– Garda, dziewczyno! – syczę, wykonując piruet i po raz kolejny wytrącając jej broń z ręki.
Sztylety, które dla niej przemyciłem, upadają na posadzkę. Zerkam niepewnie na drzwi. Za każdym razem staramy się walczyć w ciszy, milcząc, ale nie raz narobiliśmy rabanu, który zaalarmował straże stojące na zewnątrz. Na szczęście udawało nam się wyprowadzić je w pole; ja rozpływałem się w cieniu, a Leto ciskała się po pomieszczeniu, rzucała rzeczami i wykrzykiwała różne bzdury, bardzo przekonująco grając obłąkaną. Strażnicy w końcu przywykli i coraz rzadziej reagują na podejrzane hałasy.
– Co się dzisiaj z tobą dzieję? – pytam, dysząc, podczas gdy ona schyla się po broń.
W odpowiedzi wzrusza ramionami, przyjmując pozycję.
Wzdycham i uginam kolana, czekając na jej atak, a atakuje wściekle, choć w ciszy. Naciera na oślep, bez trudu blokuję koleje pchnięcia drzewcem kosy, tylko niewiele się cofając, aż wreszcie kolejny raz ją rozbrajam.
– Może jednak mi powiesz? – proponuję, ale Leto nie słucha.
– Walcz, Kayn – warczy i już stoi naprzeciw mnie, gotowa do następnej rundy.
Wzdycham, przewracając oczyma i daję jej to czego chce.
Raz po raz.
Leto jest coraz bardziej wściekła, atakuje coraz bardziej przewidywalnie.
– Dość. – W końcu to przerywam, wyrywając jej sztylety z dłoni i odrzucając na łóżko. – Przestań. – Zaciskam w dłoniach jej pięści, którymi wyprowadza ciosy. – Stop!
Leto przestaje się szarpać, lecz wciąż dyszy mi wściekle w twarz.
– O co chodzi?
– Przychodzisz tu walczyć, więc walcz, do cholery!
– Nie, kiedy jesteś w takim stanie!
Okręcam ją wokół, wciąż trzymając za ręce i oboje stajemy naprzeciw lustra.
ONE ЕYE ON THE MIRROR
– Spójrz na siebie – żądam, patrząc na nią w lustrze ponad jej głową. Ze skroni spływa strużka potu, klatka piersiowa unosi się w rytm szalonych oddechów.
– Chcesz się wykończyć?
Wzrusza wściekle ramionami.
– Lepiej, żebyś ty to zrobił, niż… – milknie. – Przynajmniej o tym mogłabym zdecydować.
– Słucham? O czym ty mówisz? – dopytuję, lecz ona zwiesza głowę, jakby nie zamierzała dzielić się niczym więcej. – Proszę. Bądź ze mną szczera. Może mógłbym… jakoś pomóc.
Milczy jeszcze przez chwilę, a potem wyjaśnia:
– Ta suka… Zamierza mnie poświęcić – mówi tonem pozbawionym emocji. – Słyszałam jej rozmowę z matką przełożoną. Powiedziała Weście, że nie może dać nam więcej czasu, że skoro odmawiam przyjęcia daru i brzemienia kapłaństwa, nie ma tu dla mnie miejsca, a ona… Ona.. – Leto zaciska zęby i odzywa się dopiero po chwili. – Zaproponowała mnie w ofierze duchom. Twierdzi, że… Że… Będę idealna. Że mój duch przemówi do niej z zaświatów. – Zagryza wargi. – Ta pojebana sucz chce mnie złożyć w ofierze!
Wypuszczam jej dłonie z uścisku, gdy opadają mi ręce. Czuję jak ciężko oddycha, stojąc za jej plecami. Jeszcze do mnie nie dociera, że moją przyjaciółkę, bo tak zacząłem o niej myśleć… skazano na śmierć.
Po chwili udaje mi się odchrząknąć, przełknąć nagromadzone emocje.
– Posłuchaj, może przećwiczymy jeszcze sztukę cienia. Jeśli ci się uda, mogłabyś w każdej chwili stąd…
– Już próbowaliśmy! – woła, wymachując rękami. – Nic mi nie wychodzi! Widać brak mi twojego talentu!
– Hej! Nie wyżywaj się na mnie! – wołam w proteście, a ona milknie, spuszczając głowę.
Sam też się wyciszam, lecz myśli wirują w desperackim poszukiwaniu rozwiązania.
– Nie, to się nie może wydarzyć – zaprzeczam, kręcąc głową. – Jak Mistrz się o tym dowie…
– Usan się na mnie wypiął. Nic nie zrobi. Oddał mnie tej…
– Niemożliwe, nie pozwoli, żeby… Powiem mu. – Zaciskam w dłoni kosę i ruszam w stronę cieni, lecz zatrzymuję się, gdy coś przychodzi mi do głowy. – Posłuchaj, ale czy oni nie... – Ściągam brwi, nie zastanawiając się nad konsekwencjami tego, co powiem. – Czy to nie jest tak, że Biel składa w ofierze jedynie dziewice?
TAKE A STЕP THROUGH YOUR THOUGHTS
IS IT GETTING CLEARER
Zapada ciężka, pełna narastającej niezręczności cisza.
– Pierwszy raz w życiu nie wiem – odzywa się wreszcie Leto – czy powinnam komuś przywalić, czy cierpliwie wytłumaczyć.
– No co. – Wzruszam ramionami, drapiąc się po głowie. Robi mi się ciepło. – Próbuję pomóc.
– A niby jak ma mi to pomóc?! Znaczy się, co ty w ogóle sugerujesz, do cholery?! Ja nawet nie jestem pełnoletnia!
– Czyli jesteś…
– Jestem! Co sobie myślałeś?!
– Nic, po prostu…
– W Zakonie Bieli są same kobiety! Nie mam żadnej styczności z chłopakami, a odkąd siedzę tu zamknięta, widuję się tylko z tobą!
– No wiesz, ja właśnie… jestem chłopakiem. Jak coś.
Suszę zęby w przedłużającej się niezręczności. Staram się nie tracić rezonu, opieram ręce na biodrach, posyłając Leto – mam nadzieję – pewne siebie, uwodzicielskie spojrzenie.
Jednak z uwodzenia nici, zdaję sobie sprawę, gdy na mojej twarzy ląduje ciśnięta z siłą pocisku poduszka.
– Auu – pojękuję ze śmiechem – wystarczyło powiedzieć... AUU! – Obrywam kolejną poduszką. – Nauczyłabyś się odmawiać w cywilizowany sposób, co? Hej! – Zasłaniam się przed kolejnymi pociskami. – Dobra, zrozumiałem! – Poddaję się, unosząc ręce, a Leto zamiera, trzymając nad głową dłoń, w której ściska figurkę jednego z duchowych bytów, którym Biel składała hołd. – Chociaż muszę powiedzieć, że ci się dziwię. Mógłbym w mig rozwiązać twój...
IF THEY FOLLOW YOU WHENEVER NIGHT FALLS
– Wynoś się, Kayn!
Figurka rozbija się na ścianie za mną.
– Dobra, już sobie idę! – kapituluję, opuszczając ręce.
A jednak coś nie daje mi odejść. Absurd tej sytuacji miesza się z widmem ciążącej nad dziewczyną śmiercią. Waham się, bo nie jest mi obojętna. Zaprzyjaźniłem się z nią i nawet jeśli ona nie postrzega we mnie przyjaciela, ja przywykłem do naszych spotkań na tyle, żeby wiedzieć, że będzie mi ich brakować. Dlatego pytam:
– Na pewno mam sobie pójść?
Kładę dłoń na ścianie, gotów uciec, gdyby znów zaczęła czymś rzucać. Zerkam za siebie i widzę, że Leto opuszcza rękę, w której trzyma kolejny posążek. Wzdycha, spuszczając wzrok. Przez zgarbione plecy wydaje się jeszcze mniejsza i jakaś bardziej bezbronna.
Ściągam z pleców kosę, opieram ją o ścianę. Zawracam, by usiąść na skraju łóżka, splatając dłonie między szeroko rozstawionymi kolanami. Czekam, aż się odezwie.
Leto zdaje się rozdarta, co, zważywszy na okoliczności, w jakich się znajduje, jest chyba najłagodniejszym ze stanów, w jakim mogłaby być. Wreszcie siada obok mnie, wciąż ze zwieszoną głową.
– Nie pomyślałam o... czymś takim – mówi cicho, a ja pierwszy raz widzę, że potrafi się rumienić – ale... jest w tym trochę logiki, więc... Jeśli jest cień nadziei, że to pozwoli mi się stąd wyrwać albo przynajmniej przetrwać – podnosi na mnie wzrok, a moje serce szybciej pompuje krew – to chyba... się zgodzę.
WILL YOU STILL LISTEN TO MY CALL
Wracam do szczerzenia zębów, rozkładając ramię.
– W takim razie... do usług! – wołam, kryjąc pod wesołością kłębiące się we mnie coraz żywiej pożądanie. Pozwalam sobie na jeden moment zawahania i sięgam do jej ust.
Lecz ona odsuwa głowę.
– Oczywiście tylko jeśli chcesz.
Leto odwraca ode mnie twarz.
Milczę, dając jej czas.
– Naprawdę myślisz, że ta to sobie wyobrażałam?! – wybucha nagle. – Swój pierwszy raz?! Znaczy... w ogóle za dużo o tym nie myślałam, ale... No na pewno nie chciałabym, żeby ktoś przespał się ze mną z litości!
– Z litości? – powtarzam, po czym zaśmiewam się w głos, co normalną dziewczynę na jej miejscu pewno mocno by obraziło, ale Leto (nie)stety nie miała najmniejszych szans być normalną. Nie przy tych kartach, które rozdał jej los.
Udaje mi się uspokoić dość szybko, głównie za sprawą grobowej ciszy, która zapada i jej pełnego zdeprymowania spojrzenia.
– Naprawdę myślisz, że ja... Że kieruje mną litość? – Staram się być poważny, ale moja natura jest silniejsza, znów parskam krótkim śmiechem. – Dziewczyno. Powinnaś przestać to robić.
– Przestać robić “co”? – prycha z niezrozumieniem, a ja zaśmiewam się cicho i rozkładam ręce, jakby to, co powiem, było oczywiste:
– Wygadywać te wszystkie głupoty, przez które mam ochotę się z tobą całować! Jakby... Mam siedemnaście lat – wzdycham ciężko, bolejąc mentalnie nad losem wszystkich siedemnastolatków. – Chłopakom w moim wieku staje nawet na widok matki przełożonej.
Ten argument jednak do niej nie przemawia.
– Dobra, wiesz co, Kayn? – syczy wściekle. – Jednak spierdalaj.
Kiedy zrywa się na nogi, ja śmieję się i chwytam ją za rękę, pociągając z powrotem na łóżko.
Już wiem o co chodzi. I tak się składa, że mogę być absolutnie szczery, co, mam nadzieję, sprawi, że mi uwierzy.
WHO DO YOU TRUST OR NO ONE AT ALL
OR KNOWING IT ALL
– Ok, posłuchaj – nabieram powietrza, siadając wygodniej na łóżku, twarzą do niej. – Tylko nie pomyśl sobie, że od początku miałem dziki plan, żeby cię wykorzystać, czy coś, bo tak nie było. – Drapię się po głowie. – Naprawdę cię polubiłem, Leto. No i... skłamałbym, gdybym zaprzeczył, że nie wyobrażałem sobie, że... Że kiedyś ten nasz sparing skończy się w łóżku. – Leto podnosi na mnie ożywiony wzrok. – W sumie to... Od dłuższego czasu mam na to nadzieję.
Znoszę jej zaciekawione spojrzenie, czekając, co odpowie.
– Serio? – pyta podejrzliwie po chwili, na co parskam rozbrojony jej niepewnością.
– Jeśli jeszcze raz się zaśmiejesz, Kayn, osobiście wywalę cię przez ścianę.
Natychmiast przestaję.
– Serio – odpowiadam, poważniejąc, lecz kąciki moich ust pozostają uniesione. – Przecież jesteś atrakcyjną dziewczyną i to w moim typie, do tego utalentowaną. Kiedy jesteś w formie, skopałabyś tyłek nawet mi. I to mnie z jakiegoś powodu pociąga.
Tym razem się uśmiecha, gdy ja chichoczę.
– No a ty? – pytam nagle, szczerze zaciekawiony. – Nie myślałaś nigdy żeby... – urywam, szukając słów. – Nie podobam ci się?
TELL ME THAT YOU HATE ME, YEAH
I HEARD IT ALL BEFORE
Leto ściąga brwi, zaciska usta, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem, jakby dopiero pierwszy raz patrzyła na mnie poddając wizualnej ocenie.
– Nie no, jesteś… – Czerwieni się mocniej, zatrzymując wzrok na mojej obnażonej piersi. – Całkiem… fajny.
Podnosi wzrok na moją twarz i kiedy patrzymy sobie w oczy, wreszcie coś iskrzy.
Nachylamy się ku sobie i reszta dzieje się sama.
– I za to mam ci być wdzięczna? – prycha Leto.
– A tylko to zapamiętałaś? – Kayn unosi brew. – W sumie mi to schlebia – dodaje, rozciągając usta w uśmiechu.
– Nie. – Leto wzdycha, opiera się o krzesło, jej wzrok wędruje na okno, za którym widać niemal opustoszały o tej godzinie rynek, nie licząc przypadkowych przechodniów i grupy rozbijających się w zielonkawej poświecie nastolatków. – Pamiętam, co dla mnie zrobiłeś, Kayn. – Przenosi wzrok, znosząc intensywne, różnobarwne spojrzenie, w którym czają się sprzeczne ze sobą intencje. – Pamiętam wszystko.
Westa sprawia wrażenie, jakby przeżywała jeden z najlepszych dni swojego życia. Jakby czekało ją coś przełomowego, niczym panna młoda w dzień ślubu.
Tylko że one nie ostrzą noży, podśpiewując pod nosem.
Wiem, że to tym ostrzem już niedługo poderżnie mi gardło. Patrzę na to zobojętniale. Napój, który we mnie wmusiła, plącze myśli, zaburza właściwy osąd sytuacji. Nie mam siły, żeby spróbować ucieczki. Musiałabym jakoś to wymyślić, a gdy tylko próbuję się skupić, trafiam na ścianę z waty, zza której nie może się przebić żaden konstruktywny impuls. Czuję się jak roślina, niezdolna nic zrobić w obliczu wycinki, a cały mój bunt przeciwko temu jest schwytany w pajęczą sieć, stłumiony i odrzucony.
Już wiem, dlaczego te dziewczyny nie protestowały.
To gówno jest naprawdę mocne.
Równie obojętnie znoszę badanie, która przeprowadza na mnie matka przełożona. Zaproszona do komnaty wśród szerokich uśmiechów Westy, zbliża się do mnie, wciągając na dłoń rękawiczkę. Głosem wypranym z emocji każe mi rozłożyć nogi, ale nie mam na to ochoty. Przyglądam jej się zmrużonymi oczyma, ale… nie. Nie przypomina Kayna. Wcale.
Przy pomocy Westy siłą rozchylają moje kolana, a przełożona bezceremonialnie wpycha we mnie palce.
Rozpiera mnie nieznany ból. Prężę ciało, zaciskając szczęki. Kayn popisywał się o wiele bardziej, a mimo to nie doświadczyłam bólu, nawet gdy byłam z nim pierwszy raz. Ten dotyk jest niepożądany, suchy, gwałcący. Drżę, gdy matka się wycofuje.
– Nieczysta – oświadcza tonem pełnym obrzydzenia, zdzierając z ręki rękawiczkę, by rzucić ją na podłogę.
– Słucham? – Westa wciąż się uśmiecha, jakby nie dotarł do niej werdykt.
– Nieczysta – powtarza z pogardą przeorka. – Nie będzie świętą ofiarą.
– Niemożliwe.
Westa przenosi na mnie płonące spojrzenie.
– Była odizolowana… Nie miała możliwości, żeby…
Unoszę brew, usta wyginają się w kpiącym uśmiechu.
– Suka – syczy Westa i rzuca się do mnie, uderzając w twarz. – Kiedy?! Jak?! – Szarpie mną wściekle, całkiem się zapominając, dopiero matka przełożona musi ją napomnieć. – To jeden z tych szczeniaków Zeda?! – Raz jeszcze mną szarpie. – Przyznaj się! Kto ci to zrobił?!
Wzruszam ramionami, zobojętniała i lekko rozbawiona sytuacją, mimo piekącego policzka.
Westa jest zdruzgotana. Kaja się przed przełożoną, przepraszając za mnie.
– Co mam zrobić, matko? Myślałam… Byłam pewna…
– Pozbądź się jej.
– Ale… Dobrze. Zrobię to osobiście.
Westa unosi nóż.
THERE'S A LIFE HERE FOR THE TAKING
IS IT MINE OR IS IT YOURS
– Na duchy, po prostu ją stąd wyrzuć! – Przeorka marszczy grube brwi, zerkając na sztylet Westy. – Duchy gardzą używaną ofiarą, nie kalaj ołtarza nieczystą krwią! – Przysadzista kobieta z trudem nabiera powietrza. – Pozbądź się jej z zakonu. Wyrzuć, choćby na ulicę.
Potem kolejne wydarzenia plączą się ze sobą.
Jestem wleczona przez zimne posadzki zakonu przez dwójkę strażników, wśród potępieńczych lamentów podążającej za nami Westy i zaciekawionych, zdegustowanych spojrzeń sióstr. Biała szata, w którą mnie obleczono, rwie się, brudzi i szarpie, gdy zawadza o nierówności podłóg i gdy po jej skrajach deptają strażnicy.
Wywalają mnie na bruk. Ląduję w kałuży. Odchylam głowę, łapiąc w usta deszcz. Woda chlupocze, gdy wyginam barki w tył, opierając się na dłoniach.
Śmieję się. Długo, ochryple, siedząc w błocie. Przechodnie omijają mnie szerokim łukiem, zawieszając na mnie długie spojrzenia. Śmieję się prosto w ich twarze. Podchodzi kilku mężczyzn, skuszonych odsłoniętymi wdziękami podartej, przemoczonej szaty, próbując nawiązać pełen dwuznacznych świństw dialog, ale ich też odstrasza niepoczytalny śmiech.
W końcu udaje mi się pozbierać na nogi, zimno zaczyna dawać się we znaki. Wycieram ubłocone dłonie w materiał szaty i, zataczając się, obieram jedyną drogę, która wydaje mi się słuszna.
Nie wiem, jak udaje mi się tam dotrzeć ani ile trwa ta wędrówka. Miasto wiruje tak jak moje kroki. Ale w końcu opieram dłonie na zimnej bramie, za którą rządzą cienie. Nikt mnie nie zatrzymuje, ale wszyscy szepczą do siebie gorączkowo. Nie ulega wątpliwości, że już wiedzą, co się stało, kilka razy wyłapuję wcale nie dyskretne szepty takie jak „nieczysta” i „ciekawe z kim się puściła”.
– Łał, zdaję się, że sława mnie wyprzedza! – rzucam nagle, rozkładając ramiona. – Nie wiedziałam, że jestem tak popularna!
– Jak miałabyś nie być, skoro jesteś kim jesteś – odpowiada mi jasnowłosy chłopak, oparty o mur zakonu, patrząc na mnie ze wstrętem znad skrzyżowanych ramion.
Z trudem ogniskuję na nim wzrok.
– Wal się – odpowiadam bełkotliwie. – Gdzie on jest?
– A jak myślisz. Czeka na ciebie.
To poprawia mi humor, ale tylko dlatego, że nie jestem w stanie zinterpretować uśmiechu chłopaka jako złośliwy.
Znajduję Usana w Sali Prób. Siedzi na końcu długiego, ustawionego przy ścianie stołu. Zapada cisza wśród kilkunastu uczniów, którzy mu towarzyszą. Zatrzymuję się przed nim, obserwowana spod białej grzywki przez parę czerwonych oczu.
– Wróciłam – oświadczam krótko, rozkładając ręce.
Mistrz powoli podnosi się od stołu, podchodzi do mnie i…
– Dziwka.
Uderza mnie w twarz.
To pierwszy raz, kiedy ojciec podnosi na mnie rękę.
Nawet podczas treningów, zawsze był dla mnie delikatny. Surowy i konsekwentny, ale nigdy nie nabił mi żadnego siniaka.
Odwracam głowę, trzymam rękę na policzku, zerkając na niego z niezrozumieniem.
– Dlaczego…?
– Sprzeciwiasz się przeznaczeniu – Usan patrzy na mnie chłodno – i to w tak haniebny sposób…
– Ona chciała mnie zabić! Musiałam coś zrobić!
Przez twarz Usana przebiega cień. Przez chwilę nic nie mówi, jakby rozważał, co usłyszał i zastanawiał się, jaki wydać wyrok.
– Ściągnęłaś na siebie kłopoty, próbując odrzucić swój dar. Jeśli jesteś wieszczką, powinnaś…
– Nie jestem! Nie chcę być! – krzyczę z dziecięcym buntem.
– Dwie sprzeczne se sobą odpowiedzi. – Ojciec mierzy mnie bezdusznym spojrzeniem. – Nie będziesz dobrym wojownikiem, jeśli masz wizje. Nie możesz tu zostać. A po tym co zrobiłaś, nie możesz też wrócić do Bieli.
– Udowodnię ci, że mogę! To w niczym mi nie przeszkodzi! Nie zamierzam… Nie zamierzam się temu poddać ani…
– Nie wiesz o czym mówisz! – Usan odwraca wzrok. – Widziałem, co działo się z twoją matką, gdy zaglądała w przyszłość lub… Przyszłość zaglądała w nią. – Jego wzrok staje się mniej obecny. – Nie chciałem… Miałem nadzieję, że nie będziesz taka jak ona. – Znów skupia na mnie spojrzenie. – Ale w tej sytuacji nie ma dla ciebie miejsca wśród Cieni.
– Wyrzucasz mnie? – Powinnam się tego spodziewać, ale i tak przeżywam bolesny szok.
– Musisz odejść – powtarza Usan, nie patrząc na mnie. – Nie będziesz tu bezpieczna. Nie po hańbie, jaką na siebie sprowadziłaś. Będą chcieli ją zetrzeć. Wyznawcy Bieli lubują się w samosądach. Nie mogę cię ukrywać. Chyba że… Wskażesz winnego – zawiesza głos. – Czy to był ktoś od nas? To stało się, gdy tu byłaś? – Nie odpowiadam, zaciskając usta i znosząc jego przenikliwe spojrzenie. – Możesz ocalić skórę, obwinić kretyna, który ośmielił się ciebie splugawić.
Zapada ciężka cisza. Uczniowie Usana wstrzymują powietrze, zerkając po sobie, lecz ja czuję na sobie bursztynowe, uważne oczy.
– Nikt mnie nie splugawił, ojcze – oświadczam butnie, chłodno, zaciskając pięści. – Zrobiłam to, na co miałam ochotę i z kim miałam ochotę – wyrzucam z siebie gniewnie. – Biel nie powinna rekrutować tylu przystojnych strażników, skoro zależy im na dziewictwie rekrutek.
Wśród chłopców rozlegają się pojedyncze parsknięcia śmiechem, stłumione pod ostrzegawczym spojrzeniem Mistrza.
– W takiej sytuacji… – Usan unosi podbródek, patrząc na mnie z gór. – Zakon Cieni nie będzie chronił ladacznicy.
– A córki mistrza? – prycham, wściekła, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami.
– Ja nie mam córki.
Kiwam na to głową. Łzy toczą się po policzku, gdy wycofuję się tyłem.
– A szkoda, bo mógłbyś być z niej dumny. – Odwracam się, z trudem powstrzymując od biegu. – Zrobiła tylko to, czego ją nauczyłeś, Zed. Wzięła los w swoje ręce!
ALL I AM IS WHAT YOU MAKE ME
Żegnam się z Zakonem Cieni obelżywym gestem, zmierzając wprost do drzwi.
– A potem... – Oczyma wyobraźni Leto wciąż widzi tamte chwile. – Znalazłeś mnie, gdy włóczyłam się przy porcie. Dałeś ciepłe ubrania i kazałeś się wynosić – dokańcza, bębniąc palcami o blat stołu. Ma ochotę zapalić, choć robiła to tylko kilka razy w życiu.
– Kazałem ci ratować skórę i wsadziłem na najlepszy statek, jaki znalazłem – koryguje Kayn.
– Ta. Do tej dziury.
Kayn zgrzyta zębami, ściągając brwi.
– Serio? Ani krztyny wdzięczności?
– To o to ci chodzi? O wdzięczność? Przychodzisz odebrać dług?
Mężczyzna wzdycha, zerkając za okno i gładząc podbródek.
– Poniekąd – odpowiada zdawkowo. Jego oczy błyszczą różnymi kolorami, gdy zwraca wzrok na dziewczynę. Czerwony blask zdaje się przybierać na sile, tocząc się wprost ze źrenicy, jakby chcial zwalczyć tańczące w niej cienie.
IT'S NOT THE DEVIL THAT YOU'RE FACING
IT'S YOUR SHADOW ON THE FLOOR
Hej :)
OdpowiedzUsuńA więc to taką przeszłość mają Leto i Kayn. Ciekawe :D a szczerze skoro cel uświęca środki, a te nastoletnie głowy zdołały wpaść na to, że wystarczy utrata dziewictwa, by Wilczycą mogła się wymiksować śmierci, to dobrze da nich. Konsekwencje może niezbyt przyjemne, ale przynajmniej dziewczyna przeżyła.
Tylko jak mi teraz zaserwujesz trójkąt miłosny, to będę miała zagwozdkę.
Dziękuję za kolejny tekst z serii.
Pozdrawiam
Dobrze wymyślili mlodzi ze utrata dziewictwa będzie przezkoda największą aby złożyć Leto w ofierze, taka kapłanka co idzie pod nóż to żadna robota. Dobrze ze sprawy sie potoczyły właśnie tak. I ze oddzucono ja mimo wszystko z Bieli. Ale postawa ojca zasmuca. Ciekawa jestem jak cobie Leto poradzi ze swoimi wizjami w przyszłości.
OdpowiedzUsuń