Apel wojskowy:

Nowy temat (czas do 09.06): — To zły pomysł. — No cóż, te dobre skończyły się już dawno. Klucze: codziennie, nieszczęśliwy, wydobywać, rumień

Namierz cel:

poniedziałek, 20 lipca 2020

[69] Czekając, aż wypłynie o zmroku ~ Miachar



            Szedł przed siebie, wokół mając kolory, które tak bardzo lubił. Zieleń oddalonych drzew, jasność piasku zanieczyszczonego białymi muszelkami, szarość chmur nad głową i burzowa przejrzystość morza. Szedł wokół tego wszystkiego obleczony w nieskazitelną czerń kogoś, kto nie zwiastuje niczego dobrego.

            Lekka bryza starała się rozczochrać plątaninę włosów na jego głowie, niesforne kosmyki opadały na blade czoło, jednak nie zmuszały go do żadnej reakcji. Bladymi stopami stawiał krok za krokiem, pozwalając obmyć się wodzie, i pozostawał czujny, by w odpowiedniej chwili wziąć się za swoje obowiązki.
            Minął pomost, na którym przed laty obłąkany pisarz spotkał swojego demona w garniturze i dziewczynkę w bieli, którą zaprowadził w odmęty wiecznego szaleństwa. Przykre to było zdarzenie, ale zaledwie jedno z naprawdę wielu, jakie miały tu miejsce przez setki lat i pewnie kolejne mogły wkrótce nadejść.
            Kierował się naprzód, obserwując uważnie otoczenie. Jedynym, na co się natknął, było truchło flądry pozbawione głowy, które przydryfowało na brzeg tylko po to, by za chwilę odpłynąć z kolejną falą. Taki widok pewnie wydobyłby okrzyk z płuc tysięcy ludzi, na niego jednak nie zadziałał. Zbyt był obojętny na umieranie jakichkolwiek istot, by pochylić się nad martwym ciałem i zapłakać. Na takie uczucia nie mógł się zdobyć, był emocjonalnie upośledzony. To dlatego tak bardzo nadawał się do tej roboty.
            Niewidoczna, lecz i tak wystająca, ostra krawędź muszli zadrapała podeszwę lewej stopy, kiedy wśród fali poczynił następny krok. Na chwilę woda zabarwiła się na czerwoną, by szybciej niż mrugnięcie popłynąć z pyłem dawnych kamieni, które zbyt obmyte nie dały rady sprostać naturze. Mężczyzna zapatrzył się na ten kolor, którego nie lubił, by w sekundy po tym podnieść głowę i wśród szarości wypatrywać szarpnięcia błysku. Jednak burza nie chciała przyjść na to opuszczone wybrzeże, choć ono tak bardzo potrzebowało jej towarzystwa.
            Zapatrując się na chwilę w horyzont za wodą, pomyślał o tym, jak przyjemnie byłoby po tylu latach abstynencji schłodzić usta w kuflu ciemnego piwa, ale od razu upomniał się, że nie ma aż tak źle, by musiał topić smutki w alkoholu czy też dla chwili zapomnienia wrócić do tego nałogu. Co innego Śmierć – ten każdego dnia miał coraz bardziej pod górę, kiedy to już przybywał na Ziemię, by odbierać od niego dusze, gdy wtem otrzymywał SMSa, że lekarze pobudzili ciało i cały misterny plan wysłania do zaświatów szedł w pizdu. To było bardzo stresujące i sprawiało, że Śmierć przy każdym spotkaniu wyglądał coraz mizerniej, przez co pojawiały się plotki, że chyba zostanie wysłany na długi urlop i zastąpiony przez kogoś bardziej odpornego.
            – Biedak – mruknął do siebie mężczyzna w czerni i gdy znowu spojrzał na linię między morzem a plażą, dojrzał tego, o którym właśnie myślał.
            Biała, skórzana kurtka to może nie był najlepszy możliwy modowy wybór, ale nadawała sylwetce trochę ciężkości, co akurat dobrze Śmierci robiło na prezencję. Na chwilę też odwracała uwagę od szarawej twarzy istoty, która chyba sama zaczynała myśleć o swoim końcu, mając już wszystkiego dość. Przynajmniej tak wyglądała.
            – Witaj! – zawołał osobnik w czerni, przyspieszając kroku.
            Śmierć spojrzał na niego, zaś jego twarz odrobinę się rozpogodziła.
            – O, hej! – Uniósł rękę i pomachał. – Miło cię widzieć! – Klepnął kolegę w ramię, gdy ten był już na tyle blisko, by można to było uczynić. – Jeszcze nie wypłynął?
            Mężczyzna pokręcił głową.
            – Nie, jeszcze nie i na razie, sądząc po falach, się na to nie zanosi.
            Sięgnął dłonią do kieszeni i wydobył z niej paczkę papierosów. Wyciągnął ją w stronę kolegi, ten odmówił gestem dłoni. W odpowiedzi poszło wzruszenie ramionami, a po wydobyciu także zapalniczki wokół nich pojawił się dym.
            – A to nie mówili, że powinien wypłynąć o zmroku? – mruknął Śmierć i przyjrzał się towarzyszowi.
            Poza dymem z płuc wydostało się także ciężkie westchnięcie.
            – Tak, tak właśnie mówili, ale sam widzisz, że mają u siebie coraz większy bajzel i nawet gówno z tego nie wychodzi – odpowiedział i wypuścił kolejną smużkę. – Najlepsze jest to, że informacja wpłynęła do mnie dzisiaj o szóstej rano i kazano mi być tu obowiązkowo, bo żaden inny Żniwiarz tej roboty wykonać nie może.
            Śmierć uniósł brew.
            – Naprawdę ze wszystkich wybrali do tego akurat ciebie? – To zdarzało się po raz pierwszy. – A powiedzieli chociaż, dlaczego ty masz się tu wybrać? Podejrzewam, że to jakaś szycha, ale żeby przypisać odpowiedniego Ponurego, no to się rzadko kiedy dzieje.
            – Wiem właśnie, kurde. – Mężczyzna w czerni nie wykazywał swoją mimiką żadnych uczuć, za to ton głosu i gwałtowne ruchy ręki, w której tkwił papieros, dawały znać o tym, że rośnie w nim wzburzenie. A to nie było u niego za częste. – Co mi jednak pozostaje? Będę tu cierpliwie czekał, skoro po żadną inną duszę się dzisiaj nie wybiorę.
            – Też racja.
            Śmierć przesuwał palcem po ekranie swojego służbowego tableta z taką prędkością, jakby chciał przesunąć wszystkie możliwe strony dokumentów, wśród któryś czegoś szukał.
            – A co ty taki nerwowy? – zapytał Żniwiarz i wyrzucił niedopałek do nadpływającej fali. – Tylko mi nie mów, że jeszcze bardziej lecą u ciebie w kulki i znowu coś idzie nie tak.
            – Nie, to nie tak. – Jego wzrok także bardzo szybko śledził uciekające informacje. – Po prostu szukam wzmianki o tym, jak długo ja muszę tu być. Bo wiesz, powiedziano mi rano, że mam się tu z tobą spotkać tak na chwilę przed zmrokiem…
            – Bo wtedy ma wypłynąć ciało.
            – Właśnie. Ale chwilę przed tym, jak dotarłem, dostałem wiadomość, że to ty masz odprowadzić duszę pod Bramę, ja mam tylko skontrolować to miejsce. – Podniósł głowę i rozejrzał się wokoło. – A tu się przecież nic nie dzieje, więc cholera jedna wie, co powinienem napisać w raporcie z oględzin. I na co mi to teraz, kiedy zaczyna się sezon idiotów?
            Bo każdego roku nadchodził czas, kiedy niezliczone rzecze śmiertelników za bardzo romansowały z alkoholem i dragami, by zdać sobie sprawę z tego, że mogą za szybko umrzeć. I że tak to się najczęściej kończy.
            – W każdym razie bardzo mnie to denerwuje – podjął przerwany wątek – i mam już ochotę zapukać do kierownictwa z pytaniem, czy oni w ogóle zdają sobie sprawę z tego, co się wyrabia. – Westchnął. – Może ten urlop to wcale nie jest taki zły pomysł?
            Wakacje to przydałyby się każdej istocie, która czuje wewnętrzne wypalenie względem obowiązków, jednak nie zawsze można na nie liczyć, kiedy ma się takie, a nie inne szefostwo. Mimo to Żniwiarz kibicował koledze, by ten wreszcie mógł nabrać oddechu z dala od dusz, które należy doprowadzić do wrót na odczytanie wyroku sądu po przechadzce między błędami ludzkiego żywota. Dlatego, nie mogąc dać mu wolnego, ale coś innego, zaproponował:
            – To co, może mała sesja z alkoholem po pracy?Patrzył na Śmierć i czekał, nie myśląc o tym, że sam wciąż jednak pozostaje abstynentem i raczył będzie się co najwyżej sokiem śliwkowym.
            – Wybacz, stary, ale jedyna sesja, na jaką mam chęć, to taka z terapeutą, który mi jasno powie, bym rzucił tę robotę w cholerę i zajął się czymś innym. Żyły sobie można dla szefostwa wypruć, a i tak sekretariat wszystko zawali i zaś, i trzeba będzie podyktować wszystkie wyniki z tego tygodnia, a ja naprawdę nie mam na to czasu!
            Rozumiał to, dlatego wyciągnął rękę i poklepał skórzaną kurtkę na plecach kumpla.
            – Jakby co, to propozycja jest aktualna – rzucił – więc w każdej chwili możemy się udać na popijawę.
            Śmierć spróbował się uśmiechnąć.
            – Dzięki, będę o tym pamiętał. A teraz spadam po jakiegoś innego śmiertelnika. Daj mi znać, jak ten twój się pojawi, ok?
            – Ok.
            Pomachali sobie na pożegnanie i Śmierć ruszył przed siebie, by zniknąć po kilkunastu krokach. Żniwiarz patrzył za nim przez chwilę, po czym westchnął ciężko i opadł na pokłady piasku, które z tak wielką przyjemnością chciały oblepić jego zbyt czarne i przygnębiające ubranie. Kolejny papieros pojawił się między palcami, po chwili dołączył także dym, a kolory wokół mężczyzny zaczęły zmieniać barwę, ciemnieć, aż zapadła całkowita noc.
            A tego, na którego czekał, wciąż się nie pojawiał.
            Wreszcie, o świcie – cholera jasna – ciało się pojawiło. Nie wyglądało jednak jak ciało topielca. Przede wszystkim nie były to zwłoki mężczyzny, jak przekazano w wiadomości, a kobiety, właściwie jeszcze dziewczyny, całe posiniaczone i naznaczone cięciami, jakby ktoś urządził sobie nad nią maraton tortur.
            Mężczyzna poczekał, aż przybije ono do brzegu, po czym z czystej ciekawości pochylił się nad nim i rozwarł obie powieki. Jak się tego spodziewał, patrzył w ciemne oczodoły, jakie pozostały. Mógł mieć jedynie nadzieję, że wyłupano kobiecie oczy już po tym, jak zmarła. Ciekawe, jak się ma sprawa z językiem…
            Nie powinien tego robić, jego zadaniem było wyłowienie duszy z martwego ciała, nim zainteresuje się ona błądzeniem we własnym zakresie między Światem Żywych a Światem Umarłych, nie mógł się jednak oprzeć i dokonał oględzin ciała. Westchnął, widząc całe to spustoszenie, po czym wyszeptał:
            – Przyjdź do mnie. Nie zrobię ci krzywdy, bo tę wyrządzono ci za życia w nadmiarze. Przyjdź do mnie.
            Przez chwilę nie było żadnej reakcji, ale w końcu się pojawiła. Niepewna ledwie uniosła na niego widmowe spojrzenie, dopiero po kilku sekundach wychynęłam z ciała w całej okazałości. Musiał przyznać, że była śliczna, co stwierdzał i nie miał wątpliwości, gdyż wiele setek tysięcy dusz widział, by wyrobić sobie opinię także o ich pięknie.
            Bo dusze nie wyglądały jak ich ludzka powłoka. To dusza stanowiła istotę jestestwa. To ona była najważniejsza, to ją wlano do naczynia i uczyniono nie tylko świadomą, ale i gotową do wykonywania ruchu. Ta dusza miała sylwetkę smukłą niczym brzoza, długie włosy i oczy, w których zatonąć mógłby niejeden demon. Szczupłe palce wsunęły kosmyk za ucho, kiedy uczyniła krok do przodu i stanęła przed Żniwiarzem. Ten, nie zmieniając ani trochę wyrazu twarzy, skinął jej głową.
            – Witaj. Nie bój się. Już wszystko w porządku.
            Bo jakże coś mogło być nie tak, skoro była martwa i nic jej już nie groziło? Marne to pocieszenie, ale po fali okropieństwa, jakiej bez wątpienia doświadczyła, potrzebny był jej spokój.
            – Gdzie… Gdzie jestem? – zapytała ochrypniętym głosem kogoś, kto jeszcze nie tak dawno temu był dzieckiem. – Kim ty jesteś?
            – Kimś, kto odprowadzi cię do pięknego miejsca, w którym będziesz mogła spocząć. – Skinął jej głową, choć właściwie czuł przeogromną chęć, by chwycić ją za rękę. To było jednak niedopuszczalne. – Chodźmy.
            Patrzył na nią, póki nie uczyniła jeszcze jednego ruchu, po czym sam ruszył przed siebie, by odprowadzić ją do krainy światła. Wiadomość o tym, że znowu coś poszło nie tak, postanowił napisać, kiedy już rozstanie się z kobietą. Nie powinna widzieć po nim, że coś jest nie tak.
            Ale było i kazało mu myśleć o tym, że na Górze coś się zaczyna dziać. Coś, co dla żadnego ze światów nie będzie zbyt dobre.
           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz