ARSENAŁ

niedziela, 22 marca 2020

[54] Niepowstrzymani: Bez oddechu ~ SadisticWriter


Kolejna część, kolejny bohater. I na tym trio się właśnie zatrzymam. Jakby kogoś ciekawiły dwa pozostałe rozdziały, to Fiery jest tutaj [KLIK], a Reverie tutaj [KLIK].

***
Mówiono mu, żeby czekał, bo w końcu ktoś po niego przyjdzie. Ale kto miał po niego przyjść? Nie zrobią tego przecież rodzice. Nie żyją. Chyba już od kilku dni. A może godzin? Zabrano go w to dziwne miejsce wypełnione ludźmi, którzy chodzili w takich samych ubraniach. Tata nazywał ich zawsze psami, ale to głupie, przecież nie szczekali, nie sikali na drzewa i nie podawali mu piłeczki, jak robił to pies sąsiadów, którego obserwował zawsze przez okno. Czasami ci panowie przychodzili do jego rodziców. Wtedy mama zamykała go w szafie i nie pozwała mu się odzywać – w końcu psy mogłyby zabrać jej syna do jakiegoś przytułku. Elan nie wiedział, co to przytułek. Wiedział tylko tyle, że nie lubił ciemności. Nie lubił też ciasnych miejsc, ale nauczył się już, żeby nie płakać. Był dużym chłopcem. A duzi chłopcy nie powinni beczeć jak małe dziewczynki. Tak mówił zawsze tata.
Malec zamachał nogami w górze, wbijając spojrzenie w brudną podłogę. W brzuchu głośno mu zaburczało. W zasadzie to nie jadł niczego od kilku dni. Rodzice nieraz woleli kupić sobie kilka butelek przeźroczystego napoju, który brzydko pachniał, niż go nakarmić. To dlatego, gdy już spali, szedł do starszej pani mieszkającej dwa piętra niżej. Lubiła, kiedy Elan do niej przychodził. Razem jedli ciasto i pili owocową herbatę. Tyle wystarczało, żeby chłopiec przeżył, chociaż pani Rey zawsze powtarzała, że wygląda jak kościotrup i powinien trochę więcej jeść, bo niedługo przestanie być widoczny. Elan nie wiedział, o co jej chodzi. Może to dlatego, że nie znał innego życia. Od zawsze mieszkał z tatą i mamą w mieszkaniu, gdzie nikt nie sprzątał. Wszędzie walały się puste butelki, a w tle dwadzieścia cztery godziny na dobę grał telewizor. Na śniadanie, jeżeli któreś z rodziców postanowiło kupić coś do jedzenia, zazwyczaj spożywał chleb ze starego tostera. Czasami udawało mu się nawet zdobyć kawałek sera – przechowywał go w zamrażarce, gdzie nikt nigdy nie zaglądał. Elan miał tylko trzy koszulki, jedną parę spodni i dziurawe tenisówki. Nie dostał nawet nigdy w prezencie żadnego misia. Zawsze bawił się w domu, na przykład w starej wannie, gdzie udawał, że jest marynarzem. Lubił też robić konkursy na wstrzymywanie oddechu albo układanie butelek na czas. Właśnie tak wyglądało jego życie. Nie wiedział, czy było dobre, czy złe. Jak miał to zrozumieć, skoro miał tylko sześć lat?
– Dzień dobry, Max!
Chłopiec uniósł niepewnie głowę. Niedaleko jednego z psów w mundurze, który co rusz na niego zerkał, stanęła uśmiechnięta dziewczyna. Nie pasowała swoim ubiorem do ludzi tu przebywających. Musiała być z zewnątrz. Miała ciemne, lśniące włosy upięte w kucyk, duże brązowe oczy i piękny uśmiech.
– Reverie! – wykrzyknął wesoło brodaty mężczyzna. – Co cię tu sprowadza, mała?
– Przysłała mnie mama. Po jakieś papiery w jej gabinecie. Obrazisz się, jak tam zerknę? – Dziewczyna przekręciła głowę w bok, szerzej się uśmiechając.
– Pewnie, że nie. Życz Samancie powrotu do zdrowia i powiedz, że za nią tęsknimy. A, i zabierz też dla niej papiery, które zostawiliśmy na jej biurku. Dotyczą nowego PonadPrzeciętnego, którego dzisiaj schwytaliśmy. – Pies w mundurze spojrzał niepewnie na chłopca. Elan spróbował się nawet do niego uśmiechnąć, ponieważ pani Rey zawsze mu powtarzała, że ma piękny uśmiech i w przyszłości właśnie z jego pomocą będzie zjednywał sobie ludzi, ale mężczyzna na to nie zareagował. Tylko machnął ręką w kierunku dziewczyny, żeby się do niego przybliżyła. Po wymianie słów, której sześciolatek nie usłyszał, oboje na niego spojrzeli, pies o imieniu Max z obrzydzeniem – takim samym, jak zawsze patrzył na syna ojciec, a nieznajoma o imieniu Reverie z dziwnym zainteresowaniem, którego do tej pory nie uświadczył.
W zasadzie odkąd Elan się tutaj zjawił, ciągle słyszał to jedno słowo. PonadPrzeciętny. Wtedy miał ochotę powiedzieć wszystkim, że to nie tak mówili zawsze na niego rodzice. Nazywał się Elan Callais. Potrafił nawet zapisać to imię i nazwisko literkami, bo nauczyła go tego pani Rey. Szkoda, że pani Rey już nie żyła, bo obiecała mu, że kiedyś jak pozna cały alfabet, sam będzie czytał książki.
– PonadPrzeciętny? – odezwała się z podziwem Reverie, ostrożnie się prostując. – To nie powinien być w jakimś… bezpieczniejszym miejscu? – dodała, patrząc znacząco na Maxa.
– Na razie czekamy, aż ktoś z Merit tutaj przyjedzie. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Nie wydaje się być groźny. Dzieciak nie wie, co się z nim dzieje. Na razie tylko tutaj siedzi. Nie powiedział nawet słowa, odkąd go tu przywieziono. Chyba nawet nie umie mówić.
– Co mu się stało? – spytała z troską dziewczyna. – Jest trochę pokiereszowany.
– Patologiczna rodzina. Jego starzy mieli nieźle narąbane w głowie. – Max znowu pochylił się do przodu, ale Elanowi udało się tym razem wytężyć słuch. – Wyobrażasz sobie, że kiedy za dużo hałasowali i ktoś wzywał do ich domu policję, chowali dzieciaka w szafie? Nikt nie wiedział o jego istnieniu. Już dawno powinien trafić do domu dziecka. Może wtedy nie doszłoby do… sama wiesz czego.
Reverie cicho westchnęła.
– Szkoda dzieciaka – powiedziała smutno.
– Szkoda, nie szkoda, kiedy zdobył moce, przestał być dzieckiem, a zaczął być kryminalistą. Zabił wszystkich ludzi w bloku, gdzie mieszkał. – Max pokręcił głową, a potem cicho chrząknął. – Nie powinienem ci tego wszystkiego mówić, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
Reverie dźwięcznie się zaśmiała.
– Znamy się nie od dziś. Wiesz, że lubię słuchać twoich opowieści, poza tym jeszcze nikomu nie pisnęłam nawet słówka. – Puściła mężczyźnie oczko i poklepała go po ramieniu. – Do zobaczenia za jakiś czas.
Max szeroko się uśmiechnął. Razem z Elanem odprowadził dziewczynę wzrokiem aż do gabinetu matki. Chłopcowi wydawało się, że ta ładna pani na niego spojrzała. Miała taki miły wyraz twarzy. Rzadko go widywał, kiedy spoglądał na swoją mamę. Ciekawe, czy mama tej pani też się tak ładnie uśmiechała? I ciekawe, czemu była chora? Może też dużo piła, a potem spała i płakała, że źle się czuje?
Elan złapał się na tym, że szybciej macha nogami. Teraz był nawet mniej głodny i znudzony. Czy mógł iść za tą ładną panią? Nawet spojrzał pytająco na psa Maxa, ale on tylko się skrzywił i powrócił zaraz do pracy. To chyba znaczyło, że powinien tutaj dalej siedzieć i czekać. Tylko na co? Kim był ten ktoś z Merit, który miał go stąd zabrać? I dlaczego pies Max nazywał go kryminalistą? Tak chyba nazywało się tylko złych ludzi, którzy zabijali. Zaraz. On przecież zabił rodziców. I wszystkich ludzi mieszkających w bloku. Nie wiedział tylko jak.
Wszystko zaczęło się od tego, że przyjechały psy, a on jak zawsze siedział w szafie. Miał się nie ruszać, ale przypadkiem kopnął drzwi. Wtedy jeden z psów otworzył skrzydło, rażąc go blaskiem sztucznego światła. Był tak zaskoczony widokiem dzieciaka, że nie zdołał odpowiednio szybko zareagować na atak – w tył głowy uderzyła go matka Elana. Omdlały, a może nawet martwy, wylądował na podłodze. Wtedy to rozpętał się prawdziwy chaos. Matka zaczęła płakać, że wcale nie chciała tego robić i teraz wyląduje przez to w więzieniu, a ojciec chwycił syna za koszulkę, wyciągnął go z szafy i zaczął na niego krzyczeć, że teraz skoro już wszyscy wiedzą, że mają dziecko, musi się go pozbyć, bo przecież nie może wylądować w tym strasznym przytułku. Elan kompletnie nie wiedział, co się dzieje. Tacie zdarzało się już go uderzyć, ale nigdy nie bił go z takim zaangażowaniem i straszną miną, jaką często robili źli panowie w kreskówkach. W pewnym momencie wszystko mu się przed oczami rozmazywało, jakby był w innym świecie. Ostatecznie ojciec chwycił go za szyję. Elan przypomniał sobie, jak robił konkursy na to, jak długo wytrzyma bez oddechu. Pomyślał, że to prawie niczym się nie różni. Zdołał się nawet uśmiechnąć, ale potem wszystko nagle zgasło, jakby ktoś wyłączył światło. Przestał cokolwiek czuć. Nie chciał, żeby zabawa się kończyła. Bardzo, ale to bardzo chciał otworzyć oczy i znowu spojrzeć na swoich rodziców. Obudził się prawdopodobnie kilka godzin później, kiedy do domu weszli jacyś panowie. Widział tylko ich buty. Przestraszył się, bo któryś z nich chwycił go za ramię i podniósł. Okazało się, że to dwójka psów w mundurach. Na ich widok zaczął przeraźliwie głośno krzyczeć. Oboje padli na podłogę, chwytając się za szyje. Elan się dusił, podobnie jak oni, ale ze strachu. Często mu się to zdarzało, kiedy rodzice wypuszczali go już z szafy, w końcu nie lubił ciemności i ciasnoty. Dopiero kiedy mężczyźni przestali się wić, Elan mógł złapać oddech. Wtedy zorientował się, że niedaleko nich leżą rodzice. Nie ruszali się, to dlatego podszedł do nich na kolanach i zaczął szturchać ich ciała. To jednak nic nie dawało. Najprawdopodobniej zasnęli. Przerażony chłopiec pobiegł do pani Ray, ale okazało się, że leży na podłodze swojego domu tak samo jak reszta osób. Kolejne pół godziny spanikowany chłopiec spędził latając od mieszkania do mieszkania, aby znaleźć kogoś, kto nie byłby pogrążony we śnie. Niestety, nie było takich osób. Przerażony schował się w końcu do szafy i to tam postanowił przeczekać kolejne godziny. Nie wiedział, ile tam tkwił. W końcu jednak przyszły kolejne psy, które go stamtąd wyciągnęły. Elan nie chciał z nimi iść. Kiedy znów zaczął tracić oddech, kolejny mężczyzna chwycił się za gardło, jakby się dusił. Wtedy jednak jego kolega chwycił chłopca za koszulkę i rzucił nim o podłogę. Malec na chwilę zgasł. Nie pamiętał już, co się działo później. Słyszał jakieś głosy, które powtarzały na okrągło to jedno słowo: PonadPrzeciętny. Jakaś pani w białych ciuchach zrobiła mu zastrzyk, po którym czuł się dziwnie ospały. Zabrano go do auta, gdzie było cicho i ciepło, a potem zawieziono tutaj. Na miejscu próbowano zadawać mu pytania, ale na żadne nie odpowiadał. Za bardzo się bał, żeby odpowiedzieć. W końcu uznano, że jest zły, prawda? A źli ludzie lądowali w więzieniu.
Elan poczuł, że do jego oczu nachodzą łzy. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Chociaż otaczało go mnóstwo ludzi, nie było chociaż jednej osoby, która by go przytuliła, tak jak robiła to czasem zapłakana mama. Nie chciał już tutaj siedzieć, chciał pójść do domu…
Ktoś obok niego zaczął donośnie kaszleć, jakby miał się za chwilę udusić. Wtedy to chłopiec zorientował się, że znowu to robi. Z przerażeniem spojrzał na swoje ręce. Przecież nie chciał nikogo zabijać. Nie chciał być zły. Więc dlaczego się to działo?
Zanim ktokolwiek zorientował się, że mały PonadPrzeciętny znowu się uaktywnia, niespodziewanie na posterunku rozbrzmiał alarm. Zaraz po nim włączyły się wszystkie zraszacze. Spanikowani policjanci zaczęli chować wszystkie ważne papiery do szuflad, żeby nie zamokły. Ktoś donośnie przeklął. Zrobiło się dziwnie głośno i chaotycznie. Nawet Elan poczuł się trochę niespokojnie, chociaż złapał się na tym, że dzięki tym zaskakującym wydarzeniom przestał płakać. A może po prostu sztuczny deszcz z sufitu mieszał się teraz z jego łzami?
– Elanie – usłyszał nagle przyjazny głos.
Kiedy spojrzał w dół, zorientował się, że to ta ładna pani do niego przyszła. Kiedy wszystkie psy dookoła były zajęte panikowaniem i gorącymi rozmowami na temat tego, kto włączył zraszacze, Reverie klęknęła przy chłopcu, spoglądając mu prosto w oczy.
– Wiem, że masz tylko sześć lat i że to zdecydowanie zbyt mało, aby kazać ci podjąć decyzje. Musisz się jednak już teraz nauczyć, że każdy z nas ma wybór. Nawet ty. Słuchaj mnie uważnie, bo zadam ci to pytanie tylko raz. – Dziewczyna zrobiła poważną minę. – Chcesz tutaj zostać i czekać, aż zabiorą cię do więzienia dla ludzi z mocami, gdzie spędzisz resztę swojego życia, czy może chcesz stąd uciec razem ze mną?
Elan otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć na to pytanie, ostatecznie nie wymówił jednak żadnego słowa. Po prostu objął dłońmi szyję dziewczyny, dając jej do zrozumienia, że nie chce tu dłużej zostawać.
Reverie uśmiechnęła się delikatnie, klepiąc chłopca po plecach. Potem go od siebie ostrożnie oderwała, schowała niebieską teczkę do plecaka i już po chwili chwyciła za małą, wychudzoną dłoń Elana, ciągnąc go przez sam środek ogromnego posterunku. Chłopiec był pewien, że ich zobaczą, ale kiedy oglądnął się na psy, zauważył, że wszyscy stoją w bezruchu, zupełnie jakby ktoś zatrzymał czas. To przecież nie było możliwe! Tak potrafiły tylko postacie z bajek, prawda?
Oboje zbiegli po schodach. Szybko znaleźli się na dworze, gdzie czekało już odpalone auto, zupełnie jakby ktoś specjalnie tutaj podjechał, żeby ich stąd wydostać. Za kierownicą jednak nikt nie siedział. Samochód był pusty.
Chłopiec wdrapał się na tylne siedzenie, przez cały czas uważnie obserwując Reverie. Dziewczyna zapięła mu pasy, pogłaskała go troskliwie po głowie, a potem pobiegła do drzwi od strony kierowcy, wskoczyła na fotel, dodała gazu i ruszyła przez parking jak prawdziwy rajdowiec, wkrótce wyjeżdżając na ulicę. Dopiero po kilku minutach spojrzała w lusterko, szeroko się uśmiechając.
– Wiem, że nic z tego nie rozumiesz, dlatego powiem to w skrócie. Jestem PonadPrzeciętna, tak samo jak i ty, Elanie. I nie, to wcale nie oznacza, że jesteśmy źli. To świat jest zły, bo chce zamykać w więzieniu osoby, które wcale nikogo nie prosiły o zdobycie mocy. Wszyscy myślą, że to konieczność, bo przecież jesteśmy niebezpieczni… Niebezpieczni są raczej ci, którzy sprawili, że omal nie umarliśmy i właśnie w ten sposób zyskaliśmy nasze dziwne zdolności… – Reverie przybrała bojową minę, jednak już po chwili głośno westchnęła, spoglądając na ulicę. – Myślę, że złączyło nas przeznaczenie. Przyjechałam tutaj po teczkę z papierami, a okazało się, że znalazłam ciebie. Będzie z nas fajna drużyna. Potrzebujemy jeszcze tylko jednej osoby. Właśnie po nią jedziemy. Jeśli jesteś głodny, w torbie na siedzeniu masz kanapki, które kupiłam po drodze. Powinieneś zdążyć je pochłonąć, zanim będziemy na miejscu.
Chłopiec spojrzał na zapakowane jedzenie. Znowu poczuł, że burczy mu w brzuchu, tym razem jednak w przyjemny sposób. I chociaż kompletnie niczego nie rozumiał, cieszył się, że w ciągu kilku minut jego życie tak gwałtownie się zmieniło. Nie dość, że miał kanapki, to jeszcze miał osobę, która się do niego uśmiechała. Może marzenia się jednak spełniają, a życie jest dokładnie takie, jak mówiła pani Rey? Ciepłe, jak podgrzewany fotel, na którym teraz siedział, i miłe, jak dziewczyna, którą właśnie poznał. Do szczęścia póki co więcej nie potrzebował.

3 komentarze:

  1. Hej :)
    Nie mogłam uciec od przyjemności obcowania z PonadPrzeciętnymi, dlatego donoszę, iż przeczytałam i lubię to uniwersum jeszcze bardziej!
    O Dios. Sama bym chętnie weszła do akcji i zaopiekowała się małym Elanem. Przecież ten chłopiec prawie że nie poznał ciepłych uczuć, jakie człowiek może okazać drugiemu człowiekowi. Gdyby nie pani Rey, to by nie wiedział, że można z kimś siedzieć przy herbacie i cieście i że to jest przyjemne! Och, otoczyłabym go chętnie opieką.
    Verie jest i ma niezłe badane, by wyciągać z innych informacje. Tylko mam problem, by sobie powyższy tekst jakoś umiejscowić na osi czasu całego uniwersum. Bo dziewczyna już wie, że ma moc, jej mama - jak wynika z treści - jeszcze żyje, a Reverie bierze dziecko pod opiekę. Mogłabyś mi pomóc to umiejscowić? Będę wdzięczna.
    Lubię to, iż wszystko jest tu wyjaśnione, co tyczy się chłopca, ale nie jakoś sucho, a podczas rozmowy, bo to daje taki rzeczywisty wyraz. I aż jestem ciekaw, skoro Elan ma taką moc, jakie jeszcze mogą mieć inni Ponadprzeciętni. Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okej, rozumiem, że to mogło być niezrozumiałe, więc już pomagam umiejscowić :D. W końcu człowiek się sam pewnych rzeczh nie domyśli. Z drugiej strony to całkiem dobry pomysł, żeby to jednak uwzględnić w kolejnej części, więc dzięki za uwagę!
      Więc... ta historia to na pewno ciąg dalszy, bo sama zauważyłaś, że Reverie ma już moc. Poszła na posterunek kolejnego dnia, żeby zabrać stamtąd potrzebne papiery. Nikt jeszcze nie wie, że zabito jej rodzinę, bo tego nawet nie zgłosiła. Zapewne w jakiś sposób powiadomiła pracodawcę matki, że jest chora, więc tak, okłamała go (ew. sama podszywała się pod własną matkę telefonicznie). Chciała sobie w ten sposób dać alibi, kiedy przyjdzie po te papiery, o. W końcu powiedziała, że przyszła po papiery dla chorej matki, a tak naprawdę zabiera je dla siebie.
      Dziękuję za komentarz i cieszę się, że uniwersum przypadło do gustu c:

      Usuń
  2. Wystarczył pierwszy akapit, aby wiedzieć, że ten tekst – jak zwykle, zresztą – trafi w moje gusta. Dzieciak, którego uczono, że policja to ci, których trzeba się bać, bo go zabiorą? Cóż, znam wiele takich rodziców, co to wmawiają swoim bombelkom, że jak będą niegrzeczne, to przyjedzie pan policjant i je zabierze. Jeszcze inne krzyczą radośnie „jebać psy!”, bo to takie fajne, jak się inni śmieją, ale kiedy tylko podjeżdża radiowóz, to uciekają, gdzie pieprz rośnie. No ale to miało być o tekście, więc już do niego powracam.
    Ja. Cię. Chrzanię. Typowo patologiczna rodzinka, dla której ważniejsze było uchlanie się, niżeli zadbanie o dziecko. Naprawdę nie wiem, po co tacy ludzie się rozmnażają. Potrzebują darmowej siły roboczej? Jeszcze ta jego walka o jedzenie, gdzie musiał kitrać ser, bo inaczej dalej by się żywił jednym i tym samym (Bienio, jakby już tego nie robił…). Dobrze, że chociaż ta sąsiadka o niego dbała, lecz – przypuszczam – że skoro jest cicho, nikt się nie awanturuje, a na kwadrat wjechała policja i do niego mówi, to coś się tam dzieje…
    O kurwa. Dzieciak za… za… za… agh, nie przechodzi mi to przez gardło (i palce, hue)! PonadPrzeciętne dziecko, które nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co właśnie uczynił, gdzie już się go traktuje jak kryminalistę. To przykre. Teraz ciekawi mnie, jak do tego doszło. Co sprawiło, że nagle moce się wybudziły i spowodowały tak rozległe zniszczenia. :O
    Boże… Nawet nie wyobrażam sobie, co musiał czuć ten chłopiec, kiedy próbował znaleźć kogoś, kto mógłby mu pomóc, a nic mu z tego nie wychodziło. Wiedział, że to z jego winy tak się stało, ale nie mógł zrozumieć, jakim cudem się do tego przyczynił. Przecież w jednej chwili walczył o oddech, kiedy szanowny tatuś postanowił rozwiązać problem raz na zawsze, a później ten „spał” na podłodze. Nie ma co się dziwić, że lubisz czytać psychodeliczne powieści – one dostarczają ci inspiracji na podobne historie, które mrożą krew w żyłach i sprawiają, że człowiek będzie bał się zamknąć powieki, by sobie tego nie wyobrażać!
    Reverie. Jedyna iskierka nadziei w tym okrutnym świecie, gdzie – zamiast spróbować zrozumieć PonadPrzeciętnych i odkryć możliwość nauczenia ich kontroli – wolą takich zamykać w więzieniach. Choć postąpiła lekkomyślnie, bo prędzej czy później ktoś się skapnie, że porwała chłopca, jednak tylko ona ofiarowała mu ciepło, jakiego było mu trzeba. Kto wie, może właśnie ona pokaże mu też prawdziwe życie? Zapewne tymczasowo będzie to uniemożliwione (z wiadomych względów), ale prędzej czy później burza minie, a nad ich głowami zawiśnie słońce. Zanim jednak to nastąpi, zagwarantujesz im multum wrażeń, nieprawdaż?
    To opowiadanie wyraźnie udowadnia, że w twoim przypadku pisanie nie jest jedynie durnym klepaniem po klawiaturze – przelewasz na wirtualną kartkę wszystko to, co w tobie żyje i to się ewidentnie czuje. Czytając to ma się wrażenie, że siedzi się tuż obok bohaterów i widzi ich poczynania z bliska. Niewielu tak umie oddziaływać, ale Tobie to wychodzi. Chylę czoła i czekam z utęsknieniem na ciąg dalszy, a już jutro nadrobię poprzednią część, by nic mi nie umknęło. <3
    Wybacz za brak maślanego wjazdu i tak dalej, ale niekiedy trzeba podejść zupełnie na poważnie. :D

    OdpowiedzUsuń