Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 26.05): Jestem przy tobie. Nieważne, co jeszcze przyjdzie ci do głowy, jestem przy tobie. Klucze: sądzić, nachalny, patyzant, wygodnie

Namierz cel:

niedziela, 8 maja 2022

[123] Pick your poison: Don't speak ~Wilczy

A bo w sumie mnie tu jeszcze nie było.

 

Kwatera Główna Aurorów, Londyn, Anglia, 1971 rok

 

 

Kwatera jeszcze nigdy nie wydawała mi się tak małym, tak dusznym i zakurzonym miejscem, tak mrocznym. Czy tu zawsze z każdego kąta wyzierało tyle cieni? Czy słychać było echa przeszłości, czy napierały z każdej strony. Zagryzam do bólu dolną wargę, strzelając oczami po ścianach. Wyzierają z nich twarze, krzyczą. Na mnie. Do mnie. O czymś.

O utarcie zmysłów, ale naprawdę, nie muszą. Przecież ja wiem, ja to, kurwa, zawsze wiedziałam. Jestem popaprana. To nie tak, że teraz wpadam w obłęd, nie. On zawsze czaił się tuż za rogiem, balansował na skraju zdrowego rozsądku. Nakłaniał do paktów, których nie można łamać, obietnic, których nie sposób dotrzymać.

Ten obłęd ma twoją twarz. Twoją i jeszcze kilku moich znajomych. Wrogów. Przyjaciół. Kochanków. Skreśl niepotrzebne, wybierz swoją truciznę. I teraz, teraz ciągnie mnie za sobą w dół, w otchłań, w którą wpada, z której się nie wydobędziemy. Bo nie można wiecznie trzymać balansu na krawędzi. Tracimy równowagę. Ty i ja. Spadamy. I to się skończy źle, bardzo źle, dla nas wszystkich.

 

YOU AND ME

WE USED TO BE

TOGETHER

 

— Mój Boże, Mads… — słyszę, gdy tylko otwieram drzwi do biura szefa aurorów. — Gdzieś ty się podziewała? Pół kwatery cię szukało! — Tezeusz rzuca mi znad biurka surowe spojrzenie, które nie ociepliło się ani trochę mimo upływu lat, ale teraz widzę w nich coś na kształt troski. — Wszystko z tobą dobrze?

— Tak — odpowiadam szybko. Za szybko. Rozbiegane oczy, pot perlący się na czole, spływający skronią, nerwowe strzelanie kośćmi palców – to na pewno nie umyka jego uwadze. — Wszystko w porządku. Przepraszam za to zamieszanie, po prostu…

Po prostu wciągnęła mnie przepaść. Przeszłość. Wciągnęła ze smakiem przez upstrzoną obślizgłymi zębami czasu paszczę, przeżuła i wypluła zmiętą i odklejoną, nie nadającą się do użytku w przestrzeni publicznej. Ach i ostatnio ciągle go słyszę, wiesz? Ciągle. Gada do mnie bezustannie. Najwidoczniej nie przeszkadza mu fakt, że nie żyje.

 

EVERY DAY TOGETHER,

ALWAYS

 

— Posłuchaj — przesuwam nogą krzesło przed nim i siadam, między szeroko rozstawionymi kolanami splatają się dłonie, nerwowo i nie do końca świadomie ruszam stopą w rytm rozedrganej duszy — przydałaby mi się, no wiesz, jakaś nowa sprawa. Coś, co zajmie mi myśli.

Patrzę ma własne dłonie, starając się zapanować nad ich drżeniem, ale gdy cisza się przedłuża, podnoszę wzrok.

— Wiesz, że nie mogę spełnić twojej prośby. — Szef rzeczowo składa ręce i mówi służbowym tonem. — Po tym przedstawieniu, które urządziłaś, ministerstwo oczekuje ode mnie bardziej radykalnej reakcji. Chcą twojego przeniesienia — dodaje, gdy na mojej twarzy nie doszukuje się żadnej reakcji. — To wszystko, co udało mi się dla ciebie załatwić. — Przesuwa po stole w moją stronę jakiś papier.

 Zerkam na niego, krzywiąc usta, na twarz Tezeusza i znów na kartkę. Mam złe przeczucia. Wreszcie sięgam, by odgiąć jej róg i podejrzeć treść. Moje oczy się rozszerzają. Porywam papier ze stołu, wlepiając w niego wzrok.

— To jakieś żarty?! — krzyczę, wymachując kartką. — Kto mnie tam wysyła?! Ty? To twój pomysł?

— Posłuchaj. Po tym, jak rzuciłaś się na Milesa, tu, w ministerstwie, tylko dlatego, że wspomniał o…

— To jeszcze nie jest powód, żeby mnie odsyłać!

— Powinnaś się cieszyć, że ktokolwiek chce z tobą pracować. — Tezeusz postukuje w blat wskazującym palcem, resztę zaciska w pięść. — Poza tym… Ktoś musi mieć na ciebie oko.

— Och, to dlatego mnie tam wywalasz? — Wychylam się, nie panując nad nerwowym tikiem, który każe mi mrugać częściej, niż to konieczne. — Żeby on ocenił, jak dużo płynie we mnie złej krwi? — Zdaję sobie sprawę, że zachowuję się jak wariatka i tylko utwierdzam go w decyzji, mimo to dalej się nakręcam. — Potrzebuję tylko czegoś, żeby zająć swój cholerny umysł, nie rozumiesz?! Miles był jebaną kanalią i dostał, na co zasłużył!

— Owszem, ale nikt nie upoważnił cię do przeprowadzenia samosądu. — Surowy ton szefa zyskał na sile. — Bierz to zlecenie albo pakuj się i nie chcę cię więcej widzieć.

Zaciskam mocno szczęki. Zęby aż bolą, napierając na siebie ze zgrzytem.

— Nie każ mi tam wracać — ostatni raz proszę, szeptem. Tezeusz milczy. Ciszę przerywa pukanie do drzwi, które zaraz się otwierają, nie czekając na zaproszenie.

— Maddy! Tak mi się wydawało, że słyszę twój słodki głosik!

Odwracam się, gniewnie zaciskając usta, ale mordercze spojrzenie to nie jest coś, co mogłoby zniechęcić Moody’ego od znęcania się nade mną.

— Biedny Miles po tym jak go urządziłaś ciągle nie opuścił Świętego Munga, a gadają, że i tobie przydałaby się tam wizyta, tylko na innym skrzydle. — Palcem wykonuje kilka kółek w powietrzu w pobliżu swojej skroni. — Jak to jest, kiedy brakuje ci piątej klepki? Wiesz coś o tym, MADs?

— Spierdalaj, szczeniaku. — Wymijam chłopaka, który się ze mnie nabija, zawadzając barkiem o jego bark.

 

I REALLY FEEL

THAT I'M LOSING

MY BEST FRIEND

— Ej! — Moody próbuje mnie zatrzymać, ale odtrącam jego rękę i wychodzę, mnąc w ręce dokument. — Na żartach się nie znasz?! Co jej odbiło? — Ostatnie pytanie pada już po tym, jak trzaskam drzwiami gabinetu i opieram się o nie, oddychając ciężko i czując się jeszcze gorzej.

— Widzisz, Alastorze, to, co wygadywał Miles — słyszę odpowiedź Tezeusza — to zasadniczo była prawda.

— Co? — Pełna niedowierzenia cisza trwa kilka sekund, a potem następuje niepewne parsknięcie, gotowe przerodzić się w śmiech, gdy tylko reszta część mózgu uzna to, co słyszała, za żart. — Nie mówi pan serio.

Ale Tezeusz nie cofa swoich słów.

— Nie może być. — Moody wciąż wątpi. — To dlatego tak się wściekła?

— Nie tylko dlatego. — Tezeusz przeciąga zgłoski, zapewne marszczy brwi, zastanawiając się, na ile można zaufać Moody’emu. Najwyraźniej stwierdza, że można: — Widzisz, Madison nie była jedyna.

— Ale… — Alastor bardzo rzadko zastanawia się co powiedzieć. Jego szare komórki muszą pracować na najwyższych obrotach. — Czy to oznacza,… Że miała rodzeństwo?

— Brata.

### Garrett, zaczekaj! Poczekaj mówię, nie idź tam sam! Słyszysz?! Zaraz będę! Garrett? Garrett, nie! NIE!!! ###

Odpycham się od drzwi i biegnę, ciemny korytarz niesie moje kroki. Echo, krzyki. Biegnę. Ale przed głosami w mojej głowie nie mam dokąd uciec.

 

 

DON'T SPEAK

I KNOW JUST WHAT YOU'RE SAYING

 

 

 

 

***

Peron numer 9 i 3/4 , dworzec King Cross, 1959 rok

 

Dwoje dzieci stoi w pewnym oddaleniu od radosnego harmidru, który generują czarodzieje i czarownice, a zwłaszcza ich potomstwo, podekscytowane wizją podróży. Dwoje dzieci, dziewczynka i chłopiec, trzymają się za ręce. Chłopiec ma krótkie płowe włosy, jego siostra dłuższe, sięgające ramion. Oboje mają po jedenaście lat, jak większość obecnych na dworcu niepełnoletnich. Ale nikt nie jest bardziej od nich przerażony.

— Dlaczego nie zapisała nas do Durmstrangu? — pyta szeptem chłopak.

Dziewczynka wzrusza ramionami.

— Nie wiem, chyba żebyśmy byli dalej od… No wiesz.

Chłopak kiwa głową na znak, że się domyśla.

— Myślisz, że… Myślisz, że… — próbuje ubrać w słowa to, czego najbardziej się obawia — …że ktoś nas polubi?

— Fajnie by było, co?

Chłopak opuszcza brodę, dziewczyna natychmiast zauważa jego przygnębienie, mocniej ściska jego dłoń.

— Hej, pamiętaj, że ja cię lubię, Garrett. — Posyła mu nikły uśmiech, a chłopiec odpowiada tym samym, jednak nie odbija się on w żadnej z par niebieskich oczu.

— Czy to się kiedyś skończy, Maddy? — Garrett puszcza dłoń siostry i mierzwi sobie włosy, patrząc wzdłuż kolejowych torów.

— Może teraz? — odpowiada pytaniem Maddison, podążając za spojrzeniem brata. Wychodzące zza chmury słońce odbija się od torów i oślepia ich oboje, ale żadne nie odwraca wzroku, z nadzieją wyglądając nowego.

 

 

I CAN'T BELIEVE

THIS COULD BE

 THE END

 

 

***

 

Pociąg sunie po szynach w tym samym, usypiającym rytmie, który pokochałam od pierwszej podróży. Wspomnienie tamtego dnia próbuje wydostać się na wierzch świadomości, ale ja je blokuję. Nie jest do końca niemiłe, jednak jeszcze przyjdzie na nie pora, kiedy stukot kół mnie ukołysze do snu. Na razie skupiam się na stwarzaniu groźnych pozorów, żeby żaden z tych kręcących się radośnie w tę i z powrotem gówniarzy nie ważył się zająć miejsca razem ze mną w przedziale.

Siedzę pochylona, łokcie oparte na udach, splecione dłonie, włosy umykają z niedbałego spięcia i w nieładzie okalają twarz, wargi odsłaniają zęby, niespokojne oczy rzucają wściekłe spojrzenia. I tak oto kolejna grupka rozchichotanych uczniów i uczennic rozsuwa drzwi i kolejno milknie. Uśmiechy z ich twarzy pryskają jak mydlane bańki. Zapada pełna konsternacji cisza, podczas której wycofują się czym prędzej, żegnani moim warczeniem. Ktoś przeprasza, ktoś pyta, co to za jedna, jeszcze ktoś inny potyka się, oglądając na mnie i wpada na plecy kolegi. Świetnie. Prawie chce mi się śmiać i niemal pozwalam sobie na uśmiech, ale humor psuje mi wysoki blondyn, o zaczesanych do tyłu włosach, sięgających linii szczęki. Kiedy to on staje samotnie w drzwiach przedziału, nie robią na nim wrażenia mordercze spojrzenia. Patrzy na mnie beznamiętnie, kącik ust unosi się w aroganckim półuśmieszku, idealnie pasującym do zielonych motywów jego szaty. I, gnojek, wchodzi do środka.

— Zajęte — warczę, gdy on spogląda na siedzenia naprzeciwko. — Tu też — ubiegam go, gdy przenosi wzrok na pozostałe fotele. — Wynocha! — Zrywam się, przestraszona, że on jednak się tu rozsiądzie, zwoła wesołą ferajnę ze Slytherinu i całą podróż będę musiała znosić ich przechwałki i słuchać podstępnego knucia.

Chłopak tylko unosi brwi i rzuca swoją torbę na jedno z siedzeń. Zanim decyduje się usiąść obok, wyciągam różdżkę.

— Powiedziałam, że jest zajęte — syczę, patrząc na niego spode łba.

— Ta? Jakoś nie widzę, żeby ktoś tu…

Inferno.

Fotele stają w płomieniach. Chłopak wyciąga z nich prędko swoje rzeczy, a gdy patrzy na mnie, szare oczy rozszerza złość i niedowierzanie.

— Wariatka! — woła, postukując się w skroń. I wreszcie wychodzi, trzaskając za sobą drzwiami przedziału.

 

IT LOOKS AS THOUGH

YOU'RE LETTING GO

Aquamento — wzdycham z ulgą, kierując strumień wody z różdżki w płomienie. — No i super.

Siadam na jedynym suchym miejscu i wyciągam nogi, opierając je na fotelu naprzeciw. Jakaś myśl próbuje przebić się przez warstwę emocji, jakieś znajome wrażenie. Zerkam na drzwi, marszcząc brwi. Kolejna grupka uczniów zatrzymuje się, zaglądając z ciekawością do środka. Macham różdżką, a zasłony zaciągają się, zakrywając szyby. Znajome uczucie pryska.

Wyciągam z kieszeni list polecający i pismo, które wręczył mi Tezeusz i raz jeszcze wczytuję się w jego treść, a ona wyraźnie i uparcie głosi to samo. Dyrekcja Hogwartu ze względu na jakieś wyjątkowe okoliczności prosi ministerstwo o wsparcie dodatkową ochroną. I to ja mam być tym, kurwa, wsparciem. W czym ja mogę pomóc, skoro szkole nie wystarcza Dumbledore?

 

 

Budzę się na końcowej stacji, kiedy pociąg zwalnia z piskiem. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Przeciągam się i pospiesznie chowam papiery. Zaklęciem zdejmuję walizkę z luku bagażowego i prowadzę w powietrzu przed sobą. Wysiadam, gdy tylko się zatrzymujemy. Nie czekam na powozy, zamierzam pokonać dzielącą mnie od zamku odległość pieszo. Opuszczam dworzec i cały ten pełny podniecenia zgiełk, pohukiwanie sów i wzajemne nawoływania. Mijam parę pierwszoroczniaków, którzy wykłócają się o to, czy trzeba uczestniczyć w Ceremonii Przydziału.

— Musisz, to tradycja! — przekonuje pulchny brunecik, a jego wyglądający na mądralę kolega poprawia zjeżdżające z nosa okulary.

— Tradycja — zaczyna, szukając kontrargumentu — to tylko presja ze strony zmarłych! — oświadcza wreszcie tonem, który sugeruje, że ten słowny pojedynek zostaje rozstrzygnięty na jego korzyść.

Prycham, kręcąc głową. Mały może sobie być małym mądralą, ale nawet gdyby był geniuszem na roku, nie ominie Ceremonii. Tiara dla nikogo nie robi wyjątku.

Patrzę w dal na masywną sylwetę zamku, upstrzoną światłami z komnat. Zapomniana walizka z hukiem ląduje na drodze, po której popycham ją krótkim depulso, nawet na nią nie patrząc. Teraz liczymy się tylko my dwoje – ja i to koszmarne zamczysko. Mierzę je pochmurny spojrzeniem, opuszczając brodę.

— Miałeś być naszą ostoją — mówię z wyrzutem. — Teraz się rozliczymy.

 

 

 


1 komentarz:

  1. Hej :)
    Nie sądziłam, że zobaczę tu kiedykolwiek razem świat Harry'ego Pottera i No Doubt, ale muszę przyznać, że to połączenie jest świetne!
    Jestem mega ciekawa, co stało się z bratem Mads i czy dziewczyna zdoła przydać się na coś w Hogwarcie. Klimat jest świetny, więc możesz na mnie liczyć przy tej serii :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń