Ten temat mógł spowodować pojawienie się tylko jednego bohatera.
Frankie, dzięki ;) Popchnąłeś mnie. Jakkolwiek to brzmi.
ERGASTULUM – miasto złoczyńców i płatnych morderstw, tanich prochów i jeszcze tańszych prostytutek. Przemoc, seks i narkotyki, wszystko, czego potrzeba do pełni szczęścia, jest na wyciągnięcie ręki.
ZMROK/NIEŚMIERTELNIK/ZAĆMIONY – tak nazywa się ludzi o podejrzanej moralności i ponadprzeciętnej sile, za którą każdego dnia muszą płacić wysoką cenę; półprodukt, pozostałość po generacji super-armii, „nadludzi”, jakich próbował wyprodukować rząd, faszerując osobniki eksperymentalne silnie uzależniającymi stymulantami, nazwanymi później Celebrerem; następne pokolenie wykazuje się niezdolnością do życia bez narkotyku, krótką żywotnością, a także zwiększoną siłą fizyczną i znacznie wyostrzonymi zmysłami.
Nieśmiertelnik
kołysze się na mojej szyi, pobrzdękując ostrzegawczo jak zaciskająca się kolczatka. Dogtagi, tak na nas mówią. Wszystko gra. Ale nic nie jest w
porządku.
Głośne,
niepowstrzymane kichnięcie, a potem nerwowe pociąganie nosem rujnuje panującą
atmosferę grozy. Noc wciąż jest gęsta i nieprzyjazna, ale trochę bardziej
ludzka. Księżyc nad moją głową wisi niespokojnie, widzę jego drgające odbicie w
ciemnej kałuży przede mną. Okrągły i pulchny, zmienia się w jasną plamę o
nieczytelnych konturach, gdy podeszwy moich butów mącą wodę. Ucieka z jej
granic, kryjąc się gdzieś w mroku, choć wciąż spogląda na mnie z góry.
THE MOON FOLLOWS ME HOME, I'M NEVER ALONE
Katar
wciąż mi dokucza, wydzielina upierdliwie spływa z zatok, próbując wydostać się
na zewnątrz. Ocieram nos rękawem, spod którego wyłaniają się trzy srebrne
błyski, nizane księżycowym światłem. Metal wygląda tak dobrze jasną nocą. Tak
bezpiecznnie.
IT HANGS LIKE THE SHINE IN MY SWEET BABY'S EYE
Bezpiecznie
dla mnie. Nie dla ciebie, mały pokurczu. Widzę cię, chociaż myślisz, że jesteś
taki sprytny, taki cwany, że zakradniesz do mnie niepostrzeżenie. Nic z tego.
Oszalałe
po przedawkowaniu celbrera serce trzepocze w piersi, pompowana prędko krew szumi w
uszach, mimo to słyszę twój lekki oddech, delikatnie dyszysz po szybkim biegu.
Moje zmysły są napięte i czułe jak kwiaty mimozy, obraz ostry jak brzytwa. Twoje oczy lśnią dla mnie z oddali jak małe
księżyce, takie, jak ten nad nami. Tylko musiałby być czerwony.
Jak
tło, na którym cię znajdą.
Pozwalam ci na mnie polować. No dalej, chodź po mój nieśmiertelnik. Zbliż się, gnojku, a przysięgam, że zabawię się z tobą tak, jak jeszcze nigdy nikt się z tobą nie bawił.
Zrobi się bardzo czerwono.
Chrząkam,
spoglądając na zegarek, przytupuję nogą. Wybierasz moment, gdy spuszczam wzrok,
och, bardzo chcesz mnie zaskoczyć. Ale ja wiem, widzę cię kątem oka, gówniaku,
unik jest prosty, leniwy.
Natychmiast
próbuję się odgryźć, teraz to ja chcę zaskoczyć ciebie, wykorzystać przewagę,
nim znowu się skoncentrujesz. Trzy równoległe ostrza mkną w twoją stronę.
Chybiają. Refleks masz dobry, smarkaczu.
—
Raz, dwa — odliczasz po każdym uniku, twój głos jest radosny i dźwięczny —
trzy... Teraz zdychasz ty!
SINGS TO ME NIGHTLY, SINGS TO ME BRIGHTLY
Okręcasz
się wokół latarni i z defensywy przechodzisz w atak. Trafiasz, ale paruję cios.
Odkakujesz, chichocząc wesoło.
Berek?
Może być berek. Jak cię złapię, to nie żyjesz.
Gonitwie
nie ma końca. Dzięki silnemu działaniu narkotyku mogę dotrzymać ci tempa. Mogę
je nawet narzucać. Tańczymy w słabym świetle latarnii i blasku księżyca, dopóki
nie zaczynasz tracić humoru. Przedłużająca się walka cię niecierpliwi.
Chciałbyś już zerwać zimny metal z mojego sztywnego karku.
Nie
tak szybko.
Teraz
to ja nucę wesoło, gdy ty odsłaniasz spiczaste ząbki w gniewnym grymasie.
Chryste, nie wiem czym jesteś i skąd masz tyle siły, ale na pewno nie jesteś
zwykłym dzieciakiem.
—
Matka spiłowała ci te mleczaki, żeby cię szczuć na ojca, czy co? — pytam,
ksrzywiąc się z niesmakiem. Na wspomnienie mamy zamykasz usta, twoje oczy są
okrągłe jak spodki. A potem znów się złościsz, zaciskasz pięści. Chcesz mnie
skrzywdzić. Parskam śmiechem. Gdy tak się wściekasz, przypominasz mi mojego
brata. Colt też wyglądał wtedy zabawnie. Jesteście nawet podobni. Gdyby nie te
twoje przerażajace oczy. Colt ma inne. Nie takie. Nie czerwone. Jak fala zalewająca
mój umysł. Jak dzisiejsze niebo.
Colt miał oczy jasne jak księżyc.
Noc
ubiera całun w kolorze burgundu i wlecze go za sobą, zostawiając na ulicy
szkarłatne smugi. Takie same powlekają moje dłonie. Pociągam nosem, ocieram go
nagarstkiem. Wypływa z niego krew. Kapie powoli na pierś, ścieka po brodzie.
Celebrer mi już nie służy. Kałuży nie wypełnia już woda. W jej środku leży
twoja głowa.
Przyglądam
się jej z satysfakcją. Obracam stopą, by jeszcze raz przyjrzeć się twarzy.
Spojrzeć w te puste, czerwone ślepia.
Ale
oczy masz znajome i jasne. Jak
księżyc.
TELLS ME THE SECRETS OF THE SKY
Przerażenie
odbiera mi mowę.
Budzę
się cała mokra, ściskam w dłoniach pomiętą pościel, usta łapczywie łapią
powietrze. Co się stało, co tam się stało? Niejasne poczucie, że to nie był
tylko zły sen mnie nie opuszcza, nie czuję najmniejszej nawet ulgi, że to tylko
mi się śniło.
—
Nicolas? — Patrzę obok, wyciągam rękę, żeby złapać go za bark, obudzić, by
dotrzymał mi towarzystwa przez resztę nocy. Ale natrafiam na pustkę.
Jednocześnie czuję muśnięcie ust na wewnętrzenj stronie uda.
LIPS BURROW SO DEEP, GIVE ME GOOD SLEEP
Kołdra
faluje, pod nią odznacza się jakiś kształt.
—
Nicolas... — mruczę, opadając znów na poduszki. Czy to z jego powodu obudziłam
się mokra?
Poddaję
się ciepłu, które mnie wypełnia. To bardzo dobre antidotum na ból i strach.
Pour
a little sugar on my wound
Kołdra
się unosi, spod niej męskie dłonie wędrują w górę mojego ciała, za nimi podąża
ciepły oddech, burząc spokój skóry. Wzdycham, oddaję się w jego ręce. Wilgotne
usta są tuż przy uchu. Opowiadają o przyjemnościach. Wsłuchuję się w szepty z
uśmiechem. Aż sobie przypominam, że przecież ty, Nico, nigdy nie mógłbyś mi
tego powiedzieć.
Otwieram
oczy, przerażenie znów miażdzy mi krtań. To nie ciężar Nicolasa na sobie czuję,
to dzikie i pomylone oczy Strikera błyskają w ciemności, jego obmierzły,
szeroki uśmiech lśni nade mną jak pierdolony sierp garbatego księżyca. Piszczę
wściekle, próbując się spod niego wyrwać, skurwiel zgniata moje nadgarstki w
żelaznym uścisku.
—
Dokąd to? — śmieje sie ten siwy chuj, z bliska patrząc mi w oczy. —
Przed chwilą było ci dobrze.
Drę
się jeszcze głośniej, rozpaczliwie próbując osowbodzić ręce, jednocześnie on
napiera na mnie biodrami.
—
Nienawidzisz mnie! — wrzeszczę desperacko, chcą odepchnąc go stopą, ale jego
kolano boleśnie wgniata się w moje udo. — Nie stanie ci... Jesteś jebanym impotentem,
pedałem w baletkach, nie stanie ci! — Moje życzeniowe roszczenia toną w echu
jego sadystycznego śmiechu.
—
Jak przyjdzie ochota — woła śpiewnie — to i pies kota... — nie kończy. Zaczyna.
Jego ruchy przybierają na sile, proporcjonalnie do moich wrzasków.
MUSICAL MASTER, PLAY HARDER AND FASTER
—
Czego się rzucsz, Iv? Przecież dymam cię już od dawna. — Przerażający
uśmiech rozpruwa jego twarz. — Wszyscy cię dymamy.
Skala
prawdopodobieństwa pęka. Ciemność się prószy i z trzaskiem spadamy w dół, owinięci
w pajęczynę snu.
FEELS LIKE WE'RE DREAMING, WE'RE TRIPPING AND
REELING
Tym
razem naprawdę się obudziła. Zaplątana w pościel, spadła z łóżka i dopiero to
przerwało koszmar. Na trzęsących się nogach wybiegła z pokoju, zbyt przerażona,
by sprawdzić, z kim spędziła noc. Ubierała się w biegu, nieśmiertelnik plątał
się wokół szyi, gdy naciągała na piersi czarny podkoszulek. Na schodach
wciągnęła szorty i nie kłopocząc się skarpetkami, wkładała buty, wpadając do
kuchni.
—
Dobry, Iv. — Worick kiwnął jej głową, wbijając na patelnię kolejne jajko. — Co
zjesz na śniadanie?
— Mikheil
— odpowiedziała dziewczyna, walcząc ze sznurówkami.
—
Eee, myślałem bardziej o czymś w stylu jajecznicy. — Worick zmarszczył brwi. —
Coś się stało? Wyglądasz na poruszoną. — Ostre spojrzenie, które rzuciła mu
Ivrel, sprawiło, że od razu pożałował pytania. — Jeśli chodzi o Colta… — zaczął
niepewnie, nie mając pomysłu na to, co powiedzieć dalej.
—
To był Mikheil. — Ivrel wybawiła go z opresji. — To jego sprawka.
—
Niemożliwe. Mikheil został zatrzymany razem z siostrą Delico. Od kilku dni
przesłuchuje ich policja, wiesz o tym.
—
To był on. Wiem to na pewno. — Szalony błysk w oku dziewczyny nie spodobał się
Worickowi.
—
Przecież… Colt nie był Zmrokiem. A oni polowali tylko na wasze nieśmiertelniki.
—
Ja jestem Zmrokiem. A skoro tak, niemożliwe, żeby Colt był od tego w stu
procentach wolny.
—
Może i tak, ale — Worrick złapał za drewnianą szpatułkę i zaczął zawzięcie
skrobać przypalającą się jajecznicę — skoro się skumał z Destroyers…
— Co,
kurwa? — Głos jej zadrżał. — Skumał? Co znaczy, że się skumał? — dopytywała
wściekle, jej nozdrza falowały. — Ten jebaniec Striker porwał go, kiedy był
mały!
Worick
przygarbił się, skupiając na przyrządzaniu posiłku. Nie chciał się narażać, ani
rozsierdzać Ivrel jeszcze bardziej. Rozumiał, przez co przechodzi.
—
Posłuchaj, ja… Nie miałem nic złego na myśli. — Przerwał, słysząc trzask. Kiedy
podniósł wzrok, drzwi wejściowe były otwarte, a Ivrel nie było. Westchnął.
Zamknął je, nałożył sobie jajecznicy i czekał, aż zapach śniadania wywabi z
dołu jego współlokatora.
Nie
minęło pięć minut, gdy w progu kuchni pojawił się Nicolas, mierzwiąc potargane ciemne włosy.
— Zapraszam
do stołu. — Zamaszystym gestem zaprezentował jajecznicę, jednocześnie drugą
ręką podpierając brodę.
Nicolas
mruknął w podzięce i ochoczo pałaszował posiłek, rozglądając się po kuchni.
Bezpośrednio z niej wychodziło się z domu, przy drzwiach stała czarna, dość
sfatygowana garderoba, a na wieszakach wśród wierzchnich okryć rozpoznał kurtkę
Ivrel. Jednak jej nigdzie w pobliżu nie było. Ale skoro nie zabrała nic na górę,
nie mogła się wybrać daleko. Nicolas w spokoju konsumował śniadanie, ale gdy
wypił kawę, a ona się nie zjawiła, zaczął się niecierpliwić.
„Mówiła
dokąd idzie?”
Worick
wzruszył ramionami.
—
Trochę się wkurzyła, pewno poszła ochłonąć.
„Wkurzyła?”
—
Nic jej nie zrobiłem! — zaperzył się Worick. — Znasz ją. Wybucha z byle powodu.
A po tym, co się stało z Coltem…
Nicolas
niecierpliwie zabębnił paznokciami o blat stołu. Pocierał usta palcami,
przyglądając się Worickowi podejrzliwie.
—
Wiem, że Ivrel naopowiadała ci o mnie jakiś głupot, ale przecież wszystko sobie
wyjaśniliśmy. — Worick poczuł się bardzo niepewnie pod oceniającym spojrzeniem
Dogtaga. — Ona sama przyznała, że wcale nie jest taka pewna, co do końca
widziała, pamiętasz? — Robił wszystko, by brzmieć przekonująco. Nicolas wciąż
milczał, tak jak to miał w zwyczaju. Ale do tego rodzaju ciszy jego partner nie
był przyzwyczajony. A kiedy Zaćmiony zaczął się podnosić, lekko spanikował. —
Daj spokój, Nick. Myślisz, że coś jej zrobiłem? Co najwyżej mogłem jej rozbić
na głowie jajko! O co ci chodzi? Nicolas! Odezwij się!
Nicolas
tylko brzydko się skrzywił. Odezwij się, ta. Daj głos.
—
Wow — szczeknął, odsłaniając zęby i żałując, że nie wziął z dołu swojej katany.
Już jakiś czas temu Worick nadszarpnął jego zaufanie i do tej pory nie z robił
nic, by je odbudować.
—
Będziesz tego żałował. — Worick wciąż wyciągał przed siebie ręce w obronnym geście,
teraz nieco je zniżył. — Porozmawiamy.
Nicolas
krótko się zaśmiał. I wymigał do partnera, żeby się pierdolił.
Worick
syknął.
„Wiesz
co mam na myśli.”
—
N-ee mam zarzu mi-gadź — wybełkotał Nicolas. Szarpnął nieśmiertelnikiem, który grzechotał pod koszulką. Światło odbijało się od metalowej blaszki przez co wygrawerowana
ranga była nieczytelna, ale Worick wiedział, że jest wystarczająco wysoka, by
zacząć się bać.
Narastające
napięcie przerwał telefon.
Worick,
nie spuszczając wzroku z Nicolas, sięgnął po słuchawkę i przystawił ją do ucha.
—
Dzwonią z komisariatu — poinformował, ściągając brwi i wsłuchując się
w słowa rozmówcy. — Ivrel się awanturuje. Wcześniej wspominała o Mikhailu —
dodał, zasłaniając dłonią słuchawkę.
„I
nic nie powiedziałeś?!”
Nicolas
zerwał się z miejsca, zbiegł na dół, po chwili wrócił, w dłoni ściskał katanę.
„Zabrała
ze sobą swoje tekagi” – zdążył wymigać do Woricka zanim wybiegł z ich
mieszkania.
Poranek
był szary i dżdżysty, Nicolas pokonywał dzielącą go od posterunku odległość
susami, glany raz po raz rozchlapywały kałuże. Na komendę wpadł zziajany i
czujny, skupiając się na jednych, drugich i kolejnych ustach zaledwie przez
chwile. Zdołał połapać się w rozgardiaszu jeszcze zanim komisarz złapał go za
ramię.
—
Zamknęła się z nim w celi, zajebała nam klucze! — wydyszał mu w twarz Chad.
Nicolas syknął i pognał piętro niżej, gdzie policja urządziła areszt. W
Ergastulum zasada była jedna – cel nigdy dość.
Nie
musiał zaglądać po kolei przez małe okratowane okienka, by wiedzieć, gdzie jest
Ivrel. Mała grupka funkcjonariuszy zebrała się pod ostatnią z cel. Wibracje,
które odczuwał, świadczyły o tym, że żywo ze sobą dyskutowali. Nicolas próbował
dopchać się do drzwi, ale oni go ignorowali.
—
Prz… Prze-zuń… — próbował, ale dopiero gdy wyciągnął ponad nimi ramię i walnął
dłonią w metalowe drzwi, strażnicy zwrócili na niego uwagę.
— Zyy... dro-gi — warknął, a groźny błysk w jego czarnych oczach ostatecznie przekonał
policjantów, by się odsunąć.
Zajrzał
do środka. Wszystko co zobaczył, to profil dziewczyny. Stała nieruchomo,
patrząc na coś w dół. Nicolas przełkną ślinę, złapał za metalowy pręt w
okienku.
—
Iv-lel! — zawołał, a ona, jakby nagle wyrwana z letargu, odwróciła się do
niego.
—
Nico! — Dopadła do drzwi i szarpnęła nimi, dopiero po chwili uprzytomniając
sobie, że sama je zamknęła. — Kurwa!
Gdy
Nicolas wszedł, rzucił ostrzegawcze spojrzenie funkcjonariuszom i przymknął za
sobą żelazne drzwi. Widok, który zastał wewnątrz, na moment pozbawił go tchu.
Odwiedził
już niejedno miejsce zbrodni, nie jedno z tych miejsc mogło być tak nazwane
dzięki niemu, ale mimo wszystko Mikheil był jeszcze dzieciakiem. Może to go
poruszyło. Albo fakt, że jego dziewczyna okazała się morderczynią. Bo to nie
był równy pojedynek.
Kurwa, przecież miałaś broń. Kurwa…
—
O-on… wcale nie był bezbronny — wydukała Ivrel, jakby czytając w jego myślach i przyglądając się rozciągniętym
na podłodze zwłokom. — W-wiesz co potrafił, w-walczyłeś z nim, to j-jakiś
cholerny mutant.
Tak jak i my.
Nicolas
pokręcił głową.
—
Proszę cię, nie patrz tak na mnie... — jęknęła Ivrel, przecierając twarz
dłonią. Na jej policzku i ustach pozostała czerwona smuga. — P-Przyznał się.
Powiedział, że to on to zrobił C-Coltowi. — Ivrel szukała w czarnych oczach
Dogtaga choć trochę zrozumienia. — Nicolas, j-ja… Wpadłam w jakiś szał. Ten
księżyc świecił tak m-mocno! T-To… To wszystko przez niego!
Jaki księżyc? Jest ranek.
Wtedy
pierwszy raz Nicolasowi przyszło na myśl, że może z Ivrel nie do końca jest
wszystko w porządku. Może to jej cena
bycia Zmrokiem. Każdy jakąś płacił. Konsekwencje przyjmowania celebreru przez
ich matki, na skutek czego rodzili się z nieodwracalnymi defektami. Wady serca,
wzroku, niewydolność organów, karłowatość, krótka żywotność. U Nicolasa to był
słuch. Mężczyzna nie słyszał nic, czasem jedynie odczuwał wibracje powodowane
przez dźwięk. Do tej pory sądził, że Ivrel to wyjątek, okaz zdrowia. Teraz
weryfikował ten pogląd. Może u niej wysiadała głowa.
Jeszcze niedawno chciała mi wmówić, że
widziała Woricka, który niósł Corsice łeb Milesa. A teraz sama niemal dekapitowała
tego dzieciaka…
Zerknął na Mikheila. Z trzech otworów na szyi,
zapewne po ostrzach tekagi, wciąż słabymi pulsami wydostawała się krew. Poczuł,
że Ivrel łapie go za nadgarstek. Podniósł na nią wzrok. Zmęczona twarz
dziewczyny zdawała mu się bardziej obca niż zwykle.
—
Ja nigdy cię nie oceniałam.
Ja nigdy nie zabijałem dzieci.
Nicolas
zabrał rękę, otarł twarz.
—
Błagam. Powiedz coś.
On
tylko smutno się uśmiechnął. Ivrel nie radziła sobie z migowym. Ale ten gest
znają wszyscy.
Nicolas
rozłożył dłoń, wnętrzem w jej stronę i powoli wycofywał się z celi. Ivrel
drżała, nie spuszczając z niego wzroku, a on powoli wyciągał z zamka klucz i
zniknął za drzwiami.
„Żegnaj”.
Zamek
zachrobotał.
Ivrel
jeszcze długo stała w kałuży krwi z opuszczonymi rękoma, wpatrując się tępo w
zamknięte drzwi celi.
Tytuł od razu mi się spodobał.
OdpowiedzUsuńDobrze, że zrobiłaś słowniczek, bo od razu mi się przypomniało.
Ile w tym tekście energii i emocji. Jest mrocznie i niebezpiecznie i ja to lubie.
Akcja opisana pięknie, aż czuje się, że jest się częścią tego przedstawienia.
Walka, która jest tak płynna i rytmiczna zarazem niczym taniec.
Oooo, od początku miałam dziwne wrażenie, że to nie Nicolas pod kołdrą się skrył. Ja pierdole, ale koszmar.
Aż ta Ivrel w gorącej wodzie kompana, ale swoją drogą nie wydaje mi się, żeby jej sny były przypadkiem.
Ta końcówka, czegoś takiego się nie spodziewałam, czytałam z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć co się właśnie wydarzyło.
Czytałam jak zawsze z przyjemnością.
Bardzo podoba mi się opis walki z pierwszej części tekstu. Poetyckie, szalone, nawet słyszałam chichot przy czytaniu. Księżyc, w każdym odcieniu idealnie pasuje do morderstwa. Nigdy nie lubiłam tego dzieciaka ze szpiczastymi zębami, bardzo dobrze mu Iv powiedziała, choć nie wiem, czy to się zdarzyło naprawdę, niemniej tekst o matce jest w pytę.
