Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

niedziela, 7 czerwca 2020

[65] Jak sąsiad z sąsiadem ~Miachar

    Człowiek nie ma możliwości wybrania ludzi, z którymi będzie mieszkał w tym samym budynku. Jak współlokatora jeszcze można sprawdzić, poznać, nim podpisze się z nim umowę, tak sąsiedzi z innych mieszkań mogli stanowić istną mieszankę wybuchową, którą się będzie omijać szerokim łukiem, albo do której coś się dorzuci, byle tylko w końcu mogła wybuchnąć.

    Można też robić wszystko, by nie rzucać się im w oczy, by nie zapamiętali, że ktoś taki także dzieli powierzchnię w tej samej klatce, i by ewentualnie raz na rok poplotkowali o tym duchu, co to po schodach pomyka niczym jakaś rącza gazela. Spróbowałam tego sposobu przez trzy pierwsze miesiące po przeprowadzce na swoje, jednak kiedy tylko do moich nowych sąsiadów dotarła wiadomość, czym się zajmuję, postanowili stać się moimi sprzymierzeńcami i co rusz, jeśli któreś spotkało mnie na schodach, serwowało mi informacje o tym, co się w okolicy dzieje, bym przekazała tę informację dalej, umieściła na stronach gazety, a najlepiej, żeby to był artykuł na pierwszej stronie!
    Jako dziennikarz byłam bliska wizji, że sąsiedzi będą mnie unikali po poznaniu prawdy na temat wykonywanego przeze mnie zawodu, jednak ludzie są różni, a ci, na których się natknęłam, byli sympatyczni i chętni do dzielenia się pozyskanymi na miejskim targu lub w osiedlowym sklepie wiadomościami. Nie zawsze mogłam wierzyć ich słowom, jednak każdego starałam się wysłuchać, choć przy tym nierzadko moje plany musiały mieć obsuwę w czasie. Dla dobrych relacji byłam jednak w stanie to znosić.
    Lecz i ja miałam swój limit, kiedy to mogłam słuchać ich wynurzeń, problemów i plotek, dlatego tego późnego popołudnia, kiedy po dość burzliwej odprawie w redakcji i przerzuceniu kilkudziesięciu artykułów, gdzie błąd błędem błąd poganiał i czerwony ołówek pracował ciężej nić zwykle, z dwiema płóciennymi torbami przewieszonymi przez ramiona weszłam do klatki z miną cierpiętnicy marzącej jedynie o kubku herbaty i nocce z powieścią, którą znalazłam przypadkowo na stoliku ulicznego antykwariatu, a która naprawdę mi się spodobała i działała na moją wyobraźnię, nie miałam ochoty na żadne niespodziewane interakcje z kimkolwiek. Chciałam, by tak wyglądało to popołudnie, bym mogła zasiąść na sofie i nie myśleć zupełnie o niczym, a przede wszystkim nie o kolejnych artykułach, które będą wymagały mojej uwagi i nerwów. Ale świat zdołał mi już przez trzydzieści lat pokazać, że to, czego ja chcę, niewiele ma wspólnego z tym, czego w tym samym czasie chce on. Dlatego to musiałam się natknąć na toczącą rozmowę, wobec której nie dało się przejść obok w żaden sposób.
    Prawie od razu, jak tylko zaczęłam wspinać się po schodach, by dotrzeć na swoje piętro, posłyszałam głos sąsiadki z naprzeciwka, która głośno przedstawiała się komuś, kto najwidoczniej jeszcze jej nie znał. Na całej klatce pachniało świeżo upieczoną szarlotką.
    Jestem damą – grzmiał jej głos z coraz mniejszej wysokości – ale gdy ktoś nadepnie mi na odcisk, zmieniam się w złą, sadystyczną demonicę prosto z piekła, która sprawi, że pożałujesz, że się urodziłeś… – Może osobnik, do którego kierowała te słowa, jeszcze jej nie znał, jednak ona swoim zwyczajem porzucała formę grzecznościową i z miejsca próbowała się zakolegować. – A kiedy jestem szczęśliwa, to piekę babeczki i inne ciulstewka. Jak na przykład szarlotkę, o.
    Właśnie postawiłam nogę na drugim piętrze – specjalnie spowolniłam, coby posłyszeć jak najwięcej z tej przemowy – obcas odbił się od betonu posadzki i dźwięk ten zwrócił uwagę sąsiadów na mnie.
    – O, Marcia – sąsiadka uśmiechnęła się do mnie promiennie, wciąż trzymając przed swoją twarzą talerz z apetycznym wypiekiem – czyżbyś już wróciła? To, gdybyś nie wiedział – rzekła w stronę sąsiada stojącego w drzwiach mieszkania numer dziewięć, którego widziałam po raz pierwszy na oczy – jest nasza lokalna dziennikarka, zastępczyni redaktora w Gazecie Hajnów, jest bardzo rzetelna i kompetentna, mieszka naprzeciwko mnie, więc centralnie nad tobą i wcale nie chodzi ciągle na obcasach, więc się nie martw, sufitu ci nie zniszczy i…
    Podejrzewałam, że ciągnęłaby swój wywód dalej, gdyby nieznajomy nie przeszedł tych dwóch kroków, by się do mnie zbliżyć.
    – Miło mi poznać – powiedział niskim głosem pasującym do spikera. – Jestem Robert.
    – Cześć, jestem Marta. – Uścisnęłam jego rękę. – Mnie też jest miło.
    – Bo wiesz, Marcia – sąsiadka znowu musiała przejąć ster nad rozmową – pan to się tu wprowadził na stałe, z samego Krakowa przyjechał, dlatego tu takie remonty ostatnio były, na całe szczęście o odpowiednich porach, co to człowiek mógł i telewizję pooglądać, i do wnuków zadzwonić, dzięki za to Bogu!
    Na jej miejscu nie mieszałabym w to żadnej siły wyższej, skoro w całości była to tylko i wyłącznie działalność człowieka, ale ugryzłam się w porę w język, coby tej damy nie urazić, inaczej winna wieszać na mnie psy za każdym razem, gdyby mnie na klatce spotkała.
    Sąsiad chyba wiedział, co chodziło mi po głowie, bo uśmiechnął się przyjaźnie.
    – Może wejdą panie na tę szarlotkę? Sam jej nie zjem, a mam już rozpakowany ekspres do kawy, kto też, jak nie panie, wyjaśni mi zasady panujące na tym osiedlu i…
    Starsza z nas nie potrzebowała żadnych większych zachęt, po prostu wepchnęła się obok gospodarza i wparowała mu do mieszkania z okrzykiem, wcześniej wciskając w jego ręce talerz z wypiekiem.
    – Oczywiście, że zaproszenie przyjmę, bo wie pan, panie Robercie, to, co się u nas wyprawia, to czasami woła o pomstę do nieba! – A ta nadal włączała do rozmowy Boga i jego miejsce, jakby to miało iście prawdziwe znaczenie. – Ostatnio to jak grzyby po deszczu pojawiają się jakieś fanrajcośtam z UNICEFu czy czegoś innego, pieron go wie, i na dzieciaki zbierają, a jakie mają teczki wypchane papierami, to sobie pan nawet nie wyobraża!
    Westchnęłam. Może też nie przepadałam za tą młodzieżą, która dość regularnie nawiedzała nasze osiedle z hasłami kolejnej fundacji i kampanii, by komuś pomóc, przekazać jakieś rzeczy czy zostać darczyńcą, ale przez myśl mi nie przeszło, by kogoś nimi straszyć. Tym bardziej, iż zdawali się naprawdę wierzyć jeszcze w te piękne bajki, że komuś pomogą, że niewiele trzeba. Ta naiwność godna dziecka zdawała się być dalekim światem, którego nie zdołam już dotknąć, dlatego – choć byłam raczej przeciwna takiej idei chodzenia od drzwi do drzzwi niczym akwizytor – to za każdym razem, kiedy natykałam się przed drzwiami na któreś z tych dzieciaków, wysłuchiwałam i dawałam jakieś słodycze na drogę lub częstowałam napojem, by choć odrobiny dobra posmakowały podczas swojej pracy.
    Nie umiałam mówić o nich źle, nie podobało mi się to, że sąsiadka nie czuje oporów przed wieszaniem psów na przedstawicielach, dlatego też pozwoliłam sobie na ewakuację z tego półpiętra. A przynajmniej tak planowałam, tylko zatrzymało mnie spojrzenie nowego znajomego.
    – Pani nie wpadnie? – zapytał. – Raczej nie damy radę w dwie osoby zjeść całego tego ciasta, a szczerze mówiąc, wolałbym nie zostawać z tamtą panią sam na sam, bo trochę się jej boję.
    To było odważne stwierdzenie. I jak najbardziej rozumiałam jego uczucia – sama czasem miałam wrażenie, że spotykam się tylko z tą demoniczną wersją sąsiadki, która to poza donoszeniem mi wszelkich plotek z okolicy ma mnie za jakąś służkę, która to nie ma problemu z robieniem jej zakupów z samego rana w sobotę. A tylko raz chciałam jej pomóc; to ona ubzdurała sobie, że zawsze będę to czynić. Powinnam zrobić, co w mojej mocy, by Robert, choć świeżak, któremu przydałby się chrzest bojowy w nowym miejscu zamieszkania, nie musiał znosić tego samego. Przynajmniej jedno z nas powinno stawić czoła pani i nie dać się wykorzystywać.
    – Dobrze – odparłam, choć czułam się jeszcze bardziej zmęczona. – Chętnie wpadnę, tylko zaniosę zakupy do siebie i trochę się odświeżę, dobrze?
    Uśmiech ulgi, jaki zagościł na jego twarzy, jasno powiedział mi, że moja odpowiedź go cieszy. Nie planowałam jeszcze mówić mu, że ma u mnie tym samym ogromny dług wdzięczności, który ciężko będzie spłacić, na razie niech kroi to ciasto i słucha sąsiadki, bo ta zaczęła się nie tylko gościć w jego mieszkaniu, ale też i komentować to, co w nim miał.
    – A jesteś pewien, Robercik – już nadała mu zdrobnienie, które pewnie inne sąsiadki podłapią i tylko w ten sposób będą się do niego zwracać – że taki kolor to pasuje do kuchni? Dla mnie to on jest zbyt agresywny, ponoć do takich pomieszczeń to dobra jest zieleń, co też mi się nie najlepiej kojarzy, bowiem krową na trawie nie jestem, prawda?
    Komentarz aż sam się pchał na usta, jednak oboje się powstrzymaliśmy i tylko wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Coś mówiło mi, że w tym mężczyźnie mogę znaleźć dobrego kolegę, z którym wspólnie będziemy stawiać czoła osiedlowym wrogom, jakich on zdobędzie, a  ja w cieniu bloków mam.
    – Zaraz wracam – rzuciłam i wspięłam się do siebie, by zrobić, o czym mówiłam.
    Przebrałam się w coś wygodniejszego, zabrałam ostatnią paczkę ciastek, jaką jeszcze miałam, i wróciłam piętro niżej, by potowarzyszyć Robertowi w pierwszym sąsiedzkim starciu.
    Bo tak to wyglądało to życie: jak sąsiad z sąsiadem, w zgodzie lub w niezgodzie, lecz bez nudy. I tak to się toczyło każdego dnia wśród samozwańczych dam i demonów w ludzkiej skórze. 
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz