcie między nami. To samo, które pojawiło się podczas seansu i sprawiło, że z pocałunków w policzek przeszliśmy do pocałunku w usta. Wciąż pamiętam, jak smakował, i z chęcią bym to powtórzyła.

Nie myślę zbyt wiele, po prostu robię krok w przód, przystaję na palcach i składam na ustach Jaya krótki całus. Staram się przy tym nie uderzyć go pojemnikiem ani nie nadziać się na żaden z tych, które sam trzyma. 

Ledwie odsuwam swoje usta, a Jay już spieszy z własnym pocałunkiem. Do tego obejmuje mnie w pasie jedną ręką, trzymając blisko siebie.

Kiedyś to mogło być jedynie marzenie, od pewnego czasu jest częścią mojej codzienności i magią, jakiej jeszcze nie zdołałam ogarnąć swoim małym rozumkiem. 

Nie chcę, by przestawał mnie całować. Nie protestuję, gdy zabiera ode mnie pojemnik i odkłada je wszystkie na dach samochodu, by teraz obejmować mnie obiema rękami, nachylać się i całować mnie na pustym parkingu. Uczucie deja vu wisi nad moją głową, a jednocześnie ta chwila, powtarzająca się, jest jedną z moich ulubionych.  

Jednak oboje jesteśmy świadomi, jak długi dzień jest za nami, że warto byłoby odpocząć. Pocałunki mogą poczekać.

Jay wypuszcza mnie z objęć i cofa się o krok, gotowy pożegnać się i wrócić do siebie.

Tylko że ja – ku własnemu zaskoczeniu – nie chcę się z nim rozstawać.

– To dobranoc, Maeri.

– Nie idź.

Widzę, że nie spodziewał się usłyszeć ode mnie coś takiego. Mam za sobą kilka godzin spędzonych na ograniczonej przestrzeni z kilkunastoma osobami, co w moim przypadku, jeśli nie chodziło o sprawy zawodowe, było małym wyzwaniem, pewnie jego zdaniem powinnam teraz leżeć i ładować wewnętrzny akumulator, ale ja tej nocy chcę jego obecność tak długo, jak to możliwe.

W moim mniemaniu czas pożegnania jeszcze nie nadszedł. 

– Ja… Wydaje mi się… – Oddycham głęboko i zaczynam jeszcze raz, byle tylko dać mu do zrozumienia, czego jeszcze pragnę. Nocny wiatr smaga mi twarz i porywa kosmyki włosów, które partner stara się złapać i wsunąć mi za uszy. Robię krok do przodu. – Nie musisz wracać dzisiaj do siebie.

– Co przez to rozumiesz? 

– Sporo dzisiaj jeździłeś: do pracy i z pracy, po mnie, do Claire, teraz z powrotem do mnie, do tego pracowałeś i musiałeś się ze mną męczyć. – Widzę, że chce zaprotestować, dlatego dodaję szybko: – Nie chcę, byś w takim stanie jechał teraz gdziekolwiek sam, więc przenocuj u mnie, a do siebie wróć jutro po śniadaniu. Co ty na to?

Nie byłby to pierwszy raz, kiedy u mnie nocuje, ale pierwszy, od kiedy jesteśmy razem, z czego zdaję sobie sprawę, dopiero gdy wpatruje się we mnie tak intensywnie, że na policzkach wychodzą mi rumieńce.

– Och, to nie tak… – próbuję się nieco wycofać z tych słów, jak i ciałem, ale łapie mnie w pasie i nie pozwala odejść. – Niczego nie proponuję, ja tylko… dbam, byś nie miał wypadku ani…

– Maeri – odzywa się, a ja przestaję się szarpać. – Zostanę.

Uśmiecham się z ulgą na te słowa, ale to nie jest wszystko, co partner chce mi powiedzieć.

– Musisz jednak wiedzieć, że nie wiem, czy poradzę sobie z bliskością między nami.

– Co przez to rozumiesz? – powtarzam za nim, nieco się drocząc i starając ukryć w ten sposób, że zaczynam odczuwać podekscytowanie.

Plusem bycia z najlepszym przyjacielem w związku jest to, że już dawno temu nauczyliśmy się rozmawiać o swoich potrzebach, dzielić przemyśleniami i nie osądzać nawzajem, a okazywać wsparcie. 

– Pragnę cię. Nie wiem, czy zdołam powstrzymać się przed całowaniem cię i pieszczeniem, gdy będziesz tuz obok. Jesteś taka piękna, Maeri – mówi szczerze i z uczuciem, nie mam nic przeciwko, kiedy nachyla się i znowu całuje mnie tak, jak pewnie chciał wcześniej, ale mieliśmy zbyt dużo potencjalnych świadków.

– Ja też cię pragnę – wyznaję, kiedy opiera się swoim czołem o moje – i jestem gotowa. 

– Na pewno?

– Tak. Jestem gotowa na wszystko, co może się między nami kiedykolwiek wydarzyć.

Chyba dociera do niego, że nie mam na myśli jedynie spędzanie wspólnie nocy w najintymniejszy sposób, ale także życie razem, kolejne kroki, jakie prowadzą dwoje kochających się osób do tego, by na zawsze być rodziną, także w świetle prawa.

W jego oczach dostrzegam blask i radość kogoś, kto właśnie otrzymał najlepszy prezent, jakiego nawet się nie spodziewał. Widzę, że i ja mogę liczyć na to samo z jego strony, tylko niech trwam przy jego boku.

– Jesteś gotowa nawet na to, że powiem ci, że cię kocham i nie chcę nikogo innego?

Nie jest to wymuszone wyznanie, a tak naturalnie wplecione w tę chwilę, że uśmiecham się w odpowiedzi na to, że się dzieje.

– Nawet na to. Bo ja też cię kocham. 

Całuje mnie ponownie, a ja wiem, że ufam mu jak nikomu innemu na całym świecie. Poza tym – jak właśnie mu powiedziałam – po prostu go kocham i czuję się przez niego kochana, nic dziwnego, że chcę postąpić kolejny krok naprzód. Nie tylko na schody prowadzące do mojego mieszkania, ale też te we wspólnym mierzeniu się ze światem i losem. 

Dzisiejszej nocy miłość kwitnie. Moja do niego i jego do mnie. Dobrze wiem, że to dopiero początek czegoś pięknego, co może trwać, póki nie wydamy ostatniego tchnienia, musimy tylko oboje o to zadbać. 

  • O tym będzie kolejny tekst 😉

1 komentarz:

  1. Oj, kurrrde! Porządna dawka uczuć!
    Imię Maeri bardzo mi się podoba. Jay tez lubię. I nie wiem z jakiego powodu, ale w tym tekście w mojej wyobraźni przypominal Jinu z łowczyn demonow xd
    Przes pierwsza czesc teksu mialam taką mysl, ze o rany, jak tu wszyscy maja idealnie ulozone relacje, jak poprawnie do sobie mowia, jak dbaja i jak wyrazaja to w idealny sposob, z tym dostrzeganiem drugiej osoby i dabaniem o swoj wzajemny komfort. Niemal ksiazkowe odpowiedzi, ale w tym wszystkim przewija sie naturalnosc, jak cudowe:" Maeri (...)Zostanę." No i w miedzyczasie wjezdza Roberto, ktory to wszystko rozwala. Xd No co za cham i kutas. Przepraszam, ale tylko to mi tu do niego pasuje, takie okreslenia xd a Maeri jeszcze, co prawda triszje przewrotnie, troszczy sie o jego przyszlosc.
    Przez caly tekst tez zastanawialam sie, jak Ci sie udaje tak dobrze wczuc w skomplikowane uczucia glownej bohaterki, ktora zmaga sie ze swoimi demonami, wyraznie z nimi walczy i one same tez sa bardzo dobrze, szczegolowo oddane. Postac zdecydowanie jest z krwi i kosci, czujemy ten introwertyzm, pobrzmiewa tez echo terapii. Bardzo wszystko tu żywe, takie do bolu momentami.
    Piekne zakonczenie, gotowosc na otwartosc w związku. Ciepło, bardzo cieplo sie zakonczylo, awww. Czekam na cd!

    OdpowiedzUsuń