Coraz częściej marzy mi się praca
w księgarni. Szkoda, że nie znam żadnego Eun Seoba, który by mnie w niej
zatrudnił. Mimo to próbuję.
Niewiele się tutaj zmieniało przez
te wszystkie lata. Właściwie, tak na dobrą sprawę, jedyną zmianą poza stale
przybywającym i opuszczającym ten przybytek towarem, jedyną zmianą była ona na
miejscu poprzedniej właścicielki. Cała reszta pozostała taka sama, tak samo
pachnąca kandyzowanymi owocami, tak samo oświetlona, z taką samą muzyką
płynącą z głośników. I ludzie, którzy tu zaglądali, pozostali ci sami, jakby
poza stałymi bywalcami tego przybytku nikt inny nie potrafił dojrzeć go z ulicy
wciśniętego między dwa rywalizujące ze sobą zakłady fryzjerskie. Być może tak
już miało być, że urok tego miejsca poznawali jedynie ci, którzy pozwolili
sobie zabłądzić i przypadkiem znaleźli się przed oknem wystawowym, które
prezentowało nieliczne zaledwie pozycje ze wszystkich, jakie można było odkryć
po przekroczeniu progu. Kto jednak raz to uczynił, zazwyczaj zjawiał się
ponownie, bo tak właśnie działała magia – nie pozwoliła wyzwolić się temu, kto
raz jej zakosztował.
Pierwsza godzina przy
otwartych drzwiach i w towarzystwie szyldu wyniesionego na chodnik nie
przyniosła ze sobą żadnego klienta, ale nie było w tym nic złego – można było
na spokojnie zająć się przyjęciem dostawy woluminów i kawy oraz budzić się
wśród tego zapachu i tych wpływających kojąco na nerwy widoków. Znad sufitu
spływała cicha muzyka starych kompozytorów, którzy zagrzali tu miejsce przed
wieloma dekadami, stając się integralną częścią lokalu, bez których to wszystko
nie byłoby takie samo. Właśnie Schubert wybijał takty swojej Polnej różyczki,
kiedy dało się usłyszeć czyjeś kroki.
Sophie, bo taka miała na imię
główna pracownica tego przybytku, jak i od dwóch lat jego właścicielka,
odwróciła się w stronę nowo przybyłego klienta i uśmiechnęła do niego
przyjaźnie. Ale ten uśmiech mógł bardzo szybko zamarznąć na jej twarzy pod
wpływem spojrzenia, jakim obdarzył ją przybyły. Starszy pan poruszający się z
gracją jedynie przy pomocy laski otaksował ją wzrokiem, miał nieprzyjemny wyraz
twarzy i wyższość w postawie, kiedy to zaczął przemieszczać się po księgarni,
spoglądając w stronę wypełnionych tematycznie i alfabetycznie w każdym obrębie
regałów. Zdawało się, że czegoś szuka, ale robi to od niechcenia, jakby
okazywał łaskę, że w ogóle znalazł się w takim miejscu, kiedy właściwie
powinien być gdzie indziej.
Księgarz nie lubiła oceniać
ludzi po samym ich zachowaniu i aparycji, jednak podskórnie czuła, że może mieć
ciężko z tym klientem, który pewnie swoje w głowie już ma i trudno będzie
wyprowadzić go z błędu. Ale zamierzała spróbować, dlatego zbliżyła się do
mężczyzny.
– Dzień dobry, czy w czymś
panu pomóc? Szuka pan konkretnego tytułu?
– Mały Pan Friedemann z
autografem Thomasa Manna proszę – rzucił oschle, nie patrząc w jej stronę,
jakby nagle znalazł się w jakieś restauracji, gdzie to może rzucać słowami do
kelnerki, bo ta zdoła pochwycić w locie zamówienie i pobiegnie po jego
realizację. – Byle szybko, za niedługo mam autobus do siebie.
Sophie nie ruszyła się z
miejsca, a jedynie uniosła jedną z brwi. To była jej reakcja na to, co się
działo, a co trochę w nią ugodziło.
– Z całym szacunkiem, proszę
pana – odezwała się niezwykle miło i uprzejmie, by dać znać, że żadne sztuczki
na nią nie podziałają – ale to mała księgarnia, w której nie mamy podobnych
tytułów. Bardzo mi przykro, ale nie poszukujemy i nie sprowadzamy już białych
kruków, bowiem to nie było już dla nas opłacalne. Czy zamiast tego mogę
znaleźć dla pana inne dzieło?
Nie takiej odpowiedzi się
spodziewał, czemu chciał dać wyraz, spoglądając na kobietę ze złością. To nie
mogło jednak zadziałać. Nawet gdyby wyglądał groźnie, niczego nie
osiągnąłby jednym spojrzeniem utkwionym w jej postaci. Bo na nią podobne
zabiegi już nie działały. Może, gdyby ponownie była nastolatką, przestraszyłaby
się samej jego postury, jednak za wiele miała już do czynienia z mnogością
ludzkich charakterów, by zląc się kogoś, kto jedynie umiał patrzeć spode byka,
lecz w rozmowie nie umiał być twardy i nieustępliwy.
– Chcę to albo wychodzę i
nigdy więcej tu nie zajrzę.
Ech, szantaże już dawno nie
były modne.
– Jak wspomniałam, nie mam
możliwości sprowadzenia tego dzieła, ponieważ jest ono białym krukiem,
które może pan znaleźć w antykwariacie, jednak trudno jest mi podać
lokalizację, która by go panu od ręki wydała. Potrzeba czasu i naprawdę wielu
poszukiwań, by się na ten tytuł natknąć, a i tak jego cena może być naprawdę
wysoka.
– Co też mi tu panienka
opowiada?! – prawie że na nią krzyknął. Prawie, bo zbytnio nie miał widowni,
która mogłaby mu się przypatrywać i stanąć po jego stronie. – Doskonale wiem,
że znajdę u was tę książkę, bo ta starucha tak mi powiedziała!
W Sophie krew prawie zawrzała
– zorientowała się bowiem, kogo mężczyzna ma na myśli, i w ogóle nie spodobało
jej się użyte przez niego określenie. Bo o kim, jak o kim, ale o swojej
poprzedniczce nie mogła powiedzieć złego słowa i inni także nie powinni tego
robić.
Nagle napłynęły wspomnienie z
dnia, kiedy postanowiła przejąć tę księgarnię, choć miała wiele wątpliwości co
do tego, czy sobie poradzi, czy zdoła pomagać w ten sam sposób, w jaki
dotychczas można było otrzymać tu ratunek. Wówczas usłyszała te słowa, które
miały stać się jej nową motywacją do działania:
– Myślę, że mogę to pamiętać
nawet po tym wszystkim, co mnie spotka – mówiła jej starsza pani. – Bo to nie
jest tylko coś, czego trzeba się nauczyć. To pochodzi z wnętrza, a widzę po tobie,
że posiadasz ten dar. Pozwala ci on nie tylko rozpoznać człowieka, który
naprawdę potrzebuje pomocy w formie książki, ale też tego, który marzy jedynie
o zysku i nie dba o innych. Tym drugim odmawiaj, o cokolwiek poproszą. To
miejsce ma być ostoją dla potrzebujących, nie jest zaś do spełniania czyiś
wyobrażeń z wyżyn nieosiągalnych. Rozumiesz?
Wtedy wydawało jej się, że to,
co mówi jej starsza pani, jest czymś nad wyraz, że jej podobne sytuacje nie
spotkają, jednak im dłużej to ona dzierżyła tu własność, dostrzegała, o co
chodziło – to ona była strażnikiem, który jedynie prawych dopuszczał do wstępu,
nie zaś tych, dla których woluminy nie miały znaczenia większego niż jedynie
ozdoba.
– Nie wiem, kiedy rozmawiał
pan z poprzednią właścicielką, jednak jak mówię, nie posiadamy już na stanie
żadnych białych kruków, mogę za to podarować panu wizytówki moich
przyjaciół z branży, u których być może dostanie pan to, czego szuka.
Ani zdążyła się zwrócić w
stronę lady, pod którą miała schowany koszyczek z druczkami od partnerów, kiedy
rozległo się głośno:
– Że co, proszę?! Mam jeszcze
gdzieś jeździć? Chyba sobie panienka żartuje! Rany boskie, co to za czasy, by
człowiekowi nie pomóc, no kto to widział?! Do widzenia!
Mogła jedynie odprowadzić go
spojrzeniem i cicho westchnąć, kiedy jego kroki zaczęły się oddalać. Czasami
wydawało jej się, że jest dobrą wróżką, czasami zaś uważała, że w poprzednim
życiu musiała uczynić coś złego, dlatego teraz spotykała takich, a nie innych
ludzi, którzy nadzwyczaj mocno działali jej na nerwy, a względem który musiała
pozostawać uprzejma.
Jednak to była tylko jedna
strona jej pracy, o wiele bardziej przykładała się do obsługi tych klientów,
których zabłąkane spojrzenie przemierzało regały w poszukiwaniu odpowiedzi i
ratunku. Może tacy nie zdarzali się za często, jednak kiedy któryś przeszedł
przez drzwi, robiła wszystko, by wyszedł zadowolony.
Wsypywała właśnie kawę do
ekspresu, by cieszyć się popołudniem z ulubionym napojem, który także
wprowadziła jako część usługi w lokali, kiedy zjawił się w nim mężczyzna w
szarym płaszczu, z czarną teczką w ręce i tak zmizerniały, iż dziw, że jeszcze
posiadał własny cień.
Sophie przyjrzała mu się
uważnie. Może i nie miał zamiaru za chwilę jej tu zemdleć, jednak nie wyglądał
za ciekawie. Poczuła znane pulsowanie w głowie, wiedziała, że oto przybył
potrzebujący, a to, że trafił do jej raju, nie było tylko dziełem przypadku.
– Dzień dobry – przywitała się
z uśmiechem na twarzy. – Czy mogę jakoś panu pomóc? Szuka pan czegoś
konkretnego?
Czasami może się wydawać, że
podejmowane kroki prowadzą donikąd, kiedy właściwie ciało doskonale wie, gdzie
zmierza, by poprawić swój los. To dlatego mężczyzna znalazł się tutaj i choć
może sam jeszcze nie znał powodu tej wizyty, Sophie już mogła się domyślać, dlaczego
tu jest.
– Dzień dobry – odparł. –
Chciałem… Znaczy się poszukuję książek z zakresu marketingu. Chyba… są mi
potrzebne. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Patrząc na niego, można było
dojść do wniosku, że nie ma za łatwo w pracy, że pojawiły się jakieś problemy,
a on nie posiada wiedzy teoretycznej, którą mógłby wykorzystać, by sobie z nimi
poradzić.
– Rozumiem. Czy szuka pan
ogólnych podręczników, czy może czegoś z węższego zakresu tematu?
Patrzył na nią szeroko
otwartymi oczami, jakby nagle zaczęła mówić do niego w obcym języku. Był
skołowany, teraz w dodatku wyglądał na pokonanego. Jakby ta nadzieja, że coś
zdziała, ulotniła się w zaledwie sekundę i miała nie powrócić.
– Ja… Ja nie wiem. – Głos
załamał mu się, jak to bywało w przypadku osób, które zawodziła pewność siebie,
które myślały, że coś wiedzą, a prawda okazywała się inna. Westchnął ciężko. –
Pracuję właśnie nad projektem, który ma pokazać innowacyjność wprowadzenia na
rynek nowego rozwiązania w zakresie prowadzenia biznesów lokalnych, ale zupełnie
nic nie przychodzi mi do głowy, kiedy to jestem głównodowodzącym i cały zespół
na mnie liczy – może nie zauważył, ale dość szybko się przed nią otworzył.
Kiedy mówił, Sophie poruszyła
się w stronę odpowiedniej części lokalu, gdzie mogła znaleźć woluminy z
zakresu, o którym mówił, mężczyzna ruszył za nią i zatrzymał się przy jednym ze
stolików, jakie ustawiła w sali, by księgarnia miała w sobie też coś z czytelni
i kawiarni.
– Niby mamy czas, bo to sześć
tygodni, a minął dopiero jeden, jednak nie mam żadnego pomysłu i w ogóle nie
umiem z tym ruszyć, a wiem, że zespół i szef bardzo na mnie liczą – ciągnął
dalej, a jego głos brzmiał coraz żałośniej. – To już chyba nie na moje siły.
Chyba się wypaliłem i to spartolę. Na to się zanosi, że polegniemy i nic nie
zrobimy. I jak niby mam temu zaradzić? – zapytał zdruzgotany i skulił
ramiona, przez co wydawał się jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości. –Wszystko
to idzie na cholerne nic.
Sophie patrzyła na niego bez
słowa, co ktoś mógłby odebrać jako brak kultury z jej strony, że nie słuchała
swojego klienta, ale wówczas bardzo by się pomylił w swojej ocenie. Jak to
ludzie mają w zwyczaju – snujemy opinię o kimś, bazując jedynie na wycinku jego
zachowania, nie szukając szerszego obrazu, coby mieć też większy pogląd.
Zamykamy innych w ramy, obserwujemy i wystawiamy notę tylko po to, by schować
delikwenta do jednej szuflady, kiedy człowiek jest wielowymiarowy i nie ma
jednego słowa, które opisywałoby go w całości. A ona… Jej to się chyba setką
słów nie dało opisać.
Gdy mężczyzna pogrążał się
coraz bardziej w swojej wypowiedzianej rozpaczy, ona podeszła do jednego z
wielu regałów i jednym ruchem, świadczącym o wielkiej pewności siebie, sięgnęła
po wolumin, którego burgundowy grzbiet pewnie innym zginąłby pomiędzy wieloma
tomami, które nad nim zdominowały. Wyciągnęła go spośród braci i odwróciła się
w stronę klienta. Z książką w ręce podeszła jeszcze za ladę, by przygotować
napój, w tym czasie mężczyzna, pewien, że nikogo nie obchodzi, opadł ciężko na
krzesło przy stole i ponownie westchnął. W świetle promieni można było
dostrzec, iż jego oczy robią się wilgotne, jednak nie uronił łez – na to duma
nie mogła mu pozwolić.
Zegar w sklepie wybił dwie
pełne minuty, nim księgarz powróciła do klienta. Ten chyba zapomniał w ogóle o
jej obecności, bo spojrzał na nią zaskoczony, gdy znalazła się obok niego.
– Co to? - zapytał, sięgając
po książkę, którą ku niemu wyciągnęła. Tuż za nią na stole pojawił się
papierowy kubek z wieczkiem, pod którym dało się wyczuć kawę. – Nie zamawiałem
tego.
– Pan może nie – odparła
kobieta – ale pańska dusza tak. Proszę to przeczytać, a kawę wypić. Na koszt
firmy.
Patrzył na nią zdziwiony.
Uśmiechnęła się przyjaźnie, jakby chciała dać znać, że nic złego mu nie grozi,
a napoju nie zatruła. By nie pomyślał sobie, że zachowuje się zbyt podejrzanie,
właścicielka sklepu oddaliła się w stronę regału, przed którym to czekały na
nią grube tomy, dla których należało znaleźć nowe miejsce. Oddała się więc tej czynności, a tylko od
czasu do czasu zerkała w kierunku klienta, który wciąż zajmował miejsce przy
jednym ze stolików i zaczął czytać książkę. Może nie zwrócił na to uwagi, ale
sięgnął też po kawę. Pierwszy łyk chyba go otrzeźwił, bo spojrzał zaskoczony na
trzymany w dłoni kubek i pociągnął kolejny.
Może to ten kardamon, może
pierwsze akapity, które zaczęły mościć się w umyśle mężczyzny – to nie było aż
tak ważne. Najbardziej istotne było to, że dał się porwać treści, która mogła
wskazać odpowiedzi, których poszukiwał, których tak bardzo pragnął. Im niżej
było słońce, im mniej kawy pozostało w kubku i im więcej kartek zostało
przeczytanych, tym mężczyzna wyglądał na spokojniejszego i odprężonego, więc
cel chyba został osiągnięty. A o to najbardziej Sophie chodziło.
Widząc, że klient sobie radzi,
a inni nie nadchodzą, oddała się wszelkim porządkom i inwentaryzacji, jakie
były tego popołudnia – czy też wieczoru – potrzebne.
– Przepraszam?
Do tego stopnia dała się
pochłonąć przez obowiązki, że prawie podskoczyła w miejscu, słysząc głos
klienta. Nim odwróciła się w jego stronę, odłożyła ostatni z tomów historii
królestwa Joseon na nowe miejsce, skąd mógł patrzeć na wnętrze sklepu.
–
Tak?
– Ja… Ja już skończyłem –
oznajmił i spróbował się uśmiechnąć, choć chyba czuł, że nie wyjdzie to
naturalnie, a raczej będzie przypominało grymas, ale chociaż podjął próbę, to
też się liczyło.
– Miło mi. Proszę zabrać ją ze
sobą – powiedziała Sophie, na chwilę zawieszając swój wzrok na trzymanym przez
mężczyźnie woluminie.
– Ale zapłata…?
– Mówiłam – przerwała mu, zanim
zdążył powiedzieć to, co chciał, a pewnie zacząłby mówić o pieniądzach – że to
na koszt firmy. Zarówno książka, jak i kawa, więc proszę się o to nie martwić,
a bardziej zatroszczyć o to, co wymaga pana troski.
Jakby na znak, że ją
zrozumiał, skinął głową i przytulił tom do piersi.
– Dziękuję – odrzekł, a wraz z
tym słowem na jego twarzy wreszcie pojawił się szczery uśmiech.
To było najlepsze, co mogła od
niego otrzymać za wykonanie usługi. Odwzajemniła to całą sobą, a na sekundę
cały sklep zajaśniał blaskiem, jaki to nosi sobie magia tych, którzy czynią
tylko i wyłącznie dobro.
– Nie ma sprawy, polecam się
na przyszłość.
Prawie że się jej skłonił,
wychodząc z księgarni. Kątem oka dostrzegła, że wrzucił monetę do stojącej przy
ladzie skarbonki, gdzie szukała funduszy na podróż marzeń, wzruszyła się tym
gestem, choć przecież nie było to wcale nic wielkiego. Jednak tak to u niej
było – kiedy ona komuś pomagała, brała to za jedną z wielu codziennych
czynności, kiedy zaś ktoś jej pomagał czy też w jakikolwiek sposób ją doceniał,
czuła się poruszona do szpiku swojego jestestwa i czuła wówczas, że świat nie
może być zły, skoro wydał takich ludzi.
Nikt więcej nie pragnął
zawitać tego kończącego się dnia w progu jej małego księstwa, nie przeszkodziło
jej to jednak, bo samotność wśród książek i cudownych zapachów nie miała prawa
istnieć. Było tu przyjemniej niż w jakimkolwiek innym zakątku, dlatego była tu
i pracowała, póki zegar stojący gdzieś z tyłu lokalu nie począł wybijać ósmej
wieczorem.
Gwiazdy, które pojawiły się na
tym wieczornym niebie, były odpowiednim towarzystwem, kiedy zdecydowała się
wreszcie zamknąć swój ukochany lokal na klucz, oznajmiając tym samym światu, że
na dziś praca została zakończona, i ruszyła w stronę swojego mieszkania.
Wiedziała, że przejdzie obok domu poprzedniej właścicielki, że ta będzie
obserwowała ją w oknie tylko po to, by jej nie przegapić i pozdrowić, jak
czyniła to każdego wieczoru i jak obiecała czynić, póki jej nie zabraknie.
Na twarzy kobiety pojawił się
lekki uśmiech, gdy znalazła się na tyle blisko, by obie mogły się zobaczyć i
unieść dłonie w geście powitania, jak i jednoczesnego życzenia sobie dobrej
nocy. Starsza pani odwzajemniła i ten uśmiech, nawet skinęła głową, jakby
chciała przekazać swojej następczyni, iż ta robi to, co powinna, w ten sposób,
jaki okazuje się być najlepszym. To podziałało na Sophie jeszcze bardziej –
poczuła rozlewające się ciepło w okolicy serca. Czyli po prostu dobrze.
Pewnie zatrzymałabym się pod
tym oknem trochę dłużej, gdyby nie odezwał się jej brzuch i nie zwrócił uwagi,
że wypadałoby coś zjeść. W lodówce pozostało jeszcze curry z dnia poprzedniego,
powinno wystarczyć za całą kolację, by nie padła z głodu. Byle cieszyć się
posiłkiem, wypadało się pospieszyć, dlatego rzuciła ostatnie spojrzenie w
stronę domu starszej pani i poczęła kuśtykać tam, gdzie się ulokowała z
częścią swojego życia.
Wśród swojego milczenia
wsłuchiwała się w dźwięki miasta, które spowalniało, ale nie zamierało
zupełnie, jakby bało się, że jeśli to zrobi, ludzie nie będą wierzyć w nowe
jutro. A przecież wieczór i noc od tego winny być, by zwiastować kolejny nowy
dzień, stale informować, że słońce jest na swoim miejscu i powróci, kiedy tylko
planeta zdoła się obrócić. W ciszy nocy i tak wiele dało się powiedzieć bez
słów, a ona gotowa była słuchać tego, co noc chce jej powiedzieć.
Dlatego szła podług swoich
możliwości i słuchała, by także uczyć się mówić bez słów.
Bardzo spokojny tekst. Mimo tego gbura na początku. I własnie na początku odniosłam wrazenie, jakby niektóre słowa nie pasowały do siebie, jakby w zdaniu czasami było ich za dużo. Np. poruszając się z gracją jedynie przy pomocy laski... To "jedynie", nie ogarniam go w tym kontekscie. "Mimo" laski, bym zrozumiała, że można z gracją. A tak zaczełam się zastanawiać, czy facet ma nogi, wybacz ;)
OdpowiedzUsuńNie jestem zbytnio feministyczna, mi się podoba, gdy zawód nie jest odmieniony, nie wszystko przecież ma płeć jako taką i księgarz w określeniu do kobiety - super <3 Odmienianie czasem na sile na rodzaj zenski pozbawia powagi nazwy.
spode byka - albo spode łba, albo z byka
Ciekawi mnie, czy ta ksiegaria to 'tylko' ksiegarnia? Czy magia w odniesieniu do tego miejsca to metafora - no bo (przynajmniej dla mnie) kazda ksiegarnia jest magiczna - czy dziala tam naprawde jakas magia. A moze oba przypuszczenia sa prawidlowe, bo czy musza sie wykluczac? Chyba nie.
Slowo kustykac nie pasuje mi użyte w tym kontekscie. Przy panu z laska byłoby ok, ale on, no tak, poruszał się z gracją. Cieżko mi sobie wyobrazic jednak jak pani ksiegarz potyka sie cala drogę do domu... Bo kostki raczej nie skrecila, przynajmniej tego nie wiemy.
Tez chcialabym w swoim zyciu trafic do takiej skiegarni, ktora wsrod swoich zbiorw ma recepte na zyciowe dylematy <3
Bardzo podobał mi się ten tekst. Czuje tutaj inspirację Zafonem, ale w oryginalny sposób, taki, który daje nadzieję na kolejne przygody. Jakby był prologiem do większej ilości przygód, bo właśnie księgarnie stały się w ostatnich czasach bardzo niedocenianymi miejscami, gdzie czekają na nas miliony światów.
OdpowiedzUsuńJak to w usługach, trafiają się przeróżni ludzie, czasem tacy wyrafinowani jak ten starszy pn, którzy obwiniają bogu ducha winnych pracowników, ale także tacy, którzy wręcz szukają sensu życia. Oddany pracownik to złoto, bo pracując w różnych już miejscach wiem, że najlepsza praca to taka, którą się lubi. Poprzedniczka Sophie miała rację, dziewczyna zna się na tym, co robi i jeśli potrafi pomóc ludziom, nawet w księgarni, powinna to robić. I tak sobie myślę, że pewnie są na świecie takie miejsca, nikomu nie znane, magiczne, które pod szyldem choćby zwykłej księgarni, pomagają ludziom rozwiać ich troski i zmartwienia.
Tekst jest przyjemny, lekki i naprawdę pokrzepiający. Magiczny.