A bo w sumie mnie tu jeszcze nie było.
Kwatera
Główna Aurorów, Londyn, Anglia, 1971 rok
Kwatera jeszcze nigdy nie
wydawała mi się tak małym, tak dusznym i zakurzonym miejscem, tak mrocznym. Czy
tu zawsze z każdego kąta wyzierało tyle cieni? Czy słychać było echa
przeszłości, czy napierały z każdej strony. Zagryzam do bólu dolną wargę, strzelając
oczami po ścianach. Wyzierają z nich twarze, krzyczą. Na mnie. Do mnie. O
czymś.
O utarcie zmysłów, ale
naprawdę, nie muszą. Przecież ja wiem, ja to, kurwa, zawsze wiedziałam. Jestem
popaprana. To nie tak, że teraz wpadam w obłęd, nie. On zawsze czaił się tuż za
rogiem, balansował na skraju zdrowego rozsądku. Nakłaniał do paktów, których
nie można łamać, obietnic, których nie sposób dotrzymać.
Ten obłęd ma twoją twarz. Twoją
i jeszcze kilku moich znajomych. Wrogów. Przyjaciół. Kochanków. Skreśl niepotrzebne,
wybierz swoją truciznę. I teraz, teraz ciągnie mnie za sobą w dół, w otchłań, w
którą wpada, z której się nie wydobędziemy. Bo nie można wiecznie trzymać
balansu na krawędzi. Tracimy równowagę. Ty i ja. Spadamy. I to się skończy źle,
bardzo źle, dla nas wszystkich.
YOU AND
ME
WE USED
TO BE
TOGETHER
— Mój Boże, Mads… — słyszę, gdy
tylko otwieram drzwi do biura szefa aurorów. — Gdzieś ty się podziewała? Pół
kwatery cię szukało! — Tezeusz rzuca mi znad biurka surowe spojrzenie, które
nie ociepliło się ani trochę mimo upływu lat, ale teraz widzę w nich coś na
kształt troski. — Wszystko z tobą dobrze?
— Tak — odpowiadam szybko. Za
szybko. Rozbiegane oczy, pot perlący się na czole, spływający skronią, nerwowe
strzelanie kośćmi palców – to na pewno nie umyka jego uwadze. — Wszystko w
porządku. Przepraszam za to zamieszanie, po prostu…
Po prostu wciągnęła mnie
przepaść. Przeszłość. Wciągnęła ze smakiem przez upstrzoną obślizgłymi zębami
czasu paszczę, przeżuła i wypluła zmiętą i odklejoną, nie nadającą się do
użytku w przestrzeni publicznej. Ach i ostatnio ciągle go słyszę, wiesz?
Ciągle. Gada do mnie bezustannie. Najwidoczniej nie przeszkadza mu fakt, że nie
żyje.
EVERY DAY TOGETHER,
ALWAYS
— Posłuchaj — przesuwam nogą
krzesło przed nim i siadam, między szeroko rozstawionymi kolanami splatają się
dłonie, nerwowo i nie do końca świadomie ruszam stopą w rytm rozedrganej duszy
— przydałaby mi się, no wiesz, jakaś nowa sprawa. Coś, co zajmie mi myśli.
Patrzę ma własne dłonie,
starając się zapanować nad ich drżeniem, ale gdy cisza się przedłuża, podnoszę
wzrok.
— Wiesz, że nie mogę spełnić
twojej prośby. — Szef rzeczowo składa ręce i mówi służbowym tonem. — Po tym
przedstawieniu, które urządziłaś, ministerstwo oczekuje ode mnie bardziej
radykalnej reakcji. Chcą twojego przeniesienia — dodaje, gdy na mojej twarzy
nie doszukuje się żadnej reakcji. — To wszystko, co udało mi się dla ciebie
załatwić. — Przesuwa po stole w moją stronę jakiś papier.
Zerkam na niego, krzywiąc usta, na twarz
Tezeusza i znów na kartkę. Mam złe przeczucia. Wreszcie sięgam, by odgiąć jej
róg i podejrzeć treść. Moje oczy się rozszerzają. Porywam papier ze stołu,
wlepiając w niego wzrok.
— To jakieś żarty?! — krzyczę,
wymachując kartką. — Kto mnie tam wysyła?! Ty? To twój pomysł?
— Posłuchaj. Po tym, jak
rzuciłaś się na Milesa, tu, w ministerstwie, tylko dlatego, że wspomniał o…
— To jeszcze nie jest powód,
żeby mnie odsyłać!
— Powinnaś się cieszyć, że
ktokolwiek chce z tobą pracować. — Tezeusz postukuje w blat wskazującym palcem,
resztę zaciska w pięść. — Poza tym… Ktoś musi mieć na ciebie oko.
— Och, to dlatego mnie tam
wywalasz? — Wychylam się, nie panując nad nerwowym tikiem, który każe mi mrugać
częściej, niż to konieczne. — Żeby on ocenił, jak dużo płynie we mnie złej
krwi? — Zdaję sobie sprawę, że zachowuję się jak wariatka i tylko
utwierdzam go w decyzji, mimo to dalej się nakręcam. — Potrzebuję tylko czegoś,
żeby zająć swój cholerny umysł, nie rozumiesz?! Miles był jebaną kanalią i
dostał, na co zasłużył!
— Owszem, ale nikt nie upoważnił
cię do przeprowadzenia samosądu. — Surowy ton szefa zyskał na sile. — Bierz to
zlecenie albo pakuj się i nie chcę cię więcej widzieć.
Zaciskam mocno szczęki. Zęby aż
bolą, napierając na siebie ze zgrzytem.
— Nie każ mi tam wracać —
ostatni raz proszę, szeptem. Tezeusz milczy. Ciszę przerywa pukanie do drzwi,
które zaraz się otwierają, nie czekając na zaproszenie.
— Maddy! Tak mi się wydawało,
że słyszę twój słodki głosik!
Odwracam się, gniewnie
zaciskając usta, ale mordercze spojrzenie to nie jest coś, co mogłoby
zniechęcić Moody’ego od znęcania się nade mną.
— Biedny Miles po tym jak go
urządziłaś ciągle nie opuścił Świętego Munga, a gadają, że i tobie przydałaby
się tam wizyta, tylko na innym skrzydle. — Palcem wykonuje kilka kółek w
powietrzu w pobliżu swojej skroni. — Jak to jest, kiedy brakuje ci piątej
klepki? Wiesz coś o tym, MADs?
— Spierdalaj, szczeniaku. —
Wymijam chłopaka, który się ze mnie nabija, zawadzając barkiem o jego bark.
I REALLY FEEL
THAT I'M LOSING
MY BEST FRIEND
— Ej! — Moody próbuje mnie
zatrzymać, ale odtrącam jego rękę i wychodzę, mnąc w ręce dokument. — Na
żartach się nie znasz?! Co jej odbiło? — Ostatnie pytanie pada już po tym, jak
trzaskam drzwiami gabinetu i opieram się o nie, oddychając ciężko i czując się
jeszcze gorzej.
— Widzisz, Alastorze, to, co
wygadywał Miles — słyszę odpowiedź Tezeusza — to zasadniczo była prawda.
— Co? — Pełna niedowierzenia
cisza trwa kilka sekund, a potem następuje niepewne parsknięcie, gotowe
przerodzić się w śmiech, gdy tylko reszta część mózgu uzna to, co słyszała, za
żart. — Nie mówi pan serio.
Ale Tezeusz nie cofa swoich
słów.
— Nie może być. — Moody wciąż
wątpi. — To dlatego tak się wściekła?
— Nie tylko dlatego. — Tezeusz
przeciąga zgłoski, zapewne marszczy brwi, zastanawiając się, na ile można
zaufać Moody’emu. Najwyraźniej stwierdza, że można: — Widzisz, Madison nie była
jedyna.
— Ale… — Alastor bardzo rzadko
zastanawia się co powiedzieć. Jego szare komórki muszą pracować na najwyższych
obrotach. — Czy to oznacza,… Że miała rodzeństwo?
— Brata.
###
Garrett, zaczekaj! Poczekaj mówię, nie idź tam sam! Słyszysz?! Zaraz będę!
Garrett? Garrett, nie! NIE!!! ###
Odpycham się od drzwi i biegnę,
ciemny korytarz niesie moje kroki. Echo, krzyki. Biegnę. Ale przed głosami w
mojej głowie nie mam dokąd uciec.
DON'T SPEAK
I KNOW JUST WHAT YOU'RE SAYING
***
Peron
numer 9 i 3/4 , dworzec King Cross, 1959 rok
Dwoje dzieci stoi w pewnym
oddaleniu od radosnego harmidru, który generują czarodzieje i czarownice, a
zwłaszcza ich potomstwo, podekscytowane wizją podróży. Dwoje dzieci,
dziewczynka i chłopiec, trzymają się za ręce. Chłopiec ma krótkie płowe włosy,
jego siostra dłuższe, sięgające ramion. Oboje mają po jedenaście lat, jak
większość obecnych na dworcu niepełnoletnich. Ale nikt nie jest bardziej od
nich przerażony.
— Dlaczego nie zapisała nas do
Durmstrangu? — pyta szeptem chłopak.
Dziewczynka wzrusza ramionami.
— Nie wiem, chyba żebyśmy byli
dalej od… No wiesz.
Chłopak kiwa głową na znak, że
się domyśla.
— Myślisz, że… Myślisz, że… —
próbuje ubrać w słowa to, czego najbardziej się obawia — …że ktoś nas polubi?
— Fajnie by było, co?
Chłopak opuszcza brodę,
dziewczyna natychmiast zauważa jego przygnębienie, mocniej ściska jego dłoń.
— Hej, pamiętaj, że ja cię
lubię, Garrett. — Posyła mu nikły uśmiech, a chłopiec odpowiada tym samym,
jednak nie odbija się on w żadnej z par niebieskich oczu.
— Czy to się kiedyś skończy,
Maddy? — Garrett puszcza dłoń siostry i mierzwi sobie włosy, patrząc wzdłuż
kolejowych torów.
— Może teraz? — odpowiada
pytaniem Maddison, podążając za spojrzeniem brata. Wychodzące zza chmury słońce
odbija się od torów i oślepia ich oboje, ale żadne nie odwraca wzroku, z
nadzieją wyglądając nowego.
I CAN'T
BELIEVE
THIS
COULD BE
THE
END
***
Pociąg sunie po szynach w tym
samym, usypiającym rytmie, który pokochałam od pierwszej podróży. Wspomnienie
tamtego dnia próbuje wydostać się na wierzch świadomości, ale ja je blokuję.
Nie jest do końca niemiłe, jednak jeszcze przyjdzie na nie pora, kiedy stukot
kół mnie ukołysze do snu. Na razie skupiam się na stwarzaniu groźnych pozorów,
żeby żaden z tych kręcących się radośnie w tę i z powrotem gówniarzy nie ważył
się zająć miejsca razem ze mną w przedziale.
Siedzę pochylona, łokcie oparte
na udach, splecione dłonie, włosy umykają z niedbałego spięcia i w nieładzie
okalają twarz, wargi odsłaniają zęby, niespokojne oczy rzucają wściekłe
spojrzenia. I tak oto kolejna grupka rozchichotanych uczniów i uczennic rozsuwa
drzwi i kolejno milknie. Uśmiechy z ich twarzy pryskają jak mydlane bańki.
Zapada pełna konsternacji cisza, podczas której wycofują się czym prędzej,
żegnani moim warczeniem. Ktoś przeprasza, ktoś pyta, co to za jedna, jeszcze
ktoś inny potyka się, oglądając na mnie i wpada na plecy kolegi. Świetnie.
Prawie chce mi się śmiać i niemal pozwalam sobie na uśmiech, ale humor psuje mi
wysoki blondyn, o zaczesanych do tyłu włosach, sięgających linii szczęki. Kiedy
to on staje samotnie w drzwiach przedziału, nie robią na nim wrażenia mordercze
spojrzenia. Patrzy na mnie beznamiętnie, kącik ust unosi się w aroganckim
półuśmieszku, idealnie pasującym do zielonych motywów jego szaty. I, gnojek,
wchodzi do środka.
— Zajęte — warczę, gdy on
spogląda na siedzenia naprzeciwko. — Tu też — ubiegam go, gdy przenosi wzrok na
pozostałe fotele. — Wynocha! — Zrywam się, przestraszona, że on jednak się tu
rozsiądzie, zwoła wesołą ferajnę ze Slytherinu i całą podróż będę musiała
znosić ich przechwałki i słuchać podstępnego knucia.
Chłopak tylko unosi brwi i
rzuca swoją torbę na jedno z siedzeń. Zanim decyduje się usiąść obok, wyciągam
różdżkę.
— Powiedziałam, że jest zajęte
— syczę, patrząc na niego spode łba.
— Ta? Jakoś nie widzę, żeby
ktoś tu…
— Inferno.
Fotele stają w płomieniach.
Chłopak wyciąga z nich prędko swoje rzeczy, a gdy patrzy na mnie, szare oczy
rozszerza złość i niedowierzanie.
— Wariatka! — woła, postukując
się w skroń. I wreszcie wychodzi, trzaskając za sobą drzwiami przedziału.
IT LOOKS AS THOUGH
YOU'RE LETTING GO
— Aquamento — wzdycham z
ulgą, kierując strumień wody z różdżki w płomienie. — No i super.
Siadam na jedynym suchym miejscu
i wyciągam nogi, opierając je na fotelu naprzeciw. Jakaś myśl próbuje przebić
się przez warstwę emocji, jakieś znajome wrażenie. Zerkam na drzwi, marszcząc
brwi. Kolejna grupka uczniów zatrzymuje się, zaglądając z ciekawością do
środka. Macham różdżką, a zasłony zaciągają się, zakrywając szyby. Znajome
uczucie pryska.
Wyciągam z kieszeni list polecający
i pismo, które wręczył mi Tezeusz i raz jeszcze wczytuję się w jego treść, a
ona wyraźnie i uparcie głosi to samo. Dyrekcja Hogwartu ze względu na jakieś
wyjątkowe okoliczności prosi ministerstwo o wsparcie dodatkową ochroną. I to ja
mam być tym, kurwa, wsparciem. W czym ja mogę pomóc, skoro szkole nie
wystarcza Dumbledore?
Budzę się na końcowej stacji,
kiedy pociąg zwalnia z piskiem. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Przeciągam się
i pospiesznie chowam papiery. Zaklęciem zdejmuję walizkę z luku bagażowego i
prowadzę w powietrzu przed sobą. Wysiadam, gdy tylko się zatrzymujemy. Nie czekam
na powozy, zamierzam pokonać dzielącą mnie od zamku odległość pieszo. Opuszczam
dworzec i cały ten pełny podniecenia zgiełk, pohukiwanie sów i wzajemne
nawoływania. Mijam parę pierwszoroczniaków, którzy wykłócają się o to, czy
trzeba uczestniczyć w Ceremonii Przydziału.
— Musisz, to tradycja! —
przekonuje pulchny brunecik, a jego wyglądający na mądralę kolega poprawia
zjeżdżające z nosa okulary.
— Tradycja — zaczyna, szukając kontrargumentu
— to tylko presja ze strony zmarłych! — oświadcza wreszcie tonem, który
sugeruje, że ten słowny pojedynek zostaje rozstrzygnięty na jego korzyść.
Prycham, kręcąc głową. Mały
może sobie być małym mądralą, ale nawet gdyby był geniuszem na roku, nie ominie
Ceremonii. Tiara dla nikogo nie robi wyjątku.
Patrzę w dal na masywną sylwetę
zamku, upstrzoną światłami z komnat. Zapomniana walizka z hukiem ląduje na
drodze, po której popycham ją krótkim depulso, nawet na nią nie patrząc.
Teraz liczymy się tylko my dwoje – ja i to koszmarne zamczysko. Mierzę je
pochmurny spojrzeniem, opuszczając brodę.
— Miałeś być naszą ostoją — mówię
z wyrzutem. — Teraz się rozliczymy.
Hej :)
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że zobaczę tu kiedykolwiek razem świat Harry'ego Pottera i No Doubt, ale muszę przyznać, że to połączenie jest świetne!
Jestem mega ciekawa, co stało się z bratem Mads i czy dziewczyna zdoła przydać się na coś w Hogwarcie. Klimat jest świetny, więc możesz na mnie liczyć przy tej serii :)
Pozdrawiam!