– Henry!
Nie wiedziałem, co takiego kuzyn pomyślał sobie w tej chwili, ale nie dbałem o to. Wolałem pędzić w stronę Samuke wraz z całym gniewem na niesprawiedliwość, jaka mnie spotykała. Czy śmierć mojej ukochanej miała być karą za to, że pozbawiłem swoich krewnych czarnoksięskiej mocy? Zrobiłem to, nigdy nie uciekałem, by głośno o tym mówić, ale nikogo z nich nie zabiłem. Nikogo. Jedynie okradłem z czegoś, co myśleli, że należy im się z samego urodzenia i zawsze będzie należeć do nich. Zweryfikowałem to, oszczędzając jedynie kuzyna, który zawsze, niezależnie od toczonego boju, był przy mnie.
Czy właśnie tak odwdzięczał mi się
za to, ze go oszczędziłem? Zadając cios, po którym nie będę w stanie się
podnieść? To mi do niego nie pasowało – był o wiele większym mięczakiem ode
mnie, nie zdobyłby się na to, by rozerwać na strzępy świat innej istoty. Choć z
drugiej strony dotarło do mnie, że to właśnie on rozpoczął dzisiejszą potyczkę,
to on zabawił się w tworzenie armii, to on wtargnął na mój teren po jednym małym
ostrzeżeniu i to jego człowiek pozbawił życia Rosario.
To wszystko to był obecny Samuke. A
ja nie miałem możliwości przyglądać mu się, kiedy tak bardzo się zmienił.
– Co mu uczyniłeś?! – zagrzmiał,
kiedy znalazłem się tuż przed nim, by jednym uderzeniem posłać go w stronę
najbliższego drzewa.
– Zabiłem.
– Jak mogłeś?!
– Normalnie, wystarczyło poderżnąć
mu gardło.
W spojrzeniu czarnoksiężnika pojawił
się wyraz niedowierzania i smutku, który szybko chciał zamaskować wściekłością.
Takie numery to nie ze mną w chwili, kiedy nie mam już zupełnie nic do
stracenia.
– Och, wybacz, nie mogłem go zdekapitować,
coś mi jednak czasu brakło.
Choć był to jeszcze lepsza śmierć
dla takiego typka jak Henry.
Moja jakże przezabawna wypowiedź
mogła się wiązać z jedną reakcją kuzyna, tą, której pragnąłem. W jego oczach
jarzyła się czysta nienawiść.
– Ale chyba sam to rozumiesz? –
Pozwoliłem, by mój głos stał się twardy niczym stal, która spokojnie może ciąć
powietrze, a nie tylko tkanki miękkie. – Oko za oko, ząb za ząb. On zabił mi
ukochaną. – Nie wiedziałem, czy był tego świadkiem, bo ciało Rosario wciąż było
zakryte moją magią, musiałem to wyjaśniać. – A właściwie twój były Stróż zabił
mojego byłego Stróża, więc ja zabiłem jego, a że nie mam już żadnego byłego
stróża, ty nie możesz się zemścić. To chyba zrozumiałe, co nie?
Wokół nas zombie kuzyna padały jeden
za drugim, rozszarpywane, rozstrzeliwane, gniecione, z namiotowymi śledziami
wbitymi w puste oczodoły. Samuke przegrywał i jakby dopiero teraz dostrzegał,
że nie ma ze mną najmniejszych szans.
– Jesteś diabłem, Ikari.
Zaśmiałem się na tę próbę obelgi.
Nie pierwszy mi to mówił i pewnie nie ostatni, ale nie dbałem o to. Zamiast
tego uderzyłem kolejny raz ciosem tak sprecyzowanym, że musiał dosięgnąć kości
udowej kuzyna. Ten zawył w odpowiedzi w bólu, którego zupełnie się nie
spodziewał. Zwijał się na poszyciu usłanym martwymi liśćmi, a mnie przyjemność
sprawiało samo patrzenie na niego.
Dla mnie zabawa dopiero się
zaczynała.
– Wstawaj! – wrzasnąłem w jego
stronę i puściłem wiązkę strumienia, który nie powinien za bardzo go zranić, a
jedynie lekko potraktować prądem. – Nic ci nie będzie!
Nie chciałem go zabić, bo morderstwo
nigdy nie było celem. W żadnym wypadku. Ja tylko tworzyłem odpowiednią
przestrzeń, by to inni mogli pokazać swoje skłonności i dać się porwać
najbardziej skrywanym żądzom.
– Wstawaj – powtórzyłem, tym razem
nie podnosząc głosu. – To koniec.
Może Samuke jeszcze miał jakąś
nadzieję, że może nadal myślał, że będzie w stanie coś zdziałać, ale jak
mógłby, kiedy został pokiereszowany, a jego armia – miesiącami ożywiane trupy,
które powinny tkwić pod ziemią, a nie nadal próbować się po niej czołgać –
utworzyła na całej polanie zbiorowisko gnijących kończyn, torsów i głów, w
których mózg mógł być jedynie ozdobą.
Przegrany. Tylko to jedno słowo
pasowało w tej chwili do Samuke, który nie wydawał się być z tego powodu
zadowolony. Powoli się dźwignął, balansując na nieporanionej nodze, a
wewnętrzna moc powoli odbudowywała tę, którą tak brutalnie potraktowałem.
– Nic mi nie będzie, jak
powiedziałeś. – W jego oczach kryła się wrogość. – Ale czy nie
będziesz zagrażał innym?
Dlaczego niektórzy tak bardzo
chcieli widzieć mnie złym? Miałem swój własny kodeks, który nie pozwalał mi na
pewne działania, w tym na stanie się kimś potencjalnie niebezpiecznym względem
istot, które nie zasłużyły na spotkanie ze mną.
– To nie będzie twoim problemem,
kuzynie – powiedziałem, wciąż patrząc na niego z góry z powodu różnicy wzrostu i wcale nie czując
się z tym dobrze. – To nie będzie niczyim problemem, bo mam już dość. Kończę z
tym. Więc nie waż się stawać mi już więcej na drodze, zrozumiałeś?
Samuke zdawał się być totalne
zaskoczony moimi słowami, kiedy ja byłem z nimi pogodzony. Decyzja zapadła,
kiedy umieszczałem Rosario w swoim starym domu, nim kuzyn nadszedł z tą swoją
pozbawioną krwi i życia armią. Już wtedy wiedziałem, że chcę innego życia przy
boku ukochanej. Teraz, kiedy w taki sposób mi ją odebrano, nie miałem nawet
siły, by podpalić świat, by z nim spłonąć. Chciałem jedynie zaszyć się w jakieś
norze i tam czekać swojego końca wraz z upływem czasu.
– Jesteś tego pewien?
Nie ogłaszałbym czegoś podobnego,
gdybym wcześniej się nad tym długo nie zastanawiał. Spojrzałem w oczy krewnego,
który kiedyś był mi sojusznikiem, i skinąłem głową.
– Całkowicie, więc wracaj do siebie.
A, pamiętaj o jednym: żadna kolejna zdrada nie wchodzi w grę,
zrozumiano?
Co miał mi na to odpowiedzieć? Nie
tego się spodziewał, pewnie też nie takiego zakończenia tej akcji się
spodziewał, ale mimo moich ciepłych uczuć – a właściwie tej resztki, jakiej
względem niego nosiłem – nie podłożyłbym się dla podbudowania jego ego. To ja
byłem i pozostawałem najsilniejszym czarnoksiężnikiem, który ze swoim gniewem
mógł siać jedynie strach i zniszczenie.
– Nie powiem ci żegnaj –
rzucił przez ramię, odwracając się do mnie plecami – a tylko na razie,
bo coś czuję, że jeszcze się spotkamy.
– Może dopiero po śmierci –
odparłem. – Na razie, Samuke.
Wraz ze swoimi cyrkowcami, którzy
przystanęli po moich bokach dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy szykowaliśmy się
na bitwę, obserwowałem odchodzącego kuzyna, który samotnie przechodził nad
odpadkami ciał swoich marnych żołnierzy, jak daje się otoczyć oparom klęski i
rozkładu, jak w swej upadającej pewności siebie pozostaje jedynie z tą magią,
jakiej nigdy nie chciałem wydrzeć z jego żył.
Odchodził, przegrawszy to starcie,
ale to ja byłem największym przegranym, o czym nie byłem w stanie przestać
myśleć.
Gdy postać kuzyna zniknęła na dobre
między drzewami, ja sam także się odwróciłem, by odejść ku małej trumnie, jaką
zbudowałem magią wokół ciała ukochanej kobiety. Przywołałem moc z powrotem do
siebie, a kiedy spojrzałem na martwą twarz Rosario, nie mogłem dłużej
wstrzymywać łez, które pociekły mi po policzkach. Chwyciłem jej ciało i
podniosłem, by również wrócić z bitwy tam, gdzie jeszcze było moje miejsce.
– Panie Ikari.
Podrzuciłem Rosario, by lepiej
leżała mi na rękach w swym martwym ciele, i zacisnąłem wargi.
Nie tak to miało wyglądać.
Czułem za plecami obecność swoich
podwładnych, odrobinę dodawało mi to otuchy, choć wiedziałem, ze nieodwołanie
straciłem wszystko, co czyniło mnie podobnym do nich – człowiekiem.
– Idziemy.
Jedynie niewielki lis zechciał wyjść
nam na spotkanie, przyjrzeć się tej dziwnej kohorcie, która próbowała na nowo
znaleźć się w odpowiednim świecie, ale było to takie trudne.
Leśny kondukt żałobny
poruszał się w stronę taboru, a mnie przyszło jedynie rozpaczać po tm,
co bezpowrotnie straciłem.
O rany, to sie stalo naprawde... Jeszcze mialam resztki nadziei.. ze moze... O rany.
OdpowiedzUsuńBardzo poruszajaca koncowka... Kondukt zalobny, martwa twarz Rossario. I Ikari, ktoremu, zdaje sie, teraz wszystko jedno.
Samuke poniosl za mala kare. Czy on wgl ma pelna swiadonosc co zrobil...
Czy to koniec Cyrku? Czy jeszcze uslyszymy o Ikarim? Czy ktos wyciągnie go z jamy,w ktorej się zaszyje? To bylby taki smutny koniec... Nie chcę. ;(