ARSENAŁ

niedziela, 5 stycznia 2020

[43] Dziecina i opiekun: Ya no vives más en mi ~Miachar


           

            NIE MIESZKASZ JUŻ WE MNIE


            Nowy rok nie nadszedł i dlatego żadne marzenie – nawet to wypowiedziane o odpowiedniej godzinie – nie mogło się ziścić. 
           
Słowa te rozbrzmiały w jej głowie pomiędzy kolejnymi mglistymi obrazami i nagle wyrwały ją z płytkiego snu, w jaki zapadła, nim narodził się nowy dzień. Właśnie – słońce znowu pojawiło się na nieboskłonie, dlaczego więc to jedno zdanie z dawnej baśni, jaką karmiono ją za dzieciaka, rozbrzmiało tak nagle i wystraszyło ją tak, że się wybudziła?
            Nowy rok nie nadszedł.
           
No tak. Nie nadszedł, bo jeszcze nie przyszedł na niego czas. Albo już minął. Był dopiero trzeci tydzień lutego, nie tak dawno to ponure miasto świętowało wybuchami, które nie rozświetlały nocnego nieba, lecz próbowały je podpalić. Nie rozumiała, skąd wzięły się te słowa niczym wspomnienie, jednak zdołały przywrócić ją do rzeczywistości i pozostawiły z mocno bijącym sercem.
            Wyciągnęła rękę na prawo, by dotknąć drugiego ciała tuż obok, ale napotkała pustkę, co sprawiło, iż poczuła się jeszcze gorzej. Aż usiadła z tego niepokoju i zaspanym spojrzeniem omiotła pokój, w którym przyszło jej spędzać o wiele mniej nocy, niż tego pragnęła. Nie było tu za wiele: łóżko, na którym siedziała, i mała komoda stanowiły całe wyposażenie. Bo też to pomieszczenie nie miało być niczym więcej niż tylko sypialnią i tylko do jednej czynności służyć. Ewentualnie do dwóch, choć tej drugiej oddawali się ostatnio za rzadko i to również napawało ją pewnymi obawami. Ostatnia noc może i dała światełko na małą zmianę, ale on niczego nie powiedział, zasypiając bardzo szybko. Nie wiedziała, czego się spodziewać.
            Na bosaka przeszła do brudnego okna, by przez nie wyjrzeć na ulicę, która ani trochę się nie zmieniła, bo te godziny nie mogły nic zdziałać. Szczerze mówiąc, kochała tę szarość, mizerność i wyizolowanie, jakie zapewniało to miasto i żyjący w nim ludzie. W takim otoczeniu mogła być bardziej sobą niż gdziekolwiek indziej. Wiedziała, bo spróbowała –  jej dom był tam, gdzie nieustannie unosił się zakładowy dym, a ścianami korytarza były lustra, które produkowała jej rodzina już od wielu pokoleń. Wszędzie indziej, mimo zapewnień innych ludzi, czuła się jak wyrwana ze swojej rzeczywistości i przeniesiona do baśni. A że ich nie lubiła, nie mogła czuć się dobrze.
            Stwierdzając, że nic się wydarzyć nie mogło, wyszła na korytarz, by przejść do kuchni, która prezentowała się znacznie lepiej pod względem wyposażenia, mimo to również, jak pokój, nie była pomieszczeniem, w którym chciałoby się spędzić więcej czasu, niż to było wymagane. Nie zdziwiła się, przechodząc przez próg, że zastała tutaj tego, który nie czuwał nadal w jej łóżku. Siedział na taborecie przy uchylonym oknie i palił papierosa – jedyna rzecz, której u niego nienawidziła, to właśnie ten nałóg, który był chyba ważniejszy od niej – wyglądając przy tym na zamyślonego. Albo porządnie znudzonego, bo akurat te wyrazy twarzy wyglądały u niego bardzo podobnie.
            – Tu jesteś – odezwała się, przystając przy stole, na którym nie było nic poza śladami dawnego, zbyt agresywnego używania noża.
            Mężczyzn spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem i wypuścił smużkę dymu, która nie chciała w całości wydostać się na zewnątrz, do innego dymu.
              Gwên. –  Patrzył na nią, ale wyglądał przy tym tak, jakby jej nie widział. Jakby dym zasłaniał mu wszystko. –  Nie sądziłem, że wstaniesz tak szybko, inaczej szykowałbym śniadanie.
            Kłamał. Nigdy, jak długo się znali i tkwili w tej dziwnej relacji bez nazwy, nigdy niczego dla niej nie zrobił, jeśli nie miał z tego nic dla siebie. Wiedziała, że jest egoistą, ale w takim otoczeniu się wychował – wśród ludzi, dla których nie liczyli się inni, chyba że można ich było wykorzystać. Czasami sama czuła się, jakby i z nią był tylko dla jakiś korzyści. Nie lubiła o tym myśleć, ale ostatnio, kiedy między nimi było coraz chłodniej, łapała się na pomyśle, by od niego odejść. Choć to mogło by przynieść jej potworne cierpienie.
            Spróbowała się uśmiechnąć, by nie poznał po niej, że coś może być nie tak. Lepiej, by myślał o ostatniej nocy jako o czymś pięknym, a nie zakończonym awanturą.
            – Nie szkodzi, ja je zrobię. Co chcesz zjeść?
            – Jest mi to obojętne.
            Kiwnęła tylko głową i podeszła do mebli, by wyjąć jakieś naczynia i sprawdzić, czy w lodówce jest jeszcze coś, co można by zjeść i się tym nie zatruć. Pracowała w ciszy i przyzwyczajała się do tego, że poranek upłynie im dobrze, bez raniących słów czy trzasku spadającego lustra. Czuła się prawie pewnie, że nie przyczyni się do czegoś, co zniszczy tę sielskość.
            Ale – wbrew gorącym modlitwom jej niewierzącego serca – to właśnie on przyczynił się do napadu na ten dzień i odebrania jej dobrej energii, jaką chciała w sobie wzbudzić. Właśnie szykowała tosty, kiedy mężczyzna zgasił niedopałek, porzucił go w popielniczce i wypalił:
            – Musimy odejść.
            Spojrzała na niego, nie rozumiejąc. Odejść skąd i dokąd? Dlaczego? Zapytała go o to, ale on w odpowiedzi jedynie się zaśmiał.
            – Po prostu musimy odejść stąd. Coś lub ktoś może nam niedługo zagrozić.
            – Kto taki?
            Jeśli faktycznie mieli się stąd wynieść, chciała znać szczegóły, ale on widział to inaczej. Machnął jedynie ręką i wstał, by się przeciągnąć.
            – A czy to ważne? Po prostu nie jesteśmy tu bezpieczni.
            – My czy tylko ty?
            Nauczyła się, że jej romantyczne wyobrażenia o życiu razem z ukochanym mężczyzną nie są tym, co otrzymała od losu, ale chciała się jeszcze łudzić, że mogłaby tworzyć z nim jedność.
            Milczał, więc chciała namówić go do rozmowy. Przynajmniej tego poranka.
              Choć raz porozmawiaj ze mną szczerze, Grym –  powiedziała, odkładając tosty na talerz i spoglądając na niego. – Proszę.
            To było trochę uwłaczające prosić o rozmowę kogoś, z kim powinna chcieć i móc rozmawiać zawsze, kiedy przyszła jej na to ochota, ale z tym mężczyzną nie dało się inaczej.
            Westchnął i znowu zajął miejsce przy oknie, a tuż za szybą, wśród dymu z fabryki unosiła się gazeta, której nikt nie zdoła przeczytać, bo porzucona, zamieni się w skrawki, nim trafi w ręce kogoś, kto byłby nią zainteresowany.
            – O czym mam mówić? – Grym nie wyglądał na chętnego do czegokolwiek, był tak różny od nocnej wersji siebie, że kobieta poczuła niesamowity smutek na myśl, że właściwie nie zna tego człowieka, a przez to jedyne, co może robić, to cierpieć. – Zrobiło się niebezpiecznie, więc powinniśmy uciec. Drugą możliwością jest też się rozstać, by każde z nas poszło w swoją stronę. I ta druga opcja jakoś bardziej do mnie przemawia.
            Wypuszczona szklanka, w której miało pojawić się mleko, wyślizgnęła się z dłoni zaskoczonej kobiety i opadła siłą grawitacji na podłogę, rozbijając się w drobny mak.
            Mężczyzna spojrzał na te szczątki z wyrazem największej pogardy, jakby nawet martwa natura nie była jego zdaniem czymś na tyle ważnym, by miała istnieć.
            – Roz… Rozstać się?
            – No tak. – Nie patrzył jej w twarz, bo to chyba nie miało znaczenia.  – Tak byłoby lepiej niż tułać się we dwójkę – stwierdził. – Dobrze wiesz, że twój wuj jest nieprzychylny temu związkowi, a musimy pamiętać, że to dzięki niemu oboje w ogóle możemy spotykać się w twoim mieszkaniu, nie zaś w jakimś podejrzanym motelu.
            Wiedziała, że mężczyzna będzie kręcić, szukać wymówek, byle nie zdradzić tego, co kryje się w jego głowie. Powinna przywyknąć, ale w tej chwili strasznie ją to drażniło.
            – Nie o niego pytam. Chcę wiedzieć, co ty do mnie czujesz. – Podeszła do niego bliżej, by ten ostatni raz móc na niego patrzeć. – Ty. Kochasz mnie? Czy w ogóle kiedykolwiek kochałeś?
            Parsknął pod nosem, co było dla niej jasną odpowiedzią – nie. To zabolało. Bardzo.
            – A na czym w ogóle polega kochanie kogoś? – zapytał, a jego piwne oczy były niczym nieruchoma ziemia, która kryła w sobie trupy największych zbrodniarzy. – Bo miłość to nie pożądanie, prawda? – Zaśmiał się, co zupełnie nie pasowało do sytuacji i co zmroziło jej krew w żyłach. – Nie kocham. I chyba nie kochałem.
            Jej serce zamieniło się w kamień, gdy to powiedział, a ręka – nieprowadzona przez kogokolwiek – uniosła się i wzięła zamach, byle tylko uderzyć. Głowa Gryma odskoczyła, na co mężczyzna roześmiał się na całego.
            Miała dość. Wszelkie wyobrażenia pękły niczym mydlana bańka, pozwalając jej zobaczyć rzeczywistość taką, jaka jest, wśród tego nieszczęsnego dymu i rodzinnych luster.
            – Nie mieszkasz już we mnie – powiedziała, dając znać, że już nigdy nie będzie dla niego nocną przygodą. – Nigdy też nie zamieszkasz w tym domu. – Choć jej marzenie było zupełnie inne, dopóki nie spotkało się z jego prawdą. – Wynoś się – poleciła mu krótko. – Wynoś się i nigdy tutaj nie wracaj.
            Nie wyglądał na przejętego, raczej na kogoś, komu ściągnięto z ramion niechciany ciężar.
            – Żegnaj,  Gwên.
            Nie odpowiedziała na to pożegnanie, nie zareagowała na trzaśnięcie drzwiami, nie wyjrzała przez okno, kiedy Grym przebiegał przez ulicę w samej bieliźnie, jakby było mu wszystko jedno  – w lutym, do cholery! – jaka panuje pogoda. Skoro to sobie lekceważył, jak mogła myśleć, że ona będzie kimś istotnym?
            Stała w bezruchu przez godzinę, a kiedy nowa rzeczywistość uderzyła w jej ciało, załamana upadła i oddała się szlochowi, który odbijał się od ścian i luster, zamieniając powoli jej płacz w krzyk kogoś, komu odebrano całą przyszłość, kto już nigdy nie będzie taki sam.
            I tak miało być – nigdy już nie była taka, jak przed rozstaniem. I cały świat miał się już tylko gorzej.

           
            Poranek dwa miesiące później, które dla niektórych trwały wieczność, wstał inny niż poprzedzające; niebo barwiło się na krwisty kolor czerwieni, jakby chciało poinformować, iż w nocy w mieście doszło do nieciekawych zdarzeń, a na przedmieściach znalazło się kilka ofiar. Informacje o tym dopiero zaczęły wychodzić z kanałów, opuszczać gardła istot, które były świadkami tych wydarzeń. Zawisały powoli, na marnej jakości papierze, niedokładne, rysowane, ale głoszące prosto: zginęli ludzie i to ci, o których myślano, że śmierć nigdy dla nich nie nastanie. Tak jak nowy rok z dawnej opowieści.
            Kobieta wyszła z kamienicy i skierowała się w stronę rozległego placu, gdzie stacjonowali handlarze warzywami i owocami, a ich pobratymcy z innymi usługami starali się znaleźć dla siebie kupców, bo tego dnia powinna zrobić zakupy. Mijała jeden z nowszych budynków, przy którym sama pracowała. Przyglądając się jego ścianom, doszła do wniosku, że lustra – to one były tymi ścianami – stanowiły coś podobnego do sztuki w tym mieście. I czasami były najpiękniejszym, co miasto mogło zaoferować.
            Po drodze musiała minął szeroki słup z ogłoszeniami. Jej wzrok przykuł plakat z rysunkami kogoś pozbawionego praktyki, ale na tyle wyraźnymi, by rozpoznała jedną z postaci, jaką na nim umieszczono. Poczuła wówczas, że serce, które było kamieniem, teraz znikało, zamieniając się w czarną dziurę gotową pochłonąć ją całą. Wpatrywała się w tę twarz, a po jej własnej spływały łzy.
            Jej ukochany, który nigdy nie należał w pełni do niej. Odwaga, która dała się zniszczyć nocy, w której dawniej szukała schronienia. Potomek rodu, który nie będzie w stanie się odrodzić –  mimo wszystko. Zginął rozszarpany przez istoty, przed którymi miał uciec. Przemieniony w krew i kości, w które nie da się już tchnąć żadnego życia.
           
  Nie mieszkasz już we mnie   powtórzyła słowa z ich ostatniej rozmowy, wpatrując się w afisz, a krótkie uderzenie od środka zachwiało nią odrobinę.   Za to mieszka we mnie twój syn. Syn dymu i luster. Dziedzic marności i nieistnienia. Ale nie będzie tobą. Będzie silniejszy. – W tej chwili poczuła, jakby spłynęła na nią jakaś światłość. – Będzie tarczą, której nikt nie zdoła zniszczyć.
            Dotknęła dłonią biało-czarny rysunek ukochanego, po czym odeszła, a po jej policzkach spływały ostatnie łzy, którym w swoim życiu pozwoliła się uwolnić.
            Tego poranka powstało wiele decyzji, które przez kolejne dekady miały unosić się nad tym zapomnianym miastem pełnym żywych legend i zła, które tak łatwo nie da się wyplenić nawet wtedy, gdy pojawi się ktoś gotowy z nim walczyć. Tego poranka powstały też nowe życia, które czekała nieciekawa przyszłość, szansa, by naprawić błędy rodziców. I za te istnienia tak bardzo chciano trzymać kciuki.

4 komentarze:

  1. Mocne i ciężkie. Brzmi dla mnie trochę jak wstęp, przedmowa do jakiejś historii. Podoba mi się kreacja świata. Fajnie byłoby przeczytać kontynuację.

    OdpowiedzUsuń
  2. O dziecina i opiekun :) Dawno nie czytałam nic z tej serii także się zabieram.
    Na początku chce pochwalić jak wykorzystałaś temat, ja nad tym rozmyślałam przez pare dni i nie do końca było dla mnie oczywiste co z nim zrobić, twoja interpretacja mi się podoba.
    Hmm dom, w którym nie czujesz się jak w domu.
    "Jedyna rzecz, której u niego nienawidziła, to właśnie ten nałóg, który był chyba ważniejszy od niej " jak to przykro brzmi, czy faktycznie nałóg może być ważniejszy od osoby...hmmm..chyba tak...z drugiej strony dobrze, że to tylko papierosy, a nie coś innego.
    Odejść czy zaakceptować kogoś takim jakim jest. Oto jest pytanie.
    "– Co chcesz zjeść?
    – Jest mi to obojętne." - Ha! skąd ja znam ten tekst, jakbym słyszała własnego męża za każdym razem gdy pytam się co chce na obiad hahhha
    Zaintrygowałaś mnie z tym odejściem. Cóż takiego może im grozić z czym nie dadzą sobie rady?
    " Drugą możliwością jest też się rozstać, by każde z nas poszło w swoją stronę. I ta druga opcja jakoś bardziej do mnie przemawia" - co kurwa? tak poprostu, a to gnojek.
    Ja to jestem w szoku nie spodziewałam się takich tekstów z jego strony ( czytam robiąc wielkie oczy).
    Ona w ciąży jest! Tyle wrażeń na jeden teks , ja nie wiem czy dam rade do końca przeczytać!
    Ten tekst wnosi bardzo dużo do tej serii. Cieszę się, że go przeczytałam!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się ten fragment o lustrach, dymie i w ogóle ten hejt na baśnie. Fajny opis. Wow, w ogóle ten tekst ma dobre opisy. Ta mroczność unosząca się wkoło, a którą widać w elementach jak dym, bezuczuciowość Gryma (tak miał?), ta chłodna rozmowa, latająca gazeta... Awww, no, kupuję to. Chociaż ta końcówka, kiedy mówi do lustra jest taka... zbyt dramatyczna i niewiarygodna dla mnie, bo cały tekst wydawał się raczej taki mocno pragmatyczny, zważając na poprzednie dialogi, ale i tak mi się to podoba. No, kurde. I to wyjaśnienie dymu i luster. Wow.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajne użycie tematu, takie trochę na przekór ^^ I zwiastujące ciąg dalszy fabuły. Jest czasami coś takiego w człowieku, że budzi się rano i już przeczuwa, że będzie coś nie tak tego dnia. Może to samospełniająca się przepowiednia, a może jednak jakiś szósty zmysł. Ale do tekstu. Bardzo dobrze nakreśleni bohaterowie. Mimo, że fragment nie jest zbyt długi, są świetnie przedstawieni i zobrazowani. Chyba trochę zabrakło mi opisów. W sensie, one są i jestem sobie w stanie to wyobrazić wszystko, ale fajnie jakby się je jeszcze podkręciło. I ta końcówka wyjaśniająca skąd się wzięło "syn dymu i luster" - bomba ^^ Jak zwykle, świetne tekst w Twoim wykonaniu :D

    OdpowiedzUsuń