Burza mózgów w sierpniu podczas postu z tytułami podsunęła mi pomysł na tytuł dla tej, hm, serii (miejmy nadzieję krótkiej). To trzeci tekst z tego uniwersum i łączy się bezpośrednio z wydarzeniami z "Jeżeli zerwie się wiatr" i "Ciemność czeka cierpliwie".
_______________________
Statkiem
kołysze tak mocno, że bezwładne ciało dziewczyny raz po raz uderza o brzeg koi,
co w końcu ją wybudza. Czuje się obolała i ociężała, jakby jej głowę objęła
ołowiana obręcz, a kończyny skamieniały. Z dna duszy dobiega bolesny jęk.
Próbuje usiąść i czuje, jak robi jej się niedobrze. Powstrzymuje mdłości, choć
ma świadomość, że nie na długo. Otępiały umysł odtwarza ostatnie wydarzenia i
ogarnia ją panika. Szamocze się, próbując podnieść i spada z wąskiej koi na
pokład.
— Nie, nie… — zawodzi; nie zważa na stłuczone kolana,
prędko podrywa się na nogi i obijając o ściany z powodu silnych zawrotów głowy
i fal, próbuje wbiec po schodkach, by wydostać się na pokład.
— Powoli! — U góry otwierają się drzwi i ktoś, kto
wychodzi jej naprzeciw, powstrzymuje ją, łapiąc za ramiona. — Powinnaś teraz
odpoczywać. — Statek przechyla się gwałtownie, posyłając oboje na ścianę. — Na
tyle, na ile to możliwe — stęka mężczyzna, przygniatając swoim ciężarem
dziewczynę.
— Puszczaj! — Dziewczyna walczy, próbując się wyswobodzić.
— Puść mnie albo…!
— Albo co? — pyta głęboki, wibrujący głos. — Zużyłaś tyle
eteru, że powinnaś obrócić się w proch. Jakimś cudem jeszcze żyjesz, więc
uszanuj to i przestań się szarpać!
Cid bez większego problemu wrzuca dziewczynę z powrotem
na koję, lecz ona ani myśli się poddać, choć jej wyczerpane ciało nie ma szans
w starciu z mężczyzną w kwiecie wieku.
— Zejdź mi z drogi — syczy zajadle, a w jej
tonie brzmi coś rozkazującego. Cid czuje, że jeżą mu się włoski na rękach, a
drobne błyski wyładowań przebiegają po skórze.
YOU’RE NOTHING BUT
A GASOLINE
— Hm. Opowiesz mi o tym jak ochłoniesz — mruczy z taką
samą stanowczością, patrząc w rozgniewane, orzechowe oczy.
— Myślisz, że kiedykolwiek będziemy sobie o czymkolwiek opowiadać?!
— niedowierza dziewczyna, a Cid uśmiecha się szelmowsko.
— Myślę, że w takich jak te okolicznościach rodzą się
najciekawsze historie… — filozofuje. Jest
na tyle blisko, że dziewczyna dostrzega wesołe ogniki w zielonych oczach i
czuje jego zapach, rześki i dojrzały, jak wiekowego dębu zroszonego deszczem po
pełnej wyładowań burzy.
— Zwariowałeś?! — wykrzykuje nienaturalnie wysokim tonem.
Jej spojrzenie przeskakuje od jednego do drugiego oka Cida. —
Uprowadziłeś mnie! — Zgniata dłoń w
pięść i przystawiła mężczyźnie do brody w oczywistej groźbie, choć jej siła
mięśniowa nie prezentuje się na tyle imponująco, by on miał się przeląc.
— I po co ta agresja? — Cid nie może powstrzymać lekkiego
uśmiechu, co doprowadza ją do szału. Sztorm się wzmaga, przechylając
statek na prawą burtę, dziewczyna z całych sił zapiera się, by nie stoczyć na
mężczyznę.
— Oni mnie potrzebują! — przekrzykuje ryczący na zewnątrz
wicher i huk spadających przedmiotów. — Nie dadzą rady! A dzieci…
Statek przechyla się na druga stronę; dziewczyna wpada na
ścianę kajuty, Cid zapiera się ramionami o koję.
— Są tutaj! Wszyscy! — odkrzykuje, gdy za nim rozbija się
jakieś naczynie. — Twoi krajanie dobrowolnie weszli na pokład, nikt nie chciał
zostać i czekać na powrót Waloedu! — Milknie i przez dłuższą chwilę oboje
walczą z miotającą nimi grawitacją. — Nie mogliśmy zostawić dwójki sierot z
tobą na granicy życia i śmierci.
— Chcę ich zobaczyć! — żąda dziewczyna. — Teraz.
— Jesteś pewna, że chcesz, by wyszli na pokład w ten
sztorm? — Statek wznosi się i gwałtownie opada na wzburzonych falach, Cidowi
udaje się wyciągnąć jedną rękę, by powstrzymać odpowiedź dziewczyny. — Ty
jesteś za słaba, by do nich iść. Zmiecie cię pierwszy podmuch.
— Nieprawda!
Kolejny przechył jest tak silny, że posyła ich oboje na
przeciwległą ścianę. Lądują obok siebie, zjeżdżając plecami po ścianie, oboje
lekko dyszą z wysiłku. Cid przytrzymuje dziewczynę ramieniem, by nie
przeleciała przez kajutę, gdy statek chyli się na drugą stronę; sam zapiera się
nogami
— Pójdę — upiera się dziewczyna. Zamyka oczy, ściąga
brwi, głowa jej opada, a oddech wyrównuje.
Statkiem buja
miarowo i po chwili Cid jest pewien, że dziewczyna albo zemdlała, albo
zwyczajnie zasnęła. Sztorm zdaje się uciszać i wkrótce Cid stwierdza, że może
bezpiecznie wstać. Robi dwa kroki i ogląda się na dziewczynę, niepewien, czy
przenieść ją na koję, czy zostawić tak jak jest. Obawia się, że jeśli ją
wybudzi, ona znów wejdzie w tryb walki, a to nie było nikomu potrzebne.
Najmniej jej. Cid nie ma pojęcia, skąd w niej tyle siły. Nie powinna być w
stanie kiwnąć palcem jeszcze przez kilka dni i wyczerpanie bije od niej silną
aurą, mimo to coś ją napędza, nie pozwala spocząć. Strach? Brak poczucia
bezpieczeństwa? Może. Ale jest pewien, że jest coś jeszcze. Coś co drzemie pod
warstwą dzikości, która dominuje jej wygląd.
Nos dziewczyny przebity jest kościanym półkolem,
ściosanym na końcach. Uszy przebijają kolczyki, na których wiszą pęki kłów. Kolejne
kły i pazury nawleczone są na noszony blisko przy szyi naszyjnik. Ciemne brwi
są grube i regularne, jakby precyzyjnie pociągnięte unurzanym w smole pędzlem.
Oczy podkreśla czarna, rozmazana kredka. W hebanowych, obecnie skołtunionych i
brudnych włosach roi się od kolorowych piór i rzemieni. Odkryte
ramiona znaczą wstęgi tatuaży, sięgając ku piętnu na twarzy. Do tego
poszarpany, podbity futrem strój, to wszystko sprawiało, że dziewczyna
wygląda na kogoś, kto pełnił w wiosce rolę szamanki i Cid uwierzyłby, że
tak jest, gdyby nie piętno. Jeśli jest piętno, jest też i pan, do którego
dziewczyna przynależy. A właściciele Naznaczonych zwykle nie pozostawiają im
wiele swobody ani czasu, by mogli zająć się czymkolwiek poza ciężką pracą.
Po zastanowieniu Cid postanawia nie ruszać dziewczyny w nadziei, że ta rzeczywiście śpi. Dociera na szczyt schodów i otwiera drzwi
wiodące na pokład. Nabiera w nozdrza ożywczego powietrza, z radością
odnotowując, że wiatr ucichł, a przez chmury przebijają się nieśmiało promienie
słońca.
— Gdzie ich trzymacie? — słyszy za plecami kobiecy głos i
przewraca oczami, odsuwając się, by przepuścić ją w drzwiach. Progi są
wąskie, z ledwością go mija, muskając nos mężczyzny włosami, związanymi w
wysokie i widowiskowo rozpadające się upięcie, zdobione piórami i koralikami.
Zapach morskiej bryzy przybiera na sile.
— Jeśli naprawdę myślisz, że przetrzymujemy ich gdzieś
siłą, skutych łańcuchami…
— Avi! — woła dziewczyna, przestając słuchać Cida i
rozpoczynając poszukiwania na własną rękę. — Lavia?! Gdzie jesteście?!
Cid tylko kręci głową i towarzyszy jej w poszukiwaniach.
Z założenia nie lubi marnować energii i pacyfikować coś, co samo padnie z wycieńczenia.
Schodzi za nią pod podkład do rozsianych tam koi dla załogi i cierpliwie znosi
coraz bardziej desperackie nawoływania.
— Lav… — Dziewczyna otwiera drzwi koi, w której zamiast
rodzeństwa zastaje półnagiego mężczyznę o zwichrzonej fryzurze ciemnej jak kora olszy i oczach niebieskich jak niebo sprzed Splugawienia.
STARTING FIRES
SINCE SEVENTEEN
W pierwszym odruchu zamierza się wycofać, nie
zaszczyciwszy go nawet grzecznościowymi przeprosinami za wtargnięcie, lecz
zamiast tego zaczyna mu się przyglądać. Nie interesują jej dobrze zarysowane
mięśnie skośne brzucha ani szerokie barki, nawet twarz, choć to na nią patrzy.
A dokładnie na czarne znamię, które powleka cały policzek, ścieka na szyję.
Takie samo znamię, jakie sama posiada. Jakie posiada każdy Naznaczony.
Tylko że on nie wygląda na Naznaczonego. Nie z tą
posturą, tym mieczem w kącie kajuty i zbrojnych spodniach z nagolenicami
godnych królewskiego rodu, podczas gdy każdy Naznaczony, z którym się zetknęła,
był wychudzony, często zawszony i zawsze w łachmanach. Do tego te barwy...
Kątem oka dostrzega porzucony na kajucie płaszcz w tych samych kolorach.
Czerwień i czerń. Znała to zestawienie.
SILVER SPOON IN
DADDY’S JEANS
— Ty jesteś… — zaczyna, wyciągając rękę.
— Clive Rosefield — przedstawia się mężczyzna. Nieco
skonfundowany również wyciąga rękę, zamierzając się przywitać, lecz dłoń
dziewczyny mija jego dłoń. Jej chłodne palce opierają się na jego klatce
piersiowej, tuż pod obojczykiem. Na wysokości serca.
Oboje zamierają na wdechu.
Rosaria płonie czerwienią późnego wina,
skąpana w opadających płatkach róż. Ich zapach niesie się echem przez
pokolenia. Ślubujesz im, różom. Wierność i bohaterstwo. Nabierasz rytmu w
zgładzaniu wrogów księstwa.
Masz zaledwie piętnaście lat. Ojciec szkoli
cię na wojownika. Matka robi z ciebie żołnierza.
Maszerujesz samodzielnie przez
niebezpieczeństwa. Zgładzasz grozy, które nie miały prawa nadejść. Dowodzisz,
samemu pragnąc przywództwa.
I wtedy nastaje noc.
Twoją duszę rozpruwa mrok i ogień czerwieńszy
od najdojrzalszych róż. Jest cierniem, który wciąż w sobie nosisz. Ten
pożerający cię pożar. Jego imię krzyczy głośno do mnie: wypowiedz je,
WYPOWIEDZ.
Ale brak mi odwagi. Milczę, choć usta drżą,
spragnione udręki.
Dlaczego tutaj? Dlaczego wiatr niesie drzazgi trawione pragnieniem? Dlaczego moje serce je przyjmuje, jakby na nie czekało.
Opada na mnie popiół Rosalithu. Fundamenty twojego dziedzictwa sypią się, a ja stoję pośród nich, choć nie powinnam. To nie moja historia. Nie moja opowieść, żebym miała coś do dodania.
Dlatego…
Skąd ta czerwień na bladości ust? Skąd leje się krew.
Nadciąga żar i iskier blask, gdy powleka nas noc, zimna, i…
Wiatr. Zrywa się wiatr.
Gwałtowny.
YOU GO FOUR, THREE, TWO, ONE, COUNT IT, COUNT IT DOWN
— To nie należy do ciebie — odzywa się dziewczyna. Jej
głos brzmi jak powtórzone echo. Niespiesznie zabiera dłoń i dopiero wtedy Clive
się otrząsa, jego oczy przestają się żarzyć chorobliwym błękitem, a oddech się
uspokaja. Nad głową dziewczyny łapie spojrzenie Cida. Pełne niepokoju i
niedowierzania, lecz kiedy otwiera usta, Cid krótko i stanowczo potrząsa głową.
Nie teraz.
— Co mówiłaś? — zwraca się do dziewczyny, rozcierając
miejsca, którego dotknęła. Nie może się oprzeć wrażeniu, że jest oparzone.
— Te ubrania — dziewczyna wskazuje na nie brodą — nie są
twoje.
— Ja… — Clive podąża za jej spojrzeniem, ściąga brwi. —
Skąd możesz to wiedzieć?
MISTER IN A STOLEN
DRESS
Dziewczyna długo na niego patrzy. Jakby oceniała, czy
jest godzien prawdy. Ale ponieważ nie jest skłonna szybko obdarowywać
zaufaniem, ostatecznie wzrusza ramionami.
— Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Naznaczony paradował
w szatach godnych królewskiej gwardii. — Wciąż nie odrywa od niego orzechowych
oczu, które przy źrenicach zdają się przechodzić w jakąś mieszankę kolorów.
— Hm. — Clive zaciska usta. On też zdaje się oceniać
rozmówczynię. — Te ubrania i zbroja należały do mojego…
Ale ona już nie słucha. Odwraca się w pół zdania i
kontynuuje poszukiwania.
Clive rozkłada ramiona, patrząc na Cida, jedna z jego
brwi unosi się nieco wyżej.
— Tak, też chciałbym wiedzieć co to za dzikuska — zgadza
się Cid.
— Czyli masz świadomość, że załadowaliśmy na pokład
kłopoty? I chcesz te kłopoty w Kryjówce?
— Tym bardziej nie powinniśmy zostawiać ich samych
sobie... — krzywi się, bo nie chce mówić o Naznaczonych jak o kłopocie. — Tych
ludzi — uściśla, podążając wzrokiem za plecami dziewczyny. Wreszcie dociera do
wspólnej koi, w której przebywa garstka ocalałych z wioski. — Lepiej mieć to —
wzdycha — pod kontrolą. — Zerka szybko na Clive’a. — Wiesz, że prawie się
przemieniłeś? Gdy cię dotknęła?
— Co? — Clive rusza za Cidem dopiero gdy ten się oddala.
— Co masz na myśli?
— Nie czułeś? — syczy przez zęby Cid. — Cały się…
żarzyłeś. Twoje włosy… wyglądały jak wyzierające z czeluści nocy płomienie. —
Kamienna twarz mężczyzny zdradza jedynie powagę. — Jak podczas półprzemiany. I
rosłeś, Clive. Myślę, że gdyby trwało to dłużej, ten kontakt…
YOU’RE SO DARK BUT YOU’RE PAINTED RED
— Żartujesz?! Ja... Wiesz, że nie mam nad nim kontroli.
Nie zjawia się, gdy go wzywam, więc niby jak… — Clive zdaje się coraz bardziej
skonfundowany.
— Nie wiem —
zgadza się Cid. Gdy Clive go dogania, ściska jego ramię. — Ale wiem, co
widziałem.
We wspólnej kajucie wrze.
—Virka! Zienna! Jesteście całe?
— Jesteśmy. Ale gdyby nie…
— Gdzie dzieciaki?!
— Tylko Teric jest tutaj…
— A Lavia?! Avi?!
— Odstąpiłem im swoją kajutę — informuje Cid, stając z
rękami na ramionach za plecami dziewczyny, która zaciska pięści i odwraca się
gwałtownie. Jej policzki płoną niezdrowo, tak samo jak spojrzenie.
— Dlaczego? — pyta najpierw, ale szybko decyduje, że nie
ma czasu wysłuchiwać wyjaśnień i zbywa odpowiedź ręką. — Prowadź.
— Próbuję to robić od samego początku. — Cid uśmiecha się
krzywo i wychodzi. Krok ma szybki, stanowczy, a ruch jego bioder zdradza
wytrenowanie w szermierce. Dziewczyna depcze mu po piętach. Clive po krótkiej
chwili dołącza do nich, czując się nieswojo pod obstrzałem podejrzliwych spojrzeń
Naznaczonych z Popiołu.
Cid otwiera drzwi do kajuty w końcu korytarza. Jest
bardziej luksusowa niż te, którym dziewczyna przyjrzała się do tej pory, więc
domyśla się, że zwykle zajmuje ją kapitan. Na stole stoi misa z owocami i dwa
puste talerzyki z resztkami, waza z wodą i kubki, półki zajmują przydatne w
nawigacji narządy, a na szerokiej koi, której krawędź jest pozłacana i
wykończona głowami lwów morskich, siedzi ze skrzyżowanymi nogami dwójka dzieci,
grając w karty, czemu towarzyszy radość ze zwycięstw przeplatana jękami porażek.
Przerywają grę, gdy tylko widzą, kto wchodzi do środka.
— Erish! — wołają oboje i natychmiast zrywają się z koi,
rzucając się w rozłożone ramiona dziewczyny.
— Juz dobze się cujes? — pyta dziewczynka, wciąż tuląc
twarz do uda Erish, podczas gdy chłopak odsuwa się odrobinę i bierze pod
biodra, a na jego szczupłej buzi wykwita uśmiech, który gaśnie, gdy zerka na
Cida i Clive’a.
— Lepiej — odpowiada Erish i kąciki jej ust unoszą się
nieco pierwszy raz, odkąd odzyskała przytomność. Całuje czule czubek głowy
dziewczynki i odsuwa ją od siebie na tyle, by spojrzeć jej w oczy. — Posłuchaj,
Lavio. Pójdziecie teraz z Avim, tu obok, są tam wszyscy z Drahny, ciocia Virka
i twój kolega Teric.
— Telic tu jest? — Oczy dziewczynki weseleją.
— Tak, kochanie. Możecie wziąć karty i razem pograć, co
ty na to?
— Tak!
— Avi? — zwraca się do chłopaka, a on natychmiast się
zbliża. — Weź siostrę i idźcie. Czwarte drzwi po prawej.
Avi bez zbędnych pytań wyprowadza dziewczynkę, która
łapie go ochoczo za rękę i w wesołych podskokach opuszcza kajutę. Gdy tylko
dzieci wychodzą, Erish działa błyskawicznie. Wskakuje na koję, skąd łatwej jej
dosięgnąć Cida. Zgięciem łokcia otacza jego szyję i własnym ciężarem zmusza, by
ugiął kolana, a gdy traci równowagę, wciąga go na żłobioną w złocie koję.
SOAKING WET IN
YOUR GOLDEN BED
— Ani kroku! — ostrzega, widząc, że Clive zamierza
zareagować. — Ty i ten twój płomień, nie zbliżajcie się albo poderżnę mu
gardło! — W drugiej dłoni ściska zakrzywiony nóż, który Cid przezornie zabrał,
gdy była nieprzytomna.
— To mały spryciarz! — przyznaje Cid; z jego gardła
dobywa się cichy, krótki śmiech, zupełnie jakby całkiem dobrze się bawił. —
Wykradł mi go i oddał ci, gdy się witaliście?
Erish dłużej nie może powstrzymać uśmiechu pełnego dumy,
która zalała ją, gdy wraz z uściskiem brata poczuła na plecach chłód stali.
— Mądry chłopak — chwali Cid. — Chciałem wierzyć w jego
niewinność, ale widać nawet dzieciom nie można już ufać. — Jedną z
wyciągniętych w górę dłoni daje znak Clive’owi, żeby wyluzował. Najwyraźniej
nie bierze gróźb Erish na serio. — To jakie są twoje żądania? — pyta spokojnie.
— Dobijamy do najbliższego brzegu i puszczacie nas wolno.
— Jesteście wolni. Poza tym, jesteśmy pośrodku oceanu.
Dotarcie do jakiegokolwiek brzegu zajmie kilka dni. Zamierzasz cały ten czas
spędzić ze mną w łóżku? — Jego głos zmienia się w pomruk. Udaje mu się obrócić
lekko głowę, by zerknąć na Erish kątem oka. — Może nie miałbym nic przeciwko,
gdyby nie ten nóż.
— Czyli nie kręcą cię ostre zabawy?
— Tylko takie, w których to ja jestem stroną dźgającą.
— Cid? — Clive wznosi ręce z niedowierzeniem,
przysłuchując się konwersacji. — Zostawić was sam na sam?
— To nie będzie konieczne. Teraz. — Cid odchrząkuje. — W
każdym razie, trzymanie mnie jako zakładnika cały ten czas może być dość
kłopotliwe.
— Dam sobie radę — odpowiada twardo Erish, ale w jej
głosie słychać nuty zwątpienia.
— A to wszystko nie byłoby potrzebne, gdybyś wykazała
odrobinę zaufania. — Gdy tym razem Cid próbuje się odwrócić, słyszy
ostrzegawcze warknięcie i czuje zimno stali na szyi. — Dobrze! Jeśli nie chcesz
wierzyć mi, czemu nie porozmawiasz ze swoimi ludźmi?
— Porozmawiam — zgadza się po dłuższym zastanowieniu
Erish. — Wstawaj. Pójdziesz ze mną. Ty zostajesz, Rosefield! — zwraca się do
Clive’a, który niespokojnie się porusza. — Powiedz mu, żeby został — warczy
Cidowi do ucha.
— Clive. — Cid celuje w mężczyznę palcem, pochylając
głowę i patrząc mu prosto w oczy. Tak samo postępował, gdy wydawał polecenie
psu. — Zostań! — Sądząc po rozbawionym tonie głosu, wciąż nie traktuje sytuacji
poważnie.
— Zejdź mi z drogi — syczy Erish, widząc, że Clive wciąż
stoi przed drzwiami.
— To mam zostać tu, gdzie jestem, czy jednak się ruszyć?
— pyta podstępnie Clive, nie przesuwając się ani o milimetr. — Mogłabyś się
zdecydować.
— Nie pogrywaj ze mną. —
Erish wbija kolano w plecy Cida, żeby zmusić go, by powstał. Ponieważ
teraz ciężko byłoby trzymać nóż przy jego szyi, przystawia go pod żebra
mężczyzny. — Jeden fałszywy ruch, a...
— Tak, tak. Zrobisz mi “kuku” — dokańcza Cid, unosząc
ręce, jakby się poddawał.
— Dobra, Rosefield. Przesuń się. Liczę do trzech. — Erish
i Clive mierzą się na spojrzenia. — Raz. — Clive patrzy tak, jakby zamierzał
zapytać: “No i co zrobisz? Ledwo stoisz na nogach. Myślisz, że nas pokonasz?
Nie wiesz, z kim zadzierasz.” — Dwa...
YOU GO FOUR, THREE, TWO, ONE, COUNT IT, COUNT IT DOWN
— Daj spokój, Clive. — Cid sam rusza naprzód, nie
przejmując się szczególnie stalą pod żebrami. — Miejmy to już za sobą.
Clive niechętnie się wycofuje, a Cid mruga do niego, gdy
się mijają. Półuśmiech nie schodzi mu z twarzy.
We wspólnej kajucie, w której przebywają mieszkańcy
Drahny, wybucha jeszcze większa wrzawa, gdy zjawiają się Erish i Cid. Tylko Avi
zachowuje spokój, próbując otoczyć ramionami siostrzyczkę.
— Erish! — woła z przyganą Virka, biorąc się pod boki. —
Co ty, dziecko, wyprawiasz?!
— Na litość Gregory, odsuń ten nóż od tego człowieka! —
wtóruje jej Ziena.
Erish zatrzymuje się zdezorientowana.
— Słucham? — Ściąga mocno brwi, patrząc na krajanki. —
Ten człowiek wykorzystał naszą chwilę słabości i uprowadził...
— Uprowadził? — dziwi się Ziena. — Erish! On nas
uratował!
— On was uratował?! — woła rozsierdzona Erish,
tupiąc raz po raz nogą; jej włosy podrywają się w rytm ruchów, zasypując twarz.
— Jak szybko przychodzi wam zapomnieć, kto to zrobił naprawdę! —
krzyczy, trzęsąc się z emocji. Nie zdaje sobie sprawy, że właśnie przestała
grozić Cidowi i teraz wymachuje nożem w dzikiej gestykulacji. — Rhys zginął za
was! — Obie kobiety, które wystąpiły przeciwko Erish wyraźnie się zawstydzają.
— W kaplicy też nie chronił was Sztorm, do cholery — mówi Erish, już
spokojniej, choć jej rozszerzone nozdrza drżą, a głos jest zimniejszy od stali,
którą znów przystawia Cidowi pod żebra, choć już z mniejszym zapałem. Ziena
zwiesza głowę, wycofując się pod wpływem jej ostrego, chłodnego spojrzenia.
— Nie neguję poświęcenia twojej rodziny. — Virka trzyma
głowę uniesioną, trzymając się swoich racji — ale ten człowiek nie ma złych
intencji. Dał nam jeść. I nie oczekuje niczego w zamian.
Erish kpiąco prycha.
— Dałaś się przekupić kromką chleba? — Zagryza wargi, a
na jej twarzy maluje się wyraz obrzydzenia. — Tacy jak oni zawsze chcą czegoś w
zamian. Prędzej czy później się o to upomną. Wiesz to, Virka. I zgadzasz się,
bo to nie ty zapłacisz tę cenę.
— Nieprawda — zaprzecza zawstydzona kobieta. — Wierzę, że
on jest szczery. Czuję to. Ty też byś poczuła, gdybyś nie była pełna goryczy i
żalu — próbuje przekonać ją Virka. — Wszyscy opłakujemy Rhysa i nigdy wam nie
zapomnimy, że stanęliście w naszej obronie. Ale nasze domy spłonęły, a ten
dobry człowiek oferuje schronienie.
— Wszystko ma swoją cenę — powtarza Erish. Jej głos nagle
zdaje się wyprany z emocji, a ona sama jest coraz bardziej zrezygnowana i
wycieńczona, ale poddaje się dopiero wtedy, gdy za rękaw pociąga ją mała
rączka.
— Elish — duże, dziecięce oczy patrzą na nią z dołu — ja
nie ce wlacać na Piopół!
Erish opuszcza ręce, zastyga, wpatrując się dziewczynkę
lekko zmrużonymi oczami, a ona wspina się na palce i gestem dłoni każe się
Erish nachylić, po czym szepta jej do ucha: — On tes nie chce. — Źrenice Lavii
przypominają czarne dziury, zdają się nienaturalnie, regularnie kurczyć i
rozszerzać. — Chce być bliżej płomieni — szepcze, przestając seplenić. — Bliżej
błysków i cieni. Chce... — bierze głęboki wdech i wyrzuca z siebie na jednym
oddechu: — Chcę posłuchać gromów i nasycić pragnienie zefirów, chcę rozedrzeć
ciemności, a potem ugasić ten ogień, chcę, żeby błądził w mroku, chcę zanosić
się dymem i patrzeć, jak porywa go wiatr...
— Lavia! — Erish kuca i łapie dziewczynkę za ramiona.
Potrząsa nią lekko, z przestrachem zaglądając w jej twarz. — Co ty wygadujesz,
dziecko... — Patrzy w bezdenne oczy siostry i błądzi w ciemności. Już wie, że
tej nocy nie zaśnie. Nie zaśnie spokojnie żadnej nocy, dopóki nie zrobi
wreszcie tego, co trzeba.
HOW ARE YOU
SLEEPING AT NIGHT?
— Ja tylko mówię, ze nie ce
wlacać do Dlahny. — Lavia przestaje szeptać, jej głos znów przypomina głos
małej dziewczynki, a oczy są po prostu ciemne – nie spaczone mrokiem głębszym od czeluści piekieł. — Ce
pynonć do klyjówki wujka Cida! — Niespodziewanie obejmuje w pasie stojącego
obok Cida, na tyle, na ile pozwalają małe rączki.
— Wujek? — prycha Erish, mrużąc oczy i kręcąc z
głową. Prostuje plecy i z rezygnacją patrzy na siostrę. Nóż w jej opuszczonej
ręce celuje w podłogę. Kiedy podnosi wzrok na Cida, ten rozkłada ramiona, jakby
chciał ją zachęcić, by i ona mu zaufała. Twarz Erish wykrzywia grymas niechęci.
Przez chwilę wpatruje się w mężczyznę. Chce zadbać o to, by dobrze zapamiętał
odrazę, jaką napawa ją ta sytuacja, a jednocześnie próbuje wywnioskować, czy
Cid usłyszał i nie daj Gregoro zrozumiał coś z tego, co szeptała mała Lavia,
lecz on nie wygląda na zaniepokojonego. Kąciki jego ust unoszą się wyżej w
odpowiedzi na pogardę Erish, a kiedy kuca, by przyjrzeć się Lavii, uśmiech
sięga oczu.
— Przypominasz mi moją córkę, gdy była w twoim wieku —
mówi łagodnie, odgarniając z twarzy dziewczynki czarne włosy. — Też zawsze
umiała postawić na swoim.
Lavia śmieje się krótko i po chwili wahania wraca do
Erish, chwytając ją za dłoń.
— Dołącz do rodzeństwa w ich koi — oferuje Cid. — Ktoś
przeniesie tam twoje rzeczy.
— Rzeczy? — dziwi się Erish. Teraz, gdy opuszcza ją
adrenalina, znów wygląda na osłabioną, choć nawet w chwilach brawury jej
orzechowe oczy pozostawały mętne, a refleks spóźniony. W głębi duszy zdaje
sobie sprawę, że nie stanowiła dla Cida żadnego zagrożenia, że gdyby chciał,
położyłby kres temu szaleństwo zapewne jednym pstryknięciem palców. Mimo to
pozwolił się “pojmać”, nie uciekł się do przemocy. Chciał, by sama zrozumiała
swoje położenie i że bunt na niewiele się zda. I że być może nie ma przed czym
się buntować.
— Kiedy odpłynęłaś, tuż przed naszym odpłynięciem,
twój brat zabrał z waszego domu to, co ocalało.
— Skąd wiesz, że to mój brat? — pyta Erish, w
międzyczasie nawiązując kontakt wzrokowy z
Avim, by skinąć mu głową.
— Na mamuśkę mi nie wyglądasz, a związani ze sobą
jesteście tak, jak tylko rodzina może być. — Cid wskazuje na Aviego. — Jego też
trzeba było przekonywać. Nie dał was zabrać na pokład, ale Clive go nastraszył,
że nie przeżyjesz, jeśli nie udzielimy ci pomocy. No i to Avi mi powiedział, że
jesteście rodzeństwem.
Erish unosi kącik ust i ściąga mocno brwi. Śmieszkowanie
Cida wciąż jej nie bawi, a zmęczenie zaczyna brać górę.
— Dobra, nieważne. — Macha ręką i obrzuca coraz mniej
przytomnym spojrzeniem ludzi z Drahny. Większość wraca na koje i choć wciąż z
obawą zerkają na Erish i Cida, zdaje się, że czują ulgę na myśl, że nikt nie
wyrzuci ich na obcym lądzie, a może nawet zapewni namiastkę domu. Virka i Ziena
stoją obok siebie i Erish ciężko ocenić, czy żywią do niej urazę. Podchodzi do
nich i trójka kobiet przez dłuższą chwilę jedynie patrzy sobie w oczy. Wreszcie
Virka wyciąga rękę i zaciska ją na ramieniu Erish. Mocno. Nie muszą nic mówić.
Usta Erish drżą, trzy pary oczy wypełniają się łzami, lecz żadna z kobiet nie
pozwala spłynąć ani jednej.
— Dacie sobie radę? — pyta Erih schrypniętym głosem,
przelotnie ściskając dłoń leżącą na swoim ramieniu.
— Teraz może być już tylko lepiej — odpowiada Ziena,
próbując dodać im otuchy uśmiechem.
— Zajmiecie się Tariciem? — Erish patrzy w stronę
chłopca, którego uratowali ludzie ze Sztormu, lecz nikt nie zdołał ocalić jego
rodziców. Mały wydaje się pogubiony, lecz Drahowie wciąż czynią gesty, by
zadbać o niego i pocieszyć malca.
— Tak — odpowiada bez wahania Virka. — Zajmij się swoją
dwójką, my zadbamy o małego. Już przygotowałam mu posłanie — Virka wskazuję na
koję obok swojej — a ten cudowny człowiek przyniósł nam nawet ubrania na
zmianę… — urywa, nie chcą sprowokować kłótni, lecz Erish nie wydaje w tym
momencie obchodzić sympatyzowanie z przywódcą Kryjówki.
— Dobrze — mówi tylko, a przestępując z nogi na nogę
nieomal się przewraca.
— Erish, idź się połóż — prosi z naciskiem Virka. — Ledwo
stoisz na nogach, dziewczyno.
— Wiem, że nie da się po prostu przestać martwić, ale…
Virka ma rację. Najgorsze za nami. Musisz wypocząć. Wszyscy musimy — dodaje
Ziena.
— Dobrze — powtarza Erish i przez chwilę zagubionym
wzrokiem wodzi dookoła, aż odnajduje drzwi. — Do zobaczenia.
Nie spodziewa się, że Clive posłusznie czeka w kajucie,
tam gdzie go zostawili, lecz faktycznie go tam zastaje. Mężczyzna najwyraźniej
uznał wszystko za farsę, którą nie warto się dłużej przejmować, bo postanowił
się zdrzemnąć. Avi i Lavia chichoczą i wspinają się na górną koję, a Erish staje nad nim, opierając ręce na
biodrach i patrzy z góry, ciężko oddychając.
— To ty czy naprawdę jest tu tak gorąco? — pyta szeptem,
czując jak osłabione mięśnie domagają się odpoczynku.
— Już go stąd zabieram! — Do kajuty wpada Cid i
bezceremonialnie uderza w ramię Clive’a dłonią w rękawicy.
— Już? Kryzys zażegnany? — pyta bez emocji Clive,
siadając.
— Tak, a teraz się stąd wynośmy. — Cid ponagla Clive’a,
łapiąc go za ramię, by wstał. — Odstąpimy tę kajutę Erish.
— Erish? — Clive z ciekawością przenosi spojrzenie na
twarz dziewczyny, której oczy szklą się niezdrowo. Zdaje się przeszukiwać
wspomnienia, jakby to imię z czymś mu się skojarzyło.
— Tak, Erish — potwierdza Cid, popychając Clive’a do
wyjścia. — Teraz ona zajmie się dzieciakami i na pewno potrzebuje trochę
spokoju, żeby odpocząć, prawda? — Zerka na Erish, lecz ona już chrapie,
rzuciwszy się na zwolnioną koję.
HOW DO YOU
CLOSE BOTH YOUR EYES
— No. W końcu padła. — Cid uśmiecha się i wskazuje palcem
na Aviego. — Opiekuj się siostrą. A jakbyście czegoś potrzebowali, wiesz, gdzie
mnie znaleźć.
Gdy tylko znajdują się za drzwiami kajuty, Cid chwyta
Clive’a za łokieć i nie zważając na protesty ciągnie do kambuza. O tej porze
nikt tu nie gotuje, pomieszczenie jest puste. Cid przezornie wystawia głowę z
pomieszczenia, upewniając się, że w korytarzu też nikogo nie ma, po czym cofa
się do środka i zamyka za sobą drzwi.
— Ta mała, Lavia. Jestem niemal pewien, że jest
dominantką — wali prosto z mostu, a zszokowany Clive mruga szybko oczyma.
— Co? Dziecko? — niedowierza. — Ale... Myślałem, że to
Erish...
— Tak. Coś się tu nie zgadza. — Cid wyciąga papierosa i
pogrąża się w myślach, paląc. — Odnoszę wrażenie, że nie zgadza się tu więcej
niż jedna sprawa...
Godzinę później Cid zmierza z powrotem do kapitańskiej
kajuty, niosąc rzeczy, które zostały w poprzednio zajmowanej kabinie. Jest
pewien, że wszyscy będą spać, zamierza więc tylko zostawić skórzaną torbę, w
razie gdyby czegokolwiek z niej potrzebowali i od razu się ulotnić, lecz kiedy uchyla
drzwi…
Erish nie śpi.
Na eikony, czego trzeba, żeby ją położyć?!
Cid już ma wejść i wygłosić jakieś pouczenie oraz nakazać
odpoczynek, lecz z jakiegoś powodu nie otwiera szerzej drzwi. Przygląda się
dziewczynie, a poczucie, że coś jest nie tak, rośnie.
Erish siedzi na skraju łóżka, łokcie opiera o szeroko
rozstawione kolana, dłonie są splecione, głowa pochylona, plecy przygarbione. Stopa
dziewczyny porusza się nieustannie, wystukując nerwowy rytm. Erish coś
gorączkowo, pospiesznie szepcze. Cid najpierw myśli, że może Erish się modli.
Próbuje dosłyszeć słowa, ale nic nie rozumie. Nie dlatego, że mówi za cicho.
Chwilę mu to zajmuje, ale w końcu jest pewien: dziewczyna przemawia w jakimś
nieznanym języku. Mało tego, wydaje się, że prowadzi w tym języku kłótnie. Z
kimś lub czymś niewidzialnym lub widzianym tylko przez nią. Przyciszony głos
się podnosi, staje coraz bardziej zaciekły. Ostatnie słowa, które kończy
sprzeczkę, Erish wypowiada w mowie wspólnej na Bliźniętach, jedynej mowie, jaką
wszyscy posługują się na obu kontynentach – Sztormie i Popiele.
— … tych żyć, które odebrałeś! Masz ich krew na rękach!
LIVING WITH ALL
OF THOSE LIVES ON YOUR HANDS
Erish dyszy wściekle, skrzydełka jej nosa falują, gdy
unosi głowę, a oczy lśnią złotym blaskiem, jak u dzikiego zwierzęcia lub jakby
ktoś od wewnątrz świecił przez nie latarkami.
Najciszej jak się da, Cid się wycofuje, zamykając za sobą
drzwi.
Na poczatku wprowadzilas nas fajnie w klimat i otoczenie.
OdpowiedzUsuńBardzo obrazowo. Dobrze piszesz opisy, nie sa nachalne, ale subtelne i zdobiace calosc.
Pietno? :/
Raczej tej dziewczyny nie jest latwo spacyfikowac :D
Ciekawa miaja relacje z Sidem...
Znowu te poetyckie fragmenty. jak sie moje serduszko na nie cieszy. Tak bardzo zdobia ta serie :)
Ah ten Clive taki goracy chlopak.
Ten Cid jest nie do wytrzymania, on jest za bardzo mrrrrrr, wiesz o co mi chodzi :D az sie glupio szczerze jak czytam co on tam wygaduje :D
Troche niewdzieczni ci pasazerowie na gape mhm
Fajne te fragmenty z dziecmi, takiego ciepla dodaja temu tekstowi, oczywiscie nie liczac ognia Clive hehe
o tak koncowka byla dobra, zagadka, niepokojaca i dajaca pole na dalsza historie
Hej :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to ta seria wcale nie musi być krotka. Jest tu tajemnica, napięcie, odrobina humoru, poczucie zagrożenia... wszystko ładnie ze sobą połączone. Świetnie się czyta, charaktery postaci zarysowane, chętnie spędzę na tym statku trochę więcej czasu, by dowiedzieć się, kim naprawdę jest Erish i jej rodzeństwo.
Pozdrawiam