Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 21 września 2025

[197] żegnaj ~Miachar

 Nie chciałam go widzieć. Smutek, który ze sobą niespodziewanie sprowadził, rozprzestrzenił się w moim wnętrzu i sprawiał, że nawet oddychanie przychodziło mi z trudem. I to mimo, że szybko przejrzałam jego karty. Naiwnie grałam razem z nim, wiedząc, że przegrana przechyla się na moją szalę.

Byłam żałosna, ale wiedziałam, z czego to wynika – z samotności, która odbierała mi siły każdego dnia.

Zjawił się niczym dobry duch, uśmiechnięty, przyjaźnie nastawiony, zainteresowany, a do tego tak pięknie o mnie mówił. Nie byłam pierwsza, która dała się przekabacić za pomocą czułych słówek, wszelkie pretensje mogłam mieć teraz jedynie do siebie.

Zajęłam miejsce na ławce, a rozłożysty dąb za moimi plecami tworzył nad moją głową baldachim i sprzyjał stworzeniu się cienia na chodniku. Wybrałam na spotkanie to miejsce, bo było neutralne – nie wiązało się z nim żadne wspomnienie, do tego o tej porze było tu dość ludzi, co powstrzyma nas od urządzenia jakichś scen. Choć na dobra sprawę nie byłam żadną drama queen, to po raz pierwszy tak jawnie złamano mi serce, że nie ufałam do końca sobie i swoim reakcjom. 

Właściwie to jeszcze mi go nie złamano, czekałam na to, aż stanie się to oficjalne, bo wiedziałam, że w tej sprawie chciał się spotkać. Już od jakiegoś czasu nasze randki kończyły się odwoływaniem w ostatniej chwili, minęły tygodnie, od kiedy ostatni raz któreś u siebie nocowało, nawet trzymanie się za ręce i pocałunki stały się przeszłością. Zamiast tego pojawiło się wiele pytań, które – jak wyczułam – nie były podyktowane tylko zazdrością i próbą kontroli. Sprawdzał mnie, wręcz prześwietlał, jakby chciał poznać wszystkie ścieżki, którymi chodzę. Jakby chciał tę wiedzę wykorzystać przeciwko mnie. 

Po co mu ona potrzebna? Rozważyłam kilka możliwości, a teraz, siedząc na tej ławce w parku, nie miałam wątpliwości – opcji pozostawały dwie. Albo próbuje znaleźć w miarę logiczny powód, dlaczego za chwilę weźmie i mnie rzuci, mówiąc przy tym, że zmiana jego uczuć „to nie twoja wina, tylko moja, to ja się zmieniłem”, albo chce dotrzeć do tego, czym naprawdę się zajmuję i wystawić mnie na odstrzał lub zacząć szantażować. Ta druga możliwość podobała mi się znacznie mniej, bo stawiałaby w niebezpieczeństwie nie tylko mnie, ale i organizację.

Musiałam ocenić to podczas najbliższego spotkania, by nie pozostać bez odpowiedzi. Nie chciałam też dać się zaskoczyć nagłym pojawieniem się mężczyzny gdzieś za moimi plecami, dlatego obserwowałam otoczenie niby to od niechcenia, nie dając zbytnio poznać, że na kogoś czekam i zaczynam się denerwować, bo ten ktoś się spóźnia. A przecież to było do przewidzenia, bo jakoś nie bardzo mu było za pan brat z zegarkiem, jakby idea czasu była dla niego czymś absurdalnym i całkowicie abstrakcyjnym.

Zobaczyłam go, zanim on zaczął w ogóle oglądać się za mną po wejściu do parku. Napisałam mu w wiadomości, gdzie mniej więcej może mnie znaleźć, ale ławki nie są numerowane, musiał mnie poszukać. Nie rozglądał się jakoś bacznie, idąc przed siebie żwawym krokiem, jakby był panem tego przybytku i jedynie sprawdzał, czy inni też uważają to miejsce za niezwykle piękne. Gdy się poznaliśmy, jego pewność siebie bardzo mi imponowała, tak samo jak brak oporów, by powiedzieć, co myśli, gdy ktoś pytał go o zdanie. Z czasem, gdy zaczęliśmy częściej wychodzić razem na przyjęcia, dotarło do mnie, że i niepytany lubi wygłaszać swoje zdanie, a przy tym nie zdaje sobie sprawy, że zaprzecza temu, co powiedział ostatnim razem w tym samym gronie. Rozumiałam już, skąd spojrzenia jego znajomych, którzy próbowali ukryć szydercze uśmiechy, gdy mój ukochany znowu zabierał głos w sprawie, w której z pewnością nie był ekspertem.

Teraz, gdy otworzyłam oczy na wiele spraw, nie miałam problemu z zobaczeniem, że to pozory, jakie przyjmuje – robi, co może, by być dostrzegany przez innych, zauważany, zapraszany tam, gdzie warto być. Jakby w jego życiu nie liczyło się nic więcej.

Cóż, aspirujący politycy chyba tak mają, prawda?

A że ja wpadłam po uszy, to stałam przy jego boku zdecydowanie za długo.

Teraz mogłam jedynie mierzyć się z konsekwencjami własnych wyborów.

Patrzyłam, jak idzie i w końcu mnie dostrzega. Gdyby nadal musiał stwarzać pozory, właśnie by się do mnie uśmiechnął, sztucznie, bo sztucznie, ale liczył się gest, czyż nie? Nie ma co stwarzać pozorów, ja też zaczęłam obojętnieć, choć u mnie zachodziło to znacznie wolniej.

– Cześć – odezwałam się, gdy znalazł się na tyle blisko, by mnie usłyszeć.

– Cześć, załatwmy to szybko, okej?

To on chciał się spotkać, to on miał coś do powiedzenia, ja wiedziałam co, więc zwłoka byłaby tu naprawdę nie potrzebna.

– Okej.

Nawet nie siada na ławce obok mnie, a stoi przede mną, patrzy na mnie z góry, a ja uświadamiam sobie kolejny raz, że tak to wyglądało przez cały nasz związek. Byłam kimś, kogo dało się zmanipulować i wykorzystać do własnych celów, a swoją motywację chować za okazywaniem w ten sposób miłości. Nie nabrałabym się może aż tak, gdybym wcześniej już z kimś była, ale zakochałam się po raz pierwszy w życiu i naprawdę nie do końca wiedziałam, co robię.

Wiedza przyszła z czasem.

– Rozstańmy się – oznajmił, nie było w tym nic z prośby albo propozycji. Po prostu postawienie faktu miedzy nami.

– Dobrze.

Nie miałam powodów do walki, skoro już od jakiegoś czasu wiedziałam, że nie jestem dla niego ważna. A gdy odkryłam, w jakie machlojki się wpakował, lepiej dla mnie było ewakuować się z tego statku, zanim dostanę na niego zlecenie.

Nawet nie był zaskoczony, że nie protestuję, nie płaczę, nie rzucam się na niego z pięściami, błagając o wyjaśnienie. Widziałam za to na jego twarzy malującą się ulgę, jakby moja bierność była mu bardzo na rękę. Ale to nie był jeszcze koniec naszego spotkania.

Patrzył na mnie, z jego ust mogły w tej chwili paść jedynie gorzkie słowa.

– Nie kochałem cię – oznajmił, a na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia – ani przez chwilę naszej znajomości. Po prostu wykorzystałem cię, bo…

– Nie chcę tego słuchać – przerwałam mu, szczerze nie potrzebując jego wyjaśnień. Chciał się rozstać, wiedziałam, że nie bardzo jest już o co walczyć, nie musiał dodawać nic więcej. – Rozstańmy się, jak powiedziałeś. Idźmy w swoje strony i nie kontaktujmy się. – Wstałam z ławki i nie musiałam już aż tak zadzierać głowy, patrząc na niego. – Życzę ci wszystkiego najlepszego. Powodzenia w następnej kampanii.

Może się tego nie spodziewał, może nie umiał znaleźć słów, bo takiego scenariusza nie przewidział, ale nie zrobił sceny. Uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń i rzekł:

– Trzymaj się.

Po tym obróciłam się na pięcie i odeszłam ścieżką. Nie chciałam jeszcze wychodzić z parku, za rzadko bywałam tak blisko jakiejkolwiek natury, wolałam przejść się wzdłuż rzeki, popatrzeć na wodę i na innych ludzi cieszących się dniem, zanim wrócę do siebie i pogrążę się w czymś na miarę przelotnej rozpaczy. 

Dobrze byłoby też pomyśleć o tym, jak o siebie zadbać. Z pewnością miałam mieć teraz więcej czasu do spożytkowania tak, jak ja tego chcę, a nie dopasowania się do drugiej osoby. Mogłabym być za to wdzięczna, gdybym tylko miała jakiś plan, a tak byłam w kropce. Zwykle nasze spotkania, nawet jeżeli nie były to zaplanowane randki, trwały około dwóch godzin. Tego popołudnia widzieliśmy się raptem kilka minut, przy czym nie wymagały one ode mnie zbyt wiele wysiłku, nie musiałam nigdzie chodzić, dużo mówić czy na przykład pedałować na wodnym rowerku, jak to sobie raz mój chłopak – były, zacznij już tak go nazywać – wymyślić, więc zmęczenie nie miało jak mnie dopaść. 

Szłam przed siebie, mijając innych ludzi, których uśmiechy już niedługo zaczną działać mi na nerwy, bo ja utraciłam swój główny powód do uśmiechu. Na razie, póki wciąż byłam w fazie zaprzeczania, rozglądałam się i przypatrywałam bez większych przemyśleń czy poczucia, że coś straciłam.

Chodziłam już jakiś czas po parku różnymi jego ścieżkami, po niektórych nawet ponownie, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Z pracy nikt nie dzwonił z nagłym zleceniem, nie było też kontaktu ze strony osób, którym w tej chwili przydałyby się moje umiejętności, toteż mogłam pozwolić sobie na taki luksus, jakim było spacerowanie i chłonięcie otaczającego mnie świata. Nie zdawałam sobie sprawy z upływu kolejnych minut, póki nie znalazłam się przy barierce oddzielającej deptak od zejścia do rzeki. Dopiero gdy w wodzie zaczęły falować kolory różu i pomarańczy odbite od nieba, zdałam sobie sprawę, że słońce zaczęło zachodzić, tym samym sceneria wokół mnie musi się zmieniać.

Zatrzymałam się, dotknęłam chłodnego metalu barierki i zadarłam głowę, by przyjrzeć się temu pejzażowi, którego ludzkie oko nigdy nie zdoła w pełni oddać, takie jest bowiem nieuchwytne. 

To było jak obraz malowany właśnie w tej chwili. Jakbym widziała pociągnięcia pędzla na niebie. Nie do opisania, jak magiczna chwila działa się właśnie teraz przed moimi oczami.

– Jakie to piękne – wyrwało mi się z piersi zaraz po głębokim westchnieniu.

– Prawda?

Nie zwróciłam uwagi, że ktoś także przystanął tuż obok mnie, przestraszona aż podskoczyłam w miejscu i spojrzałam na tę osobę.

Nie sądziłam, że poza pięknem tego nieba przy zachodzącym słońcu zobaczę też kogoś jakby przemienionego z posągu renesansowego artysty. Człowiek, mężczyzna, którego dzielił ode mnie zaledwie metr, patrzył na mnie z przyjaznym uśmiechem.

Wszelkie słowa uwięzły mi w gardle. Bo może sobie był bardzo przystojny i zdawał się dostępny, pewnie też łatwo się zaprzyjaźniał, ale przy tym było w nim coś znajomego i od razu kojarzącego się z niebezpieczeństwem. Coś w spojrzeniu, którego ze mnie nie spuszczał, coś w uśmiechu i w tym niedbałym opieraniu się o barierkę. Jakby stworzył te luzacką pozę jedynie dla zmyłki, taka rola, by zamydlić innym oczy.

Cóż, ja się nie dałam omamić temu urokowi, który od razu wzbudził we mnie czujność.

– Kim jesteś? – zapytałam, dłonią w kieszeni próbując wymacać kastet. – Czego chcesz?

Nie zamierzał udawać, że jest tylko zwykłym przechodniem – na co by mu się to zdało, skoro już wiedziałam, że kłamie?

– Nieważne, kim ja jestem, Scusa – odparł, a mnie przeszły ciarki, czego jednak nie chciałam dać po sobie poznać, zamieniłam się więc w posąg. – Ważne, dokąd to udał się twój skarb. A może już powinienem powiedzieć były? Chyba przed chwilą złamał ci biedne serduszko, czyż nie? 

Jeżeli chciał się ze mnie pozabijać, mógłby to zrobić nieco później, jak sama zdołam ochłonąć.

– Nie wiem, nie jestem jego niańką.

– A wydawało się, że próbujesz nią być. Naprawdę nie masz pojęcia, Scusa? Czy może jeszcze go bronisz, choć dał ci znać, że nie warto, bo nic dla niego nie znaczysz?

Rozpoznawałam tę technikę wpływu na przeciwnika, wywlekanie jego słabości na światło dzienne, miażdżenie, byle tylko wywołać złość, agresję i podyktowaną emocjami reakcję. Nie ze mną jednak te numery. Za długo byłam już w tym biznesie, by nie zdawać sobie sprawy z poczynań drugiej strony.

Poza tym, jak zauważył nieznajomy, który być może przyglądał się mojemu spotkaniu z byłym partnerem, nie znaczyłam już zbyt wiele dla mężczyzny, któremu oddałam swoje serce. Nie musiałam być mu lojalna, ale właśnie takim typem człowieka byłam – nie chciałam wbijać noża w plecy komuś, kto dał mi jednak kilka dobrych chwil. Choć przy głębszym zastanowieniu mogło się okazać, że tych było znacznie mniej w porównaniu do chwil pewnych niepewności, obaw i nieprzyjemności.

Patrzyłam w oczy przestępcy przed sobą i od razu mogłam powiedzieć, że mamy w spojrzeniu coś podobnego – widzieliśmy dość, by stać się prawie że nieczuli. Może nasze drogi więcej się nie zetkną, może nie dowiem się, kim jest i która organizacja go do mnie wysłała, ale jeśli ma być tym, który rozleje krew, zanim ja zostanę do tego zmuszona… 

– Widziałeś może, którym wyjściem z parku poszedł do miasta?

– Zachodnim.

Czyli faktycznie był tu na tyle długo, by stać się świadkiem tego, jak po raz pierwszy ktoś ze mną zrywa i znika z mojego życia. 

– W takim razie warto sprawdzić w Starbucksie przy Czwartej Alei, restauracji „Aurora” naprzeciwko tej kawiarni albo w „Becky’s”. W tych miejscach bywa, gdy jest w okolicy, bo są otwarte dla zwykłych ludzi i jak go ktoś spotka, to nie uzna za ważniaka z wyższych sfer, kogoś, kto mocno zadziera nosa.

Choć i tak wiedziałam, jak wielu ludzi ma go za kogoś takiego. 

Mężczyzna przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, a uśmiech na jego twarzy stawał się coraz szerszy, co upodobniło go do Jokera. Może w półświatku nosił taki pseudonim? Ja przecież nie byłam Scusą dla zwykłych ludzi.

– Dzięki, to cenne informacje.

– O której będzie martwy?

Nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, jaki los czeka  mojego byłego ukochanego. Możliwe, że właśnie byłam jedną z ostatnich osób, które widziały go żywego.

– Jutro około czwartej nad ranem wiadomości powiedzą o tym po raz pierwszy.

Kiwnęłam mu głową. Tylko tyle chciałam wiedzieć. Pewnie nieco zapłaczę nad tą wieścią, ale ważniejsze było postępować od tej chwili tak, by nikt nie powiązał mnie z jego śmiercią.

– Proszę robić swoje – powiedziałam jeszcze cicho, po czym odwróciłam się od nieznajomego zabójcy i ruszyłam dalej, tym razem w swoją stronę. 

Dotarłam do mieszkania późnym wieczorem i pominęłam kolację, zamiast tego otworzyłam butelkę czerwonego wytrawnego wina, nalałam sobie lampkę i przystanęłam przy oknie wychodzącym na ulicę. Z szóstego piętra miałam całkiem niezły widok na okolicę, mogłam przyglądać się przejeżdżającym samochodom, ludziom, którzy nadal mieli siły gdzieś iść. Nie ciekawiły mnie ich historie, wyczekiwałam w ciemności pomieszczenia do godziny, kiedy z mojego życia ktoś zostanie brutalnie usunięty raz na zawsze.

Zabójca miał rację, mówiąc mi o porze, gdy świat dowie się czegoś z ostatniej nocy – w radio równo o czwartej trzydzieści podano wiadomość o znalezieniu ciała mężczyzny z licznymi ranami postrzałowymi i odciętym kciukiem prawej ręki. Aspirujący polityk został zamordowany przez nieznanego sprawcę lub sprawców, na razie brak świadków.

W tej chwili wzniosłam ostatnią lampkę wina w stronę nieba ze wschodzącym słońcem i wyszeptałam tylko jedno słowo:

„Żegnaj”. 




1 komentarz:

  1. Ok. Ja od razu na wstepie bede otwarcie domagać sie kontynuacji. Dawno juz mnie tak nie pochlonelo! Jest dreszczyk, sa emocje, dzieje sie! No, moze tu bardziej w tle, ale, o rany, u mnie spore emocje! Napiecie, napiecie, napięcie, bo podsuwasz, ze to nie sa zwykli ludzie, to nie jest zwykla kobieta. I to trafne bezposrednie pytanie, o ktorej bedzie martwy. Noooooo. No! Zbieralam szczeke. Czyli az tak! O kurde ja chce wiecej! Chce więcej tej bohaterki , dowiedziec sie o organizacji i w jaki sposob chcial ja wykorzystac ten niewdziecznik. Juz martwy na szczescie, bo po tym opisie to duza antypatia darzylam go przez ten czas. Oj, musi byc ciag dalszy! Chce! Bedzie??? Bedzie bedzie bedzie????

    OdpowiedzUsuń