Komputer , z którego zwykle wstawiam tekst padł, zanim wrzuciłam swoj tekst xd Więc nie wiem co sie wydarzy z formatowaniem.
– Szefie…
– Jeszcze raz mnie nazwij szefem, to odcisnę ci na twarzy swoje podeszwy!
– Przepraszam! Ciągle zapominam, że szef nie pamięta…
– Ostrzegam cię, Minami…
– Kapitanie! – Poprawia się szybko, wpadając w lekką panikę. – Kapitanie. Bo ja mam pytanie.
Majima rzuca na niego kose spojrzenie. Pociąga nosem z niezadowoleniem. Ten człowiek, Minami, on i ten drugi. Wkurzają go. Momentami żałuje, że zabrał ich z tej śmiesznej wyspy pełnej yakuzy, którą odwiedził już po utracie pamięci. Podobno to tam zmierzał przed wypadkiem i Minami bardzo gorliwie próbował mu to uświadomić. Tak gorliwie, że w końcu za to oberwał. Ale nawet wtedy się nie poddał. Ani on, ani ten drugi nie ustawali w próbach przypomnienia Majimie kim jest, mimo że on wcale nie chciał ich słuchać, stanowczo odmawiał realizacji tego, o czym mu opowiadali, że planował i wściekał się za każdym razem, gdy nazywali go szefem, oyabunem czy yakuzą. Pogonił ich obu, a oni i tak wskoczyli za nim na statek, żeby towarzyszyć mu bez względu na wszystko, wykazując się tym samym prawdziwą głupotą i niezwykłą lojalnością. To ostatnie docenił. Tylko dlatego jeszcze nie wyrzucił ich za burtę. Choć nie traci na to ochoty.
– Gadaj, do cholery! – wybucha, gdy po upływie pół minuty nie słyszy żadnego pytania.
– No bo, szefie… Kapitanie! – Minami rozkłada ręce, próbując osłonić się przed ewentualnym atakiem na swoją osobę. – Jeśli dobrze rozumiem, wracamy po Hashire.
Majima zaciska zęby. To imię… Pali.
Chrząka na znak, że usłyszał.
– No to… Dlaczego Hawaje? Przecież… Płyńmy do Tokio! To tam mieszacie i to tam powinniśmy się teraz udać!
Majima krzywi usta, kręci głową.
– I tam nie powinno jej teraz być. Jeśli jest tak, jak mówił tamten człowiek.
– Saejima. Twój zaprzysiężony brat.
Majima przewraca oczami.
– Sranie w banie – prycha niecierpliwie. – Ostatni raz widzieliśmy się na Hawajach, więc to tam powinni zacząć szukać. Ale jeśli siedzą na dupach w Tokio – staje twarzą w twarz z Minami i zagląda mu w oczy – to najwidoczniej były brednie. A po brednie nie wrócę. – Wymija go, wychodząc na pokład. – Cumować! – woła, przykładając dłoń do ust. – Schodzimy na ląd! – A ty – wraca do kajuty i wskazuje palcem na Minamiego – zostajesz na statku.
– Ale…
– Rozpoznasz ją, jeśli tu przyjdzie. – W ciemnym oku błyska pasja. – I zatrzymasz do mojego powrotu.
– A szef co zamierza?
– Zejdę na ląd i dam się znaleźć. – Majima rozkłada ramiona i wychodzi, chichocząc.
you know the devil has horns, he's out tonight
– Ale… Przecież… – Minami marszczy mocno brwi, rozgryzając słaby punkt tego planu. – On nie wie… Nie pamięta… Nie pozna jej!
Zrywa się i biegnie na pokład. Majima jest już na trapie.
– Nishida! – woła, biegnąc na rufę. – Gdzie jesteś! O! – Wpada na średniego wzrostu Japończyka i chwyta go za ramiona. – Nishida! Słuchaj… Zostaw to, do cholery, zrobisz pranie innym razem! Musisz iść za szefem!
– Co? Czemu? Dokąd?
– Musisz go pilnować, Hashire może tu być, a wiesz jak ona na niego działa.
– Przecież… Chyba wszystko między nimi się ułożyło. Pobrali się i w ogóle.
– Debilu! Czterdzieści lat na karku, a dalej wierzysz w szczęśliwe zakończenia?! Nie w tej bajce! Zwłaszcza, że opowiadamy ją od początku! A chyba pamiętasz, jak było na początku?
W oczach Nishidy narasta groza.
– Chyba… Chyba nie będzie aż tak źle?
– Pójdziesz i tego dopilnujesz! – Minami popycha Nishidę w stronę trapu. – W razie czego przemówisz mu do rozumu.
– Myślisz, że Majima mnie posłucha?
– Jasne, zawsze liczył się z twoim zdaniem. Hej, szefie! SZEFIE! – woła za Majimą, który odwraca się z wściekłą miną. – Proszę zaczekać! Nishida pójdzie z panem!
– KAPITANIE, masz się do mnie zwracać KAPITANIE! Ostatni raz cię ostrzegam, skończ z tym szefowaniem albo cię, kurwa, rzucę na pożarcie rekinom! – wydziera się Majima, wygrażając mu pięścią i obnażając w grymasie zęby. – I kim, do chuja, jest Nishida?!
Idzie dziarskim krokiem, nie przejmując się samochodami, które hamują gwałtownie, trąbiąc, gdy wchodzi na ulicę, nie kłopocząc się szukaniem przejścia dla pieszych. Pogwizduje wesoło, mijając stragany przy targowisku, z jednego zabiera jabłko, rzucając za siebie kilka monet w zapłacie. Dwie szable, na które wymienił tantō, i rewolwer są przyjemnym ciężarem u jego boku. Chętnie go ze sobą dźwiga.
Walking round downtown carrying a gun and knife
Słońce przygrzewa w plecy. Majima porusza ramionami. Płaszcz, który nosi, jest zbyt gruby i ciemny na pogodę jak ta. Mimo że nie włożył nic pod spód, jest mu za ciepło. Zatrzymuje się przed witryną sklepu odzieżowego, opiera ręce na biodrach i przygląda tęsknie wystawionym na manekinach hawajskim koszulom.
W sumie, czemu nie?
Zwłaszcza jedna przyciąga jego wzrok. Żółta. Wzorzysta. Jakby krzyczała do niego: Jestem twoją drugą skórą.
– Nishida! – woła, a czający się w niedalekiej odległości mężczyzna podbiega prędko.
– Tak, szefie?
– Och, bo jak ci maznę…
– Kapitanie! – poprawia się prędko Nishida.
– Chcę tamtą koszulę. – Wskazuje podbródkiem i rzuca mu portfel.
– O-OK…
Nishida niepewnie wchodzi do sklepu, po chwili wraca, wręczając Majimie papierową torbę, a on natychmiast ściąga z siebie płaszcz, rzuca go Nishidzie i sięga do torby.
– Kretynie! Nie o tę mi chodziło! – wścieka się, wyciągając niebieską koszulę w białe kwiaty. – Zwróć to i przynieś mi tę… – Odwraca się, żeby ponownie wskazać którą, ale już nie ma jej na wystawie. – Co, do diabła…
– No bo właśnie – Nishida spina się, obrzucając twarz Majimy uważnym spojrzeniem – jakiś facet przede mną już ją przymierzał.
– Aha. – Majima unosi jedną brew, jego usta się wyginają. – No cóż, skoro tak…
Odwraca się, jakby zamierzał odejść.
Na twarzy Nishidy walczą ze sobą dwie emocje: ulga, bo nie będzie musiał sprzątać bałaganu, jaki Majima pozostawia po sobie w takich sytuacjach i rozczarowanie, bo trochę na ten bałagan liczył. Przypominał mu, że Wściekły Pies, którego się bała i szanowała połowa Tokio, wciąż warczy, mimo że Majima zapomina spuszczać go ze smyczy.
– Skoro tak – Goro nagle się odwraca, stalowe czubki butów drą podłoże, w oku błyszczy radosny obłęd – to wejdę tam i zedrę mu ją z grzbietu!
He’ll fight
Dzwonek u drzwi zostaje zagłuszony dzikim chichotem. Rozanielony Nishida obrywa otwartymi zbyt gwałtownie drzwiami, ekspedientka zerka w ich stronę i nieruchomieje, natomiast mężczyzna, którego obsługuje nie ogląda się za siebie. Dostrzega jednak zachowanie sprzedawczyni i ściąga w konsternacji brwi.
– Coś nie tak? – Sądząc, że chodzi o płatność, zerka na terminal, tymczasem kasjerka nie odrywa wzroku od tatuaży mężczyzny za jego plecami. Słusznie kojarzą jej się z niebezpieczeństwem.
– Bardzo nie tak, koleś! – Majima wyłania się zza niego i kładzie łapę na papierowej torbie, do której ekspedientka zdążyła zapakować zakupy. – Jeśli sądzisz, że możesz mnie okradać!
– Och. – Na usta mężczyzny przy kasie wkrada się złowieszczy uśmieszek. Powoli się odwraca. Zaczesane do tyłu włosy są ciemne, lśniące, wygolone po bokach. – Zabawne, ale dam ci szansę wytłumaczyć, w jaki sposób to ja okradam ciebie. – Zakłada ręce na ramiona, a rozpięta skórzana kurtka trzeszczy cicho przy tym ruchu.
Majima chichocze, szczerząc zęby.
– To – sięga do torby – jest w moim stylu! – Wyciąga rękę, ściskając w garści parę gaci w wesołe misie. – Zaraz… – Zerka gniewnie na bokserki. – Chodzi mi o to! – Jego ręka znów nurkuje w zakupach i tym razem dobywa parę japonek o słomianej podeszwie. – Nożeż kurwa, typie, całą garderobę tu wymieniasz?! – wścieka się, a kropelki śliny bryzgają z jego ust. – Ale nawet mój rozmiar. – Obdarza klapki przychylniejszym spojrzeniem, po czym przenosi wzrok na mężczyznę ze skrzyżowanymi ramionami. – Też się przydadzą. – Tym razem zagląda do środka i wyrzuca po kolei resztę ciuchów, aż ściska materiał koszuli. – To! Chciałem ją kupić, ale mnie ubiegłeś, więc teraz mi to oddasz, bo – w oku Majimy błyszczy coraz więcej niepoczytania – grzecznie proszę.
Rząd jego wyszczerzonych w szerokim uśmiechu zębów i dłoń zaciśnięta na rękojeści szabli zdradza, że tylko czeka, by to zakwestionowano.
You’ll die
Mężczyzna przy kasie kręci głową, poprawiając zjeżdżające z nosa okulary i mówi:
– Dobra. Możesz zabrać koszulę. – Mina Majimy wskazuje, że jest zawiedziony. Krzywi się, ale wzrusza ramionami, gotowy wyjść, gdyby nie ciąg dalszy: – Nie musisz mi nawet zwracać. Lubię wspomagać ubogich. – Majima odwraca się przez ramię, zaciska usta, a ciemne oko wypełnia się szaleństwem. – Mam tylko jedną prośbę – skośnooki mężczyzna w okularach lekceważącym gestem wskazuje na podłogę sklepu, po której walają się rozrzucone ubrania. – Posprzątaj syf, którego narobiłeś, co?
Trwa to ułamki sekund, gdy mierzą się na spojrzenia. Są równego wzrostu, zdają się w pewien sposób do siebie podobni. Ciemne włosy, ciemne oczy. Ekscentryczny sposób ubierania. Jeden młodszy, drugi starszy. Majima ma ostrzejsze rysy twarzy, jego przeciwnik lepszy refleks. To on pierwszy dobywa szabli, której ostrze poszerza się przy sztychu. Unosi brew i zachęcającym gestem głowy wskazuje Majimie, za co powinien się zabrać, a ten wybucha histerycznym śmiechem.
but you'll see him clеar as light
– No DOBRA! – Przyklaskuje w dłonie, jego ramiona wciąż się trzęsą. – Daaalej, pokaż, co potrafisz!
Nie kłopocząc się próbą dobycia broni, bierze niespodziewany zamach, markując krok w lewą stronę, a gdy tam mknie ostrze szabli, on wraca na pozycję i uderza z dołu drugą pięścią w podbródek rywala. Ten wolną dłonią łapie jego pięść, wykazując się siłą i powstrzymując cios. Majima się śmieje, odskakuje, tylko po to, by natychmiast znów zaatakować. Kopnięciem blokuje rękę z szablą, z rozpędu przewraca stojące najbliżej wieszaki. Mężczyznę odrzuca w tył, stawia kilka kroków i wpada na ladę, opierając się na niej łokciami. Chce od razu kontratakować, ale ostrze szabli, którą wyciąga Majima już tkwi przystawione do jego gardła. Dyszy wściekle, lecz obawia się wykonać jakikolwiek ruch, nie wie, czy wariata przed nim naprawdę stać na to, by podciąć komuś gardło za klapki, parę gaci i hawajską koszulę.
– To tyle? – Na twarzy Majimy maluje się zawód. – A wyglądałeś mi na kogoś, kogo stać na więcej. – Wygina z pogardą usta. – Trudno. A teraz powiem ci, jak to zrobimy: – sięga po drugą szablę u boku, odwraca ostrze bokiem i sięga po porzuconą na podłodze siatkę – wezmę sobie to, po co tu wszedłem, a ty grzecznie posprzątasz te swoje szmaty. – Uśmiecha się krzywo i powoli odwraca do wyjścia. – To też sobie wezmę. – Sięga po japonki. – Spodobały mi się!
Wychodzi tak jak wszedł – chichocząc obłędnie. I choć nachodzi go myśl, że właśnie zajrzał za drzwi, których obiecał sobie nie otwierać, wypuścił coś, o czym chciał zapomnieć, to nie żałuje. Nie umie.
Do diabła, to było takie ożywcze!
Mimo to część niego sabotuje dobrą zabawę. Ta część, która nie tęskni za przeszłością, szuka spokoju i wie, że jedyna droga do niego to pozostawić te drzwi na zawsze zamknięte.
– Nie radzę. – Nishida, do tej pory oniemiały, zbliża się do pokonanego, wściekłego mężczyzny, który w krótkich słowach przeprasza ekspedientkę i zapewnia, że resztę konfliktu rozwiąże na zewnątrz. – Nie wiesz, kim on jest, co?
An evil sight, you should know the warning signs
Śmiech mężczyzny jest cichy, złowieszczy, a gdy się odzywa, brzmi, jakby szeptał:
– Powiedz mi raczej… – przerywa, parskając śmiechem, jak człowiek, który dopiero po dłuższej chwili łapie sedno żartu. – To wy nie wiecie kim ja jestem, co?
Wbija w Nishidę wzrok ciemnych, bystrych oczu wyglądających zza okrągłych szkieł. Poprawia wzburzoną krótką walką fryzurę i kurtkę, spod której wystaje złoto-czarna koszula zdobiona chińskim wzorem. Całość jego ubioru dopełniają szerokie spodnie do kolan i wysokie za kostkę sneakersy. Dopiero ten całokształt budzi w Nishidzie pewne skojarzenia. Bada uważniej twarz mężczyzny, zwraca uwagę na kolczyki w jego uszach i pobłażliwy uśmiech, a jego oczy stają się coraz bardziej okrągłe.
– Nie może być… – mamrota, a mężczyzna uśmiech się trochę szerzej. Ale nie bardziej życzliwie.
Podchodzi do niego wolnym krokiem i wyrywa wpiętą w poły marynarki okrągłą broszkę. Bacznie jej się przygląda, zbliżając do oczu.
– Tojo Klan – rozpoznaje logo i prycha; kącik jego ust się unosi. – Przecież my was – rozciąga mięśnie karku, przechylając głowę na jeden i drugi bok; spomiędzy kręgów uchodzi z trzaskiem powietrze – rozerwiemy na strzępy.
***
Wychodzi z hotelu w pośpiechu. Dzień jest pogodny, ale jej jest chłodno, naciąga rękawy letniej bluzy, idąc przez port. Niespodziewany stres ściska jej gardło, każe się spieszyć, jakby trzeba było, z jakiegoś powodu, lecz kiedy przestaje wpatrywać się tylko pod swoje nogi, uświadamia sobie, że to duszne uczucie nie jest bezpodstawne.
Musiała to przespać. Bo przecież zerkała za okno, zanim zasnęła. Musiał przypłynąć, gdy spała.
Żaglowiec jest piękny. Potężny. Jest wszystkim, czego szukała. Z daleka widać, że nie zamierza rozpaść się w najbliższym czasie. Hashire wędruje wzdłuż kei, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Prezentuje się naprawdę solidnie. Okazałe maszty sterczą dumnie wycelowane w niebo. Burty lśnią, mokre od morskiej wody. I tylko bandera zdaje się nieco bardziej niż powinna złowieszcza, choć nie różni się specjalnie od innych jolly rogerów, z wyjątkiem tego, że czaszka ma rogi. I przepaskę na pustym oczodole.
She said, "You think the devil has horns? Well, so did I
To powinno dać jej do myślenia, ale jest zbyt zafascynowana widokiem, by skupić się na tym szczególe. Zwłaszcza, gdy dociera pod trap i widzi, że dwójka marynarzy, najprawdopodobniej z załogi tego statku, rozłożyła się przed nim na dwóch plastikowych krzesłach przy małym stoliku i próbuje rekrutować nowych członków takim ogłoszeniem:
TURNIEJ na MADLANTIS!
Dołącz do nas już dziś!
Weź udział w przygodzie
i WYGRAJ ZAPAS GOTÓWKI!
Hashire zatrzymuje się jak wryta. To nie jest możliwe, podpowiada głos w jej głowie. Nie mogę mieć aż tyle szczęścia. Ale wszystko wskazuje, że ma.
– Masz dość monotonii? Przyłącz się do nas! Przeżyj przygodę życia i wzbogać się przy okazji! – pokrzykuje marynarz w czapce z daszkiem odwróconej tył naprzód, pociągając między zdaniami z trzymanej w ręce bursztynowej flaszki.
Hashire ma gdzieś, że nie brzmi to szczerze. Ma ochotę podbiec i wziąć go w objęcia, mimo że większość przechodzących ludzi obrzuca żaglowiec przestraszonym spojrzeniem i przyspiesza kroku.
– Może ty, ślicznotko? – Marynarz zauważa, że Hashire im się przygląda i wznosi w jej stronę butelkę. – Masz ochotę przeżyć z nami kilka przygód? – Rozkłada ramiona, rozlewając nieco trunku i uśmiecha się dwuznacznie. Widać, że nie traktuje jej kandydatury na nowego członka załogi poważnie, dlatego zaskakuje go, gdy ona krzyczy:
– Spadacie mi z nieba!
Mężczyźni wymieniają spojrzenia, a Hashire podbiega do nich w radosnych podskokach.
– Kiedy wypływacie? Bo muszę coś jeszcze załatwić. Macie jakieś wymogi, zanim przyjmiecie kogoś do załogi? – Jej pełne zapału spojrzenie przeskakuje z jednej na drugą twarz. Obaj mężczyźni są w średnim wieku, ten w czapce ma brązowe włosy nieco zaniedbane, sięgające linii szczęki. Wygląda na Europejczyka, drugi na rodzimego mieszkańca Hawajów. Włosy ma czarne, związane w koński ogon, twarz szeroką, cerę śniadą i zmaga się z małą nadwagą. I to on pyta z powątpiewaniem:
– Żeglowałaś kiedykolwiek?
– Jasne. – Hashire kłamie bez mrugnięcia okiem. – Świetnie wybieram foka.
Szczerzy ząbki, ale Hawajczyk nie wydaje się przekonany. Za to ten drugi, kładzie rękę na jej ramieniu i odpowiada uśmiechem.
– Witamy na pokładzie! – mówi nachylając się w jej stronę. – Na pewno przydasz się załodze. – Jego nieco nietrzeźwe spojrzenie przesuwa się na dekolt kobiety. – Wypływamy jak tylko wróci kapitan, co może nastąpić wieczorem. Dziś. Lub jutro. Albo za tydzień.
– Kapryśny ten wasz kapitan. – Hashire marszczy brwi, ale wesoły uśmiech nie schodzi jej z twarzy.
Facet w czapce wzrusza ramionami.
– Nie bardziej niż każdy inny.
– To mam nadzieję, że mu się spodobam i nie skaże mnie na spacer po desce!
Hashire parska śmiechem, wyciąga dłoń, by machnięciem pożegnać marynarzy. Jeden kręci z rezygnacją głową, drugi odwzajemnia pożegnanie, przyglądając się pracy damskich pośladków. To nie może popsuć jej humoru, bo nie ogląda się za siebie. Przez radość znów przebija stres.
A jeśli nie zdążę? A jak się nie uda?
Przechodzi przez doki, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że zawędrowała za daleko. Zawraca, mija ułożone jedne na drugim kontenery, aż dociera na ulicę Waikki i dociera nią do centrum. Tutaj ludzi jest zdecydowanie więcej, panuje ożywiony gwar. Uliczki przecinają się prostopadle, pełne sklepów, kawiarni i pubów, co przypomina jej Kamurocho. Są tak samo zapełnione i podejrzane. Duszne i pełne przepychu. Nawet kiedy wchodzi w japońską dzielnicę i wszystko wydaje się jeszcze bardziej znajome, od szyldów sklepów po smak tokoyaki, wciąż wypełnia ją stres, gotowość do działania i… Dogasająca tęsknota.
Dociera do niej, że chce go znów zobaczyć. Choćby w tym tłumie tych ludzi.
Szerokie plecy, podkreślone przez wzorzystą marynarkę. Dłonie w skórzanych rękawiczkach niespiesznie poruszające się w rytm kroków. Czarne skórzane spodnie o prostym kroju. Tył częściowo wygolonej głowy, gęste, czarne jak smoła włosy. Ostrzyżone idiotycznie, ale zawsze nienagannie ułożone.
But I was wrong, his hair is combed and he wears a suit and tie
Nie sposób pomylić go z nikim innym. Nie tylko dlatego jak bardzo jest charakterystyczny i jak się ubiera. Sam jego sposób chodzenia jest tak unikalny, że już to wyróżnia go z tłumu. Wszyscy dokądś się spieszą, ale nie on. On nigdy się nie spieszy. Chyba że wypatrzy okazję na walkę, wtedy puszcza się w długą jak strzała, a marynarka z motywem skóry żółtego boa łopocze za nim jak żagiel. W biegu śmieje się dziko i dobywa tantō, gotowy na śmiertelny taniec, do którego zaprasza każdego, kto mu się nie spodoba. Lecz jeśli akurat nie przyjmuje pozycji do walki, Majima zawsze trzyma się prosto. Ściągnięte łopatki, zblazowany chód, definicja nonszalancji. Wyprężony, szeroki w ramionach, przemierza ulice Tokio jak król, przechadzający się pośród poddanych.
Hashire bierze się w garść. Kilka głębokich oddechów. To nie Tokio. Tu nie spotka go zmierzającego w jej stronę. Przez chwilę niemal tęskni za chwilami obsesji Majimy, za tym, jak był jej cieniem. Potrafił podejść ją tak, że realnie wahała się czy spotyka ją zaszczyt czy kara.
He's nice, polite, he'll catch you by surprise
A smile so bright, you'd never bat an eye
Zaciska szczęki. Napięcie przeradza się w ból. Mięśnie szczęki napinają nieprzyjemnie. Tęskni, a świadomość tego wywołuje protest.
Cel. Próbuje skupić się na nim. Bierze się w garść i przemierza powoli dzielnicę, bacznie wszystkiemu się przyglądając. Sama to kiedyś robiła, więc jest wyczulona na subtelne znaki. Trzeba być ostrożnym, ale też dać znać do zrozumienia komu trzeba, że znajdzie tu to, czego szuka. Zwalnia roku, choć duszne uczucie każe się spieszyć.
Said she was in a hurry
– Dzień dobry! – wita się radośnie przed standem oferującym ziemniaki i inne produkty ziemi. – Poproszę o kilogram… piorunów. – Jej ton nie traci na entuzjazmie, usta rozciągają się w szerokim, znaczącym uśmiechu.
Sprzedawca przez chwilę ocenia ją wzrokiem. Może uzna ją za wariatkę, a może w tej części świata, z której pochodzi tak mówi się na ziemniaki? Albo po prostu pomyliła słowa. Jak co drugi obcokrajowiec. Nie ponosi niemal żadnego ryzyka, nawet jeśli błędnie założyła, że to tu dostanie to, czego szuka.
– Oczywiście, proszę pani! – Sprzedawca w końcu uśmiecha się uprzejmie i ładuje do reklamówki kartofle. – Proszę bardzo. – Podaje jej siatkę, patrząc prosto w oczy.
Hashire wsuwa rękę do środka, przez kilka sekund miesza w zawartości, aż wreszcie uśmiecha się z ulgą, natrafiając dłonią na chłód metalu.
– Dziękuję serdecznie! Będę pana polecać! Moi znajomi to prawdziwi koneserzy ziemniaków! – Pełny uśmiech rozciąga jej usta i ochoczo sięga po portfel, lecz wtedy jej wzrok pada na wydłużający się u jej stóp cień.
Wszędzie poznałaby tę złowieszczą aurę. Może dlatego wciąż jej tak duszno. Czuła go w pobliżu.
Pomału, żeby nie wzbudzać podejrzeń, pochyla głowę, zerka dyskretnie za siebie.
Coś się nie zgadza, to nie jest znajomy widok, ale serce i tak zamiera, tylko po to, by po kilku niemych, odbierających władze umysłowi sekundach zacząć tłuc się jak oszalałe.
Po tym śnie, który miała, sądziła, że ich spotkanie po takim czasie będzie równie epickie, ale życie jest prozą, więc spotykają się właśnie tak: przy stoisku z ziemniakami, wśród promocji na cebulę i wykłócających się o cenę pomidora klientów.
That's when she met him Sunday walking down the street
Czas zwalnia, gdy ich spojrzenia krzyżują się na nie dłużej niż dwie sekundy. Jest inaczej, to ją uderza, ale przecież wszędzie poznałaby tę ciemną jak noc tęczówkę, niemal zespoloną ze źrenicą, ocienioną wachlarzem krótkich, smolistych rzęs. Nie wszystko się zgadza, ale nie może się przyjrzeć, nie w tej chwili.
– Proszę pani?
Odwraca się do sprzedawcy, który ją przywołuje, a portfel wypada jej z drżących rąk.
Mężczyzna w żółtej hawajskiej koszuli zatrzymuje się obok. Pochyla, podnosi portfel, obraca go w dłoni.
She dropped her bag and it fell to his feet, he got down on one knee, He handed her the purse and gave a warning to her saying
– Proszę – odzywa się obojętnie, oddając jej własność. – Trzeba uważać, diabeł nie śpi.
Ramionami wstrząsa krótki chichot i… tyle.
Odchodzi.
Nie.
Nie tak to sobie wyobrażała.
Naprawdę mnie nie poznał?
Próbuje odzyskać rezon, pospiesznie płaci za zakup i wraca w nurt niosącego ją tłumu, próbując go wypatrzeć, lecz z każdą mijaną sekundą zaczyna nabierać podejrzeń, że to tylko jej się przywidziało. Wyglądał przecież tak… inaczej. Młodo. Nie miał zarostu. Może dlatego? No i te włosy! Takie nieułożone. Opadające swobodnie na czoło, zamiast przylegać do boków. Odrosły, choć zachowały kształt, ale jak to zmieniło jego twarz! Odjęło mu dobre kilka lat. Czy to na pewno był on?
Im dłużej się zastanawia, tym mniej jest pewna, czy w ogóle miał przepaskę na oku? Może zasłaniały je włosy. Ten facet po prostu był podobny, a reszty dopełniła jej napędzana tęsknotą wyobraźnia.
Ale to spojrzenie… Ten dreszcz, który ją przeszedł.
Otrząśnij się. To nie był on.
Zawraca, a stres coraz mocniej zaciska lepkie palce na jej gardle.
SO then he walked her to her home
Majima nawet z amnezja to psychopata, tak sie zachowywać o koszule z kwiatkami. Pojeb jeden. Ale przez ten jego pojebany sposób bycia, ktoś go rozpoznał, no nie mógł sie powstrzymać aby nie byc sobą 😅 a to ze Hasire nie poznał, nawet ze cos tam mu nie zabłysnąć w jego umyśle to szok, tez sie spodziewałam czegos innego. Moze jakiegoś przebłyski pamięci, nie do końca jasnego a tu nic.
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńPodpinam się pod reakcję Kai na Majimę - chyba nic nie jest w stanie wyplenić jego charakteru, nawet amnezja niczego nie zmienia xD wielbię tę walkę o ciuchy, naprawdę!
Tylko mnie zabolało, że nie poznał swej żony przy tym straganie. Chyba że tak, ale specjalnie zignorował, gdy w rzeczywistości serce mu zadrżało.
Ach, jak zwykle humor i docinki, które do mnie przemawiają. Yakuza to seria, którą czytam tak, jak oglądam seriale wychodzące z dwoma odcinkami w tygodniu. Czekam na ciąg dalszy:)
Pozdrawiam