ARSENAŁ

niedziela, 2 listopada 2025

[200] podążając za Głosem ~ Miachar

 Jestem ciekawa, jak odbierzecie ten tekst. Dla mnie był świetną przygoda, choć nie trwała ona zbyt długo – napisanie go zajęło mi raptem pięć dni, nie dziesięć, jak to najczęściej bywa. 



Od razu, kiedy spojrzałem w terminarz, wiedziałem, że muszę przygotować się mentalnie na to, co mnie czeka. Nie byłem do końca pewien, co się wydarzy, właściwie w grę wchodziło wszystko, co człowiek sobie wymyślił. A że ludzka wyobraźnia praktycznie nie znała granic, nawet nie próbowałem zgadywać, co mnie zastanie o umówionej porze.

Głos się nie spóźnił – nie miał tego w zwyczaju, jak zauważyłem podczas dwóch poprzednich i na razie jedynych spotkań – posłusznie też wykonał polecenia, póki nie oznajmiłem mu:

– Teraz twoja kolej. Od tej pory ty tu dowodzisz.

Nie próbowałem przygotować się na to, gdzie nas zabierze, przez to nie miałem też żadnych oczekiwań, mimo to jedno mrugnięcie przeniosło mnie na dziwną łódź – poruszałem się na kamieniu, a wokół mnie nie było niczego poza falami wzburzonego oceanu.

Czułem się, jakbym został nagle zrzucony ze statku, kilkunastopiętrowego wycieczkowca, i wylądował wśród kropel i wilgoci, ale nie doświadczył zderzenia z taflą wody. Moje ubranie pozostało suche, ciało było mi posłuszne i nieuszkodzone, po prostu trafiłem w czas, miejsce i okoliczności, które mogły spotkać rozbitka czekającego na sztorm.

Tak, takie wyobrażenie nawet nie przyszło mi do głowy.

– Jestem tu, gdzie mnie wysłałeś – odezwałem się, by Głos wiedział, jak wygląda sytuacja z mojej perspektywy. – Wszystko w porządku.

Nie mogłem mu powiedzieć, że podobny scenariusz nawet nie przeszedł mi przez myśl, nie mógł się bowiem wystraszyć. To był jego czas i jego dzielenie się tym, z czym się w swoim życiu mierzy. 

– D-dobrze… – odparł tylko i zamilkł, a cisza nie mogła się pojawić, rozbijana przez fale próbujące dostać się do moich stóp.

Dryfowałem na kamieniu, a obecna w powietrzu sól nieco drażniła mi gardło. By rozeznać się w sytuacji, spróbowałem podjąć decyzję, jak najlepiej to zrobić. Mógłbym rozglądać się wokół co jakiś czas, ale wiedziałem, że efekt byłby sam – po horyzont woda, póki Głos nie doprowadzi mnie do czegoś innego. Dobrze, że miałem już pewne doświadczenie w tego typu przygodach, inaczej to ja wpadłbym w panikę i wymagał pomocy jakiegoś specjalisty.

– Od jak dawna się tak czujesz? – zapytałem. – Jakbyś jedynie dryfował po bezkresnym oceanie i nie widział dla siebie niczego innego? Od kiedy tak właśnie wygląda twoje życie?

Głos milczał przez chwilę, która mnie zdawała się być bardzo długa, ale brałem poprawkę na to, że może nieco inaczej odbieramy obecnie upływ czasu. To też nie było nowością, nakazałem więc sobie skupić się na tym, o co pytać, by dotrzeć do czegoś innego niż woda i ten kamień, na którym płynąłem.

– Nie mam pojęcia… Ledwie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się dobrze.

Rozumiałem, że poruszenie tej kwestii może budzić pytania i u niego, ale musiałem zadawać kolejne, by poznać go lepiej, zrozumieć, z czym się mierzy. Na tym właśnie polegała diagnostyka, na razie pozostawał dla mnie tajemniczą jednostką.

– Ale pamiętasz, że kiedyś miałeś się dobrze, zgadza się?

– Chyba tak.

Jego brak pewności nie zraził mnie. To fale, które rozbijały się o mój kamień, budziły we mnie niepokój, ale nie mogłem dać po sobie poznać, że cokolwiek mnie w tych okolicznościach rozprasza. Choć były one naprawdę dziwne.

Ze swojego miejsca lepiej było jedynie rozejrzeć się, ruszając szyją, bez gwałtownych ruchów, byle nie spaść, bo nie byłem w stanie dojrzeć, jak głęboko jest pode mną. Spodziewałem się kilkudziesięciu metrów, jak nie setek. Może pode mną w tym dziwnym wyobrażeniu coś istniało, czyhało na mnie, ale wolałem tego nie sprawdzać.

W tym celu musiałem utrzymać Głos aktywny, musiałem nadal go słyszeć, sprawić, by doprowadził mnie do swojego największego lęku lub czegoś, co przynajmniej byłoby dla mnie wskazówką, w jakim kierunku zaczął zmierzać ze swoim życiem. Bez tego obaj byliśmy zagubieni i podatni na podjęcie złych decyzji.

– Co pamiętasz z czasów, gdy było dobrze? Nie muszą to być szczegóły, wystarczą mi przebłyski.

Tak naprawdę to im więcej szczegółów, tym lepiej rozeznałbym się w tym, z czym się mierzę, ale na dobrą sprawę każda informacja była ważna, bo przedstawiała obraz tego, jak dawniej wyglądał świat oczami Głosu. A to o jego uzdrowienie tu chodziło, nie o moje.

– Wydaje mi się… Myślę, że było w nim dość sporo słońca.

W miejscu, gdzie żyliśmy na co dzień, aura rzadko kiedy taka bywała, dopytałem wiec:

– Urodziłeś się i wychowałeś w innym miejscu, niż teraz mieszkasz, tak?

– T-tak. W miasteczku pełnym słonecznych i uprzejmych dni. To zbieg wydarzeń sprawił, że wylądowałem w mieście wśród wieżowców, chmur i szarości.

W tym opisie wybrzmiały uczucia, radość i sentyment zostały zastąpione przez smutek i swego rodzaju ból. To pozwalało mi odnotować, że obecne środowisko nie sprzyjało zbytnio samopoczuciu Głosu, a to mogło być jednym z powodów lub zapalnikiem do znalezienia się w obecnym stanie.

Gdy mówił o szarości, ten właśnie kolor pokrył niebo nad moją głowa. Fale nieco się spiętrzyły, kamieniem nieco zarzuciło, a ja na moment straciłem równowagę. Nie przewróciłem się – dobrze, że mój refleks nie znikał, gdziekolwiek się znalazłem – ale przez sekundę moje serce zamarło. Musiałem cały czas być ostrożny, nie rządziłem bowiem tym światem, nie wiedziałem, jakie niebezpieczeństwa mogły się tu pojawić.

– Czy robisz w wolnym czasie coś, co sprawia ci przyjemność? – zapytałem, w pamięci mając informacje o tym, czym zajmuje się na co dzień. – Jak jazda na rowerze na przykład?

– Tworzę okładki do e-booków – odparł niemal natychmiast. – Pracuję jako grafik w pewnej firmie, a po godzinach dorabiam sobie w ten sposób, mogę być nieco bardziej kreatywny, a przy tym często dostaję fragmenty tekstów do przeczytania, by wiedzieć, co takiego klient chce ująć na okładce.

– Czyli literatura wszelaka też jest w kręgu twoich zainteresowań?

– Można tak powiedzieć.

Dla mnie to ludzie stanowili książki, które chciałem poznać, przeczytać, zerknąć do tajemnic, jakie skrywają, ale nie po to, by coś przeżyć, ale by wyciągnąć ich ze zła, które trzyma ciasno w swoich ramionach. Tego też ode mnie w większości oczekiwali.

– Jak się czujesz, kiedy to robisz? Bywasz zmęczony?

Kamieniem znowu zakołysało, ale było to, jakby ktoś nagle wciągnął powietrze, po czym je wypuścił, jak wiatr, który nagle smaga cię po odkrytej skórze. Zadrżałem, natura wokół mnie nie uległa większej zmianie.

Głos zabrzmiał jakby nieco przytłumiony, co mogłem porównać do sytuacji, czy człowiek zakrywa dłonią usta, gdy coś mówi, kiedy nie chce, by inni patrzyli, jak układa wargi podczas wypowiadania słów. To jeden z koszmarów osób słabosłyszących i niesłyszących, a czytających z ruchu ust – w takiej sytuacji ich irytacja ma pełne prawo wydostać się i odmalować na ich obliczu. Osobiście nauczyłem się odczytywać także inną mowę człowieka, by mieć jeszcze szerszy obraz, ale czasem i mnie frustrowało, gdy rozmówca ukrywał się w ten sposób. 

– Tak, ale to przyjemny rodzaj zmęczenia. Taki, któremu towarzyszy poczucie, że zrobiłem coś dobrego dla drugiej osoby, a jedynie przy okazji ugrałem coś dla ciebie. To zagłusza wyrzuty sumienia za inne rzeczy, jakie w życiu zrobiłem.

Jak dobrze pamiętałem z dotychczasowych notatek, Głos miał na swoim koncie małe zatargi z prawem, które może nie doprowadziły go za kratki, a skończyły się jedynie na grzywnach i zawieszeniu, ale wzmocniły tę mroczniejszą część jego osobowości. Tę, która w tym świecie przedstawiała się teraz, przy tych wyznaniach, w granatowym odcieniu nieba. Patrząc na nie, nie byłem pewien, czy zwiastują nadchodzącą burzę, czy może są stałą częścią tutejszego krajobrazu. 

– Ale ta przyjemność znika dość szybko, czyż nie? – zauważyłem, nadal badając wzrokiem otoczenie. Próbowałem dostrzec choć mały promień słońca lub inny kolor, który nie byłby kolejnym odcieniem niebieskiego, ale jakoś mi się to nie udawało. – Nie trwa tak długo, jak na to liczysz?

– Bo to wszystko przez ludzi. – Głos brzmiał na przytłumiony, ale też twardy. To kazało mi stwierdzić, że być może właśnie wszedłem na grząski grunt, temat, którego nie lubi poruszać.

No cóż, powiedziałem mu, że podczas tej przygody nie będzie łatwo, ale z pewnością będzie warto przejść przez to wszystko, by uporządkować swoje życie na dobre.

– Jak to „przez ludzi”? Mógłbyś wyjaśnić?

– Bo to oni często mają pretensje o nieistotne rzeczy. Biel jest dla nich za mało biała, cena jest za wysoka, znajomy zrobiłby to lepiej i tym podobne. Nie musieli zwracać się do mnie, ale skoro zainteresowały ich dzieła, jakie wrzucam na swoje media społecznościowe, to powinni wpierw zajrzeć do cennika z linku w moim bio i dowiedzieć się, jak to u mnie wygląda. Dlaczego to mnie mają za tego złego, skoro to wszystko jest jedynie wynikiem ich ignorancji?!

Z pewnością nie lubił o tym mówić, co przejawiło się w jeszcze większych falach i częstszych ich uderzeniach. Do tego Głos stał się w swej wymowie mroczniejszy, jakby za tym aspektem szło coś więcej, jakieś przeżycie, które sprawiło, że obecnie w dorosłym życiu nosił w sobie taką niechęć do pracy z ludźmi, taki sprzeciw wobec bycia rozszczeniowym, co jednocześnie przynosiło mu ból. 

– Nie musisz mi więcej o tym mówić, jeśli nie chcesz – próbowałem go uspokoić, ale dotarło do mnie, że nieco przegiąłem. Świat wokół stał się jeszcze bardziej wzburzony, wydawało mi się, że poza Głosem słyszę też odgłosy grzmotów. Doprowadzenie do burzy nie było zbyt dobrym posunięciem, musiałem się nieco wycofać. – Spokojnie, nic ci tutaj nie grozi.

Jemu nie, ale ze mną mogło być zupełnie inaczej, jeśli tylko stracę ostrożność lub równowagę. Na obie te kwestie wpływało samopoczucie Głosu, powinienem trzymać się obranej ścieżki, a jednocześnie nie wywołać u niego zbyt dużych emocji. Ten świat nie był miejscem, w którym z własnej woli chciało się być, w przypadku Głosu to przeszłość i dawne działania sprawiły, że wytworzył właśnie takie, a nie inne miejsce.

– Tutaj nie, ale na zewnątrz? Każdego dnia mam coraz mniej sił, by wychodzić i mierzyć się ze światem. O wiele lepiej byłoby to zakończyć raz na dobre.

– Czekaj! – przerwałem mu, zanim emocje poniosły go bardziej. – Jesteśmy w stanie to rozwiązać, powoli, krok po kroku. Nie jesteś w tym wszystkim sam.

Moje słowa przyniosły minimalny efekt, bo fale nieco się uspokoiły, ale to nie było coś, co mnie uspokoiło. Wręcz przeciwnie – dopadło mnie przeczucie, że coś się wydarzy, do czego mogłem się nieco przyczynić. Nie byłby to pierwszy raz w karierze, ale nie umiałem przewidzieć, co to będzie.

Stąd moje zdziwienie mogło sięgnąć tego ciemnego zenitu nad moją głową. 

 Nie sądziłem, że zobaczę wśród tych wód coś, co zamieni mój lek w czyste przerażenie. Jednak zawładnął mną strach, był on jednak uzasadniony. Wiedząc już co nieco o Głosie, miałem pewne wyobrażenie tego, co dotychczas przeszedł, ale widok przede mną…

Zwątpiłem w liczbę demonów, jaka musi się nad nim pastwić, w chwili, gdy mój wzrok zarejestrował wiszące przede mną w powietrzu, kilkadziesiąt razy większe ode mnie drzwi. Gdy mój kamień podpłynął nieco bliżej, zadarłem głowę, bo coś na drewnie nie dawało mi spokoju.

Wydawało mi się, że widzę napis.

I nie pomyliłem się.

Wtedy krew mi zamarzła w żyłach.

Napis był dość krótki, ale cholernie treściwy:

„Niektóre drzwi nie powinny zostać otworzone”. 

Tyle że moim zadaniem było sprawdzić, co Głosowi dolega, co sprawia, że jest w tak wielkiej rozsypce i zanurza się w coraz większej beznadziei. W tym celu musiałem poznać wszystkie jego sekrety, nawet te najmroczniejsze.

Kłódka, którą dostrzegłem z lewej strony drzwi, broniąca dostępu do środka, nie mogła być dla mnie przeszkodą. Znalezienie klucza mogło być trudne, ale nie niewykonalne. Potrzebowałem jedynie znaleźć sposób, wyciągnąć z Głosu informacje, nie wzbudzając przy tym jego podejrzeń ani nie naciskając, by się czasem nie wycofał.

Pozostanie w tym miejscu było najgorszym, co mogłoby mi się przydarzyć, musiałem więc zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić. Dobrze, że na kamieniu było dość stabilnie, inaczej uczucia niepokoju, lęku , niechęci, złości i wściekłości, jakie odczuwał Głos, mogłyby mnie z niego zrzucić. A jakoś nie uśmiechało mi się tonąć w tym dziwnym oceanie zbudowanym z uczucia beznadziei i smutku.

Potrzebowałem klucza, by przejść przez te drzwi. Ze względu na umiejscowienie kłódki nie było opcji, bym do niej dosięgnął – dzieliło mnie kilkadziesiąt metrów w pionie. Nie byłem w stanie skoczyć tak wysoko nawet w cudzym świecie, mogłem jedynie poruszać się w poziomie, chodzić, biegać, pływać. Te ograniczenia dotychczas mi nie przeszkadzały, tym razem jednak czułem, jak bardzo mi to przeszkadza.

– Jesteśmy już blisko! – krzyknąłem, by Głos mnie usłyszał. – Co pozwala ci się budzić każdego dnia? Dlaczego to robisz?

– Bo muszę. Ale już niedługo.

O nie. Nie tak to miało wyglądać.

– Co jest dla ciebie radością każdego dnia? – spróbowałem jeszcze raz. – Co wywołuje u ciebie uśmiech.

– Nie umiem się już uśmiechać.

Zboczyliśmy, naprawdę zboczyliśmy. Nie ja w tym świecie, kamień wciąż zmierzał przed siebie, drzwi nadal wisiały tuz przede mną, ale zdawało się, że w ogóle się do nich nie zbliżam. Jakby nie dane mi było w pełni do nich dotrzeć. 

A musiałem. Obaj musieliśmy.

– Proszę, jeszcze chwila. Spróbujmy.

Naiwnie wyciągnąłem przed siebie rękę, jakbym w powietrzu miał dotknąć drzwi. Głos wyczuł w jakiś sposób, co takiego zrobił, wtedy jego gniew zaatakował.

 – Nie pozwolę ci tam wejść! – wykrzyczał, a siła jego krzyku uderzyła prosto we mnie, wypchnęła mnie z kamienia i sprawiła, że brakło mi tchu.

Mrugnąłem i znalazłem się znowu w cieple. Mrugałem szybko, ale obraz przed moimi oczami nie chciał się wyostrzyć. Oddychając ciepło, byłem w stanie jedynie dojrzeć porwany gwałtownie z oparcia fotela płaszcz oraz otwierane i zamykane z trzaskiem drzwi. Pozostałem w pokoju sam, a mój urywany oddech wypełniał całe pomieszczenie.

– Cholera jasna – mruknąłem, po czym ukryłem twarz w dłoniach. 

To nie miało tak wyglądać. Wiedziałem, że to ja popełniłem błąd, ale na razie poddałem się uczuciu porażki.

To słowo zapisałem obok godziny spotkania, po czym na kolejnej stronie odnotowałem: „ponownie zbudować zaufanie – o ile się zjawi”. Nie miałem pewności, czy osoba, która wypadła z pokoju, będzie w stanie tu wrócić. Moje zadanie na ten moment stało pod znakiem zapytania, ale zapisując wspomnienie z wyprawy do świata na kamieniu wśród wody, przyrzekłem sobie, by to nie był ostatni raz.

Tamte drzwi kryły tajemnicę i odpowiedzi, do których musiałem dotrzeć, jeżeli chciałem ocalić jeszcze jedno istnienie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz