ARSENAŁ

poniedziałek, 1 czerwca 2020

[64] Stranger: You give me a meaning ~ Miachar


           
            Tego mogliśmy się spodziewać – że wróg nas dostrzeże i coś się zacznie dziać, a same obserwacje i raportowanie nie będą jedynymi działaniami, jakie będziemy musieli przedsięwziąć. Mentalnie byłem na to przygotowany, w końcu mieliśmy też Kirę z jej zemstą wiszącą nam nad głowami, jednak inni agenci zdawali się być zaskoczeni takim obrotem sprawy, co było aż nadto widoczne podczas tej rozprawy, gdzie generał Joeg przydzielał nam nowe zadania. Zmieniła się sytuacja, zmienić musiało się także nasze podejście. Nawet jeśli części z nas było to w niesmak, rozkazy pozostawały rozkazami i należało się im podporządkować, inaczej… Cóż, śmierć zajrzałaby nam w oczy odrobinę głębiej.

            Odprawa jak zwykle odbywała się w największej sali naszej bazy, w powietrzu dało się wyczuć zdenerwowanie. Panowała cisza, jaka zwiastować może nadejście burzy, bowiem nikt, nawet największy śmieszek brygady, nie czuł się na siłach, by sobie z czegoś zażartować. Byliśmy na misji prawie miesiąc i oto nadchodziło to, do czego winniśmy być przygotowani – konfrontacja z przeciwnikiem. Do tej pory jedynie go obserwowaliśmy, teraz coraz bliżej było militarnego starcia.
            Choć nie byłaby to pierwsza walka w mojej zawodowej karierze, kilkoro z nas miało stanąć do pojedynku jako zupełne świeżaki. Po ich bladych twarzach widziałem, że są przerażeni tą perspektywą. A do tego generał jakoś im tego nie ułatwiał, bowiem nie był człowiekiem umiejącym pocieszać, o wiele łatwiej przychodziło mu rzucanie prawdą między oczy i dobijanie opisami twardej rzeczywistości.
            Nie mamy pewności, z której strony nadejdą – zagrzmiał chwilę po tym, jak oznajmił, iż niebezpieczeństwo jest bliżej niż dalej. - Wiemy za to, czym dysponują i z czym możemy na nich wyjść, by wygrana była po naszej stronie. Jednak to będzie wymagało od was nie tylko większego skupienia, ale i poświęcenia.
            No tak, bo za tym słowem tak łatwo ukryć fakt, że możesz zginąć. Ich zdaniem to będzie chwalebne poświęcenie, jeśli wrócisz stąd w drewnianej skrzyni.
           
Dlatego potrzebna jest dezorganizacja dotychczasowych dni naszej pracy oraz rozpoczęcie nowego projektu, wymagane bowiem jest nowe działanie. Spojrzenie potoczyło się po wszystkich szeregach. – Musimy zająć się tym dzisiaj – dopowiedział Joeg i spojrzał ponownie uważnie po każdym z tej licznej grupy, która dość miała siedzenia bezczynnie na obcym terenie. – Musimy zaprojektować nowe urządzenie, które będzie niewykrywalne przez zabezpieczenia wroga, dlatego też za godzinę, bo tyle daję wam czasu, byście się jeszcze dobudzili i dopieścili przed zaczęciem nowego dnia, wszyscy inżynierowie mają się pod przewodnictwem kapitana Navy’ego stawić w sali konferencyjnej na poziomie minus dwa. Postarajcie się dotrzeć tam bez większych przygód. – Przez krótką chwilę odnosiłem wrażenie, że patrzy dokładnie na mnie, jakby chciał mi coś przekazać, coś więcej niż to, co właśnie powiedział przed całą brygadą. – Reszta udaje się na siłownię i ćwiczy, póki jedynym, czego nie będzie chciała, zostanie wyzionięcie ducha na tym łez padole. Czy to zrozumiałe dla wszystkich?
            Przez krótką sekundę bałem się, że stojący obok mnie Will uniesie rękę, by zadać jakieś komicznie głupie pytanie, ale choć na takiego wyglądał, wstrzymał się i tylko skinął głową. Po jego minie wnosiłem, że coś go trapi, a nie bardzo jak miałem zapytać, bo zgodnie z poleceniem powinienem udać się na dół, by znaleźć się bliżej piekła.
            Bo taka rola mi przypadła, że klękajcie narody.
            Dostrzegłem, że Joeg kiwa mi głową, ale nie był to przywołujący gest, raczej sygnalizujący, że wie, co mnie trapi i może coś na to poradzi. Albo pośle mnie od razu na samo dno, bowiem po nim mogłem się spodziewać wszystkiego.
            Każdy z agentów wyglądał, jakby właśnie zmierzał na szafot, nie zaś na szybkie dospanie czy prysznic przed zaczęciem dzisiejszych czynności. Szedłem wraz z nimi, po prawicy mając Willa, który nadal milczał. Na rozstaju korytarzy chciałem skręcić do naszego skrzydła, kiedy poczułem, że ktoś chwyta mnie za rękaw i ciągnie w przeciwną stronę.
            Spojrzałem na przyjaciela szczerze zaskoczony. Zazwyczaj działał z tłumem jak jedna z owieczek w stadzie, nie pomyślałem, że mógłby nagle zboczyć z trasy.
           
Co się dzieje? Will, wszystko gra?
            Zagryzał lekko wargę, co zawsze oznaczało nie tyle najwyższą możliwą koncentrację, ale i niepokój, jaki mógł targać jego duszą. Zamiast mi odpowiedzieć, pociągnął mnie mocniej, nakazał iść za sobą aż do pokoju na końcu piętra, gdzie to wepchnął mnie bezceremonialnie, po czym zamknął za nami drzwi.
           
Gdzie my jesteśmy? zapytałem, rozglądając się po pogrążonym w półmroku pomieszczeniu. Nie była to niczyja sypialnia, raczej pokój, który w dawnych czasach można by określić mianem bawialni. Will, co się dzieje?
           
Muszę ci coś powiedzieć.
            Westchnąłem głośno. Po to mnie tu targał? Przecież wiedział, że może mi powiedzieć o wszystkim w każdym możliwym miejscu i czasie, jeśli tylko właśnie ktoś nas nie goni ani nie mierzy do nas z broni. Do tego naprawdę nie byłem w nastroju na jakiekolwiek pogaduchy, bowiem czekała mnie masa roboty, której się nie spodziewałem.
           
Nie możesz powiedzieć mi tego później? A może i nawet jeszcze później? Czy to nie może poczekać, aż wrócimy do domu, do naszego kraju? - zapytałem nieco oschle, ale nie umiałem wysilić się na przyjazny ton, tak byłem zaniepokojony nowym zadaniem.
            - A skąd pewność, że mamy gdzie wracać?
            Spojrzałem na niego zaskoczony jego słowami. Do tej pory przez myśl mi nie przeszło, że moglibyśmy nie wrócić.
           
Dlaczego uważasz, że tak się może stać?
           
Bo po raz pierwszy jesteśmy na całkowicie obcej ziemi dłużej niż kilka godzin, wrogowie mogą czyhać na nas na każdym rogu, a do tego mamy nad głową Kirę, która chyba za punkt honoru wzięła sobie, by cię unicestwić, zniszczyć, zabić. Dlatego to, co chcę ci powiedzieć, nie może czekać naszego powrotu.
            Rozumiałem jego punkt widzenia,  a mimo to nagle się bałem. Bo słowa, które mógł wypowiedzieć, niekoniecznie byłyby miłymi dla moich uszu.
            – Wiem, że mnie kochasz – oznajmił prosto, bez ogródek, a ja poczułem, że się rumienię, a moja twarz przyobleka się w kolor soczystego, dojrzałego pomidora. Zabrakło mi słów, by werbalnie na to odpowiedzieć, bowiem przyjaciel całkowicie mnie zaskoczył.
I że trwa to od dawna – dodał, nim ja byłem w stanie wydusić z sobie cokolwiek, choćby cichy jęk zawstydzenia. To bardzo miłe i niesamowicie podnosi mi samoocenę, ale ja… Nie jestem w stanie zdobyć się na to samo w stosunku do ciebie. To nie byłoby zgodne z tym, jak działa moje serce.
            Doskonale miałem tego świadomość – to Will był tym z nas, który radził sobie z mówieniem o uczuciach. Głównie wynikało to z tego, że nie zawsze wyczuwał, co powinien zachować dla siebie, a czym się podzielić z innymi ludźmi, jednak na tym polu miał nade mną przewagę. U niego słowa wychodziły z ust gładko, kiedy tylko chciał je wymówić – czasami nawet bez większego zastanowienia się – gdy ja stale walczyłem ze sobą, by nie palnąć niespodziewanie czegoś, za co miałbym chęć zapaść się na wieki pod ziemię. To dlatego, mimo dziesięciu lat znajomości, nigdy nie wyznałem mu, co do niego czuję.
            A on i tak o tym wiedział, w przeciwieństwie do mnie nie miał też problemu, by głośno to powiedzieć. W tej chwili chciałem zapaść się pod ziemię, ale i uczyć od przyjaciela tego, by stawiać czoła własnym emocjom.
           
Jednak – wciąż miał coś do powiedzenia, choć nie byłem gotowy na przyjmowanie kolejnych ciosów – kocham cię tak, jak kochać można najlepszego przyjaciela. Brata, jakiego sam sobie wybrałem w tym świecie tak złych i nierozsądnych ludzi. Uśmiechnął się do mnie, a jego oczy się zaszkliły. I właśnie to chciałem ci powiedzieć właśnie teraz, kiedy doświadczyć możemy największego niebezpieczeństwa w naszym dotychczasowym życiu. Może moja miłość jest inna od tej, jaką ty żywisz względem mnie, ale miłość to miłość. Wspaniałe uczucie, które świadczy o tym, że człowiek żyje. A dobry człowiek jak ty zasługuje na to, by być kochanym.
            Gdybym był choć tak dobrym człowiekiem jak Will, wiedziałbym, jak ubrać w słowa własne uczucia. Wiedziałbym, jak powiedzieć mu, że tym, co daje mi jego obecność, to znaczenie dla mojego życia. Widziałem w nim sens tylko wtedy, kiedy Mirby był obok. Nie chciałem wyobrażać sobie, jak wyglądałoby ono bez mojego najlepszego przyjaciela, bo to byłby koszmar w porównaniu do tego, co miałem teraz. Dlatego nie chciałem tego zmieniać.
            Lecz teraz, kiedy padło to, co padło, czy mogłem wciąż się łudzić? Nie było szans, bym kiedyś podbił jego serce tak, jak on uczynił to z moim. A mimo to stał przede mną i właśnie rozkładał na bok ramiona w jasnym geście – chcę cię przytulić, mój przyjacielu i bracie.
            Choć czułem, że nigdy nie będę już taki sam, że zawsze będzie ciągnęło się za mną to, że moja największa miłość dała mi kosza, to wciąż miałem przy sobie tego, który rozumiał mnie jak nikt, to nie uległo zmianie i nie mogłem pozwolić, by ktoś mi to odebrał. To dlatego zbliżyłem się do Mirby’ego i objąłem go, układając głowę na jego ramieniu.
           
Tak, kocham cię – wyznałem, choć czas już przepadł – i pewnie zawsze będę nie tak, jak powinienem, jednak i dla mnie jesteś bratem. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, Will – rzekłem, póki nie zaczął łamać mi się głos.
            Kapitan poklepał mnie po plecach.
           
Jesteśmy nimi na zawsze.
            Rozumiałem, dlaczego wybrał ten moment na wyznanie – faktycznie istniało ryzyko, iż misja wkroczy na bardzo niebezpieczny stopień, skąd nie będzie powrotu. Gdybym był jak Mirby, pewnie to ja zacząłbym tę scenę, jednak nie miałem mu tego za złe. Najważniejsze było, iż te słowa padły, zanim któryś z nas odszedł do innej rzeczywistości.
            Nie chciałem się rozklejać, dlatego, gdy poczułem, że za dużo już mam tych czułości, odsunąłem się od przyjaciela i uśmiechnąłem niemrawo.
           
Chyba powinienem się zbierać – powiedziałem – w końcu muszę zadbać, by prace nad nową bronią zaczęły się na czas.
           
A ja muszę potrenować – odparł Will, kiwając głową góra-dół – i mieć na oku Kirę, by teraz nic jej głupiego nie wpadło do głowy.
           
To co, idziemy?
            Niektóre miejsca, choć odwiedzamy je zaledwie raz w życiu, mogą mieć dla nas niezwykłe, sentymentalne znaczenie. Choć pewnie już nigdy nie miałem zjawić się w tym pokoju, dla mnie stał się on wręcz świątynią, miejscem, gdzie coś zostało jawnie zakończone, ale też miejscem, gdzie więź moja i Mirby’ego nabrała trochę innego charakteru, wymiaru. Nigdy nie zamierzałem o tym zapomnieć.
           
To ja będę leciał – odezwał się kapitan, gdy dotarliśmy do rozwidlenia korytarzy.
            Skinąłem mu głową.
           
Do zobaczenia na lunchu.
            Uśmiechnął się tak, jakby chciał podzielić się tą nadzieją, którą jeszcze w sobie nosił, po czym obrócił się na pięcie i odszedł. Ruszyłem w swoją stronę, dopiero gdy zniknął mi z oczu. Wtedy to udałem się po tych członków brygady, na barki których złożono tak wielki ciężar.
            Jak na kogoś cieszącego się estymą wśród młodszych agentów, nie dawałem rady wielu zagadnieniom. Zwłaszcza tym, z którymi wcześniej nie miałem kontaktu bądź które nie do końca były dla mnie zrozumiałe. Dlatego też nie wiedziałem, co powiedzieć inżynierom, których wiodłem niczym owce w przepaść, by tam zginęły. Czułem się odrobinę winny, że pod moim okiem będą musieli wytężać swoje mądre głowy tylko po to, by ocalić nasze życia, a zniszczyć innych. Czułem się winny, bo zdawałem sobie sprawę, że tę sytuację pogłębiłem razem z Willem – to, że podczas ostatniej lotniczej misji ukradliśmy klucz do bardzo ważnego pomieszczenia w najważniejszym budynku sześciu sąsiadujących ze sobą państw, przyspieszyło nie tylko rozmowy na arenie międzynarodowej, ale i szkolenia wywiadu oraz zbrojenie – i że to na nas spoczywa odpowiedzialność za to, że tylu agentów znalazło się tutaj razem z nami.
            W tej chwili Kira zdawała się być najmniejszym ze wszystkich moich zmartwień.
            Kiedy zacząłem zbierać inżynierów, pukając po kolei do odpowiednich drzwi agentów, z każdą kolejną twarzą czułem coraz większe wyrzuty sumienia. Musiałem je jednak zdusić, nie mogłem dopuścić, by moi koledzy ujrzeli u mnie wyraz porażki czy bezradności. Przez swą rangę powinienem pokazać, iż gotowy jestem na każde działanie i każde poświęcenie, bo robię to w imię wyższego dobra.
            Jakby ono w ogóle istniało.
            Gdyby los chciał spojrzeć na mnie inaczej, trochę bardziej miłosiernie, gdyby nie próbował stale rzucać mi kłód nogi, może wtedy sam traktowałbym swoje życie lepiej. A tak to coraz bardziej miałem ochotę niszczyć to, co stanowiło przeszkody. Z moją krwią coraz częściej pływała wściekłość, której nie umiałem się pozbyć ani dobrze jej ukierunkować.
           Coś mi mówiło, że jeszcze tydzień dłużej, a i dla swoich przyjaciół mogę okazać się wrogiem lub zagrożeniem. Musiałem więc wykombinować coś, co uratowałoby nas wszystkich i zawiodło z powrotem tam, gdzie nasze miejsce – do domu. Dlatego powinienem wspomóc inżynierów – coś w końcu o robotach wiedziałem, będąc w pewnej części jednym z nich – oraz Joega w prowadzeniu tej wojny.
            Dlatego wyglądałem na zwartego i gotowego, kiedy wraz z agentami wysiadłem dwa piętra poniżej powierzchni ziemi i zaprowadziłem ich do laboratorium, jakie w tej bazie stworzono. Generał skinął mi głową na powitanie, w żaden jednak kpiący sposób nie skomentował tego, do jakiego zadania mnie powołano. Zamiast tego skupił się na przydziale obowiązków dla każdego z inżynierów. Słuchałem tego uważnie, by rozeznać się w temacie broni, którą należało w jak najkrótszym czasie stworzyć, by zawrócić nas z tego przedsionka piekła.
            Wtedy wysoko nad naszymi głowami rozległ się wybuch.
            Bynajmniej nie ostatni.

1 komentarz:

  1. Nieciekawe jest to otoczenie inżynierów czy raczej agentów, przełożeni nieprzyjaźni, wręcz czyhający na twój błąd, no i te zadania. Też spodziewałam się na początku jakiegos numery ze strony Willa, bo taka poważna rozmowa, aż cud, że się powstrzymał.
    Ale mnie zbiła z kolan ta rozmowa chłopaków w ciemnym pomieszczeniu, czegoś takiego się nie spodziewałam i szczerze mówiąc nawet nie zauważyłam, aby na coś takiego się zanosiło.
    Kurcze ten Will to wstaniały człowiek, aż się wzruszyłam.
    Wyszli zwycięską ręką z tak poważnej rozmowy.

    Tak końcówka utwierdziła mnie w fakcie, że ich losy faktycznie mogą być niepewne w miejscu, w którym się znajdują. Mam nadzieję, że nikt nie zginie.

    OdpowiedzUsuń