W drugiej połowie października, wracając z wesela młodszego brata, mój bliźniak i jego żona poprosili mnie – operatora muzyki na czas podróży – o włączenie „Proszę, kochanie” CeZika. I się zaczęła powtórka z rozrywki. Jak parę miesięcy temu gnębiłam „Maryś”, tak teraz ten utwór brzmi mi w głośnikach niemal codziennie i dziwnym trafem pasuje do dwójki z tej serii.
Na razie wyodrębniłam sobie pięć wersów, w tekście poniżej dokonałam małej parafrazy jednego z refrenów, ale coś się tu może zdarzyć. Romans, na przykład.
Dios, dopomóż.
Nie wiedziałam, jak długo będę potrzebna Davidowi tego wieczora, ale musiałam przyznać, że dobrze siedziało mi się za biurkiem, które miało być tu moje. W głowie już rozważałam, czy mam w mieszkaniu jakąś zieloną roślinkę, którą mogłabym tu przynieść, by nieco je ozdobić. Albo może ramka ze zdjęciem z moim bratankiem? Lub jego rysunek z przedszkola? Było tyle możliwości, że aż nie wiedziałam, na co się zdecydować!
Czułam na sobie spojrzenie Reya, który milczał, co mi do niego nie pasowało. Dotychczas był może nie głośny, ale prawie cały czas o czymś prawił, nawet jeżeli byliśmy w towarzystwie innych ludzi – czyli na razie tylko na posterunku, ale domyślałam się, że gdziekolwiek będziemy, spotka mnie przy nim to samo – więc cisza była czymś nienaturalnym.
– Dziękuję ci bardzo – powiedziałam, po czym sobie o czymś przypomniałam. – Mam dla ciebie kawałek ciasta marchewkowego, tak w ogóle. Ta kobieta, co ją obserwowałam, je jadła, pomyślałam, że tobie też może posmakować. O ile je lubisz i nie jesteś uczulony na żaden z użytych do jego wypieku składników.
Choć myślałam o tym, by do niego napisać w tej sprawie, podczas pobytu w kawiarni, to finalnie tego nie zrobiłam i teraz miało się okazać, czy zrobiłam coś zaskakująco miłego, czy może mężczyzna będzie musiał obejść się smakiem, a ciastko zostanie u mnie. Jeżeli ten drugi przypadek, to raczej nie powiem mu, by mi za niego dawał pieniądze, to w ogóle byłoby chamskie z mojej strony.
Na moje szczęście – tak przynajmniej podejrzewałam – mężczyzna uśmiechnął się do mnie szeroko.
– Naprawdę? Ale super! Wiesz, uwielbiam wszelkie słodycze, choć nie jem ich zbyt często, sam piec nie umiem ani trochę, więc taką niespodzianką nie wzgardzę a poza tym mam tu mały komplet talerzyków, filiżanek i sztućców, to przy okazji zjem jak człowiek. – Aż radosnym krokiem podszedł do kącika kawowego, jaki sobie sprawił w biurze, zerknął na mnie przez ramię. – Chcesz kawę? Bezkofeinową też mam na stanie, jakby co.
Ta, którą wypiłam w kawiarni, była mocno średnia i bardzo poniżej moich oczekiwań, ale było już po siódmej wieczorem, podejrzewałam, nauczona doświadczeniem z czasów studiów, że nawet ta bezkofeinowa będzie miała u mnie efekt placebo, przez co nie zasnę do późnych godzin nocnych, a jutro będę nie do życia i bardzo, bardzo zła.
Chciałam tego uniknąć, dlatego pokręciłam głową, a z wnętrza torebki wyciągnęłam kartonik, w który zapakowano mi ciasto. Wyglądało to całkiem elegancko.
– Nie, dziękuję. Masz może jakąś herbatę?
– Mam czarną, zieloną i białą jaśminową, którą dostałem jako część zapłaty od pewnej uroczej starszej pani jakiś czas temu.
Byłam niemal pewna, że oczy nieco mi się rozświetliły, kiedy wspomniał o tym ostatnim rodzaju.
– Biała jaśminowa?
Tak dawno jej nie piłam, że aż zapomniałam nie tylko jej smaku, ale też, że w ogóle istnieje.
David zaśmiał się cicho, widząc moją reakcję.
– To chyba wiem już, co wybierasz.
Sam wziął się za przygotowanie napoi, a ja zapytałam o te talerzyki i sztućce, o których wspomniał. Nie chciałam, by sam wszystko przygotował, przecież byłam już częścią tego biura detektywistycznego, nie powinnam myśleć, że jestem tylko od małych zleceń i odbierania za nie zapłaty.
Kilka minut później każde z nas siedziało przy biurku Kaveriego – ja po przeniesieniu swojego krzesła – i delektowało się taką przekąską, bo mężczyzna postanowił podzielić się ze mną ciastem. Jako że zjadłam już małe co nieco podczas swojej misji, ukroiłam sobie zaledwie pasek, argumentując to działanie i posyłając mężczyźnie twarde spojrzenie, kiedy chciał zaprotestować.
– Dobra, dobra – mruknął tylko, po czym wpakował sobie do ust pierwszy widelec i westchnął, ukontentowany smakiem niespodzianki. – Ale to dobre. Chyba powinienem częściej wysyłać cię w teren, skoro wracasz z czymś tak pysznym.
– Wysłałeś mnie dopiero jeden raz – zauważyłam. – Nie przyzwyczajaj się, że tak będzie zawsze. Bo wiesz, trudno jest kupić ciasto w barze, a podejrzewam, że w takim miejscu też można kogoś obserwować na czyjeś zlecenie.
David patrzył na mnie nieco rozbawiony.
– Do barów to sam się będę pchał, nie chcę wiedzieć, jak słabą masz głowę.
Żachnęłam się.
– Skąd możesz wiedzieć, jak to u mnie wygląda? Raczej nie widziałeś mnie przy żadnym trunku.
Na dobrą sprawę nie wiedziałam, od jak dawna miał mnie na oku, zanim dał znać o swoim istnieniu i zaproponował mi dodatkową pracę. Ciężko mi to było określić, bo jeżeli pamięć mnie nie myliła, to zobaczyłam go po raz pierwszy właśnie wtedy, gdy wyszedł z cienia nieopodal wejścia do mojej klatki w bloku. A przecież jak ja był skażony i nie miał swojego bóstwa.
Właśnie. Nie powiedziałam mu jeszcze o bóstwie, jakie spoczywało na ramieniu tamtej kobiety. Ale najpierw Kaveri kończył zaczęty przed momentem temat.
– Masz rację, nie widziałem cię nigdy, jak pijesz alkohol, ale po prostu… Mam przeczucie, że nie dałabyś rady sprostać misji w żadnym barze, a nie chcę ryzykować, że coś by ci się przy tym stało.
– Dzięki za troskę – mruknęłam i upiłam łyk herbaty. – Jeżeli chodzi o tę kobietę, którą obserwowałam, to jej bóstwo było jakieś… Jakieś takie dziwne.
– Co masz na myśli?
Kaveri dokończył swój kawałek ciasta, upił część swojej kawy i rozsiadł się nieco wygodniej, gotowy wysłuchać w pełni tego, co jeszcze mam na myśli.
Kto jak kto, ale wiedziałam, że akurat on zdoła zrozumieć, co takiego mam na myśli. Bo był jak ja, przynajmniej pod jednym, ale dość ważnym względem.
– Jej bóstwo było zielone, jak u większości ludzi, ale jego odcień był taki… Jakby rozjaśniony? Coś jak pastelowa zieleń. Coś podobnego widziałam u Benjamina.
Rey nachylił się nieco do przodu.
– Jak u Bena?
Skinęłam głową.
– Tak. U Bena bóstwo jest czerwone, to przyjemnie zaskakujące, bo nie jest aż tak częste, jakbyśmy sobie życzyli, ale ma też taką jasną, wręcz pastelową barwę. Jakby nic nie miało go zabrudzić. U tej prawniczki też tak było.
Mężczyzna milczał, a ja piłam swoją herbatę, czując przy tym ciepło rozlewające się wewnątrz mojego ciała i myśląc, że jeszcze przez chwilę mogę tu posiedzieć, w towarzystwie, zanim wrócę do pustych czterech kątów. Dawno nie było mi po prostu dobrze w towarzystwie drugiego człowieka, moje interakcje sprowadzały się jedynie do tych zawodowych i z najbliższą rodziną, z którą i tak widywałam się jedynie raz do roku i to wcale nie w swoje urodziny. Po prostu widzenie bóstw także u ludzi, których się kocha, jest niezwykle trudne, zwłaszcza gdy bóstwo któregoś z nich na twoich oczach zmienia się z zielonego w niebieskie, bo przecież te mogą ewoluować lub przegrać walkę z innym, które właśnie jest „wolne” i potrzebuje żywiciela.
No i nastrój mi prysł, jak sobie przypomniałam tamte jedne zdarzenie, a herbata nie smakowała już równie dobrze.
Nie wiedziałam, czy David wyczuł u mnie jakąkolwiek zmianę, nie poruszyłam się bowiem, nadal piłam swój napój, a przy tym starałam się zachować kamienny wyraz twarzy. Po co zrzucać na niego własne zmartwienia? Na razie był mi jedynie szefem i dziwnym znajomym, nikim więcej.
– Czy przed Benem widziałaś podobne bóstwo u kogoś innego?
Po raz pierwszy w dorosłym życiu miałam w swoim otoczeniu osobę, której mogłam mówić o swojej zdolności bez lęku, że weźmie mnie za kogoś niespełna rozumu i będzie chciała zabrać do lekarza lub od razu zawieźć do psychiatryka. Jej poprzednik, choć był już martwy, był dla mnie skarbnicą wiedzy, teraz miałam kogoś, z kim mogłam dzielić się spostrzeżeniami i zebranym doświadczeniem. To była dla mnie dość nowa sytuacja, w której chciałam czuć się komfortowo, a jednak przez część wspomnień nie było to aż tak proste.
– Nie, to pierwsza osoba. A ty?
Na dobrą sprawę nie wiedziałam nawet, ile Kaveri ma lat. Wydawało mi się, że może być nieco ode mnie starszy, ale chyba nie powinnam ot tak pytać o to w tej chwili, skoro tematem jest na razie coś innego. Cóż, ta wiedza raczej mi nie ucieknie, liczyłam, że będę miała ku temu okazję.
– Nie. Na dobrą sprawę był piątą.
– Kiedy zobaczyłeś takie bóstwa po raz pierwszy? Wiesz może, dlaczego ich barwa się różni?
Podejrzewałam, że w jego filiżance nie ma już ani kropli kawy, ale wciąż trzymał ją w dłoniach, jakby pomagało mu to skupić się i zebrać myśli.
– Widzę je, od kiedy pamiętam.
To było coś niespodziewanego i zaskakującego.
– Jak to?
– Moi rodzice i starsi bracia też takie mają. W ich przypadku jest to jasna zieleń, nie jasny czerwony jak u Bena, dlatego gdy go spotkałem, nie byłem aż tak zdziwiony, że kolor bóstw, choć wyróżniamy trzy, nie jest jednolity. Ale nie udało mi się wybadać, skąd to się może brać. Przez pewien czas podejrzewałem, że może wśród bóstw jest coś w rodzaju szczególnej rodziny, może nawet królewskiej, coś jak błękitna krew u europejskich arystokratów, ale wtedy chyba spotykałbym takich więcej. Kto wie, może na to pytanie też znajdziemy wspólnie odpowiedź?
Uśmiechnął się przy tym pytaniu, a mnie dopadło uczucie, że ma przecież tak samo. Też do tej pory nie miał chyba nikogo, z kim mógłby porozmawiać na takie tematy.
Prawda uderzyła we mnie niczym jakaś pięść czy piłka.
– O kurczę – wyrwało mi się. – Ale ja jestem naiwna.
– Co masz na myśli?
Mężczyzna patrzył na mnie uważnie, już nie dając się rozproszyć przez jedzenie i picie, skupiony na tym, że siedzimy oboje w tym biurze i pracujemy razem nad ta samą sprawą. Jak drużyna.
– Przecież ja zrobiłam to, przed czym mamy i babcie ostrzegają swoje dzieci. Poszłam za nieznajomym, bo ten mnie omamił wizją czegoś fajnego i możliwe, że dochodowego.
David uniósł brew, a po jego minie mogłam sądzić, że nie jest zbytnio zadowolony z tego, co właśnie usłyszałam.
– Nie poszłaś za mną od razu – odparł atak. – A dopiero po ponad tygodniu namysłu. I przyszłaś tu w biały dzień, kiedy mogłaś mieć świadków tego, że tu weszłaś, gdybyś miała nie wyjść. Nie zachowałaś się jak dziecko złapane na historyjce o cukierkach czy kotkach w piwnicy. Nie bądź taka dla siebie surowa. Chyba że właśnie chciałaś zranić mnie, to ci się akurat udało. Trochę zaufania, okej?
– Zaufałam ci szybciej niż jakiemukolwiek innemu człowiekowi w całym swoim życiu – burknęłam, po czym skupiłam się na dokończeniu herbaty, kątem oka i tak dostrzegając szeroki uśmiech, który wykwitł mojemu pracodawcy na twarzy.
– To mnie cieszy. Nie jestem może najlepszy w tym fachu, ale jestem prawdomówny. Przed przyjazdem po ciebie zrobiłem ci przelew, tylko będziesz mi musiała podpisać kwit wykonania zlecenia.
– Och, to szybko, dziękuję.
– Nie ma sprawy. A poza tym… Spójrz na to z drugiej strony. Nie okazałem się być fanem dawania w żyłę, dla którego miałabyś się stać chłopcem na posiłki i biegać mi po towar po najciemniejszych zaułkach tego miasta.
Teraz to ja uniosłam brew.
– A czy kiedykolwiek byłeś takim fanem?
Znowu się oburzył.
– Za kogo mnie masz? Żadne dragi czy inne używki nie wchodzą u mnie w grę, z alkoholi tylko whiskey i jedynie wtedy, kiedy czuję się albo porządnie zmęczony, albo sytuacja mnie do tego przymusza. Jak ten bar, o którym wspomniałem.
– I nie obawiasz się, że kiedyś zechcesz sięgnąć po którąś z nich?
– Jeżeli tylko zauważysz, że zachowuję się podejrzanie i być może zacząłem coś brać, przywal mi mocno i rzuć mi w twarz wypowiedzeniem, dobra? Wtedy nie będziesz miała ze mną nic wspólnego i powodu do wyrzutów sumienia.
Nie chciałam, by coś takiego się wydarzyło, zakodowałam sobie w pamięci, jak mam postąpić, jeśli jednak się stanie, ale wiedziałam, że poczucie winy i tak mnie dopadnie, bo taki już miałam charakter.
– Dajesz słowo? – Wciąż czułam, że znam go za krótko i niewiele wiem, przez co nie powinnam wierzyć we wszystko, co mi mówi.
David patrzył na mnie intensywnie oczami pełnymi złośliwych iskier. Właśnie dlatego miałam obawy, by nie obdarzyć go od razu całkowitym i wiecznym zaufaniem.
– Aż tak się obawiasz, że nie możesz po prostu mi zaufać?
Chyba już pokazałam, a nawet mu powiedziałam, że ufam, czy specjalnie mnie zignorował?
– Kaveri…
Westchnął, słysząc powagę w moim głosie, ale chyba dotarło do niego, że nie warto mnie drażnić, bo to się szybko może skończyć rozwiązaniem współpracy i wyrzuceniem dodatkowego biurka przynajmniej na korytarz, bo rzekł:
– Masz moje słowo, Itsaso. A poza swoimi poczynaniami będę cię też od razu informował, czy czeka nas zawiłe zlecenie, czy coś prostego, z czym na pewno dasz sobie radę. Choć przecież dzisiaj świetnie ci poszło. Będę tak robił, by nic nie zakłóciło naszej współpracy, skoro jest tak dobrze.
Ile w tym odczuciu było prawdy, trudno mi powiedzieć, bo nie umiałam rozczytywać ludzi niczym spis treści w książce, ale nie wnikałam. Skinęłam mu tylko głowa, a on sięgnął do szuflady biurka, by podać mi kartkę papieru. Przeleciałam wzrokiem po widniejącym na niej tekście, po czym chwyciłam za długopis, który mi podał, i złożyłam podpis w odpowiednim miejscu. Pierwsze zlecenie wykonane i opłacone, z wynagrodzeniem większym nawet od wspomnianego mi, nim w ogóle zdecydowałam się na współpracę.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się do mężczyzny, a ten to odwzajemnił.
– To ja dziękuję. Coś mi mówi, że to była dobra decyzja, tak czuję w kościach.
Nasze intuicje mogły się różnić lub mówić nam to samo, na razie to jeszcze nie miało aż tak dużego znaczenia.
– Tylko jeżeli to nadal ma się tak dobrze układać, jak ci się wydaje, to niczym mnie nie denerwuj. I o tych narkotykach, co niby żartobliwie wspominałeś, to nawet nie myśl. To się z mojej strony skończy gorzej, niż zakładasz.
– Mam ci nie działać na nerwy? – zdziwił się. No tak, pracownik miał jakieś wymagania, któż to widział.
– Dokładnie tak.
– Bo co mi zrobisz? – zapytał, pochylając się nieco do przodu z szerokim uśmiechem rozbawienia wymalowanym na ustach.
Trzeba było przyznać, że wyglądał wtedy na młodzieńca, który wie, że urokiem osobistym może wiele zdziałać. Ze mną nie pójdzie mu łatwo, ale pewnie sporo ludzi dałoby się na to nabrać.
– Może spróbuję wysłać cię w zaświaty – odparłam.
– Myślisz, że by ci się udało? – W jego głosie brzmiało rozbawienie.
– Nie wiem i się nie dowiem, póki nie spróbuję, to tylko zależy od tego, czy ty mi to umożliwisz.
Teraz roześmiał się cały sobą, a i na mojej twarzy zagrał uśmiech.
No i zadzwonił mój telefon. Nim zdołałam wydostać go z torebki, przestał, ale czułam się zobowiązana od razu oddzwonić. David nie miał nic przeciwko, zaczął zbierać puste talerze, a ja dałam znać redaktorowi, że wysłałam już kolejny tekst, o czym by wiedział, gdyby tylko w godzinach pracy zerkał do swojej poczty, a nie bez tego dzwonił o takiej porze do zatrudnianego freelancera. Oczywiście zrobiłam to w miłych słowach, w dyplomatyczny sposób, co wywołało jednak u Kaveriego złośliwy uśmiech, a ten nie uszedł mojej uwadze.
– Nawet nie zaczynaj – mruknęłam po zakończeniu połączenia i lekkim przeciągnięciu się. Coś mi mięśnie nieco zesztywniały od tego siedzenia.
– Nie wiedziałem, że czasem bywa z ciebie takie ziółko.
– Wbrew temu, co ci się wydaje, to jeszcze sporo o mnie nie wiesz.
Choć prześledził część mojego życia, co już mi udowodnił, wątpiłam, by dokopał się do wszystkiego. Nie byłam zbyt otwartym człowiekiem, wiele potrafiłam przemilczeć tak, że nawet rodzice nie wiedzieli o pewnych zdarzeniach. Może kiedyś zdołam zaufać tak, by wyjawić wszystko, ale to nie był ten wieczór.
– Ale z chęcią się dowiem – odbił piłeczkę i nawet puścił mi oczko.
To, że posprzątał po tym późnym słodkim podwieczorku, było dla mnie znakiem, że pora się zbierać.
– Dziękuję za dzisiaj, chyba już pójdę.
– Nie no, poczekaj, Abigail, idę z tobą. Co tu będę siedział po nocy, odwiozę cię, bo i tak muszę wpaść na moment niedaleko twojego mieszkania. Daj mi tylko chwilkę.
Nie podobało mi się, że akurat musi jechać w moje rejony, choć było mi na rękę, że chce mnie odwieźć. To wygodniejsze i szybsze niż spacer, na który nie miałam jakoś ochoty, gdy ruch mógłby mi dobrze zrobić. Lenistwo wygrywało w tym momencie.
– Po co niby tam jedziesz?
– Ktoś ma mi coś pożyczyć. Nie drąż, jeżeli chcesz mieć czyste sumienie.
Posłuchałam i nie drążyłam, za to pomogłam, w czym było to możliwe, i pięć minut później David zamykał za nami drzwi biura.
Korytarz był duszny, co mi nie pasowało. Przecież kiedy szliśmy tędy wcześniej, tak nie było. Zerknęłam przez ramię na Davida, który właśnie wąchał powietrze, jakby chciał się zorientować, co jest możliwą przyczyną takiego stanu rzeczy. Nie było tu okien, bo z korytarza po obu stronach ciągnęły się drzwi kolejnych firm i tak było chyba na każdym z pięter.
– Co to ma być? – mruknęłam do siebie, bo nie podobało mi się przebywanie w takich warunkach, ale przecież już zaraz, za kilka kroków staniemy przed windą, a potem zjedziemy w dół, by znaleźć się na zewnątrz.
– Chyba będę musiał to gdzieś zgłosić – odezwał się cicho David, a to działanie było zrozumiałe.
Skoro wynajmował tu lokal, to chciał mieć dobre warunki do pracy. Pewnie tak samo jak inni wynajmujący.
Bez słowa zjechaliśmy na podziemny parking, na którym poza samochodem szefa pozostały już zaledwie trzy. Podejrzewałam, że mogą należeć do ekipy sprzątającej i ochroniarzy, którzy strzegli porządku w tym miejscu. Podziwiałam ich, że w godzinach nocnych wypełniają swoje obowiązki, zapewniając bezpieczeństwo i stały poziom czystości w biurowcu. Ciekawe, jak wielu z pracowników, którzy przemierzali w ciągu dnia korytarze, zachowywało się względem uprzejmie i z szacunkiem. Ja tak bym postępowała, właściwie to tak robiłam, niezależnie gdzie byłam. Bo moje okazanie szacunku sprawi, że ten szacunek wróci, przynajmniej tak powinno być. Niczym z dobrem.
Przez te ciche rozważania szłam za Davidem niby cień, ale nie zatrzymałam się, kiedy ten przystanął, by otworzyć mu drzwi, wpadłam na niego i dopiero wtedy oprzytomniałam.
– Och, przepraszam. – Poczułam, jak na policzkach wykwita mi lekki rumieniec. – Zamyśliłam się.
– Zauważyłem. Ale przynajmniej teraz będę mógł mówić, że zaczęłaś na mnie lecieć.
Przewróciłam oczami, nieco zmęczona tym, że to, co powiedział na posterunku, przedstawiając mnie Benowi, aż tak mu się wryło, by powtarzać. Czyżby myślał, że jak powie to wystarczająco wiele razy, stanie się prawdą? Cóż, nie wszystko w świecie tak działało.
– Szkoda, że nie mam przy sobie kubka kawy, znowu się prosisz, by cię nią oblać.
– Wątpię, byś kiedykolwiek miała okazję to zrobić. Wsiadasz?
Chyba miał już dość przytrzymywania mi drzwi.
– Wsiadam, dziękuję za podwózkę.
– Nie ma sprawy.
Nie rozmawialiśmy w drodze, bo jakoś nie miałam ochoty, dopadała mi senność, a przecież czekało mnie wspinanie się po schodach, bo przecież winda w bloku musiała się tego poranka popsuć. David też jakoś nie rzucał żadnego tematu, by mnie poznać, jakby wyczuł, że to pierwsze zlecenie nieco pozbawiło mnie sił. Pod moim miejscem zamieszkania pożegnaliśmy się krótko, szef nakazał mi jedynie być pod telefonem i się wyspać, po czym mogłam patrzeć, jak odjeżdża i skręca za kolejnym blokiem. Może faktycznie miał tu coś do załatwienia?
Patrzyłam za nim, a w mojej głowie pojawiła się myśl, czy na pewno dobrze trafiłam i zaufałam odpowiedniej osobie. Mogło mi się wydawać, że tak jak, ale z drugiej strony…
Co, jeśli jednak trafiłam na zło? Nie mogłam tego powiedzieć po bóstwie, bo mężczyzna nie był pod władzą żadnego.
Teraz już zupełnie nic nie wiedziałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz