Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 24 kwietnia 2022

[122] DROGA BEZ KOŃCA: Wybór ~ Wilczy

GNIEW

 

Już zapomniałam, jak to jest czuć ciężar Zabójcy w ręce. Jest niespodziewanie lekki. Idealny do cięcia dusz. Skuteczny w kaleczeniu ciał. Przełykam nerwowo, czuję napływający stres, którego rytmiczne fale rodzą się gdzieś w piersi i rozchodzą, uderzając w serce.

Co, jeśli nic się nie wydarzy?

Co, jeśli wydarzy się zbyt dużo?

Obracam broń w spoconych dłoniach. Czy pamiętam, jak to zrobić? Czy wystarczy komenda, by wyzwolić moc? Czy to będzie tak łatwe, czy to zawsze było łatwe?

Sięgam pamięcią w głąb. Jak to było? Jak to było, gdy pierwszy raz uwalniałam zanpakuto?

 

Akademia obfitowała w młode dusze, gotowe poddać się szkoleniu, by zostać Shinigami, bogami śmierci. Wstąpić do Gotei, do jednego z trzynastu oddziałów i służyć, a w razie potrzeby oddać życie w obronie dusz, w walce przeciw Pustym, którzy je pożerali. Perspektywa niezbyt radosna, a jednak wszystkim nam zależy. Żeby być kimś. Opuścić ubogie warunki Rukongai i zamieszkać na Dworze.

Aby dostać tę szansę, trzeba wykazać się potencjałem. Szybciej niż inni opanować nowe umiejętności. A przede wszystkim przetrwać. I nauczyć się uwalniać swojego Zabójcę. Bez tego można zapomnieć o karierze na Dworze Czystych Dusz.

Ręce mi się trzęsły, gdy stałam w jednym rzędzie z resztą kadetów, a srogi głos mentora niósł się ponad naszymi głowami.

— Musicie wejść w swój świat, w świat waszego Zabójcy, poznać mieszkającą w nim duszę. Waszą duszę! A raczej jej fragment. Odbicie. Ono może przyjąć dowolny kształt i dowolną osobowość, ale to zawsze będzie odzwierciedlenie was samych. A teraz skupcie się, poznajcie imię Zabójcy i ustalcie komendę, na którą on zawsze odpowie! Teraz, wyciągnijcie miecze!

Jak jeden organizm, cała grupa obnażyła ostrza. Tak jak inni, wpatrywałam się w bliki światła, które odbijało żelazo i... Nic się nie działo. Nie miałam pojęcia, co zrobić, jak otworzyć wewnętrzny świat, do którego nie miałam klucza.

— Masz, właśnie że go masz! — ryczał mentor nad moją głową, gdy po dwóch godzinach doczekałam się tylko drżących dłoni, jak większość nas. — Musisz zagłębić się w sobie, wyciszyć, odnaleźć wejście.

Ale jak?!

 

Let the floods cross the distance in your eyes.

 

— Zamknij cholerne oczy! Wizualizuj. Skup się na mieczu. Poczekaj, aż cię zaprosi.

Nabrałam powietrza. Powoli go wypuszczałam, trąc palcami po nierównej powierzchni rękojeści. Nic się nie działo. Starałam się sobie wyobrazić kształt własnej duszy. Czy będzie podobna do mnie, jak siostra? A może składa się z tego, czego mi brakuje. Może wygląda tak, jak sama bym chciała. Jest wysoka, śniada, smukła. A może pozbawiona ludzkich kształtów?

— Nie twórz jej! Ona już ma kształt! Znajdź do niego drogę!

Kolejna godzina. Drżały mi już nie tylko ręce, ale i nogi. Napięte mięśnie bolały, po karku spływały strużki potu, wpadały za kołnierz, ubranie lepiło się do skóry. Niektórzy z uczniów wpadli w jakiś dziwny trans, ale większość, jak ja, nie miała pojęcia, dokąd to zmierza.

Rękojeść stawała się coraz mniej wygodna, przesunęłam dłonie wyżej, na skórze poczułam chłód klingi i ten chłód koił. Nie bacząc na możliwość skaleczenia, ostrożnie chwyciłam za ostrze. Przesunęłam opuszkami po gładkiej powierzchni w jedną i drugą stronę. Rytmicznie. Stal stawała się coraz bardziej podatna na dotyk. Mruczała zachęcająco. Gęstniała. Miękła. Gdy zanurzyłam w niej palce, pod powiekami wybuchła biel.

— Lubisz to, hm?

Otworzyłam oczy, zerkając na białego lwa, czułam wibracje, kiedy z gardła zwierzęcia wydobywał się pomruk aprobaty, gdy kolejny raz pogładziłam go po grzywie. Przyglądałam mu się uważnie. Był wielki. Większy od przeciętnego przedstawiciela swojego gatunku. Lew też zwrócił na mnie oczy. Lazurowe, płonące. Potrząsnął łbem, rozległ się metaliczny pogłos i dopiero wtedy dostrzegłam obrożę, do której przytroczony był fragment łańcucha oraz zerwane kajdany na jego łapach.

— A więc tak wygląda część mojej duszy?

Lew cicho zaryczał. Brzęknęły łańcuchy. Poczułam ich ciężar na własnych nadgarstkach. Poczułam lekkość zerwanych ogniw. Ich siłę.

— Czy masz jakieś imię?

Lew rozchylił nozdrza, parsknął.

„Shiraion”. To słowo pojawiło się w moich myślach.

— Shiraion — wypowiedziałam je na głos, kiwając głową i długo patrząc lwu w opalizujące, niebieskie oczy, aż znalazłam słowa.

— Skowycz, Shiraion.

Ocknęłam się na dźwięk własnego głosu. Napięte mięśnie wreszcie się rozluźniły, broń rozproszyła. Szeroko otwartymi oczami patrzyłam, jak na każdej mojej dłoni formują się długie, stalowe pazury.

— Imię Zabójcy… Shiraion. Przywołanie: „skowycz”. Forma po uwolnieniu… — Mentor oderwał wzrok od notesu, w którym zapisywał dane, by przyjrzeć się Shiraionowi. — Tekagi. — Zanotował i podniósł wzrok na moją twarz. — Dobra robota, Ikari. Opanowałaś uwolnienie.

 

Pamiętam. Wystarczy, że…

Nie.

Nie mogę już użyć tego przywołania.

Moja broń nie nazywa się Shiraion.

Już nie.

Odkąd dokonałam wyboru i wpuściłam do swojego świata Pustego, a on się w nim rozpanoszył.

 

— Kirai? — szepnęłam.

Pusty otworzył oczy.

— Jeśli mamy przeżyć, musimy go pokonać.

Chciałam zapytać, o kim mówi, ale wtedy horyzont zapłonął. Niebieskie języczki ognia strzeliły w górę, rozstępując się przed masywnymi lwimi łapami.

— Shiraion — powiedziałam cicho, z bólem, podziwiając go z daleka – białą grzywę, płonące niebieskie ślepia, dumnie wypiętą pierś. — Nie chcę tego robić.

— To twoja jedyna szansa. — Pusty machnął skrzydłem w stronę lwa. — Nie ma tu już miejsca dla nas obu. A beze mnie nie przetrwasz.

Wstałam, obserwując zbliżającego się ducha zanpakuto. Lew warczał, traktując mnie jak obcego. Jak Pustego. Ale wciąż był moją częścią. Jak miałam się na to zdobyć? Nie mogłabym. Nie znalazłabym siły.

 No chyba, że rozłożyłabym skrzydła, pomyślałam, szeleszcząc piórami, które porastały moje przedramiona. Nie byłam tym zaskoczona. Ja i Kirai od dawna stanowiliśmy jedność. Nie?

NIE GŁUPIA. JA TYLKO PRZEJMUJĘ TWOJE CIAŁO. DUSZĘ.

Moje myśli zalewały kolory.

Śmiech, chyba mój, ryki, chyba lwa. Białe futro pozlepiane krwią. Pióra, tnące jak ostrza. Prosto, między ślepia. Atak. Obrona. Atak. Cios. Skomlenie. Poddanie. Dobijanie.

Nie ma litości.

Nie mam jej wcale.

Nie mamy.

 


1 komentarz:

  1. Hej :)
    O, fajnie jest zajrzeć w przeszłość i dowiedzieć się, jak wyglądały na początku pewne sprawy. Z tekstu bije pewna nostalgia i smutek, które mi się podobają.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń