Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 12 stycznia 2025

[183] Heavy is the... ~ Wilczy

 To słowo huczy jej w głowie, dziwnie znajome. Bardziej niż po prostu jedno z wielu nazwisk, z którymi trzeba się liczyć, które gdzieś już słyszała. To jest cięższe, budzące mdłości, grozę i żywy gniew, lecz choć dłonie same zaciskają się w pięści, nie umie skojarzyć go z żadną konkretną zbrodnią. 

Jeszcze. Jeszcze nie. 

– Ten naukowiec? – Tylko tyle udaje jej się wygrzebać z odmętów pamięci i cieni. 

– Ten jebany psychol – poprawia Finn i zagląda do kufla. – Dobre te piwo. Nie to co te szczyny na Ślizgoczu. – Wznosi kufel, przenosząc wzrok na siedzącego naprzeciwko Vandera. – Dostanę jeszcze? 

W dziób możesz… – przerywa, czując jak na jego ramieniu zaciska się dłoń Wilczycy; zerka na nią, mrużąc oczy. 

– Vander, okaż trochę empatii. – Gdyby w tym momencie nie mrugnęła dyskretnie, Vander chyba straciłby cierpliwość i oboje zamknąłby na zapleczu. – Ten człowiek jest w żałobie. 

– No – potwierdza Finn, pocierając nos wierzchem dłoni, w której trzyma kufel. – Jestem. 

Vander podnosi się bez słowa, zabiera kufle i uzupełnia je. Po chwili namysłu sięga po jeszcze jeden i wraca z trzema pełnymi kuflami.  

Finn duszkiem osusza swój i wymownym gestem podsuwa pusty kufel w stronę Vandera, którego nozdrza zaczynają nerwowo drgać. Leto dostrzega pulsującą żyłę na czole mężczyzny i prędko zabiera kufel, zanim Vander decyduje rozbić go na głowie Finna.  

Jak się… dowiedziałaś?Finn poważnieje dopiero nad czwartym piwem. Pociąga nosem, zwracając oczy na Leto.  

– Szukałam go. – Dziewczyna wzrusza ramionami, jej plecy się garbią. – Na Ślizgoczu wszyscy o tym mówili. Nie wierzyłam. Ale nie mogłam go znaleźć. Poszłam do Silco… – Zerka na Vandera, który ściąga brwi. – Ukryłam się. Zobaczyłam, jak wynoszą ciało. Było zakryte, ale słyszałam, jak Silco mówi, że – patrzy na Finna – będziesz się chciał pożegnać. 

– Łajdak miał na tyle przyzwoitości, by mi je zwrócić. W kawałkach! – wykrzykuje Finn, uderzając kuflem o blat, a resztki piwa bryzgają dookoła. Leto zabiera naczynie, by je napełnić, spędzając za barem więcej czasu, niż to konieczne, jakby łudziła się, że tam nie dotrą do niej szczegóły, które zaraz usłyszą. 

– Widziałem… Co z niego zostało – kontynuuje Finn. Zwykły, prześmiewczy i niezbyt mądry wyraz twarzy znika, ustępując miejsca grymasom bólu i niedowierzenia.Wszędzie miał… takie… wybroczyny. I te nabrzmiałe żyły… Były takie… fioletowe. Co oni w niego wpuścili? – Podnosi rozmyty wzrok na Vandera, lecz mężczyzna milczy, zaciskając mocno usta i słuchając uważnie. – Cały by zdeformowany i taki… Taki… – Leto stawia przed nim kufel, a Finn opróżnia go duszkiem do połowy. – Silco kuma się z tym pojebem, jestem pewny…! – Uderza pięścią w stół. – Musieli coś… Coś mu zrobić. 

– Silco o tym wiedział? – pyta Vander. Zarówno on jak i Wilczyca praktycznie nie tknęli swojego piwa. 

A jest coś, o czym nie wie ten skurwysyn?Finn wzrusza ramionami. – Ale to nie on tak go urządził. O nie, Silco nie lubi osobiście brudzić sobie rąk. Ma od tego ludzi. Potwory jeszcze gorsze niż on, tylko trochę mniej sprytne. 

Leto bębni opuszkami palców po blacie. Nie odzywa się, ale rozmyśla, ważąc słowa Finna i dbając o to, by wciąż mu dolewać. Po siódmym piwie Finn wreszcie ma dość. Opiera się o krzesło, walcząc z sennością, ale jego powieki się zamykają, a on uderza czołem o blat i pozostaje w tej pozycji bez ruchu. 

 

THIS IS WHAT YOU ASKED FOR 

 

– No. – Leto przeciąga się, opierając w krześle. – To mamy go z głowy. – Przenosi ostre spojrzenie na Vandera, który siedzi z rękoma na ramionach, wyraźnie zasępiony. – To przypomnisz mi, po jaki chuj go tu sprowadzałeś? 

Vander zwraca na nią ponure spojrzenie. 

Już zapomniałem, jak chłop mnie drażni. – Wypuszcza nagromadzone w płucach powietrze przez nos, przecierając twarz. – Ale jest użyteczny, więc jakoś to wytrzymamy. 

– Użyteczny? – Leto unosi brwi. – Co masz na myśli? Chcesz, żeby ci załatwił zniżkę na dziary do swojego studia? – Wskazuje obiema dłońmi na Finna, którego przedramiona, klatkę piersiową (widoczną, ponieważ pod marynarką nosi jedynie mocno rozpiętą kamizelkę), czoło i wygoloną czaszkę pokrywają tatuaże. 

Vander prycha, kącik jego ust unosi się na moment, jakby miał już projekt, który mógłby sobie wytatuować. 

– To chembaron – mówi, jakby to wszystko wyjaśniało, a że Leto rozkłada ręce i kręci głową, pytając: Co z tego?, przewraca oczami i wyjaśnia: – Ma coś, czego tobie brakuje, by w ogóle myśleć o tym, by postawić się komuś, kto liczy się w tym mieście. 

– No oświeć mnie, co ma ten idiota, a czego mi brakuje. 

– Pieniądze. – Leto nic nie odpowiada, wiec Vander kontynuuje: – A ja mam coś, czego brakuje wam obojgu. – Postukuje się palcem w skroń. 

HEAVY IS THE CROWN 

 

Mózg? – zgaduje Leto, pokazując Vanderowi język. 

Szare oczy uśmiechają się do niej znad skrzyżowanych ramion.  

– Miałem na myśli rozsądek – uściśla, nie mogąc powstrzymać wpełzającego na usta uśmiechu. – Przyda wam się. 

– Może – nie protestuje Leto, choć wydaje się nieco nadąsana – ale ciągle uważam, że sama najlepiej bym to załatwiła.  

– Ta. – Vander odpycha się stopą od nogi stołu i kołysze się na krześle, splatając ręce na brzuchu.A potem przywlekłabyś cały ten bałagan prosto pod mój bar i kto musiałby to sprzątać? 

– Nieprawda! – protestuje dziewczyna, ale odwraca wzrok. 

– Posłuchaj. – Krzesło, na którym siedzi Vander, opada z łoskotem na cztery nogi. Mężczyzna opiera łokcie na blacie, patrząc na dziewczynę. – Wiem, że Finn to tchórz. Najpewniej sam nic by nie zrobił, na pewno nie otwarcie. Pozwólmy mu myśleć, że się tobą posłuży, że odwalisz za niego czarną robotę. Ty przecież aż się do tego palisz. A Finn się przyda, żeby wziąć za to na siebie winę. W jego rozumowaniu: chwałę. Ale kiedy już rozgłosi na prawo i lewo, że to on postawił się Silco, jak myślisz, na kogo skierują się oczy reszty chembaronów? Kto znajdzie się na ich celowniku, podczas gdy ty dokonasz zemsty, jednocześnie pozostając w cieniu. 

Vander nie oczekuje odpowiedzi, widzi po twarzy Wilczycy, że zrozumiała plan. A powoli wykwitający uśmiech świadczy o tym, że go akceptuje. 

A ty? Będziesz wszystko koordynował zza baru? 

– Będę trzymał się blisko – deklaruje Vander. Wykonuje ruch, jakby chciał sięgnąć po dłoń Wilczycy, ale ostatecznie chwyta za kufel, by upić kilka łyków. – Jestem ci to winien... za most. 

Leto uśmiecha się smutno, zawzięcie próbując usunąć odstającą z karwaszy nitkę. 

Jesteś mi winien dużo tej bliskości... – przypomina mu, rzucając na twarz mężczyzny spojrzenie spod rzęs. – Pamiętasz, co mi wtedy obiecałeś? 

Vander milczy długo, odpowiadając dzielnie na jej spojrzenie.  

Finn pochrapuje głośno i ślini się na stół. 

– Pamiętam – przyznaje wreszcie Vander, z niesmakiem zerkając na chembarona. – Dlatego teraz to ja muszę coś udowodnić, prawda? Moja kolej, żeby zawalczyć z tobą ramię w ramię. 

– Ramię w ramię – powtarza Wilczyca, na powrót skupiwszy się na nitce. Oby tym razem skończyło się to dla nas lepiej niż na moście. 

 

FIRE IN THE SUNRISE 
 

Most Postępu łączący Zaun z Piltover pochłaniają płomienie i dym. Mgłę wojny rozrywają strzały. Padają blisko nas. W czerwono-zielonej poświecie chwilami ciężko rozróżnić sojusznika od wroga. Oni mają mundury. Mają ogień. My przebiegłość i złość. Większość z nas nosi broń białą. Kierunek, z którego przybywają naboje, to kierunek, w którym musimy podążać. 

– Trzymać się nisko, osłaniać! – Rozkazy Alfy brzmią niedaleko, poszukuję go wzrokiem. W stalowej masce odbija się krwawy świat. – Atakować naprzemiennie! Współpraca jest kluczem! 

Zgadzam się, choć preferuję działanie w pojedynkę. 

Tnę ostrzami strażnika, który wpada z tarczą między mnie a Erisa. Trafiam w ramię, facet krzyczy i odwraca się w moją stronę, wyrzucając w przód pistolet, lecz nim naciska spust, o jego głowę rozbija się buzdygan. To go oszołamia, traci równowagę, strzela, lecz chybia, popełnia błąd, odwracając się do Erisa, który tym razem rozbija mu czaszkę. 

– Nie ma za co! – krzyczy chłopak, szczerząc wąskie zęby, przypominające kły szczeniaka. Nic nie odpowiadam, otwieram szeroko oczy, widząc jak z mgły wyłania się pięść, której on nie dostrzega. Nie krzyczę, żeby uważał, skaczę naprzód, przewracam napastnika, przez co uderzenie traci na sile. Przewracam go na plecy, nie zastanawiam się. Unoszę i opuszczam ostrza, zaciskając mocno szczękę. Krew bryzga na twarz. Moją, jego. Krwawe kropelki wirują w powietrzu, podświetlane blaskiem ognia. 

 

ASHES RAINING DOWN 
 

– Kurwa – syczę, nie mogąc wyciągnąć zablokowanego w oczodole ostrza. Opieram but o brodę trupa, żeby wyciągnąć tekagi. Rozlega się chrzęst łamanej szczęki, gdy wyswobadzam ostrze. Lecę do tyłu, wpadam na Erisa, który przytrzymuje mnie, zachowując równowagę.  

– Na trzeciej! – krzyczy mi do ucha i odpycha w bok, gdy wyrzucam przed siebie tekagi. Biegnący na nas strażnik nadziewa się na nie, uchodzi z niego powietrze, lecz udaje mu się trafić mnie kolbą w twarz. Przekręcam ostrza z krzykiem, mężczyzna pada na kolana, obejmując rękami wypadające wnętrzności. 

– Ohyda – krzywi się Eris. – Ktoś ci kiedyś mówił, że brzydko zabijasz? 

– Dzięki. – Wzruszam ramionami, przymierzając się do ciosu. Tekagi tnie powietrze nad ramieniem Erisa, odtrącając strzelbę. Chłopak odchyla się, biorąc zamach. Buzdygan uderza w hełm strażniczki. Korzystając z jej oszołomienia, kopie ją w pierś, posyłając na ziemię. Dokańcza robotę buzdyganem, rozbijając kobiecie twarz. 

– No rzeczywiście, ty jesteś bardzo finezyjny. – Krzywi się, obserwując zmiażdżoną kość nosową, która przebiła skórę. – Wirtuoz się, kurwa, znalazł. – Spluwa i podstawia nogę Górniakowi, który ucieka z wrzaskiem przed ostrzami Watahy. – Eris? – Odwracam się do przyjaciela, który wymiotuje, opierając ręce o kolana. Kręcę z politowaniem głową, odciągając go na bok, gdy nad nami znów świszczą strzały. 

– Po cholerę tyś tu w ogóle przyłaził?! – ochrzaniam go, zmuszając, by pochylił głowę. –Nadajesz się do tego jak nocnik na zupę! Kurwa, Eris! Nie mam zamiaru cię niańczyć! 

– Nie potrzebuję tego! – Chłopak gwałtownie odtrąca moje ramię, upadam na tyłek. – Nie matkuj mi, Leto. Wiem, co robię. To tak samo moja bitwa jak twoja. 

– To nasza bitwa – zgadzam się, skinąwszy głową – ale póki rzygasz na widok krwi, nie powinieneś… 

Eris zrywa się, chwyta oburącz broń i z dzikim wrzaskiem zwala ciosem z nóg strażnika z moimi plecami. Dokańczam, podrzynając mu gardło.  

– Coś jeszcze masz do powiedzenia? – pyta chłodno Eris, opierając buzdygan na ramieniu. W jasnoniebieskich oczach błyszczy determinacja, ale wiem, że bardzo stara się nie patrzeć na kałużę krwi, która rozrasta się pod naszymi nogami. 

 

TRY TO HOLD IT IN BUT 
 

– Gdzie jest twój brat? – Rozglądam się, lecz nie przypominam sobie, bym go dzisiaj widziała. 

– Finn? – Eris miesza się, odwracając wzrok. – Nie mógł dzisiaj… Miał coś ważnego… 

Prycham, przerywając mu. 

– Ważniejszego niż przewrót, w którym biorą udział kobiety i dzieci? – Spluwam, ocierając spieczone usta. – Cholerny tchórz. 

– Nie waż się tak mówić o moim bracie! – ostrzega Eris. – To on mnie wszystkiego nauczył i… 

– Ta. Rzygania pod siebie.  

– I wcale nie ma tu dzieci! 

– Ty sam jesteś dzieciak, Eris! – Poprawiam ze złością maskę, poszukując wzrokiem najbliższego przeciwnika. – A teraz ruszmy dupę i zarżnijmy jeszcze kilku Górniaków.  

Dopadamy strażnika, który kiereszuje jednego z naszych. Zaraz po tym przez jazgot walk przebija się gardłowy krzyk. Rozpoznaję ten głos, więc czujnie zwracam się w stronę, z której dochodzi. Na przodzie Ogar Podziemi walczy w pierwszym rzędzie, jak na przywódcę Zaunitów przystało. Żelazne rękawice na jego rękach pracują jak tarany, lecz strażnicy mimo tego zacieśniają krąg wokół niego, by go powstrzymać przed parciem naprzód. Jeden z nich trafia go w ramię, ktoś krzyczy, żeby brać go żywcem. Vander z gardłowym rykiem posyła ciosem w podbródek w górę jednego ze strażników. 

Porzucam tylną formację, biegnąc w jego stronę. 

– Trzymaj się z tyłu, Leto! – słyszę wirujący wokół okrzyk Alfy i zatrzymuję się, lecz…   

Świat na chwilę zamiera. Takie mam wrażenie. Obserwuję malujące się przede mną sceny w zamrożeniu. Patrzę na Alfę. Białe włosy otaczając go z gracją akrobatycznych wstęg, gdy płynnymi ruchami dosięga wrogów. Ostrza gładko wchodzą i wychodzą z padających na ziemię ciał. Lecz dostrzegam wysiłek, który go to kosztuje. Mój wzrok przyciąga potężna sylwetka walczącego Ogara. Moje serce rwie się do walki u jego boku, zwłaszcza że przydałaby mu się pomoc w przetrzebieniu szeregu strażników, a przecież… 

Obiecałam mu, że się wykażę. 

Po raz pierwszy ignoruję bezpośredni rozkaz Alfy. Jeszcze nie wiem, jak słono będzie mnie kosztować ta decyzja; rzucam się w przód, przebijam przez walczących, ktoś trafia mnie łokciem w skroń, zataczam się, lecz dopadam do kręgu strażników, którzy coraz ciaśniej otaczają Vandera. Unoszę obie ręce, wbijam ostrza w lędźwie. Wyszarpuję je, dwoje strażników wygina się, wyjąc z bólu. Odtrącam ich, dźgając pod żebra. Ktoś rzuca mi się na plecy, przygważdża do ziemi. Tłukę tyłem głowy w podbródek, krew kapie mi na kark, śliska dłoń zaciska na gardle. Z pełnym furii sykiem drapię ostrzami po udzie strażnika, który stacza się ze mnie z krótkim krzykiem i strzela, lecz mnie już nie ma w miejscu, w które wycelował. Przetaczam się i teraz ja góruję nad nim. Żałuję, że przez maskę mój uśmiech nie będzie tym, co zobaczy po raz ostatni. Rękę, w której trzyma broń, przygważdżam ostrzami do ziemi. Strażnik wyje, nie pozwalam mu długo cierpieć. Stal gładko sunie po gardle, a ja już patrzę w górę. Wycięłam wyrwę w murze niebieskich mundurów. Vander roznosi każdego, kto podejdzie w zasięg jego rąk, każdy, komu uda się w niego wycelować, kończy żywot nim odda strzał. Lecz to oni mają przewagę, on wreszcie się zmęczy.  

Podrywam się i przemykam pod jego ramieniem, gdy wyprowadza cios. Wpadam w nogi dwójki kolejnych strażników, posyłając ich na ziemię. Robi się przestrzeń. Kątem oka łapię spojrzenie Vandera, który z nową werwą rozbija wrogów. Walczę z dwójką, którą powaliłam, lecz tym razem wzięłam na siebie za dużo. Jeden z nich przytrzymuje mi ręce. Drugim jest kobieta, uderza czołem w moją twarz. 

Oślepia mnie błysk bólu. Zamroczona, próbuję się wyrwać, udaje mi się trafić babę ciężką podeszwą w potylicę, strażniczka zatacza się na kompana, uścisk na jednej z moich dłoni się rozluźnia. To wystarcza. Wyciągam rękę z karwasza, na którym zaciskają się palce mężczyzny. Pięścią tłukę go w nos. Puszcza. Zrywam się i słyszę szczęk odbezpieczonej broni. Kobieta, ta strażniczka, dyszy, celując w moją głowę. 

– PADNIJ! 

Wolę nie myśleć, co by było, gdybym miała odrobinę wolniejszy refleks. 

Żelazna rękawica uderza z takim rozmachem, że trafiona w głowę kobieta podrywa się na metr w górę. Obraz znów przesuwa się bardzo powoli, widzę ze szczegółami, jak pęka jej czaszka, jak deformuje się głowa, jak ciśnienie wypycha oczami krew. 

IT KEEPS BLEEDING OUT 
 

– Za tobą!  

Odwracam się, wznosząc jedyne tekagi, które mi pozostało. Osłaniam się karwaszem przed ciosem szabli, przyciągam strażnika, łapiąc go za mundur, by nadziać na ostrza. Mężczyzna z krzykiem się wyswobadza, wciąż stoi chwiejnie na nogach, patrząc na mnie tak… Tak… 

Jak on. 

Ma zło w oczach. 

Dlaczego nie umiera? Dlaczego jest silny?  

A ja… Ja… 

Jestem znowu w zakonie. 

…małe misterium śmierci, nieskalane wojowniczki, niewola. To wszystko ma więcej sensu, niż ci się teraz wydaje. Wieczność warta jest wyrzeczeń, poświęcenia. Trzeba jedynie obmyć was ze zła. Dostrzegasz je, prawda? Nauczono cię patrzeć. A teraz… Teraz nauczysz się, jak wybawić duszę. Będzie ci potrzebny nóż. Masz go? Dobrze. Teraz patrz. 

 PATRZ. UWAŻNIE. 

Tnę na odlew, z krzykiem. Po twarzy, szyi, leje się krew. Kapie powoli. Czas zwalnia. O sekundę za długo nie odrywam wzroku, przyglądając się, jak poszarpane brzegi ran wypełniają się czerwienią. Zawsze mnie dziwi, jak leniwie się to odbywa. Krew nie chce opuścić ciała. Krew musi to zrobić. Czy to nie dowód na to, że… to jednak zbrodnia przeciw naturze? Może to nie zbawienie. 

Śmierć. 

Kula świszcząca obok mnie. 

Ból. 

Przykładam dłoń do szyi, podnoszę ją do oczu. Wszędzie ta krew, kurwa mać. 

Ja chyba… 

Prawie zginęłam. 

Świat odzyskuje swoje szalone tempo. 

Kule świszczą. Mgła się rozrzedza, jesteśmy na celowniku. Widzę szereg strzelców tuż przed sobą, a skoro ja widzę ich… 

Oni uśmiechają się do mnie. 

Stoję za blisko. Lufy się unoszą, nikt nie spudłuje. 

To koniec. 

Wtedy tuż za mną wybucha skowyt, w pełnym pędzie dołącza do nas Wataha, bez strachu i z krzykiem na ustach biegnąc szeregiem prosto na ustawionych w linii strzelców.  

Padają strzały, lecz teraz nie celują wyłącznie do mnie. Wielu z nas ginie. Wiele ostrzy dosięga gardeł Strażników. Teraz zaczyna się wyścig z czasem. Ale ja… I ona. Ciemność, od początku wycelowana w moją pierś. Nie ruszam się, bo wiem, że jeśli drgnę, zginę. Wyczuwam na siebie jej ciężar. Wahanie. Powoli zwracam zamaskowaną twarz w jej stronę.  

Stoi z boku, w cieniu, chroniona nim przed Watahą i zgiełkiem walk. Tylko lufa strzelby lśni w mdłym świetle latarni. 

– Twój pierwszy raz? – wołam; wydaje mi się, że lufa drży. Strzelec pewno mnie nie słyszy. To dobrze, bo przez swój niewyparzony język co drugi od razu odstrzeliłby mi głowę. 

Co teraz? 

Nie zdążę. Zastrzeli mnie, nim się zbliżę. Czuję, że jestem celem. Ale jeśli się waha, to moja szansa. Nie możemy przecież trwać w tym impasie, gdy dookoła wrze walka! 

Ruszam się zaledwie o krok i pada strzał. 

THIS IS WHAT YOU ASKED FOR 
 

Nie wiem, w jaki sposób zjawia się tak szybko. W jednej chwili wszystko, co widzę to wpatrzona we mnie jednooka czerń, w drugiej: biel. 

Białe włosy powiewają jak flaga. 

Ale ty się przecież nie poddajesz, nigdy się nie poddałeś.  

Dlaczego teraz opadasz na kolana? 

– Dlaczego?! Dlaczego to zrobiłeś?! 

Osuwam się razem z nim, by mógł opaść w moje ramiona. 

– Leto – szepcze, ściąga z twarzy maskę. – Niczego nie żałuję. Nigdy się o to nie obwiniaj. 

– Nie! Nie zrobisz mi tego, nie umrzesz teraz, NIE TERAZ! 

Zaciskam dłonie na jego ramionach, zaglądając w twarz. 

Pada na nas cień. 

– Leto? Czy on… 

Ogar Podziemi nachyla się nad nami. 

– Zabierz ją stąd, Ogarze – prosi Alfa, wyciągając do niego dłoń. – Nie pozwól, by tu nade mną stała. Później wrócicie po moje ciało. A teraz się wycofajcie. Nie wygracie… 

– Nie bredź, dziadku, to wszystko da się jeszcze ogarnąć, ty też z tego wyjdziesz, tylko… 

– Leto. Dziecko. – Kładzie dłoń na moim policzku. – Zawsze byłaś dla mnie… Dziękuję. 

– Co? Za co?! Nie, nie rób tego, nie ty, nie teraz NIE. 

 
HEAVY IS THE 
 

Śmierć. Wcale nie jest ostateczna. Nie jest najgorszym, co może ci się przydarzyć. Śmierć to ukojenie. To protest. Nie zgoda na życie, które ci nie odpowiada. Warto się jej poddać. Warto podążać jej drogą… 

Nie. 

Już nie, nie, nie. Nie zgodzę się, tym razem nie mogę się na nią zgodzić. Nie mogę i nie… 

Zapłacisz mi za to. 

Podnoszę wzrok. Przez chwilę nie wiem, dlaczego wszystko jest rozmazane, huk bitwy taki wygaszony. Ocieram oczy, wbijam spojrzenie w cień. 

Jesteś tam jeszcze. Obserwujesz. Wyczuwam cię. 

Odpycham szerokie ramiona, które próbują zamknąć mnie w uścisku. 

Cień. Muszę wejść w cień! 

Poza granicą światła, widzę cię, dostrzegam. Czerwone punkty, ślepia potwora. Czaisz się, wciąż trzymasz w garści karabin, mocno. Ale już nie strzelisz. Wiem to, wyczuwam strach. Idę na ciebie pewnym krokiem. 

Jesteś. 

– No cześć. – Twarz jest zasłonięta hełmem strażników i goglami, ale wiem, że to kobieta. Niska i wątła, ledwo unosi tę zasraną strzelbę. – To mnie chciałaś zajebać. Prawda? – Rozkładam ramiona. – ZRÓB TO TERAZ! – dyszę wściekle, ale ona, choć unosi broń wyżej, nie strzela. – NA CO CZEKASZ?!  

Nie odpowiada. Mało tego, opuszcza strzelbę. 

– Suka! – Dopadam do niej z furią, zaciskam dłoń na gardle. – Czemu?! Czemu tego nie zrobisz? Nie chcę z tym żyć! – krzyczę jej w twarz. – Jeśli ty nie zabijesz mnie, ja zabiję ciebie. 

HEAVY IS THE CROWN 

Unoszę tekagi. Ale najpierw… Chcę spojrzeć suce w twarz. 

Brutalnie zrywam z jej głowy hełm razem z goglami. 

To nie jest twarz potwora. Ma brązowe oczy, nie czerwone. Delikatne rysy twarzy. Dmucham, by odrzucić z niej czarne włosy. Muszę ją zapamiętać. Zapamiętam cię. Żebym mogła pocieszać się przed snem, że już cię więcej nie ujrzę. 

Podnoszę ostrza, a ona tylko patrzy na mnie, nic nie mówiąc. Nie prosi o litość. Nie drży. Nie boi się. 

Śmierci nie należy się bać. Śmierci należy oczekiwać. 

– Nie! To jeszcze dziecko! 

Jego krzyk wstrzymuje moją rękę. Gdyby nie to, już grzebałabym ostrzem w tyle jej głowy. 

Ale przecież… Przecież ja… Nie muszę już nikogo słuchać. Dziś wkroczyłam na tę nową drogę życia. 

– Powiedziałem: NIE! – Chwyta moją dłoń w żelazny uścisk, odciąga ostrza od twarzy smarkuli. Próbuję wyszarpać rękę, dokończyć, żeby kiedyś, żeby jeszcze kiedyś móc spojrzeć sobie w twarz. 

On by tego nie chciał! 

Vander wciąż mnie trzyma, a gdy padają strzały, wciąga za swoje plecy, osłaniając nas obie. Lecz wciąż ściska moją dłoń, żebym nie mogła użyć ostrzy. 

– Stać! Nie strzelać! Tam jest moja córka! – Przez huk przebija się mocny głos. Kobiecy. – Salacia! – rozpaczliwy krzyk tnie powietrze, w cień wbiega rosła kobieta, przerażenie wykrzywia jej twarz. Vander odciąga mnie, a kobieta bierze w ramiona dziewczynkę. – Co ty tu robisz, do diabła?! Oszalałaś?! Mogłaś zginąć! 

– Wiem – słyszę pozbawioną emocji odpowiedź – ty przecież też. – Matka z córką stoją w objęciach, patrząc sobie w oczy. – Teraz już wiesz, co czuję, gdy cię nie ma. 

Strażniczka nic nie odpowiada, zaciska usta. Zerka na nas. Staje tak, by zasłonić córkę. Przygląda się mi. Przenosi wzrok na Vandera. 

– Widziałam, co zrobiłeś. – Wskazuje na nas podbródkiem. – Ogar Podziemi, prawda? – Vander nie odpowiada. – Wydaj mi ją – wskazuje na mnie – a puszczę cię z życiem i pozwolę odejść reszcie z was. 

– Życie za życie – mówi twardo Vander. Nie odrywając oczu od strażniczki, sięga do mojej maski i zrywa ją, zanim udaje mi się go powstrzymać. Wściekła, odrzucam włosy, patrząc na szeryf Piltover. Widzę zdziwienie w jej oczach, widzę jak nienawiść ustępuje.  

Niesłusznie. Jeśli lituje się ze względu na moja płeć albo wiek… 

Vander chyba wyczuwa, że zamierzam wierzgać. Chwyta mocno moje ramię. 

– Zapanuję nad tym – mówi. – Wstrzymaj ostrzał. Odejdziemy. 

– Co?! – Zwracam twarz na Vandera. – Co ty pieprzysz?! Nie! Teraz?! Po tym, co się… 

– Zamilcz – warczy Vander, rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie. Coś w nim sprawia, że zamykam gębę. 

– Życie za życie – powtarza szeryf, tuląc do siebie córkę. – Jestem ci to winna. – Unosi rękę. – Wstrzymać ogień! Wycofać się! – krzyczy. 

Vander kiwa jej głową na znak uznania. 

Co za dno! Czy on… właśnie poszedł na układ ze strażnikami?! 

Czy on właśnie… Za moje życie… Zaprzedał… 

Powinniśmy dalej walczyć! 

Strażniczka się oddala, kurczowo trzymając pociechę, Vander zakleszcza dłoń na moim ramieniu, kierując mnie w przeciwną stronę. 

– Odwrót! – krzyczy ochryple. – Wracamy! 

Nie. 

To nie może się tak skończyć. 

Vander prowadzi mnie przez most, nawołując do odwrotu. Nie puszcza mnie nawet, gdy wyrywam się ku ciału Alfy. Brnie z powrotem, nieugięty, zarządzając odwrót. 

I wszystko to na nic. 

Próbuje się wyrwać, lecz on nie puszcza. Dopiero gdy schodzimy z mostu, przystaje, jego chwyt słabnie. Skonsternowana zerkam na niego i dostrzegam przerażenie na jego twarzy, gdy wpatruje się w jedno z ciał poległych.  

– Felicia… – mówi, a ja wyrywam się, czując, że już mnie nie trzyma.  

Odsuwam się, a on klęka przy kobiecie w hełmie, spod którego wysypują się fioletowe włosy. 

 – Nie. Tylko nie ty…! 

Odsuwam się, krok za krokiem, patrząc, jak unosi głowę nieżywej kobiety i delikatnie obejmuje jej twarz dłonią, po czym wstrząsa nim pełen rozpaczy ryk. 

 

THIS IS WHAT YOU ASK FOR 

 

Wycofuję się, przestraszona i poruszona widokiem zrozpaczonego Ogara. 

Wykorzystuję sytuację, że już nie zwraca na mnie uwagi i znikam. 

Po drodze mijam dwie małe dziewczynki. Te, którymi Vander będzie się opiekował przez następne lata. 

 

1 komentarz: