Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 14 października 2024

[177] Nado: ...czasami nie jestem doceniany ~Miachar

 

  Szkolna stołówka tętniła życiem podczas przerw obiadowych, ale poza nimi była jedynie pomieszczeniem z licznymi stołami i krzesłami, częścią z ladą i bemarami oraz przejściem do kuchni. Po zakończeniu zajęć czasami zachodzili do niej ci uczniowie, którzy myśleli, że może uda im się uszczknąć coś z deserów, które pozostały, a niektórzy w tym właśnie miejscu odrabiali lekcje, woląc to miejsce od biblioteki.

Ben zajęty był właśnie rozwiązywaniem kolejnych zadań z trygonometrii, kiedy na miejscu po jego lewej stronie ktoś usiadł. Rzucił tej osobie tylko przelotne spojrzenie, myślami będąc wśród liczb, do których szybko powrócił. A nowy towarzysz jak najbardziej mu to umożliwił, choć gdyby mu się przyjrzeć, dało się zobaczyć, że jest bardzo chętny do podzielenie się jakimiś rewelacjami.

Przez kilka minut między nimi panowała cisza. Poza tymi dwoma chłopakami na stołówce przesiadywała też grupka uczniów z niższego rocznika, zajęta przygotowaniem jakiegoś grupowego projektu. Na takie czynności władza szkoły dała zgodę, ale był jeden warunek – jakiś nauczyciel musiał przez jedną godzinę, na jaką udostępniono stołówkę, patrolować ją, by sprawdzać, czy pozostający w niej nastolatkowie na pewno zajmują się szkolnymi sprawami, a nie na przykład randkowaniem czy snuciem planów podbicia świata za pomocą broni lub przemocy.

Bo czasami ciężko było stwierdzić, co takim młodym osobom chodzi po głowie.

Ben poradził sobie finalnie z zagadnieniem, które go absorbowało, na moment zamknął oczy i rozciągnął się nieco, prawie trafiając przy tym przyjaciela ręką w głowę, ten jednak w porę zdołał się odsunąć, po czym westchnął. Rozejrzał się po sali i dopiero wtedy dostrzegł, że nie siedzi przy stole sam. Po pierwszym zaskoczeniu na jego twarzy szybko pojawił się uśmiech, bo osoba obok była tą, którą szczerze lubił i z którą planował i tak spędzić część tego popołudnia.

– O hej, nie zauważyłem, kiedy przyszedłeś. Mogłeś dać mi znać.

– Nie chciałem ci przerywać, wyglądałeś na naprawdę pochłoniętego przez matematykę. Ranka z nią się udała?

Ben się roześmiał, bo słowa przyjaciela szczerze go rozbawiły, a Luke – bo któż inny szukałby z nim kontaktu w szkole mimo zakończenia lekcji? Pozostali znajomi woleli widywać się poza jej murami – oparł się łokciami o blat i pochylił nieco do przodu.

– Tak i powiem ci, że nie było wcale tak źle. – Ben zamknął książkę i zeszyt, długopis schował do kieszeni koszuli, bo tylko w ten sposób przenosił ten przedmiot z miejsca na miejsce, po czym zwrócił się twarzą do towarzysza. Zmarszczył nos, rozczytując, że coś jest nie tak. – Co się stało?

Nie bawił się w podchody, bo po co? Znał już Luke’a na tyle, by wiedzieć, kiedy coś nie grało, coś go zastanawiało, martwiło, czymś się zbyt mocno przejmował. Wystarczył rzut oka nawet na profil nastolatka, by najlepszy kumpel poznał przynajmniej część jego myśli. 

Luke milczał, co można by początkowo wziąć za poświecenie czasu na szukanie odpowiednich słów, ale tym razem nie to było powodem tej ciszy z jego strony – właśnie potrzebował użyć zębów, by otworzyć paczkę żelek, bo te za cholerę nie chciały poddać się kontroli palców. Ben przyglądał się temu zmaganiu, nie ruszając z pomocą, bo wiedział, że jest to całkowicie zbędne. I miał jak najbardziej rację, już kilkanaście sekund później na stole między nimi leżała otwarta paczka, a Luke wkładał właśnie do ust jednego ze cukrowych węży.

– Częstuj się – mruknął w stronę kumpla. – W automacie nie było już tych słodko-kwaśnych, które wchodzą najlepiej, ale miałem taką ochotę na żelki przez cały dzień, ze nie mogłem się powstrzymać i wziąłem te.

Jak do czego, ale Ben nigdy, w żadnym wypadku i w żadnych okolicznościach nie odmawiał sobie choć jednego żelka. Jakieś przyjemności w życiu należało mieć, nawet ktoś mający raptem siedemnaście lat, był tego świadomy.

– Dzięki. – Nie wybierał zbytnio, po prostu sięgnął po pierwszego lepszego i trafił na czerwono-żółtego. Jak się spodziewał, smakował on truskawka i cytryną. – A teraz mów, co się dzieje.

Luke za to wiedział, że nie ma co ukrywać, bo przyjaciel zapewne ma już w głowie jakieś podejrzenia, jedynie czeka na ich wyartykułowanie. Spawa, o którą chodziło, nie była czymś, co miałby ukrywać nie wiadomo jak długo, po prostu najpierw ułożył sobie w głowie, co chciał powiedzieć. Dopiero po tym Luke odezwał się:

– W sobotę był ten festiwal dla najmłodszych dzieci z domu dziecka, jaki organizował nasz szkolny klub naukowo-społeczny. – Ben skinął głowa, bo dobrze o tym wiedział, nawet przejeżdżał tamtego popołudnia obok domu kultury, w którym festiwal miał miejsce, by zobaczyć na własne oczy, jak to mniej więcej wygląda. – Wydaje mi się, że wszystko poszło dobrze.

– To dlaczego sam wyglądasz na nieco chorego? – zapytał Ben. – Bo zmęczony jesteś na pewno.

I nie dało się uargumentować tym, że jest poniedziałek po lekcjach, jeden z pięciu dni zajęć za nimi, a następne nie prezentowały się uroczo, bo przecież nauka nie zniknęła, a było jej znacznie więcej. Sezon egzaminów był tuż za rogiem, tak samo jak zima, która coraz bardziej dawała o sobie znać w porannym powietrzu.

Luke westchnął ciężko, po czym sięgnął po kolejną słodycz. Paczka żelek za dolara nie miała zbyt wiele tych wężów w środku, kwestią czasu było, aż w opakowaniu nie znajdzie się ani jeden. Ale jeszcze trochę, nim to nastąpi. Najpierw można wciągnąć pomarańczową sztukę, której smaku chłopak zbytnio nie poczuł, na nowo przeżywając inne uczucia. 

– Wiesz, to naprawdę chore. Człowiek sobie przez tydzień, wieczór w wieczór, wypruwał żyły, byle tylko całość się udała, dzieciaki były zadowolone, znalazłem nawet dodatkowego sponsora, który zgodził się wspomóc piknik, fundując każdemu dzieciakowi po parze skarpetek ze zwierzęcym wzorem, a podziękowania za to nie usłyszałem. Przynajmniej nie ja, to Garrett, nasz przewodniczący, je otrzymał, a szczerze mówiąc, zrobił tyle, co nic. 

Pewnie by kontynuował, gdyby nie potrzebował chwili na oddech, korzystając z tej przerwy Ben się nie wtrącił, a tylko sięgnął po kolejnego żelka. Chciał, by przyjaciel przełożył mu całość wydarzeń, dopiero po tym chciał się podzielić spostrzeżeniem. Pamiętając przy tym, oczywiście, że usłyszał tę historie tylko z jednego punktu widzenia, nie ma całego obrazu sytuacji.

Wyciągnął rękę, by poczęstować się jeszcze jednym żelkiem. Tym razem jego spontaniczność przywiodła go do smaku jabłka i limonki. Ten nigdy nie plasował się u niego zbyt wysoko, więc nieco się skrzywił, a widząc to, Luke lekko uśmiechnął, po czym wrócił do dalszej części opowieści. 

– Myślałem, że choć raz uda mi się zostać w oczach tych dzieci kimś w rodzaju bohatera. Nawet przez moment wydawało mi się, że tak jest, ale kiedy nie otrzymałem takich osobistych podziękowań, zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle był sens angażować się w to przedsięwzięcie do tego stopnia, by niewiele spać. 

– Podejrzewam, że same dzieciaki mają cię za takiego bohatera – ocenił Ben, wpatrując się w blat stolika. Najchętniej przepłukałby czymś teraz usta, byle tylko pozbyć się z nich smaku limonki (ktoś w ogóle lubił żelki limonkowe? Musiał być masochistą*). – I pewnie one się do ciebie uśmiechały, prawda?

Luke przytaknął ruchem głowy i nawet zdołał się nieco uśmiechnąć, dzięki czemu nie wyglądał już na aż tak mocno przybitego całym zdarzeniem.

– Jasne, że tak, niektóre nawet rzucały mi się na szyję z wielkim „dziękuję”, ale wiesz… One nie mają takich rzeczy na co dzień, wiec mocno je doceniają. To do dorosłym mam pretensje. No i do Garretta, który nawet nie próbował wyjaśnić sytuacji, a tylko napuchnął niczym paw rozkładający ogon. Dupek jeden. Gdyby nie pozostali członkowie klubu, nic z tego w ogóle nie miałoby miejsca. Nawet pan Germ, nasz opiekun, podziękował tak ogólnikowo. A przecież znalazłem nam jeszcze inną firmę, przez co z budżetu klubu naprawdę nie poszło aż tak wiele kasy! Czy tak trudno to dostrzec?

Ben jak najbardziej rozumiał uczucia przyjaciela, nie umiał jednak znaleźć od razu odpowiednich słów, by go pocieszyć. Czy w ogóle Luke’owi chodziło teraz o jakieś współczucie? Czy może wsparcie? Na pewno tym, co mógł zrobić Ben, było wyjawienie własnych odczuć do osoby kumpla. To dlatego uniósł rękę, poklepał nią drugiego chłopaka po ramieniu, a gdy ten na niego spojrzał, rzekł:

– Dobra robota, Luke. Świetnie się spisałeś. Choć w to wątpisz, to jesteś bohaterem. Naprawdę. Cieszę się, że jesteś. Dziękuję, że jesteś, Luke.

Wspomniany spojrzał na przyjaciela, a na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Fakt, było mu przykro, że odebrano mu tytuł bohatera, ale nie sądził, że może w zamian usłyszeć od bliskiej osoby aż tak miłe słowa. Przez moment zapatrzył się na drugiego chłopaka, po czym zreflektował się, odwrócił głowę i odchrząknął. Nie chciał, by Ben pomyślał sobie za dużo, a to przecież było możliwe, bo czasami jego twarz była jak otwarta księga.

Niektóre rzeczy powinny zostać jeszcze ukryte, poczekać, aż będzie w stanie się z nimi zmierzyć.

– Dzięki – mruknął tylko i wyciągnął dłoń, by pochwycić żelka, ale jak na złość te się właśnie skończyły. Wynikało z tego, że w paczce za dolara było ich raptem siedem. Co za zdzierstwo. – Nie chcesz więcej żelków? Mogę po nie pójść.

– Właściwie to już skończyłem robić lekcje – odparł Ben – i możemy iść do domu, jeżeli nie masz jakiegoś spotkania klubu, treningu czy co tam jeszcze robisz.

Luke był dość zajęty, bo udzielał się na wielu polach. Jednak tego poniedziałkowego, jesiennego popołudnia, kiedy jednak poczuł się doceniony przez kogoś, kogo opinia wiele dla niego znaczyła, chciał spędzić z tą osobą nieco więcej czasu. 

– Nie, dzisiaj nic nie mam. – To tylko po części było prawda, bo powinien zajrzeć do biblioteki zerknąć na najbliższą lekturę na spotkanie klubu czytelnika, ale to mogło poczekać ten jeden dzień. – Chodźmy.

Obaj nastolatkowie zebrali swoje rzeczy, Luke wyrzucił opakowanie po żelkach do odpowiedniego kosza, po czym wyszli ze stołówki, by głównym korytarzem skierować się do wyjścia i opuścić na ten dzień mury liceum. Po drodze nie zastali nikogo, kto by im się dokładnie przyglądał, nie było wiec świadków ukradkowych spojrzeń, jakie Luke rzucał swojemu najlepszemu przyjacielowi, czując się nie tylko podbudowany, ale też… zaczynając liczyć na coś, co w jego mniemaniu dotychczas nie powinno się między nimi wydarzyć.

Ben zdawał się nie dostrzegać zachowania przyjaciela, a nawet jeśli, to na to nie reagował. Znał Luke’a, wiedział, że ten jest jedną z najlepszych osób, jakie dotychczas w swoim życiu poznał. Jeżeli ten co jakiś czas potrzebował zapewnienia o tym, mógł mu to ofiarować. Akceptował go w pełni i mógł być wsparciem w każdej sytuacji, która tego wymagała.

Uważał go za bohatera, bo Luke nie raz i nie dwa uratował go przed docinkami innych czy brakiem pracy domowej. Był jego bohaterem, a skoro on tak uważał, nie łudził się, że też inni ludzie, którzy mieli z Lukiem do czynienia, mogą myśleć o nim podobnie. 



_______________________________

* pozdrowienia dla Willa z serii Stranger! :D


2 komentarze:

  1. Nie wiem dlaczego ale bardzo mi sie podoba imie Luke. Jakos tak do razu zapalalam sympata do bohatera przez samo imie.
    Od razu przypomnialy mi sie studia, egazminy i wyklady...
    To bylo zycie :D

    Tak to bywa z wdziecznoscia, ze zadko sie ja otrzymuje, albo nie w takiej formie w jakiej bysmy chcieli.
    W oczach dzieci zawsze jest sie bohaterem, swoja droga wydaje sie ze robi cos dla tych dzieci dla ich wyrazanej w konkretny sposob wdziecznosci... jest dorosly ( dojrzaly na tyle o ile) a potrzebna mu wdziecznosc dzieci...

    Moze jestem nieczula i wogole bez serca ale troche Luke sie na moje oko za bardzo nad soba uzala.
    A to komentarz kolegi o jego wartosci i znaczeniu powinien sprawic ze zrobi mu sie glupio. Moze wtedy dostrzeglby, ale troche przesadza.
    ( dobra na pewno jest bez serca , ale ja tak mam)

    Mysle ze Luke udzielal sie na tylu polach bo probowal otrzymac dowartosciowanie z zewnatrz , od innych, co pewnie nie dokonca mu sie udalo.. stad problem z brakiem otrzymania wdziecznosci za to co robil...

    Tekst fajnym mysle ze moze sie rozwinac dalej i pokazac losy chlopakow, ale fajnie tez ukazalas zmagania chlopaka z problemami wewnetrzmymi, jak i skryta sympatie ktora darzyl przyjaciela.



    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo wyraziście zrealizowany temat. Dźwięczała mi cały czas ta piosenka w głowie podczas czytania.
    Ja z kolei uwielbiam imię Garret, ale tego Garreta bym raczej nie polubiła. To jest, no nie, takie – przynajmniej u mnie – nie do przyjecia, gdy ktoś zgarnia tę wdziecznosc i podziekowania za cos, czego nie zrobil, a to nalezalo sie innej osobie. Myślę, ze rozumiem Luke'a. Mogłabym nawet podjąć dyskusję z Kają, czy rzeczywiście użala się za bardzo xd Wierzę, że cos takiego jest w stanie człowieka wkurzyc. Do tego chlopak ma zaledwie 17 lat, w tym wieku każdy chyba bierze do siebie wszystko bardziej. Rozumiem tez to zniechecenie, no bo to zwykle "dziekuje" czesto sprawia, ze nam sie chce. Podjac jakas inicjatywe, cos zrobic. To takie paliwo. Bez tego mozemy uznac, ze cos stracilo sens.
    Dlatego dziekuje za ten tekst ;) Historia chlopakow mnie zaangazowala, a dodatkowa glebie buduja tu uczucia Luke'a. Fajnie przedstawilas to tez z perspektywy Bena – nie wiemy finalnie, czy on sobie zdaje z nich sprawe i to buduje taka tajemnice wokol nich dodatkowo. Czasem właśnie gdy nie wszystko jest jasne, to pozostawia człowieka z wieksza refleksja.

    OdpowiedzUsuń