ARSENAŁ

niedziela, 5 lipca 2020

[68] Rok 845: My, ludzie ziem utraconych ~ Rilnen


845: Upadek muru Maria

„Tamtego dnia ludzkość przypomniała sobie, jak upokarzające jest bycie uwięzionym w klatce… Jak przerażające jest życie w świecie, opanowanym przez NICH.” *


Wielu ludzi nie pamiętało tego traumatycznego wydarzenia, bądź wspomnienia rozrywały się na mgliste strzępy. Na swoje nieszczęście, zapamiętałam każdą sekundę dnia, w którym ludzkość poniosła druzgocącą klęskę, jaką była utrata Muru Maria. W tej porażce życie straciła jedna piąta populacji i odebrano nam jedną trzecią ziem.
Nic jednak nie zapowiadało tej tragedii. Od rana słońce świeciło wysoko na niebie, a każdy z kadetów zdawał się tryskać dobrym humorem. Poranny trening używania sprzętu do manewrów przestrzennych przebiegł bez zakłóceń i nawet mi, najgorszej w tej części szkolenia, udało się wreszcie utrzymać równowagę w powietrzu. Dopiero w okolicach południa dotarły do nas wieści o powrocie Oddziału Zwiadowczego zza muru.
— Słyszeliście, ponoć Zwiadowcy znowu dali dupy na wyprawie — zaczął temat obcięty od garnka Marlow.
Siedzieliśmy na obiedzie. Zaciskałam mocno palce na łyżce, by przypadkiem nie rzucić w kogoś miską z zupą. W tych czasach ciepły obiad był na wagę złota, nawet wśród kandydatów na żołnierzy. Nie potrafiłam jednak spokojnie siedzieć i słuchać, jak banda bałwanów oczerniała poświęcenie Zwiadowców.
—Z całej wyprawy wróciła ich chyba tylko jedna czwarta —Siedzący obok mnie Ian parsknął w swoją miskę.
Warknęłam cicho, rzucając dookoła ostrzegawcze spojrzenia i gdyby mnie mój kumpel Moblit nie kopnął pod stołem, to nie wiem, czy bym się powstrzymała od rozpoczęcia dyskusji. Nie minęła jednak chwila, a ktoś inny zaczął drażliwy dla mnie temat.
— Hej, Lotta, dalej chcesz dołączyć do tej bandy nieudaczników? — zapytała z drugiego końca stołu szarowłosa Rico, unosząc brew nad ramkę owalnych okularów.
Leave me in peace
Odmówiłam w myślach litanię do murów, którą w Shiganshinie można było usłyszeć od miejscowych wyznawców murowanych ścian na świat.
— Masz z tym problem, Rico? — Wyjrzałam zza ramienia Iana, słysząc bolesne westchnięcie Moblita.
— Patrząc na twoje zmagania ze sprzętem do manewrów przestrzennych, pójdziesz na pierwszy ogień jako karma dla tytanów… — Riko ściągnęła ustami kawałek mięsa z łyżki, patrząc na mnie z wyższością.
To przelało czarę goryczy. Wstałam gwałtownie z ławy, zanim Moblit zdążył dosięgnąć mojego ramienia. Już miałam się odszczeknąć na temat poświęcenia Legionu Zwiadowców, kiedy drzwi sali jadalnej otwarły się z hukiem. W progu stanęło trzech żołnierzy Korpusu Garnizonu, co zwiastowało tylko jedno — kłopoty.
—Do wszystkich jednostek! — zagrzmiał dowodzący Posłańców. — Upadł Mur Maria! Pięćdziesięciometrowy tytan przebił się do dystryktu Shiganshina! Korpus Stacjonujący wzywa wszystkich medyków do pomocy!
W sekundzie opuściły mnie wszystkie emocje. W zwolnionym tempie zaczęłam osuwać się w tył i gdyby nie refleks Moblita, wywaliłabym się na drugą stronę ławy. Zaschło mi w gardle i na moment zabrakło mi tchu.
— Lotta, ogarnij się! — krzyknął Moblit, po czym zdzielił mnie z otwartej dłoni w potylicę.
Tępy ból przywrócił mi jasność umysłu. Przecież to ja miałam zostać medykiem, mnie w tym momencie potrzebowali. Teraz był czas na mnie, nie mogłam dać ponieść się emocjom. Doktor Jeager nie nauczył mnie tylko różnych medycznych sztuczek. Przede wszystkim, opanowałam umiejętność odcinania emocji w najważniejszych momentach przy ratowaniu życia.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
Dołączyłam do niewielkiej grupy rekrutów, którzy szkolili się także w medycynie i podążając za Oddziałem Stacjonującym, zostaliśmy wpakowani na wozy i ciągnięci przez konie, jechaliśmy wspomóc poszkodowanych. Słońce wisiało już nisko na niebie, a ja nie potrafiłam uspokoić szalejących myśli. Mój dom, dystrykt Shiganshina był właśnie niszczony przez tytanów. Ludzie, których znałam może właśnie w tym momencie umierali w mękach, miażdżeni przez ogromne zębiska.
Caught in my memories
Armin i jego dziadek. Pan Hannes i reszta żołnierzy Garnizonu. Mikasa, Eren i jego rodzice, Carla i doktor Jeager. Nie widziałam ich od prawie roku i mogłam już nigdy nie zobaczyć. Potrząsnęłam gwałtownie głową, odrzucając od siebie czarne myśli. Z pewnością wszyscy byli cali i zdrowi.
Zabrano nas w miejsce gromadzenia uchodźców, do dystryktu Trost. Wszystkie puste baraki, szopy i stodoły zostały natychmiastowo przemienione w noclegownie dla ocalałych zza Muru Maria, zniszczonego przez drugiego abnormalnego tytana. W jednym z największych baraków utworzono coś na kształt szpitala polowego, gdzie znoszono wszystkich rannych, zarówno żołnierzy, jak i cywili.
Zmuszona byłam się wyłączyć na zmartwienia, zajmując się po kolei potrzebującymi, jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż kołatała mi się myśl o znajomych, potencjalnie nieżywych. Przechodząc od jednego pacjenta do drugiego, rozglądałam się za znajomą twarzą, jednak żadnej z nich nie ujrzałam.
Dopiero nad ranem, gdy większość rannych otrzymała doraźną pomoc, gdzieś w oddali usłyszałam znajomy głos. Nie tak radosny, jak zazwyczaj, tym razem przepełniony bólem, jednak wciąż bliski. Szybko skończyłam zszywać ranę na czole młodej dziewczyny i uśmiechając się do niej, wstałam ze stołka i rozejrzałam się za dochodzącą mnie rozmową. Serce podskoczyło mi do gardła, gdy zauważyłam tak dobrze mi znaną posturę starszego żołnierza o słomianych włosach.
— Panie Hannes! — zawołałam nieco za głośno, ale mało mnie to obchodziło.
Gdy tylko mężczyzna się odwrócił, już byłam przy nim, rzucając mu się na szyję. Nie dbałam o to, co ludzie mogliby sobie pomyśleć, w tym momencie byłam szczęśliwa, że widziałam znajomą osobę żywą.
Lost underneath
— Lotta… — Mężczyzna przytulił mnie mocno, a kiedy odsunął się na długość ramion spostrzegłam łzy cieknące mu po policzkach.
— Już w porządku, jesteście bezpieczni — zapewniałam, ale to chyba nie docierało do Hannesa. — Co z resztą? — zapytałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać
— Uratowały się tylko dzieciaki… — poczucie winy w głosie Hannesa łamało mi serce. — Lotta, ja… nie potrafiłem uratować Carli… Mogłem zdjąć tego tytana, ale… postanowiłem uciec… Złapałem Erena i Mikasę i… po prostu biegłem…
— Hej, HEJ! — ścisnęłam mocniej jego dłoń, by sprowadzić na siebie jego spojrzenie. — Uratował pan dzieci. To się liczy.
— Ale Carla…
Wiedziałam, że mama Erena była przyjaciółką Hannesa. Tak samo Grisha, który lata temu uratował jego żonę od zarazy, szerzącej się w Shiganshinie.
— Eren widział, jak jego matkę pożera tytan.
Zamknęłam oczy, próbując zatrzymać rozszalałą wyobraźnię. Nie byłam nawet w stanie pojąć, co teraz musiał czuć Eren, przerażony jak reszta dzieciaków. Miałam tylko nadzieję, że są razem, cała trójka. Musiałam się upewnić, czy wszystko z nimi w porządku.
— Panie Hannes, gdzie oni są?
— W którejś stodole…
Jeszcze raz uściskałam Hannesa, po czym musiałam wymyślić szybki plan działania. Jeśli rozmawiałam z żołnierzem Garnizonu, nikt inny nie mógł się doczepić. Jednak, jeśli zauważą, że jedna z rekrutów sama przemierza baraki, mogłam wpaść w poważne kłopoty. Pomyślałam, że nie zauważą zniknięcia jednego z medyków, zważywszy na to, że nie liczyli, ile osób z Korpusu Treningowego przybyło z pomocą. Na moją korzyść przemawiał niski wzrost oraz fakt, że słońce jeszcze nie zdążyło wzejść i można było niezauważenie poruszać się w ciemnościach.
To też wykorzystałam, doświadczona późnonocnymi powrotami z pracy. Poczekałam na moment, w którym stacjonujący przy drzwiach szpitala polowego żołnierze poszli po wodę i wymknęłam się na ciemną noc. Dopiero gdy chłodny wiatr owiał moją twarz zorientowałam się, że dzieciaki mogły być wszędzie. Dystrykt Trostu był duży, a piesze przejście z jednego końca na drugi zajmował cały dzień.
Deep in my structure, I feel a rupture
Postanowiłam jednak zaryzykować i udałam się ciemną uliczką w kierunku najbliższej stodoły. Liczyłam na łut szczęścia, że może akurat w tej przebywały dzieciaki, nie przewidziałam jednak, że tutaj także wejścia pilnować będą żołnierze Oddziału Garnizonu. Musiałam pozjadać wszystkie rozumy, bo niewiele myśląc, podeszłam do dwóch żołnierzy i zasalutowałam, przybijając prawą pięść nad lewą piersią.
— Rekrutka Charlotte Riese, medyk z Korpusu Treningowego numer siedemdziesiąt siedem, melduje się do sprawdzenia stanu zdrowia poszkodowanych uchodźców! — wyrecytowałam, zanim zdążyłam przemyśleć swoje słowa.
Na moje szczęście, żołnierze tylko się uśmiechnęli, a jeden z nich nawet otworzył mi drzwi. Gdy tylko przekroczyłam próg, od razu buchnęło mi w twarz niemal wyczuwalne przerażenie. Skala rozpaczy już dawno pękła. Zgromadzeni w stodole ludzie byli spokojni, choć pewnie większość wciąż nie dowierzała, co się wydarzyło. Mniejsze lub większe grupki siedziały na zimnej podłodze, tuląc się do siebie, jakby oczekiwali na śmierć. Na wielu twarzach można było dostrzec łzy.
Nie chciałam przeszkadzać nikomu w przeżywaniu traumy, więc po cichu przemknęłam wzdłuż jednej ze ścian, wypatrując znajome twarze. Nie minęła minuta, jak spostrzegłam trójkę dzieciaków, tulących się do siebie pod jednym cienkim kocem. Starając się nie narobić hałasu, podbiegłam do nich i przytuliłam je mocno.
— Siostrzyczka! — krzyknął Eren, ale tylko przystawiłam palec do ust.
— Cieszę się, że jesteście cali — wyszeptałam, z trudem powstrzymując łzy.
Ich widok rozrywał mi serce. Każde z nich miało podpuchnięte od płaczu oczy, buzie umazane brudem, a najgorsze były ich spojrzenia – puste, bez wyrazu. Każde po kolei pogłaskałam po głowie, starając się tym drobnym gestem dodać otuchy.
— Wszystko będzie dobrze —zapewniłam, choć czułam się źle, okłamując ich. — Jesteście już bezpieczni…
— EJ, TY!
Niewidzialna pięść ścisnęła mi żołądek. Choć moim pierwszym, instynktownym odruchem było osłonienie dzieciaków, to jednak zmusiłam się do wstania.
— Zostańcie bezpieczni! — Posłałam dzieciakom pokrzepiający uśmiech, bo gdzieś z tyłu głowy zrodziła mi się myśl, że widziałam ich po raz ostatni.
From where she should be
Nie musiałam nawet patrzeć w stronę wejścia, by wiedzieć, że tych dwóch żołnierzy, stacjonujących przy drzwiach, zorientowało się o moim podstępie i właśnie zmierzali ku mnie, by wymierzyć mi odpowiednią karę.
— Ktoś tu ma kłopoty… — Wesoły ton jednego z nich mnie w ogóle nie napawał optymizmem.
Choć musiałam przyznać, że zachowali na tyle taktu i nie zrobili sceny przy wszystkich uchodźcach, co mogłoby wywołać jeszcze większą panikę. Zostałam jedynie zbyt mocno, aczkolwiek niezauważalnie złapana za łokieć i wyprowadzona ze stodoły.
Nie nacieszyłam się tym faktem zbyt długo, bo gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, poczułam rozlewający się po całym ciele ból, gdy dostałam kopniaka kolanem w brzuch.
— Ładnie to tak kłamać starszych stopniem?
Chciałam coś odpyskować, ale dostałam pięścią w twarz. Gorąca krew buchnęła mi z nosa, a kiedy zaczęłam się krztusić, zostałam pociągnięta za włosy. Moje spojrzenie skrzyżowało się z roześmianymi oczami jednego z żołnierzy. Miałam wielką ochotę napluć mu w twarz, ale w ostatnim momencie się powstrzymałam. To już nie były czasy, w których pracowałam w oberży i mogłam rzucać się z pięściami na atakujących mnie mężczyzn.
W tym momencie byłam szkolona, by zostać częścią wojska, w którym takie bitki były czymś normalnym. Musiałam przyjąć karę za niesubordynację, a jedyne co mogłam zrobić to modlić się w duchu, by tylko na biciu poprzestali.
— Powiedz mi dziewczynko, ile lat siedzisz w Korpusie Treningowym?
— N… niecały ro-ok — wyjęczałam, starając się nie mrużyć oczu z bólu.
Żołnierze wymienili spojrzenia, po czym zaśmiali się rubasznie. Dreszcz niepokoju przebiegł mi po plecach, kiedy jeden z nich zacisnął pięść. Zacisnęłam powieki, czekając na uderzenie.
— HEJ! A wy co tam wyprawiacie?!
Znałam ten głos. Znów spojrzałam w górę, by zobaczyć zaciśniętą pięść zamierającą w powietrzu. Sekundę później żołnierze stali na baczność, ukrywając mnie za swoimi plecami.
— Wszystko w jak najlepszym porządku, panie generale!
Usłyszałam zbliżające się ku nam kroki dwóch osób, jednak przez swój niski wzrost nie widziałam zza pleców swoich oprawców, kto to był i nie mogłam sobie przypomnieć, dlaczego głos wydawał mi się znajomy.
— W porządku? — Rozległ się inny głos, zimny, stanowczy. — Doprawdy?
Mogłabym przysiąc, że żołnierze w momencie zaczęli się niezauważalnie trząść. Nie trwało to jednak długo, bo niespodziewanie rozległ się odgłos uderzeń, a żołnierze jeden po drugim upadli na piach, walcząc o oddech. Nie byłam w stanie spojrzeć na swoich wybawców, więc szybko odwróciłam wzrok i otarłam krew z twarzy wierzchem dłoni. Kątem oka zauważyłam jednak biało-niebieski emblemat na ich mundurach. Skrzydła Wolności, o ironio.
Zimna dłoń dotknęła delikatnie mojej brody, kierując ją w stronę światła. Dopiero teraz skojarzyłam głosy z osobami, do których należały i dlaczego wydawały mi się znajome.
— Generale Erwin, Kapralu Levi — Starałam się odpowiednio zasalutować, ale ból brzucha po uderzeniu ciągle promieniował i tylko skłoniłam się pokracznie.
— Charlotte, co się stało? — zapytał Erwin, wyciągając mnie za ramię w krąg światła pochodni, umieszczonej na ścianie stodoły.
— Po prostu opuściłam posterunek, to wszystko… — Poczułam, jak twarz robi mi się czerwona z zażenowania. — To nie pierwszy wpierdol, jaki zarobiłam. — Adrenalina wciąż buzowała w moich żyłach, dlatego też nie zważałam na słowa.
Ponownie przejechałam dłonią pod nosem, prawdopodobnie jeszcze bardziej rozcierając krew na licu, ale mało mnie to obchodziło. Chciałam jak najszybciej ulotnić się w stronę polowego szpitala, by upewnić się, że nie zauważono mojej nieobecności. Tam przynajmniej mogłam się usprawiedliwić, że krew na twarzy nie należała do mnie, a do pacjentów, którymi się zajmowałam.
Uniosłam głowę, by spotkać ciepłe, pełne zmartwienia spojrzenie generała. Uśmiechnęłam się na znak, że ze mną wszystko w porządku, po czym ponownie zasalutowałam i już miałam odwrócić się na pięcie i odejść, kiedy mój wzrok uchwycił przeszywające mnie na wylot, stalowe spojrzenie Kaprala Rivaille’a.
You've taken my breath from me
Nie byłam pewna, czy trwało to ułamek sekundy, czy całą wieczność, ale na jego bladej twarzy nie było żadnego innego wyrazu, oprócz znudzenia. Co innego jednak mówiły jego oczy, pełne gniewu i rządzy mordu. Te uczucia nie były skierowane ku mnie, jednak nie mogłam się powstrzymać, by nie zadrżeć z przerażenia.
Bez słowa, Kapral spojrzał na wciąż kulących się przy jego stopach żołnierzy Garnizonu i bez ostrzeżenia zaczął wymierzać im kopniaka za kopniakiem. Otwarłam usta, by zaprotestować, ale generał Erwin złapał mnie za ramiona i z wciąż ciepłym, niewinnym uśmiechem odwrócił mnie w stronę szpitala polowego, zmuszając do zrobienia kroku.
— Chodź, odprowadzę cię bezpiecznie na stanowisko — Jego spokojny ton wcale nie pomagał.
Nie miałam pojęcia, skąd generał wiedział, jakie stanowisko opuściłam, ani nie pytał dlaczego. Bez słowa przemierzaliśmy uliczki, a odgłosy uderzeń stawały się coraz cichsze. Gdy dotarliśmy do szpitala, Erwin zajął rozmową żołnierzy przy drzwiach, bym mogła niepostrzeżenie wślizgnąć się do środka.
Wtedy nie rozumiałam, dlaczego w tamtym momencie głównodowodzący Korpusu Zwiadowczego znaleźli się w tamtym miejscu i dlaczego mi pomogli. Nie minęły trzy miesiące, a wszystko stało się jasne.
W tamtym czasie przeżywałam swoisty kryzys osobowościowy. Keith Shadis, trzynasty dowódca Oddziału Zwiadowców zrezygnował z obejmowanej funkcji i przeszedł do Korpusu Treningowego, gdzie wyżywał się na bogu ducha winnych kadetach. Z jednej strony nie miałam mu za złe — w naszym świecie żołnierze musieli być silni psychicznie. Jednak nawet znając realia, sama nie raz chciałam rzucić to wszystko w cholerę, szczególnie podczas morderczych treningów.
— Jesteście niczym innym, jak kupą gówna! — ryczał Shadis, siedząc bezpiecznie na koniu, podczas gdy rekruci przemierzali tereny zalesione pieszo, z pełnymi plecakami, podczas oberwania chmury.
Now I want to breathe
Deszcz ściekał mi po twarzy z przemoczonego kaptura i z trudem łapałam oddech. Nogi poruszały mi się automatycznie, brnąc przez kleiste błoto. Przed sobą nie widziałam nic, oprócz plecaka idącego przede mną Iana.
— Co jest, Riese?! — Dowódca klepnął mnie w ramię. — Dalej chcesz dołączyć do Zwiadowców?! Jak się będziesz tak opierdalać, to skończysz jako tytanie rzygi!
Nie miałam nawet siły odpowiedzieć. Przez cały kark promieniował mi okropny ból od ciężkiego plecaka i gdy chciałam podnieść głowę, prawie wywaliłabym się na twarz, gdyby mnie Moblit nie złapał za ciuchy.
— Jak ty nawet chodzić porządnie nie umiesz! — Shadis dalej się darł, ale już przestałam go słuchać.
Wyłączyłam myślenie, skupiając się tylko na dojściu do obozu. Jeśli uda mi się dotrzeć do celu, postanowiłam zrezygnować. Byłam pewna, że nie nadaję się do bycia żołnierzem. Shadis miał rację, kupa gówna to idealne porównanie…
— Patrz, widać już obóz. — Moblit szturchnął mnie łokciem, wskazując brodą przed siebie.
Rzeczywiście, przed nami widać było małe drewniane domki, w których okienka jarzyły się blaskiem świec. Tam było ciepło i sucho. Musiałam się tam znaleźć jak najszybciej. Nadzieja pchała mnie do przodu i przestałam zwracać uwagę na palący ból w płucach.
Byłam najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, kiedy wreszcie mogłam zrzucić z siebie przemoczone ciuchy i ciężki jak głaz plecak. Serce szalało z radości, kiedy na kolację podali ciepłą zupę. Choć gorący wywar nie leżał nawet obok mięsa i składał się z rozmokniętych warzyw, to i tak był pokarmem bogów. Wsunęłam swoją porcję w mgnieniu oka  i z błogim wyrazem twarzy przysłuchiwałam się rozmowom innych rekrutów. Sama byłam zbyt senna, by brać udział w konwersacji. Ciągle bolał mnie kark i chyba zaczynałam mieć dreszcze z przemoczenia.
Kolacja powoli się kończyła i już mieliśmy się zbierać do baraków, kiedy drzwi jadalni otwarły się z hukiem. Wszystkie spojrzenia skierowały się natychmiast w tamtą stronę, a kiedy dostrzegliśmy, kto do nas zawitał, natychmiast wstaliśmy , salutując jak najlepiej potrafiliśmy.
W progu stanęło dwoje Zwiadowców, przemoczonych od podróży w ulewnym deszczu. Wysoki blondyn z wąsem zmarszczył nos od samego wejścia, jakby rekruci nadal śmierdzieli potem po morderczym spacerze, natomiast niższa od niego brunetka w okularach rozejrzała się po sali bystrym wzrokiem, od razu machając do dowódcy Shadisa.
— Mike, Hanji! Co wy tu, do cholery, robicie?! — zagrzmiał Shadis podchodząc do nich szybkim krokiem.
— Erwin nas przysyła — Hanji zdawała się być czymś niezmiernie podekscytowana.
Kobieta wyciągnęła zza pazuchy munduru zalakowaną kopertę i próbując jej nie zmoczyć, podała ją dowódcy. Przez moment panowała głucha cisza, kiedy Shadis czytał pospiesznie wiadomość, po czym szybko zmiął pergamin w pięści i omiótł rekrutów wściekłym spojrzeniem.
— Riese! — zagrzmiał nagle. — Podejdź no tu z łaski swojej!
Prawie zakrztusiłam się chlebem, słysząc własne nazwisko. Przełknęłam suchy kęs powoli wstałam z ławy. Nogi miałam jak z galarety, kiedy chwiejnie szłam przez salę.
— T-tak?
— Masz trzy minuty żeby przebrać się w mundur i stawić się przed barakami. — Dowódca podrapał się po łysej głowie.
Chwilę zajęło mi przetworzenie informacji, podczas której otwierałam usta i zamykałam, jak ryba wyciągnięta z wody.
— Jazda! — Dopiero kiedy Shadis kopnął mnie lekko w plecy, popychając w kierunku drzwi, zrozumiałam rozkaz.
Choć nie za bardzo wiedziałam, co się właśnie wydarzyło, pędziłam do swojego baraku jak na złamanie karku. Nie miałam nawet czasu zastanowić się nad tym, czy miałam właśnie kłopoty lub czy Zwiadowcy pojawili się tutaj z mojego powodu. Z trudem wciągnęłam na siebie mokre jeszcze od ulewy skórzane paski, utrzymujące człowieka podczas manewrów przestrzennych, a na grzbiet zarzuciłam wilgotną kurtkę i pelerynę. Wybiegłam na plac, gdzie czekali już Zwiadowcy, a pani Hanji machała do mnie radośnie.
— Charlotte! Chodź szybko!
— Czy mam kłopoty?— Spojrzałam niepewnie na Zwiadowców, ale Hanji tylko się roześmiała.
— Nie, nie, właśnie ratujemy cię od tego sadysty Shadisa. — Wskazała kciukiem za siebie na baraki, po czym wcisnęła mi w ręce lejce, a sama wskoczyła na swojego konia. — Dawaj, nie mamy wiele czasu!
— A gdzie mnie zabieracie? — zapytałam, gramoląc się na wierzchowca.
— Do kwatery głównej Zwiadowców.
Przez całą drogę ni dopytywałam już o nic. Natłok myśli nie pozwolił mi uformować żadnego konkretnego zdania, bo cała ta sytuacja wydawała się nie tylko nagła, ale i niedorzeczna. Czego mogli ode mnie chcieć Zwiadowcy? Ostatnio nie sprawiałam żadnych problemów i starałam się przykładać do treningów i nauki. Nie wykazywałam się żadnymi specjalnymi talentami, więc może rzeczywiście byłam aż tak beznadziejna, że sam Oddział Zwiadowczy chciał mi powiedzieć, że mam wracać do domu, którego już, fakt faktem nie miałam…?
Kwatera Główna znajdowała się za murem Rose w części południowej między dystryktami Trost i Herminą. Stary zamek ukryty między polanami i lasem z daleka budził grozę, ale kiedy weszło się do środka, od razu czuło się ciepło pochodni, zawieszonych na ścianach, które dawały poczucie złudnego bezpieczeństwa. Przez całą drogę trzęsłam się z zimna i niepewności, co nie zmieniło się nawet po wejściu do ogrzanego ogniem z kominka gabinetu generała Smitha.
Nie spodziewałam się, że oprócz głównodowodzącego, w pokoju znajdzie się także Kapral Levi oraz moja eskorta, Kapitanowie Hanji i Mike. Coś było na rzeczy, co napawało mnie nieopisanym strachem. Zasalutowałam pokracznie, próbując za wszelką cenę opanować trzęsące się dłonie. Generał Erwin tylko obdarzył mnie ciepłym uśmiechem, po czym wskazał na jedno z wolnych krzeseł przy prostokątnym stole, przy którym siedzieli pozostali dowodzący składów. Powoli opadłam na stołek, wpatrując się w zagadkowe oblicze generała.
— Witaj, Charlotte, cieszę się, że tak szybko dotarliście. — Erwin był naprawdę miłym człowiekiem.
— Mam kłopoty, prawda? — bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, jednak dowódca Zwiadowców tylko pokręcił głową.
— Nie masz żadnych kłopotów — zapewnił, choć znudzona mina Kaprala Rivaille’a całkowicie temu przeczyła. — Mamy dla ciebie ofertę.
— Ofertę…?
'Cause I cannot see, what you can see
— Obserwujemy cię od jakiegoś czasu. Jesteś bardzo utalentowanym medykiem, a tak się składa, że Zwiadowcy stracili większość składu ratunkowego podczas ostatniej misji.
Zmarszczyłam brwi, jeszcze nie do końca rozumiejąc, o co chodzi, jednak gdy otwarłam usta, by o coś zapytać, generał Erwin przemówił ponownie.
— Chcemy, żebyś wstąpiła do Zwiadowców już teraz.
— Co…? — odpowiedziałam może niezbyt inteligentnie, jednak przez moment nie zrozumiałam sensu słów generała.
Dopiero po chwili mój mózg znowu zaczął pracować poprawnie i najpierw zalała mnie fala ekscytacji. Zawsze marzyłam o dołączeniu do Oddziału Zwiadowców i chyba właśnie stałam o krok od spełnienia tego marzenia, jednak wątpliwości uderzyły mnie, jak trzy miesiące temu jeden z żołnierzy Garnizonu.
— Dlaczego? — Pierwsze pytanie padło z moich ust, zaskakując wszystkich zebranych.
— Co masz na myśli? — Kapitan Hanji zmarszczyła brwi, uśmiechając się niepewnie.
— Jestem najgorsza w używaniu sprzętu do manewrów przestrzennych z całego swojego oddziału treningowego. Na zajęciach kondycyjnych kończę ostatnia, a zmiana ostrzy zajmuje mi wieki, bo zawsze mylą mi się przyciski! Na wyprawach byłabym niczym, jak tylko utrapieniem!
— A kto powiedział, że chcemy cię na wyprawach? — zapytał Kapral Levi, wciąż z tą samą, znudzoną ekspresją na twarzy. — Masz tylko łatać naszych żołnierzy, to wszystko.
Zerknęłam na niego i natychmiast się zmieszałam. Przez jego enigmatyczne spojrzenie poczułam, jak moja twarz robiła się czerwona. Głos uwiązł mi w gardle, a na ratunek przyszedł mi generał Erwin, który zerknął na Rivalle’a pobłażanie, po czym znów zwrócił się do mnie spokojnym tonem.
— Zapewnimy ci odpowiedni trening, na którym przygotujemy cię do wypraw za mur. Naprawdę przydają nam się twoje umiejętności.
Szybko analizowałam możliwości. Zostać w Korpusie Treningowym, być gnojonym przez trenerów i umrzeć dopiero za dwa lata? Czy przyjąć ofertę, spoglądać śmierci w oczy na co dzień i zginać nieco szybciej, ale może uratować parę Zwiadowców? Chyba oszalałam, bo wstałam z krzesła, po czym już bardziej pewnie zasalutowałam, choć żołądek wciąż skręcał mi się ze strachu.
— Wchodzę w to.


*Shingeki no Kyojin, rozdział 1.

3 komentarze:

  1. Hej :)
    Och, ale to piękny plastycznie obraz zniszczenia i tego, jak trzeba działać pod presją i w niepewności. Nie dziwię się, że Lotta opuściła stanowisko, by sprawdzić, czy dzieciakom nic nie jest, w końcu są dla niej jak rodzina. Tylko to obrywanie od starszych żołnierzy wzburzyło we mnie krew - do aż takiego przemocy to chyba nie musieli się uciekać.
    Hmm, wydaje mi się, że pisanie stopni z dużej litery jest błędne, do tego wizualnie mi nawet nie pasuje. Ale jak wolisz.
    Hmm, szybkie to mianowane na medyka, ale przy brakach w 'personelu' to się nie dziwię, że Charlotte szybko zajęła miejsce, do którego pasuje.
    Niezłe opisy, dobry dynamizm i tempo opowiadania. Trochę się pogubiłam przy przejściu do retrospekcji, ale to chyba wina tego, że jestem jeszcze przed kawą, więc trochę snu wciąż mi siedzi w głowie. W każdym razie mnie się to podobało. Czekam teraz na jakieś poważniejsze starcie z tytanami.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubie takie uniwersa :)
    Tak to jest, łatwo się narzeka na kogoś innego, jak się samemu nawet palcem nie ruszyło. Wizja tych Tytanów jest naprawdę przerażająca.
    Robota medyka nie jest tak łatwa jak sobie pomyślałam na początku, ładnie opisałaś panujące tam realia, emocje i problemy.
    Jak mogli ją tak potraktować?! Masakra! W ogóle się tego nie spodziewałam.
    Aaaaa, jest i wybawca, no na takiego to można całe życie czekać :)
    "Jak się będziesz tak opierdalać, to skończysz jako tytanie rzygi!" ależ mnie rozśmieszył ten tekst.
    O kurcze, ale zorganizowali nieźle tą akcję z kwaterą główną Zwiadowców.Charlotte nastawiła się na najgorsze i w sumie jej się nie dziwie. Też spodziewałabym się jakiejś makabry.

    O kurcze, taka promocja z medyka na Zwiadowce, chyba jest im bardzo potrzebna. A jednak jako medyk, ale myślę, że przed nią świetlana przyszłości i zanim się obejrzy to zostanie zwerbowana właśnie na zwiadowce.

    Bardzo fajny tekst, super się czytało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam.
    Wciągnęłam się w historię głównej bohaterki. Jest to coś w stylu Zwiadowców Flanagana i fantastyki apokaliptycznej i bardzo mi się się spodobało. Mogłabym przeczytać dalsze przygody dziewczyny.
    Trochę nie spodobał mi się jej charakter, mogłaby mieć w sobie więcej ciętego języka aby dodać smaczku historii.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń