ARSENAŁ

niedziela, 15 marca 2020

[53] Niepowstrzymani: Czas nie będzie czekał ~SadisticWriter

No i stało się. Powstała nieprzewidziana seria. Tak, jest takim małym fanfikiem, ale nie trzeba wiedzy z serii książek Victorii Schwab, żeby je czytać. Najważniejsze rzeczy pewnie zostaną wyjaśnione.
Był Fiery [klik], to czas na kolejną osobę. Historia nie wymaga znajomości poprzedniej części.
P.S. Pisałam to szybko, czasami bez zastanowienia, więc nie jest to tak dopracowany tekst, jakbym tego chciała. To samo pod względem korekty. Praktycznie jej nie było.

***
Wszystko w życiu Reverie Valley było uzależnione od czasu. Budziła się równo o piątej rano, biegała po parku trzydzieści dwie minuty, szykowała się na zajęcia w college’u dwadzieścia minut, jadła śniadanie i przeglądała najnowsze wiadomości ze świata dokładnie piętnaście minut. Poza domem przebywała z reguły od trzech do pięciu godzin, spożytkowując ten czas na naukę w placówce szkoły wyższej i trywialne rozmowy z innymi studentami. W poniedziałki o godzinie osiemnastej miała zajęcia z baletu. We wtorki o szesnastej uczęszczała na kurs języka francuskiego. W środę o siedemnastej chodziła na siłownię. W czwartek pomagała w pobliskim ośrodku dla bezdomnych, a w piątek jadła kolację ze swoją rodziną, wgapiając się w zegar i czekając, aż nadejdzie godzina dwudziesta. Dzisiaj właśnie był ten dzień.
Reverie nacisnęła widelcem na brukselkę, która wyskoczyła z talerza, lądując gdzieś na środku stołu. Matka siedząca po drugiej stronie stołu spojrzała na nią karcąco.
– Dlaczego znowu bawisz się jedzeniem? – spytała z ciężkim westchnięciem. – Jedz. Musisz mieć dużo sił. Masz w ciągu dnia tyle aktywności, że nie może ci ich zabraknąć, rozumiesz? Spożywanie odpowiednich wartości odżywczych to…
– Tak, wiem, mamo – odpowiedziała znudzona dziewczyna, z trudem powstrzymując się od teatralnego przewrócenia oczami, co zapewne zostałoby uznane za brak wychowania. Młodszy brat, który siedział naprzeciw niej, wykorzystał moment nieuwagi siostry – rzucił ją ziemniakiem i diabelsko zachichotał. Oczywiście tego już ich matka nie zauważyła. Zazwyczaj skupiała się wyłącznie na córce. Oczko w jej głowie, niezniszczalna maszyna dążąca w każdej kategorii do zwycięstwa, ułożona, grzeczna i reprezentatywna. Brat taki nie był. Brat był tylko głupim dzieciakiem o najprostszych potrzebach – grał w piłkę, jadł tony naleśników, a w weekendy spał do południa. Odziedziczył charakter po ojcu, co matce w żaden sposób się nie podobało. Ale córka? Córka była jak ona. Szkoda tylko, że nie zamierzała objąć takiej samej ścieżki kariery. Reverie zdecydowanie nie wyobrażała sobie siebie jako pani detektyw od psychopatów z dziwnymi mocami, zwanych PonadPrzeciętnymi, choć musiała przyznać, że lubiła o nich słuchać podczas piątkowych kolacji. Oczywiście nigdy nie powiedziałaby tego na głos. Temat rozpoczynał zawsze jej brat, Dan.
– Mamo, złapałaś ostatnio jakichś złych palantów? – spytał ośmiolatek, szczerząc zęby, w których brakowało jedynki.
– Dan! – oburzyła się matka. – Nie wolno używać takiego słownictwa! Szczególnie nie przy stole! I nie przy rodzinie!
– To stół jest takim kościołem, tak? Bo ostatnio mówiłaś, że w kościele też nie można tak mówić o gościach, którzy wpychają się nam do ławki, nawet jeśli są ostatnimi bucami pod słońcem. Tak to chyba brzmiało.
Matka spojrzała w sufit, starając się nie wybuchnąć gniewem. Czasami przychodziło jej to z trudem. Zdecydowanie była za stara na wychowywanie jeszcze jednego nicponia. Cieszyła się, że przynajmniej córka wyrosła na porządną osobę.
– Verie, wyjaśnisz mu to? – zapytała spokojnie, spoglądając z cierpliwym uśmiechem na dziewczynę.
– Słuchaj no, mały – zaczęła siostra, opierając podbródek na dłoni. Na jej twarzy nie można było dostrzec jakichkolwiek uczuć. Wyglądała po prostu na zmęczoną, a przy okazji znudzoną. – Kościół czy stół, nie ma absolutnie żadnej różnicy. Brzydkie wyrażanie się jest oznaką braku kultury, a my uchodzimy za bardzo kulturalną rodzinę – wyjaśniła, przypominając sobie formułkę, którą już kilka razy uraczyła ją we wczesnym dzieciństwie matka. Ona też się kiedyś buntowała, ale szybko została naprostowana. Dan miał zdecydowanie lepsze dzieciństwo. Czasami mu tego zazdrościła.
– Dobrze. – Chłopiec przewrócił oczami, a potem spojrzał z uśmiechem na mamę. – To co, udało ci się kogoś dopaść? Jakiegoś niegrzecznego pana, który ma odjazdowe moce?
Reverie spróbowała ukryć uśmieszek za dłonią. 
– Tak, Dan. Udało mi się kogoś złapać. – Kobieta uśmiechnęła się z dumą i przekroiła kawałek polędwicy, wkładając go z powabem do ust. Odezwała się ponownie, dopiero kiedy przełknęła strawę. – Już od tygodnia w więzieniu siedzi pewien zły mężczyzna, którego nazywano Fiery.
– O, a czemu się tak nazywał? – spytał podekscytowany chłopiec, pochylając się ku matce ze świecącymi oczami. – Lubił ogień?
– Zawsze kiedy odchodził z miejsca, gdzie miał wypełnić zlecenie, podpalał budynek i patrzył, jak płonie, aż do momentu, kiedy nie pojawiła się policja. Do tej pory nikomu nie udało się go złapać, ale chyba był już zmęczony uciekaniem i dobrowolnie się nam oddał. – Samantha Valley posłała synowi dumny uśmiech. Chłopiec wesoło zaklaskał. – Zapatrzył się w ogień i uniósł dłonie na znak poddania, o tak. – Kobieta uniosła ręce.
Reverie złapała się na tym, że nie patrzy już na zegar, tylko na matkę. Opowieść o niejakim Fierym nieco ją zaciekawiła. W zasadzie to ciekawili ją wszyscy ludzie z mocami, o których opowiadała im rodzicielka. Sama czasami marzyła o posiadaniu nadprzyrodzonych zdolności. Może gdyby je miała, mogłaby uciec z domu i wreszcie zacząć robić to, na co ma ochotę...
– Aktualnie placówka zbierająca PonadPrzeciętnych jest przepełniona, dlatego musieliśmy go zamknąć w więzieniu – wyjaśniła na spokojnie matka, krojąc kawałek brokułu. 
Jej córka wybałuszyła oczy.
– Przecież stanowe więzienie nie jest przystosowane do trzymania w nim ludzi z mocami – zauważyła. – To się może źle skończyć, mamo.
– Rzeczywiście, ale to tylko kwestia czasu, zanim go stamtąd zabiorą.
– Ale przecież to głup…
– Jaką on ma moc, mamo? – wciął się jej w słowo Dan. Siostra posłała mu groźne spojrzenie, ale nie zwracał na nią uwagi. Ciekawiło go teraz coś innego.
– Potrafi siłą umysłu sprawić, że ludzie wybuchają od środka.
– Łał! – Mały Dan wyskoczył w górę, wywracając przy okazji krzesło. Reverie domyśliła się już, że zjadł dzisiaj zdecydowanie zbyt dużo cukru. Może to dlatego dzisiejsze śniadanie wydłużyło się jej o dwie minuty, bo musiała znaleźć coś innego niż miodowe Cheeriosy. – I widziałaś, jak tacy ludzie wybuchają?!
– Dan, usiądź – skarciła go Samantha. Dopiero kiedy uczynił jej prośbę, kontynuowała wypowiedź: – Tak, widziałam. Nie jest to niestety przyjemny widok, więc nie masz się czym emocjonować. Śmierć nigdy nie jest niczym dobrym, synku, szczególnie jeżeli nadchodzi niespodziewanie.
– A jak tacy ludzie wybuchają, to odpadają im głowy i sika z nich fontanna krwi?!
– Jezus Maria, Dan! Skąd te wizje?! Zabroniłam ci grać w te twoje strzelanki!
– To jego wyobraźnia, mamo – wyjaśniła spokojnie Reverie, siląc się na delikatny uśmiech.
– Szkoda, że nie można jej w żaden sposób wyłączyć… Doprawdy, czasem się zastanawiam, czy go przypadkiem nie podmienili w szpitalu. Z tobą nie było takich problemów. – Samantha posłała córce znaczące spojrzenie.
Dan już ich nie słuchał. Właśnie zaczął biegać po jadalni, udając, że zabija swoją nową krwawą mocą niewidzialnych ludzi. Po drodze zwalił wazon z kwiatami, piloty od telewizora i stos gazet. Pani detektyw nie miała sił, aby na niego krzyczeć. Postanowiła, że wyjątkowo to zignoruje.
Reverie spojrzała na zegar, z ulgą zdając sobie sprawę z tego, iż właśnie dobiła godzina dwudziesta. Wytrzymywała na rodzinnej kolacji tylko pół godziny i ani minuty więcej. To dobra pora, aby uciec do swojego pokoju, założyć słuchawki na uszy i poczytać jakąś głupią książkę będącą romansem – zazwyczaj matka nie pozwalała jej czytać takich głupot, ale w piątek była już tak zmęczona pracą i domem, że zapominała o sprawowaniu kontroli nad rodziną. Kiedy kładła Dana do łóżka, krzyczała do córki głośne „dobranoc” i z butelką wina szła do sypialni.
– Dziękuję za jedzenie. Teraz muszę iść się pouczyć – powiedziała oschle Reverie, wstając od stołu. 
Matka tylko kiwnęła głową i machnęła obojętnie dłonią, zapatrując się na chłopca, który właśnie okrążył dwa razy stół. Za trzecim razem złapała go w końcu za łokieć. Reverie nie chciała już brać w tym przedstawieniu udziału. Pobiegła schodami do góry, starając się nie zrobić zbyt dużego hałasu, i zamknęła się w swoim pokoju. Od samych drzwi wzięła rozbieg, rzucając się na miękkie łóżko, gdzie już czekały na nią różowe słuchawki oraz lektura. Dobrała się do tego zestawu jak wygłodniałe zwierzę. 
Na chwilę zły humor ją opuścił, była nawet w stanie szczerze się uśmiechnąć. To dziwne, że podobne uczucia z trudem przychodziły jej, gdy musiała spędzać czas ze swoją rodziną. Może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby ojciec nie postanowił pięć lat temu opuścić domu, bo znalazł sobie młodszą, ładniejszą i mniej wymagającą kobietę?
Już po chwili ze słuchawek popłynęła muzyka z playlisty, którą zatytułowała: Fucking Friday. Gdyby Samantha Valley pewnego dnia postanowiła włamać się do telefonu córki, mogłaby być zaskoczona buntowniczą stroną dziewczyny, która słuchała mocnej muzyki, dwa razy w tygodniu wstawiała na Instagrama zdjęcie swojej twarzy, gdy była w pełni umalowana i kuso ubrana, a w tle miała działającą aplikację randkową, gdzie prowadziła dosyć odważne rozmowy z chłopakami – oczywiście nigdy się z żadnym nie spotkała, ale robiła to, bo chciała mieć choć częściowe poczucie kontroli nad swoim życiem.
Trudno było przebywać w jednym domu z kobietą o silnym poczuciu moralności, która we wszystko angażuje się całym swoim sercem. Reverie czasami się zastanawiała, czy jej matka nie była obciążona jakimś kompulsywno-obsesyjnym zaburzeniem. Wszystko w domu musiało zawsze grać według określonego grafiku. Wszystko zawsze musiało być idealne, bo jeśli nie było, za rogiem czaiła się reprymenda, a nawet i kara. Czasami Reverie marzyła o tym, żeby jej rodzina nie istniała. W takich momentach zapominała jednak, że z marzeniami trzeba było uważać, nawet z tymi niewypowiedzianymi na głos.
W słuchawkach rozbrzmiała tym razem spokojniejsza piosenka. Reverie nie lubiła się przyznawać przed ludźmi do tego, że lubiła słuchać staroci. W jej college’u słuchali głównie popowych nowości czy alternatywnej muzyki pokroju Billie Eilish. Ona skrycie podkochiwała się w The Beatles. 
Yesterday, all my troubles so far away – zaśpiewała cicho, unosząc książkę na wysokość oczu. Gdzieś w tle słyszała swoje imię, ale wolała udawać, że to przesłyszenia. Ten piątkowy czas był zawsze jej. Nikt nie miał prawa się w niego wcinać, a już szczególnie nie rodzina. Nadpobudliwy, głupi brat i świrnięta na punkcie idealności matka. – Now it looks as though they're here to stay. – Kolejny krzyk. Ale czy tym razem było to jej imię? Może jednak imię młodszego brata? – Oh, I believe in yesterday.
W tym momencie drzwi do jej pokoju rozwarły się z głośnym trzaskiem, uderzając w ścianę. Reverie przewróciła oczami, jeszcze zanim zobaczyła, kto zawitał do pomieszczenia. W ustach miała przygotowaną chłodną formułkę, której użyje wobec nikczemnika włamującego się w jej bezpieczną przestrzeń, kiedy jednak spojrzała w prawo, zobaczyła, że nie był to bynajmniej ktoś, kogo znała.
Dziewczyna zastygła w bezruchu, wpatrując się z szybko bijącym sercem w mężczyznę, który krzyknął coś w tył. Chwilę później w pokoju pojawił się jego kumpel – na dłonie miał założone białe rękawiczki, całe we krwi. 
Kim byli? Współpracownicy matki? Nie. Nie wyglądali… grzecznie. Nie mieli nawet mundurów, tylko potargane, brudne koszulki, łyse głowy i nieprzyjemne uśmiechy. 
Jeden z nich podbiegł do niej i chwycił ją za nadgarstek. Reverie wydała z siebie okrzyk. Różowa słuchawka wypadła z ucha, lądując na łóżku, gdzie pociągnęła za sobą wszystkie kable. Książka wylądowała na podłodze z cichym puknięciem.
– Kim wy, do cholery, jesteście?! – krzyknęła w przerażeniu, starając się wyrwać z silnego uścisku. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie użyła słowa „cholera”, ale zawsze musiał być ten pierwszy raz. – Mamo! Mamo, pomocy! Ktoś się tu włamał!
– Twoja matka wącha kwiatki od spodu – wysyczał jej w twarz mężczyzna. Z jego ust cuchnęło zgniłą rybą. Gwałtownie przewrócił ją na plecy i wcisnął głowę w poduszkę. – Tak jak i braciszek.
Reverie słyszała obok dźwięk wesołej piosenki. To było Help od The Beatles. Chociaż nie chciała, w głowie brzęczały jej słowa: Help, I need somebody, help, not just anybody. Przez chwilę myślała, że prawdopodobnie znienawidzi ten zespołu za tak dokładne dopasowywanie się do sytuacji, jednak wtedy dotarło do niej, o czym mówił mężczyzna. Była oczywiście zbyt przerażona, aby jakkolwiek na to zareagować.
– Skończ z nią szybko, a potem ją zabij – usłyszała znudzony głos w drzwiach. Zanim poduszka całkowicie przysłoniła jej świat, zobaczyła mężczyznę o jasnych blond włosach, czarnym płaszczu i pozbawionym uczuć wyrazie twarzy. Miał szare oczy. I tylko tyle zapamiętała. Potem ten widok zniknął w piekielnych ciemnościach. 
Gdyby ktoś powiedział jej pewnego dnia, że umrze w męczarniach podczas jej ulubionego piątkowego wieczoru, pewnie zaśmiałaby mu się w twarz. To wszystko było tak zaskakujące i nagłe, że nawet ból, który czuła, wydawał się być odległy. W głowie odliczała sekundy, nawet nie próbując wyrwać się z silnego uścisku. Skoro matka i Dan zginęli, to czy warto było żyć? 
Jeden, dwa, trzy, cztery…
Mogła nie życzyć sobie ich śmierci. 
Pięć, sześć, siedem, osiem…
Kto by pomyślał, że ona sama zostanie brutalnie zgwałcona i uduszona?
Dziewięć, dziesięć, jedenaście…
Czy to się kiedyś skończy?
Dwanaście, trzynaście, czternaście…
Potrafiła długo wstrzymywać oddech. 
Piętnaście, szesnaście, siedemnaście…
Która była już godzina?
Osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia…
Czy na pewno chciała umrzeć? Zaczynało brakować jej powietrza, ale… Może była inna opcja?
Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy…
Zemsta. 
Zemsta? Tylko na kim?
Dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć…
Nie poradziłaby sobie sama. Ale może pomógłby jej jakiś PonadPrzeciętny? Wielu z nich znała. Co prawda tylko z opowieści matki, ale to już coś. Większość z nich była jednak uwięziona. Może Fiery by się do tego nadał?
Dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem…
Musiała przeżyć.
Musiała. Przeżyć.
MUSIAŁA.
Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści…
Ktoś wbił jej pod żebra nóż. Pewnie ten morderca w białych rękawiczkach. Wychodziło na to, że skończył swoją robotę, bo podniósł się, zaśmiał, kopnął ją w bok, a potem ruszył w kierunku drzwi.
Zrobiło się dziwnie cicho.
Reverie przekręciła się na plecy, łapiąc gwałtownie powietrze. Lampa w kształcie krokusa wirowała jej w oczach. Kiedy chwyciła się za bok, poczuła, że krew leje się z niej jak z kranu. To oczywiste, że nie zamierzała umrzeć.
Wymacała dłonią telefon, uniosła go i wykręciła numer na karetkę. Wyrzuciła z siebie adres, ale nie powiedziała nawet, co się stało. Nie zdążyła. Komórka upadła na podłogę, bo straciła czucie w dłoniach. Sięgnęła po nią, ale nie mogła jej uchwycić. Straciła wszystkie siły. 
Muszę, do cholery, przeżyć – powtarzała sobie w myślach. 
Ostatkami sił przewróciła się na plecy. Gdzieś na ścianie nad jej biurkiem wisiał zegar. W zasadzie w całym domu wisiały zegary, w końcu życie rodziny Valley było uzależnione od czasu, a już szczególnie życie Reverie. Zawsze miała go za mało. Teraz pragnęła dostać go w prezencie więcej. Aby przeżyć.
Gdzieś w tle słyszała przeciągły dźwięk syreny.
Może zdołają ją ocalić?
A może sama zdoła siebie ocalić?
Zegar wybijał leniwie ostatnie sekundy jej marnego życia…
***
Reverie Valley otworzyła oczy i zaciągnęła się gwałtownie powietrzem. Matka spojrzała na nią zdziwiona, nawet nie karcąc za to przedziwne zachowanie. Reakcji siostry przestraszył się nawet brat, który właśnie szykował na nią zamach z pomocą widelca i ziemniaka.
– Co się stało, Verie? – spytała zaskoczona Samantha. – Zakrztusiłaś się czymś?
Reverie zaczęła obmacywać swoje ciało. Szukała rany, której jednak nie potrafiła znaleźć. Dlaczego? Czy to był jakiś chory sen? Przed chwilą krwawiła jak zarzynane ciele!
Roztargniona spojrzała w kierunku zegara ściennego. Dochodziła właśnie dwudziesta.
Zaraz. Przecież gdy znalazła się w pokoju, było już po dwudziestej. Czy to jakaś chora zapowiedź przyszłych, katastrofalnych w skutki wydarzeń? Pieprzone Oszukać przeznaczenie?!
– Mamo, musimy stąd wyjść – powiedziała drżącym głosem, podnosząc się gwałtownie z krzesła. – Wydarzy się coś złego. Wiem to. Czuję to. Oni już tutaj gdzieś są. To się już wydarzyło.
– O co ci chodzi, kochanie? – Matka uniosła w zdziwieniu brwi. – Dobrze się czujesz? – Głos Samanthy Valley jeszcze nigdy nie brzmiał tak niepewnie.
– Mamo! – wykrzyknęła nagle zdenerwowana nastolatka, uderzając dłońmi w stół. – Czy ty masz wrogów?! Powiedz to! Muszę to wiedzieć! – Umilkła, przyglądając się zdezorientowanej matce. Kiedy ta odwróciła wzrok, dziewczyna opadła na krzesło. – Cholera. Cholera, oczywiście, że masz wrogów. Jesteś detektywem łapiącym PonadPrzeciętnych… To oni cię ścigają – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
– Reverie Anabeth Valley, wyrażaj się – zaczęła ostrzegawczo Samantha, wystawiając w jej kierunku grożący palec wskazujący. – Co to w ogóle za zachowanie?!
– Przez ciebie wszyscy zginiemy! – krzyknęła zbulwersowana Reverie. Chciała kontynuować swoją wypowiedź, ale w tym samym momencie jej młodszy brat wybuchnął płaczem. – Czego beczysz?! – spytała zła na cały świat.
– Bo… bo to moja wina! – zawył chłopiec. 
Tym razem to matka i córka spojrzały na siebie zdezorientowane, nie rozumiejąc, o co może mu chodzić. Nie musiały jednak długo czekać na wytłumaczenie.
– Powiedziałem dzisiaj takiemu panu w czarnym płaszczu, gdzie mieszkasz! – wydarł się Dan, patrząc z przerażeniem na mamę. – On dał mi cały worek cukierków! I… i ja się bałem ci o tym powiedzieć! Bo… bo na pewno byś mnie skrzyczała! W końcu zawsze mówiłaś, że nie można rozmawiać z obcymi i… i brać od nich słodyczy!
No jasne – pomyślała zrezygnowana Reverie – to właśnie dlatego dzisiaj latał po całym domu, jakby zjadł za dużo cukru…
– Mój Boże – wyszeptała zaszokowana Samantha, opadając bez sił na krzesło. – Mój Boże, Dan, coś ty narobił… – Kobieta przyłożyła dłoń do czoła. Zanim podjęła jakąkolwiek decyzję, czy choćby otworzyła usta, do jadalni wparował mężczyzna w czarnym płaszczu. Wycelował w jej kierunku pistolet. 
Reverie była w szoku. Nawet go nie usłyszała. Był taki cichy! Zupełnie tak, jak wtedy, kiedy wchodził do jej pokoju. Wszystkich innych słyszała, ale nie jego. Jak to zrobił? Czy on był w ogóle żywy? A może to duch? 
Cholera. Czy to naprawdę takie trudne do zrozumienia? Musiał być pieprzonym PonadPrzeciętnym! – pomyślała już po chwili.
– Dziękujemy za twoją współpracę, Samantho. Teraz możesz spocząć – powiedział niskim, hipnotyzującym, ale chłodnym głosem mężczyzna. Bez wahania strzelił w kierunku pani detektyw. Jej krew zalała stół, podłogę, a także najbliżej niej siedzącego chłopca, który zaczął się drzeć wniebogłosy. Oprawca strzelił również w jego głowę, a potem skierował wzrok na Reverie, która w zastygła w bezruchu. – Ty też będziesz krzyczeć?
Zza jego pleców wyłoniła się dwójka kryminalistów. Widziała ich już. I to kilka minut temu.
Zanim dziewczyna otworzyła usta, dostała kulką w łeb podobnie jak jej matka i brat.
Ciało opadło bezwładnie na krzesło, a oczy skierowały się mechanicznie na zegar. Elektryczne wskazówki wybijały leniwie ostatnie minuty jej marnego życia.
I wtedy zdała sobie z czegoś sprawę…
Ona nie umrze.
Już nie.
***
Reverie Valley jeszcze raz wzięła płytki wdech. Tak się działo za każdym razem, kiedy cofała się do tego samego momentu podczas kolacji. Który to już raz? Dwudziesty? Szkoda tylko, że do tej pory nie udało jej się uratować rodziny. Scenariusz zawsze wyglądał nieco inaczej. W pewnym momencie udało się nawet zaprowadzić brata i matkę na tyły ogrodu, ale mężczyzna o blond włosach, stalowych oczach i czarnym płaszczu za każdym razem zdawał się przewidywać jej ruch.
Tym razem Reverie się nie spieszyła. Spoglądała ze smutkiem na matkę i brata, którzy spożywali w spokoju kolację. Pewnych rzeczy nie dało się zmienić. W tym przypadku nie mogła zmienić biegu zdarzeń. Samantha Valley i jej syn, Danny Valley, musieli zginąć. Taki scenariusz zaplanował dla nich los. To był ostatni raz, kiedy Reverie ich widziała.
Zemsta stanie się koniecznością – powiedziała w myślach, a potem podniosła się z krzesła.
– Verie, co się mówi, gdy odchodzi się od stołu? – spytała karcąco matka.
– Dziękuję – mruknęła, a potem skierowała się do salonu. Na sofie leżał jej notatnik. Chwyciła za niego, wyrwała kartkę, a potem niebieskim długopisem napisała wiadomość. Ukradkowo spojrzała na zegar, zdając sobie sprawę, że nadeszła pora, aby się pożegnać. Tym razem było to jednak ostatnie pożegnanie.
Wróciła do jadalni, spoglądając z bólem na matkę i brata. Najpierw przytuliła chłopca, szepcząc do niego, że bardzo, ale to bardzo go kocha. Potem powtórzyła to samo z matką. Zdziwiła się, kiedy w jej oczach po raz pierwszy zobaczyła łzy. Samantha Valley rzadko pokazywała uczucia. Zawsze grała twardą. Dla swoich dzieci. I dla ludzkości, którą starała się bronić. 
– Nie zapomnę o was, obiecuję – wyszeptała z uśmiechem Reverie. Kartkę z wiadomością położyła na stole, a potem, nie oglądając się za siebie, ruszyła w kierunku tylnego wyjścia z domu. Za plecami słyszała już tylko płacz, krzyki i strzały. W sercu czuła jednak tylko pustkę. Zbyt dużo razy przeżyła śmierć swojej rodziny, aby cierpieć. Jej dusza umarła za pierwszym razem.
Podczas ostatnich wizyt w przeszłości zorientowała się, że rzeczy zawsze zostają w tym miejscu, w którym je zostawiła. Zdążyła zgromadzić najpotrzebniejsze przedmioty, chowając je do plecaka, który teraz zarzuciła na plecy. W rękach trzymała teraz tylko teczki z papierami. Wyciągnęła dane z pokoju matki. Dotyczyły PonadPrzeciętnych, którzy zostali już złapani lub którzy dopiero mieli zostać złapani. Na pierwszym z brzegu papierze można było dostrzec twarz uśmiechającego się niczym psychopata mężczyznę. Napis pod jego zdjęciem głosił: Finley Zaveri. Nie musiała się zastanawiać, kim był. Wystarczająco jasną wskazówką okazała się jego moc: sprawiał, że ludzie wybuchali. To był właśnie Fiery, o którym matka opowiadała przy stole. Jeżeli się pospieszy, zdąży go odebrać z więzienia, zanim trafi do placówki dla PonadPrzeciętnych w Merit. 
Zaraz. Wcale nie musiała się spieszyć. 
W końcu czas był teraz po jej stronie.
***
Dziwna sprawa – pomyślał Altair Salvador, kiedy nachylał się nad martwymi ciałami. Nigdy nie czuł się tak osobliwie, gdy pozbawiał kogoś życia. Odnosił wrażenie, iż zamordował kobietę i jej syna już kilka razy, i to na wiele różnych sposobów. Na dodatek kogoś do tej kolekcji tym razem brakowało. Oczywiście wiedział, kto to był. Samantha Valley miała córkę. Zgodnie z obserwacjami ludzi z jego zespołu, ona również miała się dzisiaj znajdować w domu. W takim razie gdzie była?
– Szefie, nie znaleźliśmy jej – powiedział łysy mężczyzna z blizną na nosie, który właśnie zszedł ze schodów.
– Może coś przeoczyliście w swoich obserwacjach? – spytał chłodno Altair, unosząc wysoko brew. Nie spuszczał wzroku z krwawego pobojowiska. Starał się odnaleźć jakąś poszlakę, która ułatwiłaby mu wnioskowanie.
– Od miesiąca każdy piątek spędzała o tej godzinie ze swoją rodziną – wytłumaczył inny mężczyzna. W jego głosie pobrzmiewała ostrożność, zupełnie jakby się bał.
Altair zmrużył groźnie oczy. Już miał się obracać w kierunku dwójki niekompetentnych idiotów, wyciągając w ich kierunku pistolet, kiedy dostrzegł na stole zwiniętą kartkę. Bez zastanowienia chwycił za nią, rozwinął i przeczytał: „Zemszczę się za to, co zrobiłeś mojej rodzinie. R.V.”. 
Uśmiechnął się do siebie ironicznie.
A więc przypadkiem stworzył jedną z PonadPrzeciętnych. I to na dodatek taką, która potrafiła władać czasem. Bardzo dobrze się składało, że chciała ich zabić. 

Przynajmniej kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, to ona go odnajdzie. 

6 komentarzy:

  1. Nowa seria? Bardzo fajnie. Nie sadzilam, ze doczekam sie dnia kiedy przeczytam fanfika twojgo autorstwa, wiem, ze za nimi nie przepadasz, ale rozumie, ze niektore dziela wywieraja takie wraznie na nas, ze trudno nam sie pogodzic z koncem historii, badz musismy te oto historie przetrawic na swoj wlasny spoosb. Tak czy inaczej fanfiki lubie i twoje teksty rowniez, wiec czytam. Nie jestem pewna, ale czy ostatnio napsialas tekst z tego uniwersum z akcja w wiezieniu, tam bylo wspomniane o tej organizacji, ktora lapie ludzi z niespotykanymi zdolnosciami? Taki zawod detektywa do spraw nadprzyrodzonych fatwy nie jest nie dziwie sie ze nie chce obrac takiej samej drogi jak matka. Matka dzieli sie z dziecmi, szczegolnie z osmiolatkiem szczegolami pojecia niebespiecznego mezczzyny? sadzilam, ze jakas tajemnica zawodowa bezie obowiazywala ja jako detektywa. Chyba, ze PonadPrzecietni nie maja zadnych praw, a szczegoly sledztwa w ich przypadku nie sa tajne. Pierwsza mysl jaka przyszla mi do glowy, ze moze wpakowac dzieci w klopoty, mowiac im zbyt wiele. Widac, ze opowiesci mamy z pracy nie dzialaja dobrez na synka. Zabawne jak rodzice czesto nie zdaja sobie sprawy z tego kim na prawde jest ich dziecko, a widza tylko to co chca widziec. Wiedzialam ze cos takiego sie wydarzy, o litosci, tak zabijac rodzine od drugiego teksu, no wiesz co? hmm. czy Verie jest sama PonadPrzecietna i wlasnie cofnela czas, a to sie porobilo :) mialam mala nadzieje ze ocali rodzine, skoda ze nie bylo to mozliwe dobrze, ze ocalila siebie. Czekam na kolejna czesc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurczę, Kaja, ty to mnie zawsze ze swoim tempem komentowania zadziwiasz XD. Podziwiam, serio.
      No, to fakt. Ja nie przepadam za fanfikami tak na ogół, bo jakoś nie potrafię się przyzwyczaić, że ktoś może pisać o danych postaciach, które ktoś inny stworzył. I bardzo trudno mnie przekonać do tego, abym uwierzyła w taką powieloną kreację, ale to się czasem dzieje! No, a fanfikowe uniwersa nawet mi się podobają. Właśnie ten mój powyższy zapożycza sobie uniwersum bez wykorzystywania bohaterów, chociaż może się odważę wrzucić jakiegoś gościa od pani Victorii Schwab. Stałby się cud. Chyba musiałabym coś wypić. Mocniejszego XD.
      Tak, w tym tekście z więzienia było pokrótce opisane, że właśnie istnieje taka placówka dla PonadPrzeciętnych c: ale fakt, jakoś się nad tym nie rozwodziłam.
      Dobra uwaga z tymi prawami PonadPrzeciętnych, bo rzeczywiście, w tym świecie oni swoich praw nie mają, i już samo to, że zyskują moce, skazuje ich na potępienie. Matkę pewnie jakaś tajemnica obowiązywała, dlatego zbyt wielu informacji nie udostępniała, ale w zasadzie to, co powiedziała, zapewne znalazło się już w mediach!
      No, ja wiem. Zawsze kogoś muszę na początku zabić. Jestem złym człowiekiem :c
      Dziękuję za komentarz! Pobudzający jak kawa, którą właśnie wypiłam :D! Ślę ukłony!

      ~SW

      Usuń
  2. Hej :)
    O cholera. O cholera, o cholera, o cholera, o cholera jasna! JA. CHCĘ. TEGO. WIĘCEJ!
    Już przy tekście o Fierym wiedziałam, że to uniwersum raczej przypadnie mi do gustu, bo mnie zawsze w jakiś sposób ciągnie do psychopatów i wariatów w różnych utworach, a PonadPrzeciętni brzmią świetnie!
    Tym bardziej, że - jak pokazałaś to powyżej - z mocą się człowiek nie rodzi, tylko w jakiś sposób ją nabywa. Fiery w wypadku, Reverie podczas gwałtu (normalnie byłam w szoku, bo to drugi raz, jak do takiej sceny u Ciebie dochodzi, w bardzo krótkim odstępie czasu, nie byłam na to gotowa!) i morderstwa. W ogóle chylę czoła nad tym, jak zadziałałaś tu z fabułą. Przez chwilę bałam się, że Verie będzie zbyt nijaka, by szybko się odnaleźć w towarzystwie "złych", że padnie, bo nie starczy jej sił, a tu wyszła ta żyłka buntownika i to, że dziewczę ma łeb na karku. Bałam się też tego "dnia świstaka", przez moment myślałam, że nie znajdzie sposobu na wyjście z tej pętli, ale się udało. Jestem zachwycona tym, jak pierwszy spokojny fragment przechodzi stopniowo w pełne napięcie, by później to już trzymać czytelnika do ostatniej kropki.
    JA. CHCĘ. WIĘCEJ!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem ci tak: ostatnio też nie robię korekty tekstów, bo w sumie drobne potknięcia można wybaczyć. A że Ty aż takich baboli nie strzelasz, no to… Poza tym nie oszukujmy się: w książkach też jest ich pełno, a zajmują się tym odpowiedni ludzie. Także na luzie. :)
    O cholera. Szczerze mówiąc nie chciałabym mieć ustawionego tygodnia co do godziny. Owszem, to uczy swego rodzaju kontroli nad życiem, ale totalna rutyna nie jest dla mnie. Trzeba od czasu do czasu zrobić coś zgoła innego, by nie zwariować w tak poukładanym harmonogramie. Rev (mogę tak do niej mówić?) na bank ma jakiś powód, by tak postępować (nie odkryłam Ameryki, biorąc pod uwagę to, że już zdążyłam odkryć kim jest i co umie… xD), ale czy zdoła to utrzymać?
    Ugh, nie lubię, kiedy rodzic skupia całą uwagę na jednym dziecku, niemalże mu nakazując bycia idealnym pod każdym względem, gdzie pozostałe pociechy ignoruje lub wiecznie robi przytyki, że mogłyby być takie jak ktoś tam. U Reverie mamy zaś to, że jej brat jest zupełnie wyłączony, bo nie posiada tych chcianych cech, dzięki czemu ma wolną rękę. Ale biedna mamusia – córeczka nie chcesz iść w jej ślady… No cóż, na bank (he, he, he) ma dobry powód, by zachować dystans i zająć głowę czymś zgoła innym…
    Haha, dobry ten tekst z kościołem! Ma dzieciak gadane, nie ma co! Może bywa irytujący, no ale też ma swoje powody, aby uprzykrzać życie siostrze i chcieć wiedzieć więcej o tym, co robi jego mama, bo – jakby nie patrzeć – ta go nieco odsuwa. Ale już wiem, że z nim nie da się nudzić. :D
    Ajj, Fiery, Fiery… Zdajesz sobie, chłopie, że stałeś się gwiazdą rodzinnego posiłku? Ach, no tak – nie bardzo, bo cię przymknęli. ,;)
    Ani trochę nie dziwię się temu, że Rev marzy o posiadaniu nadprzyrodzonych zdolności. Chyba każdy w takiej sytuacji pragnąłby uciec, gdzie pieprz rośnie i zyskać możliwość życia po swojemu. Dlatego jej ciekawość jest wytłumaczalna… Po co ja to wszystko klepię? :D
    Ach, nie ma to jak ekscytowanie się tym, że ktoś jest w stanie rozsadzić kogoś od środka, nie karmiąc go bombami. Najwyraźniej dzieciak kocha brutalne gry, gdzie takie cuda są na porządku dziennym. Albo… rośnie mały psychopata! Chociaż też wyczuwam nadmierną ekscytację, coby przypodobać się po swojemu mamie... (Wiedziałam, że poniekąd jego zachowanie jest związane z grami. xD)
    Aaa, to dlatego tak bardzo czekała na tę godzinę… Po prostu wtedy zyskiwała czas dla siebie, będąc poza zasięgiem zmęczonej pracą rodzicielki – i wszystko jasne! No, no, ładnie wykombinowane. Przecież też zasługiwała na coś od życia, nieprawdaż? I choćby miała to uzyskać poprzez romanse, to i tak zawsze coś, bo robiła to dobrowolnie!
    Ugh, jej matka jest aż nadto sfiksowana na punkcie kontrolowania, dlatego nie zdziwiłabym się, gdyby faktycznie była obciążona jakimś kompulsywno-obsesyjnym zaburzeniem. No i teoretycznie to mogło spowodować, że odszedł od niej mąż, bo nie był w stanie znieść tak surowych nakazów i zakazów. Sama Rev powoli traci grunt pod nogami, pozwalając sobie na małe występki, by odnaleźć własne „ja”. Czy ta kobieta wie, że powinna udać się do specjalisty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam. No ja wiedziałam, że jest za spokojnie i prędzej czy później strzelisz coś takiego, przy czym szczęka opadnie i nie będzie możliwości przedwczesnego wstawienia jej na miejsce. No dobra… Spodziewałam się wejścia smoka w postaci matki, a nie tego! Cholera, to było przerażające! Siedzisz sobie, słuchasz muzyki, a tu nagle chaos, niosący za sobą odór śmierci. :O I jeszcze to, co zrobiono… Boże, nie życzyłabym tego nawet najgorszemu wrogowi. :( Kurwa, mam łzy w oczach…
      Co kurwa? Ale… jak? O w dupę! Wiedziałam, że ona umie manipulować (poniekąd) czasem, ale żeby stało się coś takiego? :O No, no, udany zwrot akcji, chylę czoła, kłaniam się nisko, po same pi… ęty. Tak, to chciałam napisać!
      Jak wcześniej polubiłam jej brata, tak teraz mam ochotę mu powiedzieć, co myślę o jego bezmyślnym zachowaniu. Cholera, przecież nie podaje się obcym swojego adresu, nawet jeśli powołują się na znajomość rodziców! No i powinien wcześniej o tym powiedzieć, jak już otworzył gębę. Cholera, cholera, cholera! Oto, do czego doprowadziło ignorowanie syna – matka miała kontrolę nad wszystkim, ale nad tym już nie zapanowała, bo miała swoje widzimisię… Agh!
      Kurde, no nie. Znowu to zrobiłaś! Znowu odwaliłaś akcję z cofaniem czasu. Niczym w Life is strange, gdzie każda podjęta decyzja wiązała się z przykrymi konsekwencjami. Efekt motyla… Wow… I ty mi pisałaś, że nie muszę tego czytać? Kurwa, przez to bym straciła szansę na poznanie czegoś tak wciągającego! Boże, to opowiadanie to dowód na to, że fanfiction może być dziełem sztuki!
      Ha! To żeście się luje zdziwili, że zabiliście tylko dwie osoby, a jednej zabrakło. Nie ma tak lekko! Nie dość, że narodziły się w niej moce PonadPrzeciętnych, to na dodatek zyskaliście niebezpiecznego wroga, który włada czasem i na pewno stworzy taki plan, po którym szybko poznacie zapach kwiatków od spodu. I możecie czuć się wygranymi draniami, bo część planu została wykonana, ale już Wam Sadistic odwali taką historię, że… łoo!
      CHCĘ WIĘCEJ. ZNACZNIE WIĘCEJ. O WIELE, WIELE, WIELE WIĘCEJ. Jak nic, pragnę, byś kiedyś się przemogła i coś wydała, bo to na bank zdobędzie rzesze fanów. Masz to jak w banku! Bo to, co właśnie tutaj przedstawiłaś – mistrzostwo. Ci, którzy omijają Twoje dzieła szerokim łukiem są – nie będę tego ukrywać – głupcami!
      A, jeżeli tu jakieś błędy, to nie zauważyłam – za bardzo się wciągnęłam. <3

      Usuń
    2. swojemu mamie... co ja brałam? :D

      Usuń