ARSENAŁ

niedziela, 10 listopada 2019

[35] Fabryka Masła i Dziwów: Kreatywny chaos ~Sadistic & Ivy

SadisticWriter: Geneza tego opowiadania była taka, że kiedy Ivy zostawiła u mnie pod opowiadaniem maślany komentarz (czytaj: taki, który był taki słodziutki, że aż niemożliwy), wyobraziłam sobie właśnie taką dziwną fabrykę masła, w którym ludzie odlatywaliby na kostce masełka w siną dal. I tak oto powstał zamysł na to niemożliwe opko, które swoim absurdem rozwali niejeden umysł.

Ivy: Tak naprawdę nie wiem, co mną kierowało, kiedy tworzyłam tamten komentarz (dop. SW: Masło? XD). Wypluwałam wtedy słowa z prędkością karabinu maszynowego, nie zważając nawet na to, że może przy tym ucierpieć moja reputacja. Ale stało się i wiecie co? Nie żałuję! Dzięki temu powstał pomysł na to pokręcone opowiadanie, przy którym bawiłam się tak wyśmienicie, że chcę to jak najszybciej powtórzyć. 


ROZDZIAŁ I 

Wyczuła obcy zapach kwiatowych perfum, zanim jeszcze ich właścicielka wkroczyła do pokoju, gdzie właśnie odbywało się zebranie grupy kreatywnej Fabryki Masła i Dziwów. Wdarł się do jej nosa ukradkiem, a zarazem brutalnie. 
Aquiline zazgrzytała zębami. Czuła, że dość szybko się z nim nie polubi. Tak samo jak z tą dziewczynką o porcelanowej cerze, posyłającej nieśmiały uśmiech każdemu z nich z osobna.
Kimże jesteś, nieznajoma panienko?
– Od kiedy zatrudniają u nas dzieci? – wyszeptała jej do ucha Isaa, prawie nie poruszając ustami. Dyskretnie mierzyła nową. – To w ogóle legalne?
Aquiline nie odpowiedziała na pytanie. Bardziej pochłaniało ją w tym momencie dokładne mierzenie nieznajomej dziewczynki, która wyglądała, jakby ledwie ukończyła piętnaście lat. Dlaczego nikt jej jeszcze nie spytał, czy się nie zgubiła? To zdecydowanie nie było miejsce dla niepełnoletnich, bowiem w Fabryce Masła i Dziwów pracowały tylko doświadczone, dojrzałe, utalentowane osoby, że już nie wspomnieć o elitarnej grupie kreatywnej, do której tylko wyjątkowi mieli wstęp.
Kiedy spojrzenia ludzi stały się zbyt natarczywe, nowoprzybyła głośno chrząknęła i postanowiła, że przynajmniej powie coś miłego. Na przykład się przywita.
– Cześć. – Jej uroczy głosik tylko potwierdził, że nie mogła mieć zbyt wielu lat. Zresztą już na pierwszy rzut oka było to widać. Dojrzałe osoby nie ubierały się w dziecinne, kolorowe sukienki (w tym przypadku w pastelowy róż) zdobione u dołu białymi koronkami i subtelnymi, małymi kokardami. Dojrzałe osoby nie udawały, że są księżniczką Leią w nowoczesnym wydaniu, która zaczesywała złociste włosy w dwa koki, przeciągnięte różowymi wstążkami, do których doczepiono białe róże. Kto się tak w ogóle w dzisiejszych czasach ubierał? Zagubione we współczesności księżniczki, które odmrożono po trzystu latach i wypuszczono w świat bez żadnej wiedzy o czasach nowożytnych? A może ta dziewczyna nie była tak naprawdę człowiekiem? Jej idealnie gładka, porcelanowa cera, wielkie, błękitne oczy ukrywające się przy każdym mrugnięciu za długimi, gęstymi rzęsami, i drobne, malinowe usta nie przywodziły na myśl istoty ludzkiej, a raczej lalkę, którą stworzył prawdziwy mistrz lalkarstwa, pracujący w tym wymarłym zawodzie od co najmniej pięćdziesięciu lat. Takie dziewczynki nie mogły być prawdziwe. A przynajmniej nie w tym świecie.
Niestety Chamomille nie doczekała się pozdrowień. 
Aquiline przymknęła muśnięte oranżowym cieniem powieki. Nie wiedziała, co począć. Gorączkowo myślała o pogonieniu nieproszonego gościa. I to najlepiej do pobliskiego gimnazjum, czyli tam, gdzie zapewne miała trafić nastolatka. Przygładziła wypielęgnowane czerwone włosy, upiększone białymi plamami (Aquiline kochała muchomory, więc musiała się do jednego z nich upodobnić). Dyskretnie się rozejrzała, zauważając, że nie tylko jej to wadzi. Znacząco chrząknęła, zamierzając zabrać głos, kiedy do sali konferencyjnej wtargnął wypłosz. Znaczy się Antoine, jeden z wielu szefów fabryki.
– Przepraszam kochani za spóźnienie. – Dorzucił na uginającą biurko kupkę papieru skórzaną teczkę, prawie rozsypując zaległą dokumentację. – Produkcja kawowego masła miała awarię i musiałem ich wesprzeć.
– Chyba dobrym słowem, bo nie czynami – wymamrotała Isaa, znowu popisując się swoją umiejętnością.
– Ktoś pomylił worek ze zmieloną kawą z ziemią i rury się zapchały. Trzeba było sześciu chłopa, aby je odetkać. Rozkręcanie śrubek, luzowanie zabezpieczeń, odkręcanie nakrętek… Aż mnie rączki bolą od tego pranka, który ktoś podpatrzył na RedTube, YouPorn, czy jak to się zwało, i postanowił go odtworzyć...
– Youtube...
– Nieważne – Antoine odchrząknął. – Zacznijmy zatem od początku, bo tak chyba będzie najmaślaniej. – Poprawił poplamiony masłem krawat. – Witam wszystkich na kolejnym posiedzeniu grupy kreatywnej naszej najwspanialszej, najpiękniejszej, najmodniejszej, najukochańszej, najsmaczniejszej, najbardziej rozchwytywanej, najbardziej wpływowej w mieście, naj, naj, naj do potęgi nieskończonej i jeszcze bardziej bezkonkurencyjnej Fabryki Masła i Dziwów!
Sala wypełniła się rutynowymi oklaskami, a nawet gwizdami. Uradowani, uśmiechnięci od ucha do ucha, zdawali się zapomnieć o obecności jeszcze chwilę wcześniej pożeranej wzrokiem barwnej dziewczynki. Zdawali, bo cały czas czuli się w jej obecności nieswojo – w końcu nikt z nich od lat nie miał do czynienia z dziećmi.
– Ajajaj, na śmierć z niedoboru zdrowego tłuszczu bym zapomniał! – Antoine pacnął się w ubrudzone ziemią czoło. – My tu tak gadu-gadu, bla, bla, a ja jeszcze nie przedstawiłem wam naszej kruszynki. Naszej drogocennej perełki, której blask bije mnie po oczach. Chamomille, podejdź do mnie, skarbeńku. No chodź, śmielutko – zachęcił ją gestem – niech wszyscy wyraźnie zobaczą, kto jest naszym zbawieniem.
– Zbawieniem? – Aquiline prychnęła. Założyła nogę na nogę, nachylając się nad okrągłym stołem. – To dziecko? Antoine, na całe zapasy masła świata, zlituj się nad nami!
Jeden z szefów fabryki zmarszczył czoło, przyglądając się jednej ze swoich pracownic z przekręconą w bok głową. W tym czasie blondyneczka o lalkowej urodzie przybliżyła się do niego bezgłośnie, stając za jego plecami, jakby chciała ukryć się nie tylko przez pracownikami fabryki, ale również przed całym światem.
– Dziecko? – Antoine rozejrzał się po pomieszczeniu, przykładając dłoń do czoła. – Czy jest tu jakieś dziecko? Mój wbudowany w umysł słownik podpowiada mi, że wiek dziecięcy kończy się, kiedy ktoś doskakuje do poziomu dziesiątego, a tak młodych osób jeszcze tutaj nie gościliśmy, droga Aquiline.
– Mam dwadzieścia lat – wyjaśniła szeptem Chamomille, spoglądając spode łba na nową koleżankę. Kiedy to wypowiedziała, w sali rozległy się okrzyki zaskoczenia. Nikt nie spodziewał się takiego zwrotu akcji. – I nazywam się Chamomille Clair. 
– O. Chamomille to po francusku rumianek, a clair znaczy lekki. Lekki rumianek, hehe. Ale ci dali imię i nazwisko – odezwała się znienacka Kija, którą wszyscy zignorowali. Chamomille nie chciała już wspominać, że rumianek po francusku zapisywało się jako camomille. Poszła śladem reszty pracowników. Najwyraźniej Kija była w tej firmie kimś w rodzaju ducha.
– O, tak, tak, w rzeczy samej – powiedział szybko Antoine, skupiając się raczej na wypowiedzi Chamomille niż na Kiji. Natychmiastowo chwycił za rękę dziewczynki, pociągnął ją do przodu tak, aby wszyscy mogli na nią patrzeć, objął ją ramieniem i rzucił: – To właśnie nasza nowa, dobrze zapowiadająca się członkini grupy kreatywnej. Najmłodsza jak dotąd, ale nikt nie powiedział, że przez to mniej zaradna i utalentowana! Bo zaiste, talent ma wielki! Kilka dni temu przysłała do nas projekt najnowszego, innowacyjnego masła z dodatkiem wędzonego łososia, który wzniesie nas na wyżyny konsumpcjonizmu! Zawładniemy rynkiem globalnym, moi mili! Szykujcie się na rewolucję! 
Na policzkach zesztywniałej, zawstydzonej dziewczyny pojawiły się rumieńce.
– To ma być ten hiper, super, mega wypasiony pomysł, za który mamy czcić tę laleczkę? – Siedząca w najdalszej części sali Margot zaśmiała się. A raczej szczeknęła, bo do śmiechu było temu za daleko. 
– Nie rozumiem twojej reakcji. – Antoine przekrzywił głowę. – Możesz mi wyjaśnić, o co ci biega?
– Rozumiem watę cukrową, karmel, kukurydzę, chilli, płatki złota, a nawet karmę dla psów, ale wędzony łosoś? – Zmarszczyła nos. – Przecież to brzmi obrzydliwie!
To masz dziwne upodobania smakowe, skoro masło z psim żarciem satysfakcjonuje twoje podniebienie, pomyślała Aquiline.
Antoine jeszcze mocniej przyciągnął do siebie drżącą z nerwów Chamomille. Dziewczyna prawie że stała wciśnięta do jego spoconej pachy.
– Nie, nie, nie, nie, nie! Mylisz się! To brzmi za-masło-biście! Nikt inny na to jeszcze nie wpadł, także opatentujemy ten pomysł i zrobimy wielką reklamę! Nawet umieścimy ją na YouTrąbie. 
– YouTube…
– Jak zwał, tak zwał. Dołożymy wszelkich starań, aby nikt nam tego nie wykradł.
– Wątpię, aby ktokolwiek chciał to ukraść. Już na samą myśl o tym maśle robi mi się niedobrze. – Margot zamarkowała wymiotowanie.
Aquiline poczuła, jak wyższa o głowę, dwa razy szersza w pasie od niej Isaa, wstała, górując nad nimi wszystkimi. Pulchną dłonią przygrzmociła w stół, aż ten się zatrząsł. Ba, nawet zrobiło się w nim wgniecenie, ale każdy miał to w nosie. Ludzie raczej czekali na nieuniknione.
– Ty nawet nie powinnaś otwierać tych żabich usteczek!
– Tak? – specjalnie przeciągnęła samogłoskę. – A to niby dlaczego?
Isaa postukała palcem w podwójny podbródek.
– Niech no ja tylko pomyślę… A, już wiem! Może dlatego, że nie wiadomo, dlaczego jeszcze tu siedzisz, bo nawet z nami nie pracujesz?!
Margot nadęła policzki. 
Aquiline zastanawiała się, kiedy ta krytykantka od siedmiu boleści nabierze tyle powietrza, że zacznie unosić się nad sufitem. Wtedy przywiązaliby do niej kawałek sznurka, otworzyli szeroko okno i pozwolili odlecieć w siną dal. Byle jak najdalej od nich. 
To by było takie piękne… Tylko szkoda, że to się nie wydarzy. Chociaż...
– Może i nie pracuję, ale często pomagam. Podrzucam, i to za darmo, wiele genialnych pomysłów. Antoine to potwierdzi, prawda? – Zatrzepotała rzęsami, na co szef głośno przełknął ślinę.
– Spokojnie, moje fabryczne perełki. Spokój, spokój i jeszcze raz maślany spokój. – Zaśmiał się nerwowo. Wolną dłonią przygładził niesforne loki, aby zakamuflować, jak ta mu drży. – Nie pozwólmy na to, aby zła energia oraz ciemność przejęły nad nami władzę.
– To może podziękujmy za współpracę Isie? – Zaproponowała Margot. – Jak wyjdzie, to od razu zrobi się jaśniej.
Aquiline, zirytowana, postanowiła przerwać niedojrzałą wymianę zdań:
– No, mamy szykować się na rewolucję. I co dalej?
– Już, już. Nie bądźże taka niecierpliwa. 
Antoine oswobodził Chamomille, pozwalając na to, by ponownie zajęła swoje miejsce. Dziewczyna została odprowadzona wzrokiem przez tych, dla których stanowiła niemałą konkurencję, w tym Aquiline. 
Wystarczył tylko jeden koncept, aby wypłosz jadł jej z ręki i wychwalał tak, jakby odkryła nowy wzór kwiecistej, błyszczącej tylko w nocy papierowej sukienki do połowy ud. Ciekawe, ile pomysłów później grupa kreatywna zostanie rozwiązana, bo wystarczy im tylko jej umysł, świeży i pozbawiony schematów.
– Jak już wspomniałem, możemy zrewolucjonizować rynek. Sprawić, że konsumenci niemal będą się bić o nasz nowy produkt. Niemalże zaczną wyrywać go sobie z rąk, byle tylko odkryć, w zaciszu domów, jego fenomen. Rozkoszować się jego niepowtarzalnym smakiem, uzależniać się od niego. A my wtedy bezpowrotnie zmieciemy konkurencję z powierzchni całego świata.
– Wszystko ładnie, pięknie, ale co wtedy, gdy nasza nowość im, za przeproszeniem, zbrzydnie? – słusznie zauważyła Aquiline. 
– Właśnie – po raz pierwszy od początku zebrania zabrał głos ktoś inny. Aquiline mrugnęła porozumiewawczo do Theodory, kobiety zamkniętej w ciele chłopaka. – Ta cała magia potrwa zaledwie moment. 
– Dokładnie. – Aquiline zabębniła przydługimi paznokciami o blat stołu. – Co zrobimy, jak fenomen osłabnie i, być może, pozostanie po nim niesmak?
Antoine nerwowo zachichotał. Jego pewność siebie, wraz z kolejnymi dyskusjami, powoli słabła, pozostawiając po sobie ledwo widoczną mgiełkę. Aquiline czuła, że szef stara się przy niej pozostać, przywrócić jej pierwotny wygląd, lecz z opłakanym skutkiem. Ze łzami w oczach i szybko bijącym sercem postanowił robić dobrą minę do złej gry.
– Aquiline, jaka ty jesteś niemądra. Przecież od lat produkujemy wiele różnych maseł, pozostając wiernym przekazywanym z pokolenia na pokolenie przepisom, a tobie takie bzdurki w głowie? Wstydź się, wstydź. – Pogroził jej palcem. – Ale masz rację. Nie możemy osiąść na laurach. Kiedy z impetem ruszy łososiowa machineria, my w tym czasie będziemy starać się odnaleźć kolejną perełkę w oceanie pomysłów. Bo na pewno coś tam świta w waszych główeczkach, prawda?
I tu się wcale nie mylił. Przebywający w sali konferencyjnej ludzie nie dla żartu byli członkami grupy kreatywnej najpotężniejszej fabryki masła. Dostali się tam zasłużenie. Choć niektórym zajęło to miesiące, a nawet lata (no, niektórym o wiele mniej…), by udowodnić swoją wartość. To właśnie dzięki nim reklama Fabryki Masła i Dziwów nabrała wyrazistych barw, a smak masła idealnie komponował się z idealnymi składnikami. Jak jeden mąż rzucili się do swoich notesów, gdzie skrupulatnie zapisywali to, co spędzało im sen z powiek i nie pozwalało oddychać, jakby mieli do czynienia z czymś szkodliwym.
Masło z drobinkami papieru ściernego. Masło z barszczem Sosnowskiego (specjalna edycja na Dzień Teściowej). Masło z ekstraktem z przerzedzonej słodką wodą zupy ogórkowej… Raz za razem padały coraz kreatywniejsze plany na rozwinięcie skrzydeł, lecz Antoine zdawał się być znużony lub – co gorsza – zniesmaczony. Chamomille również nie czuła się komfortowo. Wspominano jej, że tutejsi ludzie są znani z podobnych dziwactw, ale ci zdążyli awansować na kolejne poziomy. 
– Jeszcze ja, jeszcze ja! – zakrzyknęła Kija, poprawiając wiecznie opadające na czubek nosa okulary. – Uwaga, mam parę petard. Pierwsza to…
– A może masło do picia? – weszła jej w słowo Dina, która przypominała kopię martwej Amy Winehouse. Gdyby nie brane trzy razy dziennie kąpiele, to zapewne pachniałaby tak samo, jak ona. – Jest już mleko, maślanka czy kefir, to dlaczego nie zrobić czekoladowego masła w płynie? Do słodkich bułeczek jak znalazł!
– No, a ja chcę…
– Masło z orzechami laskowymi i karmelem... – rozmarzyła się Isaa. Aż ślinka napłynęła jej do ust. – O, albo masło z dynią i słonecznikiem!
– Masło hawajskie! To by był hit wśród hipsterów!
Antoine słuchał pomysłów z coraz szerszym uśmiechem na ustach. Pękał z dumy, że był jednym z tych, którzy wybrali ich do grupy. Odpowiedni ludzie na odpowiednim miejscu, zapewne taka myśl krążyła po jego głowie. Zastanawiało go jednak, czemu sfera graficzna tak uparcie milczała.
– Masełka moje kochane. – Zaczął przechadzać się po sali. – Pomysłów na masło jest wiele, ale co z opakowaniami? Czemu one są tak brzydko pomijane? – Pociągnął nosem.
Kija aż podskoczyła na krześle. W oczach Aquiline wyglądała jak robaczek uwięziony na trampolinie.
– To może ja? No bo znalazłam w internecie taki fajny obrazek i pomyślałam, że…
– Ja akurat nic nie wymyśliłam. – Theodora bezradnie rozłożyła ręce. – Byłam tak zaabsorbowana masłami i moim Luciano, że cały wszechświat dla mnie nie istniał.
– No, ale ja...
Aquiline również zabrała głos, gdzie tym razem ona przerwała wypowiedź Kiji. Ignorując jej wściekłe spojrzenie, wysunęła z teczki projekt nowego opakowania na masła. Pstrokate, pozbawione ładu i składu, ale mogące zaciekawić potencjalnego kupca. Chamomille aż zaświeciły się oczy.
– Oczywiście mam jeszcze z siedem innych wersji roboczych, ale ten wydawał mi się najciekawszy – zakończyła wypowiedź.
– To… to… to jest… – Antoine nie umiał się wysłowić. 
– Dobre, ale mogłoby być lepsze, popieram. Ale to i tak tylko próbny wzór. – Aquiline machnęła ręką. – Przecież jest czas, aby to dopracować i…
– Nie! – Kobieta aż drgnęła, kiedy szef niespodziewanie krzyknął. I nie tylko ona. Sama Chamomille prawie wpadła pod stół, próbując uniknąć zagrożenia. – Nie próbuj tego zmieniać. 
– A jak dla mnie jest to do wyrzucenia, a nie do poprawienia. – Margot wzięła puszczoną po stole pracę i zmrużyła oczy. – Przepraszam, Aquiline, ale te kolory nijak do siebie pasują. Różowy w połączeniu z fioletami, czerwieniami oraz złotymi akcentami wypadają mdle. Gdybyś zamieniła je na czerń lub biel...
Powiedziała ta, która nie wie, że przy tak szerokim tyłku i krzywych nogach nie powinno się nosić obcisłych spodni. No i brązowe włosy, związane w wysokiego kucyka już od lat nie są modne. Że ona nie wstydzi się tak pokazywać między działami! Ale cóż, była przydupasem szefa, więc wszystko było jej wolno...
– Uważam – odezwała się nagle cichym, ledwo przebijającym się przez harmider głosem Chamomille, na którą wszyscy od razu zwrócili uwagę – uważam, że to opakowanie jest… jest piękne. I myślę… myślę, że byłoby idealne do masła łososiowego – mówiąc to, dziewczyna wyjęła z niewielkiej torebki, przywieszonej u boku, plik papierów. Wszyscy zgromadzeni dziwili się, jak w ogóle w tak małym puzderku mogło się cokolwiek mieścić. A jednak. – To są moje projekty masła. Jeżeli chcecie, możecie się nim w międzyczasie przyjrzeć. – Chamomille jakby nabrała pewności siebie. Teraz jej uśmiech wydawał się być szeroki i przepełniony szczerością. – Na wierzchu jest projekt masła z wędzonego łososia. 
Antoine odetchnął na boku. Cieszył się, że to nie on musiał w tym momencie walczyć ze społecznością grupy kreatywnej fabryki. Czasami wolał stać na uboczu i po prostu przyglądać się, jak sprawy same się toczą. 
– Masło piniowe z dodatkiem świeżej mięty? – Przez tłum przedarł się zdziwiony głos Nila, wychudzonego, wysokiego informatyka fabryki, który przerabiał wszystkie wzory opakowań na wersję cyfrową. – Czym są pinie?
– Orzechy. To chyba rzecz, którą każdy powinien wiedzieć… – odezwała się z prychnięciem Margot. Całe szczęście, wszyscy ją zignorowali.
– Masło wegańskie z mleka sojowego z dodatkiem wędzonego łososia, który nie jest łososiem, a tylko go udaje? – spytała następnie zdziwiona Theodora. – To czym jest ten łosoś? 
Chamomille nie odpowiedziała na to pytanie, zbywając je chrząknięciem, za to zajęła się inną kwestią:
– Weganizm jest teraz bardzo popularny. Dotąd nikt nie stworzył masła dla wegan, i to na dodatek smakowego. Podejrzewam, że to spopularyzuje naszą fabrykę. – Kiedy zorientowała się, że mówi „naszą”, szybko zasłoniła usta dłonią. Nie mogła się tak spoufalać, skoro była tutaj dopiero pierwszy dzień.
– W sumie, czemu nie? – Aquiline była pod wrażeniem pomysłu nowej. Wolała jednak aż tak się z tym nie afiszować, dlatego jej wyraz twarzy pozostał obojętny. – To zawsze jakaś odmiana. No i weganie przestaną aż tak często pikietować pod naszą fabryką.
Margot przewróciła oczami.
– Weganizm to głupia moda, a raczej sekta. Weź pochwal się, że zrobiłaś głupie ciasto, gdzie użyłaś więcej jajek czy mleka, a już stajesz się publicznym wrogiem. Dlatego jeżeli nie potrafią uszanować naszych standardów, to ja bym miała w dupie ich standardy. Niech sobie dalej płaczą po kątach, że nic dla nich nie ma.
Isaa nie wytrzymała. Niczym rozjuszony byk wstała z krzesła i zaszarżowała na zaskoczoną takim obrotem spraw Margot. Zaczęła okładać ją notesem po twarzy, wykrzykując słowa w nieznanym języku.
– Tak... samo... głupią... modą... jest... pozwalanie… aby... panienka... od... łóżkowych... wygibasów… szefuncia... krytykowała... każdy... najdrobniejszy... pomysł... by... chłeptać… swoje... wybujałe... ego! – każde jedno słowo wysapywała w rytm synchronicznych uderzeń.
– Aua, zostaw mnie, kobieto z chorobą wściekłych krów! Au! Antoine, pomóż!
Szef ani drgnął. Choć nie było mu na rękę to, że ktoś z jego ludzi zna aż tak jego intymny sekret, to wolał nie wchodzić w drogę rozwścieczonej Isie. Z bolącym sercem patrzył, jak kobieta, która nocami dzieli z nim łoże, wzbogaca się o nowe sińce. Zapewne przyczyni się to do tego, że nigdy więcej tego nie zrobi, ale cóż mógł poradzić na to, iż był taką sierotą?
– Cóż – zaczął niepewnie, spoglądając na resztę zgromadzenia. – Uzupełnię wszystkie wasze pomysły jeszcze dzisiaj, a teraz niestety muszę już uciekać. – Zaśmiał się nerwowo, a potem pomachał do wszystkich pustą teczką i niemal wybiegł z sali. 
– I tak nigdy tego nie robi – mruknęła znudzona Theodora. Jako jedyna podeszła do Isy, odważnie wyrywając jej z dłoni notes. – Starczy, Is. Nie warto marnować notes na takie beznadziejne przypadki. 
Chamomille, która przyglądała się wszystkiemu z boku, dopiero po chwili zauważyła, jak bardzo napięte ma mięśnie. Cóż to było za szalone zgromadzenie! Aż sama bała się, że pewnego dnia padnie ofiarą morderczego zeszytu, jaki dzierżyła aktualnie w dłoniach Theodora. 
Całe to zamieszanie zamierzała wykorzystać Aquiline. Lubiła być w centrum uwagi, ale takie nagłe zniknięcia również były w jej stylu. Po cichutku czmychnęła na wyludniony korytarz, gdzie zatrzymała się dopiero za rogiem. Tam gwar z sali konferencyjnej był ledwo słyszalny, jednak wiedziała, że nikt jej nie szukał. Odetchnęła z ulgą.
Zamierzała zrobić krok do przodu, kiedy na coś wpadła. Zachichotała. Tak wpadła w trans podsłuchiwania, że nawet nie zauważyła tradycyjnie pozostawionych bez opieki wózków sprzątaczek. Śmiech zamarł w jej ustach, kiedy spostrzegła, że to zupełnie coś innego przeszkodziło w tak idealnej ucieczce.
A raczej ktoś.
– Czy ktoś ci kiedyś mówił, że zakradanie się nie jest mile widziane? – Uniosła brew, starając się nie patrzeć na twarz Chamomille, która uśmiechała się tak szeroko i niewinnie, jakby była dzieckiem czekającym na nagrodę. 
– Przepraszam, wiem, że to nie jest miłe, ale… – wzięła głęboki wdech – twój projekt tak mnie zafascynował, że po prostu musiałam cię znaleźć! – W radości zaczęła machać w górze dłońmi. Teraz błękitne oczy miały w sobie nienaturalnie wyglądające ogniki. Czy aż tak podniecił ją projekt opakowania? – Czy… czy mogłybyśmy połączyć nasze projekty? – zapytała z nadzieją w cielęcych oczach. – To połączenie różu i czerwieni idealnie pasowałoby do głównego składnika masła, jakim jest wędzony łosoś. 
– W sensie wejść w układ? – Aquiline zgrywała głupiutką gąskę, starając się zamaskować, jak spodobało jej się to, że dziewczyna doceniła dobór kolorów, jaki wykorzystała przy projekcie opakowania. 
No, no. Jest tu dopiero pierwszy dzień i tak śmiele działa? Odważna bestyjka.
Chamomille pokiwała niepewnie głową, starając się jednak uśmiechać w taki sposób, aby wyglądała na pewną siebie. W życiu codziennym nie miała takich kłopotów, ale trzeba było podkreślić, że trafiła w siedlisko żmii, które tylko czekały, aż będą mogły wbić ostre zębiska ociekające trucizną w jej cienką, bladą szyjkę.
– Myślę, że byłby z nas fajny zespół – powiedziała cichutko, bawiąc się ukradkiem dłońmi. Na jej policzkach, jak pąki herbacianych róż, wykwitły dwa różowe rumieńce. Szybko spojrzała z zakłopotaniem gdzieś w bok. – Oczywiście nie mówię, że mamy cały czas współpracować, bo nie chcę cię tak wykorzystywać, ale mogłybyśmy połączyć siły przynajmniej ten jeden raz. – Wzięła głęboki wdech. – Jeżeli chcesz, dam ci spróbować mojego masła, a wtedy ocenisz, czy warto. 
Dziewczyna sięgnęła do małej torebki bez dna, z której wyjęła zawinięte w folię masło. Kiedy odwinęła je ze sreberka, Aquiline ukazała się idealna, mała kosteczka w kolorze łososia, która – gdyby nie zapach oraz świadomość, że to masło – mogłaby skutecznie udawać czekoladę z różanym nadzieniem.
Chamomille nawet nie wiedziała, że Aquiline miała ochotę zabrać jej to idealne, zachęcające zapachem i wyglądem masełko, i wcisnąć do swych ust, rozkoszując się jego smakiem. Walczyła ze sobą zawzięcie. Nawet wcisnęła dłonie do obszernych kieszeni dopasowanej do smukłego ciała gumowej sukienki, aby nad sobą zapanować.
Nie, nie, nie. Jeżeli to wezmę, to dam się za łatwo przekupić. To jeszcze nie ta pora. Trzeba jej pokazać, że tymczasowo nic dla nas nie znaczy.
– Kusząca propozycja, nie powiem – odparła po chwili zastanowienia. – Jednak dbam o linię, dlatego podziękuję. – Uśmiechnęła się półgębkiem, lustrując drepczącą w miejscu Chamomille od dołu do góry. – I tobie też bym radziła, bo jak tak dalej pójdzie, to ktoś pomyli cię z masełkiem i z rozkoszą schrupie. – Puściła do niej oczko, po czym oddaliła się w stronę schodów.
I tyle było z próby nawiązania współpracy.
Uśmiechnięte usta Chamomille powoli zaczęły opadać w dół, zatrzymując się na lekkim otwarciu, które wskazywało na zdziwienie. Patrząc za odchodzącą w świetle przygaszonych żarówek Aquiline, miała wrażenie, że świat jakby spowolnił swój bieg. W tym momencie przytuliła do siebie kostkę masła, próbując powstrzymać się od wybuchnięcia rzewnym płaczem. Nagle zwróciła się w kierunku, skąd przybyła, i postawiła kilka smętnych kroków do przodu. Dopiero kiedy zatrzymała się przy migoczącej żarówce, która zachęcała do potraktowania jej jako psujący się reflektor, uznała, że to czas najwyższy na muzykę – ta wygrywała już na klawiszach jej osamotnionej duszy dramatyczną melodię. 
Chamomille upadła na kolana, wyciągając przed siebie kostkę masła. Skupiła na niej całą swoją uwagę, ale i miłość, w końcu ten oto dodatek do chleba towarzyszył jej w czasach, kiedy nie wiedziała jeszcze, kim jest – zagubioną w Anglii małą Francuzką czy skrzyżowaną z Angielką i Francuzką hybrydą człowieka. Od zawsze chciała trafić do Fabryki Masła i Dziwów. Myślała, że jej marzenie w końcu się spełni, wypełniając młodzieńcze życie jaśniejącym blaskiem sukcesów, ale zamiast tego… zamiast tego złamano jej kruche, dziewicze serce. 
Pytam się gwiazdy, co drogę wskazać błądzącym miała! Czemu ze wszystkich pragnień na świecie to ciebie wybrałam?!  – zaśpiewała donośnym, dramatycznym głosem. 
W jej głowie rozegrała się właśnie scena, w której ubrana w białą sukienkę, klęczała w płytkim jeziorze, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. A kiedy małe punkciki mrugały do niej milcząco, nie zamierzając odpowiedzieć na to smutne wezwanie, na nocnym firmamencie pojawiła się ona – Aquiline Nose.

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Już czytając Wasze komentarze ("z masła wjeżdżam" brzmi świetnie :D), czułam, że jeżeli Fabryka kiedyś powstanie, to porwie mnie do świata absurdu, humoru, jakiś potyczek i nie wypuści łatwo ze swoich dłoni. Dios, nie spodziewałam się, iż to przeczucie okaże się prawdą, a jednak!
    Początkowo brakło mi oddechu, kiedy pojawiło się tyle postaci i imion. Byłam pewna, że nikogo nie zdołam zapamiętać lub będę mylić! Ale Wy, jak to Wy - moje kochane mistrzynie - zarysowałyście każdą z nich tak wyraźnie, że nie ma opcji, bym kogoś pomyliła. A co to za różnorodność w tym towarzystwie! Chylę czoła, iż zdołałyście każdej postaci nadać także specyfikę humoru i jakieś wady. Jestem pod olbrzymim wrażeniem dialogów, jakie tu padają, a opisy - tak plastyczne, iż sama znalazłam się na tym spotkaniu.
    "Pytam się gwiazdy, co drogę wskazać błądzącym miała! Czemu ze wszystkich pragnień na świecie to ciebie wybrałam?!" - czego, jak czego, ale Rubika to się tu nie spodziewałam :D Boskie! <3
    Dios. Ja. Chcę. Dołączyć. Do. Fabryki. Masła. I. Dziwów. Czy z pomysłem na masło o smaku earl grey'a się nadam?
    Liczę na to, iż niedługo będzie szansa kontynuowania tej serii, bo ja jestem w niej zakochana i pragnę – a nie tylko chcę – więcej!
    Pozdrawiam i ściskam mocno (ale nie próbuję udusić)! <3

    OdpowiedzUsuń