OdpowiedzUsuńBardzo fajne przeskoki między zdarzeniami, a snem. Opis doskonale oddaje płynność przechodzenia snu w sen i snu na jawie, bardzo ładnie :) Striker to chuj, każdy o tym wie. Aczkolwiek krwawa konfrontacja z nim tez by się przydała, może mu ktoś wreszcie zajebie baletki.
Opisy są super, napięcie trzyma do końca, jak zawsze nie dajesz odetchnąć jak się to czyta, jednak jest coś co mi osobiście się powtórzyło, chociaż nie mnie oceniać, naprawdę, bo sama robię takie błędy choć nie wiem, czy to jest błąd, ale może też to dlatego, że ostatnio siedziałam w Twojej Yakuzie, ale jak przeczytałam, że tu Ivrel, podobnie jak Shire, dostaje na głowę... Okej, jest coś w tym innego, bo cała sceneria jest inna, inne sytuacje, oczywiście, zajebiście napisane, co do tego to nie mam najmniejszych wątpliwości, jednak kolejny motyw z morderstwem, jest coś innego, bo tam Shire mordowała w ogóle nie mając o tym pojęcia, a tu Ivrel morduje, bo tak jej się wydawało, tam był kot tu jest człowiek i to jeszcze dziecko... Bo ogólnie to motyw mi się podoba, jest przekonujący, bo śmierć nie wybiera, jak sobie kogoś upatrzy to zabiera bez dyskusji, a świat jest brutalny, szczególnie w Ergastulum. Ale no nie wiem czy kupuję akurat to zachowanie Ivrel. Natomiast, co mi się podoba, to reakcja Nicolasa, w ogóle, to, jak rysujesz Nicolasa, jest piękne, widać, że czujesz jego postać, potrafisz bezdyskusyjnie pisać jego reakcje i sam sposób komunikowania się :) I czekam na kolejny tekst, bo chcę wiedzieć, jak Ivrel się obroni.
Z tekstów, bo jest ich do zacytowania :D :
"— Matka spiłowała ci te mleczaki, żeby cię szczuć na ojca, czy co? — pytam, ksrzywiąc się z niesmakiem." no już wspomniałam o tym wcześniej :D i literówka ci się tu wkradła xD
"Skala prawdopodobieństwa pęka. Ciemność się prószy i z trzaskiem spadamy w dół, owinięci w pajęczynę snu." to jest ładne i przy czytaniu słyszałam ten trzask.
"Nicolas! Odezwij się!
Nicolas tylko brzydko się skrzywił. Odezwij się, ta. Daj głos." TAK XDDD
"Nicolas krótko się zaśmiał. I wymigał do partnera, żeby się pierdolił." no właśnie, jak już wpsomniałam, Nicolas jest na szóstkę.
Ale czekam, czekam na to co będzie dalej. Bo znając ciebie, tu się jeszcze coś odpierdoli.
Nie twierdzę, że po takiej przerwie ten tekst jest jakiś ambitny, ale Shire i Ivrel to dwie różne osobowości. To, że Ivrel dostaje na głowę to tylko przypuszczenia Nicolasa. Nie bez znaczenia jest tu tylul i wciąż powracający motyw księżyca. Więcej na ten temat było w poprzednim tekście z serii.
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńJak Ty to pięknie opisałaś! Sama nie wiedziałam, co jest snem, a co raczej nie powinno nim być.
Niesamowicie dobrze zgrało się to wykorzystanie dwóch narracji. Wszystko jest połączone, konsekwentne i bardzo plastyczne. Czułam to tempo akcji i emocje. Zaczęłam się też zastanawiać, co się dzieje z Iv, bo naprawdę takie zachowanie mi do niej nie pasuje. I ten powracający księżyc - genialny motyw!
Pozdrawiam.