ARSENAŁ

niedziela, 24 maja 2020

[63] Cyrk Gniewu: I love to hate the fight ~ Miachar


            Po roku (!) przyszedł czas na powrót do serii, która jest już bliżej końca niż dalej. Poza tym tekstem wystarczą góra cztery, bym opowiedziała tę historię, mam nadzieję, że tematy mi to umożliwią.
            Ikari brzmi tutaj trochę jak David Martin, co jest całkowicie celowe, gdyż właśnie po raz siódmym spotykam się z ukochanym bohaterem, a to aż się prosiło o tekst w podobnym tonie.
            Mam nadzieję, że nie jest to aż tak chłodne, jak mnie się wydaje.


            Nie powinienem porzucać ostatniej bezpiecznej przystani, kiedy wróg prawie że stawał u mych bram, ale wiedziałem, że mogę pozostawić cyrkowców samych, bo są na tyle zorganizowani i zdyscyplinowani, by poradzili sobie z pierwszymi oznakami ataku. Do tego od dawna nie mieli okazji dać ujściu swoim morderczym żądzom, dobrze im zrobi powitanie mojego drogiego kuzyna wraz z jego armią. Poleciłem tylko pracownikom, by mieli się na baczności, bo wbrew pozorem potyczka z wezwanymi nie jest taka łatwa, jak się wydaje, i ruszyłem do miejsca, które także powinno uważać, bo również może być celem.
            Spieszyłem do niego, starając się nie myśleć o tym, że znowu sprowadzam niebezpieczeństwo na ludzi, którzy już i tak mieli mnie za największego szarlatana świata, jak i Rosario, która wciąż nie doszła do siebie po tej tajemniczej próbie samobójczej. Nadal nie udało mi się wywiedzieć, co ją do tego skłoniło, nie miałem jednak zamiaru suszyć jej o to głowę, a zapewnić wsparcie. O ile Samuke nie zabije nas wcześniej.
            Nie byłem pewien, czy Barthomolew Webb będzie w ogóle łaskawy przyjąć mnie tak bez zapowiedzi, ale jeśli nie on, miałem zamiar znaleźć innego Stróża czy nawet kogoś z rady Starszych i przekazać, iż oto ku nam idzie wojna, która może zachwiać częścią podstaw, jakie świat czarnoksiężników miał. Skoro byłem na ich czarnej liście, jeśli chodzi o czarnoksiężników sprawiających problemy, chciałem zdobyć kilka punktów, by trochę spaść w tym rankingu. Bo naprawdę nie musiałem być najgorszy ze wszystkich.
            Kiedy wbiegłem przez główne wejście, od razu skierowałem się w stronę gabinetu mężczyzny. Ktoś siedzący pod napisem recepcja próbował mnie zatrzymać, krzycząc za mną, ale nie zareagowałem – naprawdę nie chciałem tracić czasu, który o wiele zyskał na wartości, od kiedy przeczytałem list. Każda minuta była teraz na wagę złota.
            Przynajmniej zapukałem, choć to też trochę mi z czasu zabrało.
            Proszę.
            Wparowałem do Stróża niczym nagły powiew, przez co musiał zamrugać kilkanaście razy, nim jego wzrok mógł skupić się na mojej obecności. Gdy mnie dostrzegł, takiego zdenerwowanego, zmarszczył czoło. Pewnie nie spodziewał się takiego wtargnięcia, raczej zachodziłem do niego, kiedy potrzebowałem czegoś związanego ze stanem zdrowia Rosario, więc nic dziwnego, że tak zareagował.
            – Dyrektor Ikari. – Był jedną z niewielu istot poza moimi pracownikami, która kierowała do mnie ten tytuł, co było miłe, ale nie wtedy, kiedy tak wiele było na szali. – Co pana do mnie sprowadza tak nagle i z piorunami w spojrzeniu?
            Jego lekko sarkastyczny ton dotarł do mnie, ale nie rozpoczął wymiany zdań w podobnym deseniu, gdyż nie tyle nie miałem weny na rzucanie ironią, ile nie chciałem na to tracić cennych sił. To dlatego zignorowałem pytanie mężczyzny, zbliżyłem się do biurka, za którym siedział, i rzuciłem na blat kopertę z listem.
            – Mamy problem – rzekłem i odszedłem pod okno, z którego rozpościerał się widok na niewielki park, jaki stworzono za tym budynkiem. Z niego w dół zbocza zaczynała się ścieżka prowadząca do zamku, w którym nie aż tak dawno temu odbywał się bal, na którym tańczyłem z Rosario.
            A wydawało mi się, że to wiele wód upłynęło od tamtej uroczystości. Czas to naprawdę skomplikowane pojęcie.
            Webb nie spieszył się z otwarciem koperty i przeczytaniem listu, jakby nie uznał mojej wizyty poza kalendarzem spotkań za coś zastanawiającego, a moich słów nie wziął na poważnie. Zdziwiło mnie to, bowiem miałem o tym Stróżu dość wysokie mniemanie. Widziałem, że jest oddany pracy, którą wykonuje z zachowaniem wszelkich procedur, do tego nie robił zbyt wielkich problemów, kiedy dostał przydział na mnie, sądziłem więc, że jeśli sam do niego przyjdę, potraktuje mnie odpowiednio, wręcz priorytetowo. To dlatego czułem jeszcze większy niepokój, kiedy tak powoli brał się za korespondencję, a zapoznając z nią, niczego nie dał po sobie poznać.
            Kolejne minuty upływały według własnego rytmu, a mnie denerwowało, że nie mogę przytrzymać ich w swoich palcach. Cóż, dotarła do mnie skala niebezpieczeństwa, jakie mogło nam grozić, nie byłem w stanie pojąć, dlaczego ten, do którego się zwróciłem, nie odczuwa tego w ten sam sposób.
            – Co pan myśli? – zapytałem, kiedy dostrzegłem, że składa kartkę papieru na pół i na powrót chowa ją do koperty.
            Barthomolew spojrzał na mnie uważnie, a jego twarz nie wyrażała nic, jakby właśnie zasiadł do rozgrywki w pokera, a nie uzyskał istotne informacje.
            – Myślę – powiedział spokojnie i tak przeciągając to słowo, że aż poczułem kolejną budzącą się we mnie złość – że nie powinniśmy się spieszyć z naszymi przygotowaniami, panie Ikari. – Zobaczył, iż chcę zaprotestować, dlatego uniósł dłoń i zatrzymał mnie tym gestem. – Jak najbardziej rozumiem, skąd u pana ten pośpiech i zdenerwowanie, ale proszę mi wierzyć, już od naprawdę wielu lat jesteśmy w stanie oczekiwania na jakieś podobne temu zdarzenie, stale ćwiczymy i poszerzamy arsenał broni, by nie dać się zaskoczyć natarciem kogoś takiego jak pański kuzyn.
            Coś w jego wypowiedzi przykuło moją uwagę.
            – Od lat jesteście w stanie oczekiwania? – powtórzyłem jego słowa. – Niby dlaczego? Kto taki mógłby wam zagrozić?
            Stal jego spojrzenia ani na sekundę nie zmiękła.
            – Pan, gdyby w końcu zdecydował się podpalić świat i spłonąć razem z nim.
            Przełknąłem ślinę. Nie sądziłem, że po swoim uczynku mogę aż tak wpaść na ich tapetę i być dla nich zagrożeniem, przecież zaspokoiłem swoje żądze, na razie więcej nie było mi trzeba.
            – Czego nie zrobiłem – zauważyłem.
            – Jeszcze.
            Teraz to ja westchnąłem. Nie przybyłem tu, by słuchać jakichkolwiek epitetów skierowanych w moją stronę. Czy naprawdę nie widział, co może grozić całej naszej małej społeczności, jeśli przeciągniemy tę rozmowę i na czas nie staniemy w jednym szeregu?
            – Poinformuje pan swoich przełożonych i całą radę? – zapytałem. – Mnie pewnie nie będą chcieli widzieć, a wypada, by wiedzieli, co nadchodzi, z czym musimy się zmierzyć.
            Webb ani trochę nie podzielał mojego rozgorączkowania, ba! – nawet nie wydawał się zainteresowany podejmowaniem jakichkolwiek kroków, by ta dobra część świata czarnoksiężników uzbroiła się po zęby. Jakby nie dostrzegali, jakie to może przynieść ze sobą konsekwencje i to naprawdę poważne. Kogo jak kogo, ale mojego kuzyna powinni się wystrzegać. Bo choć Samuke był członkiem mojej rodziny, to jako jedyny nie został przeze mnie okradziony ze swojej mocy i magii, jako jedyny mógł stawić mi czoła z realną szansą na wygraną.
            A jeśli czegoś bardzo nie chciałem, to właśnie przegrać. Bo wbrew pozorom miałem jeszcze naprawdę wiele do stracenia.
            Na moment zatopiłem się we własnych myślach, przez co nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Webb coś mówi. Zareagowałem, gdy posłyszałem swoje imię. Spojrzałem na niego, a on odchylił się na swoim krześle.
            – W gruncie rzeczy to obaj jesteście tacy sami – rzekł nagle Stróż i aż mnie to uderzyło.
            – Słucham?!
            Patrzył na mnie uważnie, a w jego oczach brakowało iskierek, które mówiłyby o tym, że sobie ze mnie w tym momencie żartuje.
            – Jesteście tacy sami. Może Samuke jest bardziej gnuśny, potrzebuje prawdziwego impulsu, by zadziałać, ale obaj macie wielką wspólną cechę.
            – Niby jaką?
            – Chciwość. Wciąż chcecie więcej. Ty chciałeś być nie tylko największym czarnoksiężnikiem swojego rodu, ale całego świata czarnoksiężników, on zaś pragnie stać się władcą wszystkiego, tak rzeczy żywych, jak i przedmiotów martwych. Obu was może to zgubić i choć ty masz kogoś, kto cię wstrzymuje – dziwnie było słuchać o Rosario jako o tamie zatrzymującej moje działania – tak on nie napotyka przeszkód, dlatego na nas zmierza.
            Milczałem, oswajając się z tym, co powiedział. Może i było coś, co łączyło mnie z kuzynem, w końcu za dzieciaka mieliśmy wiele wspólnych perypetii, które nas ukształtowały, ale żeby przedstawiać mnie w tak kiepskim świetle? Przecież byłem kimś wyjątkowym w każdym możliwym świecie! Dlaczego to niby miało być takie złe?
            Spojrzałem na Barthomolewa i starałem stłumić w sobie złość, jaka zaczęła krążyć po moich żyłach. Na usta pchał mi się komentarz względem Stróża, bardzo obraźliwy swoją drogą, ale nakazałem sobie powstrzymać się przed jego wypowiedzeniem. Nie powinienem robić sobie teraz wrogów, gdy chmura wojny wisiała nad tyloma głowami gotowa spaść na nie wśród piorunów i łez.
            – Może i jesteśmy podobni – nie dawałem wiary tej opinii – ale to nie ja właśnie oznajmiłem głośno, że nadchodzę z wojną, tylko on. Ja chcę tu robić za posłańca złej wieści, ale i stanąć do walki jako wasz sojusznik. Bo nie tylko o mnie tu chodzi, ale także o wszystkich Stróżów, jak i o mój Cyrk. Muszę zatroszczyć się o ludzi, którzy są dla mnie ważni.
            – Naprawdę myślisz, panie Ikari, że Rosario de Sanchez pozwoli ci się o nią zatroszczyć? – Zacisnąłem dłonie w pięści, gdy wymówił jej imię. – Po tym, co sama narozrabiała, uważam, że nie powinieneś ją chronić, a wystawić do walki. