ARSENAŁ

piątek, 31 lipca 2020

[70] Czojownica: Przyjdź jako moc mej słabości ~Miachar

    Bohaterowie do spotkania w tygodniach 64. i 68. 



    Doskonale wiedziałam, że są ludzie, z którymi nie powinno się zbytnio spoufalać, bo później mogą to wykorzystywać, by osiągać jakieś swoje cele, ale nie sądziłam, iż wśród czarnoksięskiej braci spotkam typa, który ewidentnie będzie chciał zrobić sobie ze mnie przynętę, byle tylko coś ugrać w rozgrywkach, o których nie miałam dotąd zielonego pojęcia. To właśnie dlatego patrzyłam z niezrozumieniem na szkolnego psychologa i ledwie hamowałam się, by poza pomarańczową kredą, którą chowałam w lewej pięści, nie wyczarować także czegoś, co mogłabym z łoskotem spuścić mężczyźnie na stopę. Pewnie by go to mocno zabolało, ale miałam to w głębokim poważaniu, o wiele istotniejsze było, iż sama mogłam ucierpieć bardziej od niego.
    – Pan chyba sobie żartuje – wyrzuciłam z siebie, na co pan T. spojrzał na mnie zaskoczony.
    – Nie, Róża, nie żartuję. Niby dlaczego bym miał?
    Aż otworzyłam usta, z których wydostał się przeciągły jęk. To przechodziło moje pojęcie!
    – Ale dlaczego właśnie ja? – dopytałam. – Przecież grupa liczy ponad dwadzieścia osób, czy nie może pan poszukać sobie lidera dla pozalekcyjnego kółka psychologicznego wśród nich? – Specjalnie użyłam słów „lider pozalekcyjnego kółka psychologicznego”, by sprawdzić, jak one brzmią, i w ogóle one do mnie nie pasowały. – Na przykład Marek zrobił ostatnio niezłą prezentację z wykorzystaniem wyników badań z…
    – Róża. – Przerwał mi, nim na dobre wzięłam się za rzucanie argumentami dla swojej pozycji. – Nie mam zamiaru pytać o to kogoś innego. I tak przez pierwsze kilka tygodni będziemy zbierać zainteresowanych z całej szkoły, więc jako lider nie będziesz miała zbyt wielu obowiązków. Poza tym jesteś najbardziej zaangażowaną podczas zajęć uczennicą ze wszystkich dzieciaków, powiedzmy więc, że to będzie taka nagroda z mojej strony. Czy nie to chciałabyś robić – zajmować się psychologią na poważnie?
    Patrzyłam na niego uważnie, jak tak siedział za swoim biurkiem nad podręcznikiem Maslowa i wyglądał bardziej na figurę z jakiegoś muzeum niż prawdziwego człowieka. Przepraszam, czarnoksiężnika, i sama sobie odpowiedziałam w duszy na to jego pytanie. Jedyne, co teraz chciałam robić, to odchodzić każdego dnia od tego nazywania mnie dzieckiem. W świetle prawa coraz bliżej było mi do dorosłości, w swoim mniemaniu nie zachowywałam się już dłużej jak dziecko, dlaczego więc w moim życiu musiał być ktoś, kto usilnie starał się pokazać mi, że wciąż długa droga przede mną? I dlaczego to musiał być akurat pan T.?
    Zacisnęłam zęby. To przecież nie powinno być aż takie trudne, może nawet pojawi się na świadectwie? Wiedziałam dobrze, że nie za wiele pomoże mi to przy przyjęciu na studia, ale może pomoże w innej płaszczyźnie – jeśli będę na kółku, które prowadzi kolega z braci, może nie będę musiała stawiać się na każde spotkanie czarownic i czarnoksiężników? Pedagog miałby bowiem nade mną czuwanie, przez co żadne głupoty nie miałyby prawa się wydarzyć, nie wykorzystywałabym mocy, przez co żadne ciemne chmury by się nade mną nie gromadziły.
    Przetwarzałam to, analizowałam, a pan T. porzucił swoje miejsce za biurkiem.
    – Jest coś, co jest najważniejsze – rzekł i zaczął zmazywać tablicę. Ponownie dopadło mnie wrażenie, jakże to partykularny typ z tego nauczyciela. O swoje stanowisko dbać będzie zawsze i wszędzie, ale że przed szkołą, nie na jej terenie, upadły mi książki, kiedy przechodził obok – to był przypadek, przysięgam! – to nie raczył pomóc. Cały jego regionalizm sprowadzał się do tego jednego biurka i tej jednej sali, które to chyba myślał bronić przed jakiś najeźdźcą. Ech, i jak ktoś taki może mi się podobać? Moja głowa naprawdę nadawała się do leczenia.
    – Niby co takiego? – zapytałam, zarzucając torbę na ramię i ledwie skupiając wzrok na nauczycielu, gdyż widok za oknem był w tej chwili o wiele bardziej kuszący. Do tego obracanie w palcach kredy było bardziej interesujące od słuchania kolejnego wywodu mężczyzny. Naprawdę nie musiał się aż tak produkować, skoro prawie go nie słuchałam.
    Chyba to zauważył, bo nagle znalazł się tuż przede mną z tym swoim spojrzeniem i kpiącym uśmiechem. Uniosłam brew na ten widok i nakazałam sobie nie wariować tylko dlatego, że jest tak blisko. W końcu chciał się tylko zabawić czy też mnie wkurzyć, w czym był niewątpliwie mistrzem od samego początku naszej znajomości.
    – To, że przez cały ten czas będę miał cię na oku, więc zdołam wszystko w porę naprawić, gdyby coś głupiego jednak przyszło ci do głowy, zanim zjawią się czarownice z rady i wymierzą ci prawo i sprawiedliwość.
    Skrzywiłam się. Nie lubiłam, kiedy za bardzo wpadał w prześmiewczy ton, a kiedy zostawaliśmy sami, zdarzało mu się to nader często.
    – A później – kontynuował, w ogóle nie zwracając uwagi na moją zniesmaczoną minę – może sam odebrałbym jakąś nagrodę? – Uśmiech rozanielenia, który pojawił się na jego twarzy kazał mi sądzić, iż oto coś głupiego przyszło mu do głowy. Nie chciałam tego słuchać.
    – Nie bardzo mnie obchodzi, jaka jest pana dewiacja – rzuciłam. – Jeśli nie ma ona nic wspólnego ze mną, to czy mogę już sobie iść?
    Moje pytanie chyba wyrwało go z sennych marzeń na jawie, bo skierował swój wzrok na mnie, a kryło się w nim zaskoczenie, które wynikało z tego, że się odezwałam. Poczułam się nieswojo. Patrzył na mnie za długo, zbyt uważnie, zbyt… Głęboko, jakby chciał zajrzeć do mojej duszy. Może powinnam wyczarować coś innego niż bokserska rękawica do uderzenia, na przykład jakiś jutowy worek, w którym mogłabym chodzić i ukrywać twarz, byle tylko nie dostrzegać tego jego spojrzenia?
    – Tak, możesz iść. Do zobaczenia jutro.
    Na usta pchało mi się zapytanie go, czy to może groźba, ale powstrzymałam się przed jego wypowiedzeniem. Naprawdę miałam już dość jego obecności jak na jeden dzień, dlatego prawie wyprułam z sali, przyrzekając sobie, iż nie zgodzę się na tę proponowaną posadę, w ogóle nie dołączę do tego kółka psychologicznego, to ocena z przedmiotu coś mi da podczas wyścigu na studia, nie zaś jakieś zajęcia dodatkowe.
    Z takimi myślami skierowałam się ku głównemu wyjściu, za którego drzwiami czekał już na mnie słoneczny świat z zapachem kwiatów i śpiewem ptaków, które także i popołudniu dawały znać o swoim istnieniu. Ach, po tych kilku męczących godzinach naprawdę pragnęłam chwili dla siebie, a że uwielbiałam spacerować, dlaczego by nie wrócić do domu trochę okrężną drogą? Wystarczy dać znać któremuś z rodziców, że będę trochę później, ale na pewno na kolację, i ruszyć przed siebie z zamiarem cieszenia się z otoczenia.
    Ale powinnam już powoli przywykać do tego, że wszystkie moje plany biorą w łeb, a święty spokój to mnie czeka dopiero po śmierci, o ile w ogóle.
    – Kogoż to ja tu widzę? – rozległo się nagle gdzieś przede mną, wyrwało mnie z rozmyśleń i dosłownie wmurowało w ziemię. Bo czego jak czego, ale tego głosu to bym się tutaj za Chiny Ludowe czy inne komunistyczne państwo nie spodziewała.
    Nie chciałam podnosić głowy, naprawdę, byle nie zmierzyć się twarzą w twarz z osobą, która nagle raczyła się zjawić tuż przede mną, kiedy to nasze drogi ostatni raz przecięły się lata temu. Ach, jakie to były piękne czasy. Ale minęły, bo oto mój zaprzysiężony wróg jeszcze z czasów przedszkola właśnie ośmielił się wejść na teren, który do tej pory miałam za swój azyl. Stałam jak zamurowana i mogłam jedynie patrzeć – bo jednak nie umiałam się przed tym powstrzymać – jak podchodzi coraz bliżej z tym uśmiechem, który za każdym razem zwiastował kłopoty.
    Czarownica zawsze umiała wyczuć inną czarownicę, w przypadku tej nie tylko ją wyczuwałam, ale i momentalnie przechodziły mnie ciarki. Nic dziwnego, że niemalże dygotałam, kiedy zatrzymała się tuż przed schodami, gotowa pokonać je, bylebym tylko nie patrzyła na nią z góry.
    Nie chciałam stawać z nią twarzą w twarz, w tej chwili chciałam, by ktoś uratował mnie od możliwej rozmowy.
    Jedyna osoba, która przyszła mi do głowy, to tak, która tak źle na mnie działała. Wiedziałam, że mnie usłyszy – miał do tego jakiś dziwny dryg – dlatego wyszeptałam, biorąc sobie za wezwanie tekst katolickiej pieśni:
    – Przyjdź jako moc mej słabości – poprosiłam cicho, bo właśnie nią on był. – Proszę.
    Ale ratunek mógł przyjść o czasie, nie w sekundę. Wcześniej sama musiałam stawić czoła tej dziewczynie, która kiedyś tak bardzo napsuła mi krwi.
    – Co tu robisz? – zapytałam i wzięłam się za wymijanie jej, coby nie zająć na pogaduchy całego chodnika przed budynkiem szkoły, jeszcze jakieś staruszki nas zobaczą i zaczną między sobą wołać, jaka to tak dzisiejsza młodzież jest niewychowana.
    – A wiesz, wpadłam w odwiedziny w tę okolicę – oznajmiła, zastawiając mi drogę, bylebym jej tylko nie uciekła. Zaczęło się zarzucanie sieci manipulacji. – A przy okazji także moją drogą przyjaciółkę, Różę. Jak się miewasz, skarbeńku? – zapytała, dotykając mojej głowy, zjeżdżając nią w dół tylko po to, by pociągnąć mnie mocno za włosy. – Tęskniłaś?
    W moim życiu zdarzyło się dość sytuacji, kiedy żałowałam, że półczarownica przed przejściem egzaminu nie może sobie ot tak czarować, wówczas to mogłoby mi uratować skórę. Podejrzewałam, że ta obecna także przebiegłaby inaczej, gdybym mogła legalnie użyć mocy. Nie mogłam uciec, bo gdzie się ruszyłam, mój wróg podążał za mną niczym cień. Do tego ten uśmiech pełen kpiny i pogardy, jakbym była karaluchem, którego należy się pozbyć za pomocą zdeptania. Jak miałam nie czuć nagle strachu, kiedy koszmar minionych lat powrócił niczym bumerang?
    – Puść mnie – poleciłam dziewczynie. Chciałam, by zabrzmiało to ostro, jednak na polu walki stawałam się tchórzem, dlatego było to trochę głośniejsze od szeptu i pozbawione wszelkiej siły.
    Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie i wbiła we mnie spojrzenie ciemnych oczu.
    – Ale ja nie chcę, Różyczko. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak długo czekała, by znowu cię spotkać – wymruczała zdradliwie, czemu towarzyszyło kolejne pociągnięcie za włosy.
    Do oczu zaczęły napływać mi łzy.
    – Co tu się dzieje? – Gdzieś obok poniósł się kolejny głos, tym razem taki przeze mnie wyczekiwany.
    Odetchnęłam z ulgą, kiedy pan T. do nas podszedł, a mój wróg puścił moje włosy. Zatoczyłam się lekko do tyłu, ale zostałam złapana przez czyjeś silne ramię, zanim moje ciało choćby pomyślało o tym, by upaść na chodnik.
    – Ni-ic – odpowiedziała moja dawna koleżanka i uśmiechnęła się krzywo, zerkając na mnie z niezadowoleniem. – Do zobaczenia wkrótce – rzuciła, obróciła się na pięcie i odeszła, a mnie strach chwycił kościstą dłonią za gardło i ani myślał puszczać.
    Ale przecież nie mogłam tu nagle zacząć płakać czy mdleć. Nie mogłam pokazać, jak bardzo to niespodziewane spotkanie wytrąciło mnie z równowagi, choć taka była prawda. Większa słabość okazana jednego dnia to byłoby za dużo.
    Pan T., który chyba wyczuł, że zdołam ustać na własnych nogach i nie potrzebuję już podpórki, odsunął się, by stanąć ze mną twarzą w twarz.
    – Kto to był? – zapytał mnie, także unosząc rękę jak kilka minut wcześniej, by dotknąć mojej głowy. Odsunęłam się przerażona możliwością takiego dotyku. Nawet jeśli miałby pochodzić od znanego mi przecież pana T. Zauważył to. – Wybacz. Skrzywdziła cię?
    Jak wiele mogłam mu powiedzieć? Był szkolnym pedagogiem, więc jako uczennica powinnam umieć się przed nim otworzyć. Ale był także półczarnoksiężnikiem i moim nadzorcą w tym świecie, kimś, kto stale patrzył mi na ręce i kimś, przy kim moje serce biło odrobinę za mocno. Czy powinnam mu zaufać?
    Raz kozie śmierć.
    – Ma na imię Lilianna – zaczęłam. – Poznałyśmy się w przedszkolu, byłyśmy też sąsiadkami, toteż dość szybko przyszło nam się zaprzyjaźnić. Lub też raczej stwarzać pozory przyjaźni. Nie lubiła mnie, bo inne dzieci szybciej do mnie lgnęły, miałam więcej koleżanek, co było dla niej niezrozumiałe, bo to ona jest czarownicą czystej krwi, a ja tylko pół. – Potrzebowałam zamrugać, byle tylko pozbyć się napływających łez. – Robiła więc wszystko, by postawić mnie w negatywnym świetle, a kiedy to nie wyszło, zaczęła mnie prześladować. Kiedy poszłyśmy do podstawówki, wylądowałyśmy w jednej klasie, wtedy też zaczęło się zastraszanie i lekkie pobicia. Na szczęście przeprowadziła się na początku drugiej klasy na drugi koniec miasta i nasze drogi się rozeszły, ale – jak widać – nienawiść pozostała nadal ta sama.
    Przez długi czas nie rozumiałam, jak w jednym dziecku może być tyle zawiści, jednak docierało to do mnie, im starsza się robiłam. I może powinnam współczuć Liliannie jej wyniosłości, która nigdy nie zjednywała jej ludzi, ale nie potrafiłam, bo krzywda, którą mi wyrządziła, za bardzo wsiąknęła we mnie, tak że o żadnym współczuciu nie mogło być mowy. 
    Pan T. chyba wyczuł także to, jak trudno mi o tym mówić. Dłoń, którą chciał położyć na mojej głowie, znalazła się na moim ramieniu, które ścisnęła, chcąc okazać wsparcie i dodać otuchy.
    – W takim razie musimy mocniej przyłożyć się do twojego szkolenia i egzaminu, Różo – odparł i uśmiechnął się przyjaźnie. – Musimy sprawić, by ta cała Lilianna drżała na samą myśl o spotkaniu ciebie. Musi wiedzieć, iż faktycznie jesteś jej wrogiem, bo stajesz do walki jak równy z równym. Bo przecież nie mogę przychodzić ci ciągle z odsieczą, prawda? – Puścił mi oczko, na co ja się roześmiałam.
    Swoją obecnością i słowami mężczyzna przegonił lęk i strach, a dał nadzieję na to, że będzie dobra. Że nauczę się być na tyle silna, by nie potrzebować swojej słabości jako obrońcy.
    Cóż, uwierzyłam mu wtedy. Czas pokazał, iż w tamtym momencie była to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.
   

4 komentarze:

  1. Witam,

    Bardzo ciekawe połączenie magii i realności. Dość szybko mi się czytało, a tajemnica okazała się jeszcze ciekawsza i mogłaby powstać z tego całkiem niezła powieść dla młodzieży.
    Podejrzewam że dopiero w późniejszych rozdziałach zaczęło by się dziać coś więcej, a tutaj to tylko zarys fabuły.
    Główna bohaterka też mi się podobała a w szczególności jej cięty język, a psycholog też niczego sobie, bo pewnie będzie między nimi romansik albo coś więcej.
    Bardzo podobał mi się ten teks i może kiedyś przeczytam dalszą część jeśli się ukaże.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz, ze dopiero teraz wpadam z komentarzem, sierpien wybił mnie z rytmu.
    Czytalam co najmniej jeden tekst z tymi bohaterami i hm, mam mieszane uczucia. Nie wiem czy lubie tego gościa polczarnoksieznika psychologa, ma jakiejs niejasne intencje dla mnie. Nie zaufalabym mu tak jak Roza, to na pewno. Sama glowna bohaterka zdaje mi sie byc zaguiona. Cos do pana T. czuje, ale tez szybko potrafi miec go dosc - nie zeby to sie wykluczalo *patrzy na swije małżeństwo... * Jestem ciekawa czy mimo roznicy wieku kiedys okaze nubuczucie, chociaż, czy znajdzie na to odwage? Sadzac po scenie z lilianna, wątpię. Szkoda, ze nie przeciwstawila sie "kolezance". Btw ile ta krowa ma lat, zeby za wlosy ciagnac? Suka. Bede trzymac kciuki za Róże.

    OdpowiedzUsuń
  3. W zasadzie to nie wiem, o co chodzi w tej serii, bo pierwszy raz się z nią stykam i szczerze to jakoś nie wzbudziła we mnie póki co sympatii.
    Słowa, jakie wypowiada Róża, są niekiedy nienautralne. Np. to "toteż". Dla nastolatek jakoś dziwnie mi takie wyrażanie brzmi. I ogólnie trochę jałowe postacie na pierwszy rzut oka, więc dużo nie można o nich powiedzieć. Nie wiem, no. Może to kwestia tego, że nie siedzę w tym uniwersum od początku i zamysł nie jest mi znany.

    OdpowiedzUsuń