ARSENAŁ

niedziela, 22 marca 2020

[54] On a beautiful day ~ Miachar


            Nie planowałam tego tekstu – dziewczyny potwierdzą, że dawno nie dostały ode mnie dwóch maili z pracami. Nie planowałam w ogóle brać się za temat, ale trochę dłuższy spacer (z zachowaniem wszelkiej ostrożności) i inspiracja dramą, przy której korekcie właśnie pracuję (tak, CinCin, jest crush, możesz się teraz śmiać), zaowocowały tym tekstem.


________________________________________

            Nie powinnam przychodzić, ale o wiele prościej podejść pod drzwi, gdzie wiem, że zostanę przyjęta bez ani jednego zbędnego słowa. Trochę mnie kosztuje zebranie się na odwagę, by zapukać, ale po trzech minutach jestem w stanie to zrobić. Nie wiem, czy obserwujesz mnie przez ten czas, ale wiem, że to możliwe. W końcu nie robię tego po raz pierwszy, zapewne też nie będzie to ostatni raz.
            Pukanie odbija się wewnątrz echem, pewnie dociera do tych woluminów, które wystawiłeś na widok na komodzie, bo mają tak ładne okładki, że szkoda by było nie dać im pozować niczym modelki przed aparatem fotografa. Mam nadzieję, że wśród nich jest nadal ta jedna, od której nie potrafisz się uwolnić i przez którą tak często wzdychasz, wymawiając przy tym to jedno imię jak zaklęcie. Alice.
            Słyszę także twoje kroki, to szuranie kapci jest takie znajome i sam ten dźwięk wywołuje u mnie uśmiech, którego akurat dzisiaj trochę mi zabrakło. Czekam i nie pukam ponownie, bo już wiem, że za chwilę zobaczę twoją twarz wraz z błyskiem, jaki chowasz w swoich oczach, od kiedy tylko nasze drogi przecięły się przed laty.
            Otwierasz drzwi do domu, nie szukając mnie wzrokiem, jakbyś naprawdę spodziewał się, że do ciebie zajrzę. Jestem gotowa na przyjęcie każdego słowa, jakie do mnie wypowiesz, nawet żart, który winien mi dopiec, zostanie przeze mnie odebrany jako coś miłego, bo potrzebuję tego, by ktoś chciał mnie rozśmieszyć lub rozdrażnić nawet krótkim wyrazem, by wywołał u mnie uczucie.
            Patrzysz na mnie w ten swój sposób, kiedy to mrużysz delikatnie oczy, przykrywając je wachlarzem ciemnych rzęs, których mogę wciąż zazdrościć i wpatrywać się w nie niczym w wahadełko. Mogę się szykować na każde znane na świecie powitanie, choć serce podpowiada mi, że nie uraczysz mnie niczym nowym, za bardzo lubiąc to, co stare i dawno sprawdzone.
            – Znowu jakieś wymówki? – pytasz na powitanie, choć odpowiedź nie stanowi dla ciebie problemu, za dobrze mnie przecież znasz. Nigdy nie mówisz o tym jako o dylematach czy problemach. Zawsze nazywasz to wymówkami, choć jeszcze nie wiesz, o co chodzi. I zazwyczaj masz rację – jeśli z czymś przychodzę, to z wymówkami. A twoim zadaniem jest pomóc w pozbyciu się ich na dobre.
            – Cześć. – Skrywam za tym słowem tęsknotę, bo przecież trochę czasu się nie widzieliśmy, zajęci byciem dorosłymi i jakże odpowiedzialnymi ludźmi, którzy przyjmują wszelkie obowiązki na klatę i ani myślą poddawać się zbyt wcześnie. Choć oboje wiemy, że tobie przychodzi to zdecydowanie łatwiej, bo też twoje podejście do życia jest odrobinę inne niż moje.
            – Mam problem – wyznaję, co ani trochę nie może cię zaskoczyć.  Wiem, przywykłeś do traktowania cię niczym wyroczni, ale wciąż nie widzę po tobie, by ta funkcja cię nudziła.
            – Poczekaj, zrobię kawę – odpowiadasz utartym schematem  i uśmiechasz się delikatnie, wracając do środka po granat dla mnie i morską zieleń dla siebie.
            Kiwam na to głową i zbliżam się do ławki, którą ustawiłeś blisko drzwi do domu, bo przecież uwielbiasz obcować z naturą o różnej porze i stąd ta potrzeba posiadania miejsca, które ci to umożliwi. Przysiadam na jednym końcu i wystawiam się do słońca, a ul myśli w mojej głowie nie próżnuje, brzęcząc między uszami i przyprawiając mnie o nieznośny ból.
            Wychodzisz do mnie nie tylko z kubkami, na tacy spoczywa bowiem także talerzyk chroniący przed upadkiem te owsiane cuda, które od zawsze lubiłam piec w każdej udostępnionej mi kuchni. Uśmiecham się na ten widok i przysuwam do ławki ten niewielki stolik, jaki przed laty zbiłeś z pozostałości po starej szafy, która nie zaprowadziła nas do Narnii, choć tak bardzo na to liczyliśmy.
            – Proszę. – Podajesz mi naczynie, które zostało mi przypisane, choć nigdy głośno o tym nie powiedzieliśmy; jasne było, że granatowe niebo z licznymi gwiazdami będzie należeć do mnie, bo to ja odlatywałam ku górze za każdym razem, kiedy znajdowałam nowe marzenie. Ciebie trzyma się twardość, ale i porywający nurt, który można dostrzec z wielu punktów na całym globie.
            – Dziękuję. – Upijam łyk doprawiony odrobinę cynamonu i imbiru, który rozgrzewa mnie bardziej od promieni i sprawia, że czuję się nieznacznie lepiej.
           – Nie ma za co. – Trzymasz kubek w obu dłoniach, a twój wzrok skutecznie omija inne naczynie z pysznością, której nie chwycisz, póki ja tego nie zrobię. – Co się stało tym razem? – pytasz wprost, nie bawiąc się w jakiś półśrodek, który miałby powoli zmusić mnie do wynurzeń  i rozmowy o tym, co spędza mi sen z powiek kolejny raz.
            – Dostałam propozycję – wyjaśniam. – Nowy przydział obowiązków, ale lepsza płaca i kontakt z jeszcze większą ilością ludzi.
            – Czyli to, co lubisz.
            Powiedzenie tego przychodzi ci z łatwością, o którą u mnie jest o wiele trudniej, bo naprawdę nie wiem, czy podołam.
            – Nie jestem pewna. Bo widzisz, tym razem to nie chodzi o jakieś pięć osób, a bliżej osiemnastu. I to wyłącznie w obcym języku.
            Uśmiechasz się nadal, jakby to, co mówię, nie robiło na tobie absolutnie żadnego wrażenia.
            – I co w związku z tym? – dopytujesz. – W czym tkwi problem, hm?
            Albo to moje wrażenie, albo specjalnie odzywasz się tym tonem, by wywołać we mnie emocje, bo dopiero gdy coś czuję, otwieram się na tyle, byś mógł stwierdzić, iż mi pomożesz.
            – To dla mnie za wiele, nie opuszczę strefy komfortu aż tak, nie przeskoczę swojej osobowości, by to się udało.
            Patrzysz na mnie uważnie, nadal ogrzewając dłonie ciepłem napoju, który połączył nas, gdy przestała robić to ta wspaniała oranżada w proszku, która kosztowała nas grosze. Twoje spojrzenie błądzi po mojej twarzy i skupia mnie na tobie zamiast na słońcu i wiośnie, która chce, by wyciągnąć do niej ręce i chwycić ją mocno, tak jak ukochany koc dający bezpieczeństwo.
            – Zacinasz się niczym zdarta płyta, moja droga.
            Ta wyższość powinna mnie otrzeźwić, ale za bardzo przywykłam do niektórych metod, więc musisz wysilić się bardziej.
            – To samo było, kiedy kazano ci nauczyć się grać na gitarze w przeciągu miesiąca, by klasa wystawiła zespół do szkolnego konkursu, co zrobiłaś, stając na wysokości zadania.
            – To nie było takie trudne – bronię się, nie gotowa na atak w odwecie.
            – A co z planowaniem wyjazdu w dziewiątej klasie, kiedy to raz jedyny zgodziłaś się na bycie sekretarzem szkolnego samorządu i zabawką w rękach ówczesnej władzy tego gimnazjalnego więzienia?
            Wiem, co będziesz teraz robił, bo to nie pierwszy raz, ale jakoś nie myślę, by cię powstrzymać, bo może znowu ci się powiedzie
            – Miałam wsparcie innych uczniów, dlatego się udało. – Nie przyjmuję możliwości, iż była to tylko i wyłącznie moja zasługa.
            – A co z pierwszą pracą? Przymusową nauką hiszpańskiego?
            Twoje spojrzenie świdruje mnie tak, jakby chciało wypalić na wylot dziurę nie tylko w moim ciele, ale dotrzeć też do środka mojej duszy.  
            – A co z rehabilitacją twojego taty?
            Patrzę na ciebie, wiedząc, dlaczego wyciągasz to wszystko na wierzch, ale nie rozumiejąc, co takiego większego ma się za tym kryć. Odwzajemniasz spojrzenie, jego siła innych by zawstydzała, ale ja umiem sobie z nim poradzić, niepodatna na niektóre uroki świata.
            – Co masz przez to wszystko na myśli?
            – Stukam cię w głupi łeb, byś coś zauważyła.
            Nie obrażę się za słowa, które inni odebraliby jako obrazę,  bo wyczuwam, dlaczego nadajesz im taki, a nie inny wydźwięk.
            – Co twoim zdaniem powinnam zauważyć?
            – Przeszkody, które do tej pory przeskoczyłaś, choć tyle razy nie było łatwo, a i tyczka, na której się wspierałaś, tyle razy złamała się w pół.
            Sportowa analogia wywołuje u mnie nagły pomruk śmiechu.
            – Tyczka? Skok? Przecież wiesz, że nigdy bym się na to nie odważyła.
            – Fizycznie nie, to prawda, ale mentalnie? Może o tym nie wiesz, ale już wielokrotnie zdobywałaś mistrzostwa w tej dyscyplinie, tylko nie pozwoliłaś sobie to zobaczyć i chyba nadal nie pozwalasz.
            Czyli to ja jestem motorem napędowym swoich działań, sukcesów i porażek? Chyba to chcesz mi przekazać wraz z zapachem ukochanych przypraw.
            – A jeśli tym razem mi się nie uda? – Wciąż serwuję wymówki i lęki. – Jeśli coś się wydarzy, z czym się zderzę raz i drugi, i kolejny, i będę tak bić, a żadnego efektu to nie przyniesie? Jeśli nie zdołam rozbić każdego muru, jaki napotkam, co wtedy ze mną będzie? Jak będę musiała o sobie myśleć?
            – Tak, jak ja o tobie myślę. Jak o wojowniczce. Najlepszej, jaka się narodziła na tej ziemi, najlepszej, jaką ta ziemia chciała mieć.
            Żyjemy oboje w dwóch miastach, większym i mniejszym, a ja nie potrafię powiedzieć, do którego z nich należę bardziej. Bo nie wierzę, bym nigdzie nie należała, proszę, byś mi to jeszcze raz powiedział tak, bym i tu nie miała złudzeń.
            Śmiejesz się, by po tym wyciągnąć dłoń, odsunąć znad czoła nie należące do ciebie kosmyki, i rzucasz epitetami, jakbyś serwował menu z ukochanej knajpki.
            – Silna. Empatyczna. Bystra. Kreatywna. Dobra. Dyplomatyczna. Szczera.  Uprzejma. Miła. Nachmurzona. Lękliwa. Mądra. Inteligentna. Piekielnie zdolna. Utalentowana. Pomocna. Kochana. A to nie wszystkie słowa, jakie przypisałbym do twojej laleczki voodoo.
            Teraz to ja się śmieję, a wraz z tym przychodzi rozluźnienie. Kofeina krąży wraz z krwią, dociera coraz dalej i rozjaśnia każdą z kończyn, które czują się zdolne do czegoś wielkiego. Może nie jestem w stanie przenieść żadnej góry, ale mam w sobie dość siły, by wejść choć na jedną z nich. By dotrzeć na szczyt i z niego pomachać każdemu, kto tylko zechce mnie dostrzec.
            Widzisz zmianę na mojej twarzy, wiesz, że zwyciężyłeś kolejny raz, dlatego pozwalasz sobie na wyraz triumfu.
            – Zobaczysz – mówisz, a ja zapatruję się w liść namalowany tuszem blisko mojej dłoni, który zejdzie przed wieczorem – nadejdzie piękny dzień, kiedy nie będziesz miała żadnych
wymówek czy wątpliwości, a sama będziesz wiedzieć, co powinnaś zrobić, bo te dotychczasowe doświadczenia takie odcisną na tobie piętno, że będziesz znała siebie lepiej niż ja.
            Uśmiecham się do ciebie, bo twoje słowa naprawdę mnie pokrzepiają i ani trochę nie brzmią jak tanie kłamstwo, którym można by zatkać na dobre usta tym, którzy ani trochę nie walczą o swoje zdanie.
            Możesz mieć rację w takim samym stopniu, jak i jej nie mieć, ale o wiele za wcześnie, by to stwierdzić, gdy przyszłość jeszcze nie nadeszła, a czas musi upłynąć, bym dostrzegła, co w tej chwili masz na myśli.
            – Ufam ci – mówię, na co wybuchasz śmiechem i zbliżasz swój kubek, by stuknąć się razem z moim i wypić łyk czerni pozbawionej wszystkiego poza naturalną goryczą, w której się chronisz, nie bacząc na słońce czy śnieg, pławiąc się w niej w deszczu, jak i podczas tęczy. Razem z tobą wpatruję się w niebo nad naszymi głowami, które jeszcze nie spadło, choć ludzkość robi wszystko, by i to się wydarzyło.
            Pięknego dnia zasiądę tu z tobą, by znowu porozmawiać przy kubkach z kawą, gdy w mojej głowie nie będzie żadnych wątpliwości, gdy będę ukształtowana nie tylko przez twoje słowa, ale i moje własne decyzje. Tego pięknego dnia będę w stanie podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, i uczynię to z uśmiechem na ustach, przynosząc ci owsiane ciastka własnego wyrobu, które będziemy spożywać na tej samej ławce.
            Pięknego dnia wszystko będzie jasne nie tylko w promieniach słońca,  ale i w mojej duszy, gdzie wymówkom będzie wstęp wzbroniony. I tego pięknego dnia znowu opowiesz mi o Alice, zaprowadzisz do  bram labiryntu, w którym pozostawiłeś swoje serce, a który dla mnie pozostanie zamknięty, dopóki nie wyprę się własnego strachu i demonów, które nie pozwalały mi widzieć tego, kim prawdziwie jestem.

            W piękny dzień

______________________________________________
            Jeśli kogoś tekst zainteresował i chciałby poznać serial, który był dla niego inspiracją, zapraszam tutaj → https://www.dramaqueen.pl/drama/koreanska/ill-find-you-on-a-beautiful-day/



3 komentarze:

  1. Jakże pozytywny ten tekst, podnoszący na duchu i sposób w jaki go napisałaś , no po prostu się rozpływam 😍 bardzo mi się podobał, najpierw jak dziewczyna nieśmiało zbiera się żeby zapukać do drzwi i jak bardzo wątpię w sobie możliwości i jej przyjaciel który pozuje jej jaka wystąpiła jest osobą. A może tylko przypomina bo ona w głębi wie że sobie że wszystkim poradzi, a strach ma tylko wielkie oczy. Bardzo mi się podobał ten fragment

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham blogera. Dzień bez deletu to dzień stracony.
    Tekst bardzo lekki i subtelny, ale miałam z nim osobiście mały problem. Jest mnóstwo zdań, które mnie zachwycają, ale zdarza się, że następne idą w stronę zbyt dla mnie patetyczną. Osobiście nie przepadam za patosem, stąd jego ilość dla mnie tutaj jest trochę za duża. To oczywiście subiektywne wrażenie. Poza tym przez fantastycznie zastosowany czas teraźniejszy i narracje 1 osobowa podejrzewam, że to nie tyle tekst jest podniosły, co raczej taka jest osobowość głównej bohaterki.
    W tekście bardziej utożsamiam się z bohaterem niż bohaterka (brak imion jest wyzwaniem przy komentowani xd) i zastanawiam się, jak on to robi, że nie męczy go ciągle przypominanie swojej przyjaciółce (?) jaka jest i przez co przeszła, po to by udowodnić jej, że ma podstawy uważać, iż znów da radę. Przy wymyślaniu epitetów pełen podziw dla niego! Cierpliwość i łagodność godna pozazdroszczenia. Aż chce się być lepszym człowiekiem, na wzór tego pana!
    Ciekawi mnie, czy urodzi się więcej z tymi bohaterami, czy poznamy ich imiona, czy ten piękny dzień nadejdzie.
    A serial wydaje się interesujący. Chciałabym zerknąć, oby czas pozwolił.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam szczerze, że z początku ciężko mi się to czytało. Przyzwyczajona do zupełnie innej narracji, nie umiałam się tutaj odnaleźć, ale z każdym kolejnym słowem robiło się coraz lepiej. Nie powiem, niekiedy dalej błądziłam, szukając zaczepienia, jednak i tak było już lepiej. Zaczynałam się wczuwać w obecną sytuację i pojmować, o co tak właściwie chodzi.
    Dziewczyna zdaje się mieć niemały problem z wyjściem ze swojej strefy komfortu, co się wyraźnie odczuwa. Jej niepewność w dalszym postępowaniu, poszukiwaniu wymówek, które by sprawiły, że zostałaby przy obecnym życiu, a nowe możliwości odrzuciłaby za siebie, nawet na nie nie patrząc. Dopiero podczas rozmowy z nim zaczyna dostrzegać coś, co dotąd leżało na dnie umysłu, zakopane pod wątpliwościami, i chętnie się temu przygląda. Ale tutaj też widać, że tak właściwie nie chodzi o samo wysłuchanie czegoś, co już wie, ale pragnie raz jeszcze usłyszeć (to tak, jak z ukochaną muzyką – uzależniasz się od melodii, a słowa przychodzą do ciebie w najmniej spodziewanym momencie i musisz zanucić, bo inaczej zaczynasz wariować). Uzależniasz się od osoby, która raz za razem odtwarza z tobą dobrze znany rytm spotkań, dzieląc złotymi myślami. To przede wszystkim uzależnienie.
    Pomimo drobnych potknięć, jakie napotkałam w trakcie czytania, uznaję to opowiadanie za przyjemne w odbiorze. Uśmiechnęłam się przy nim parokrotnie, jednakże nie wiem, czy kiedykolwiek zapoznam się z tym, co cię zainspirowało. Wiesz – nie moja bajka.

    OdpowiedzUsuń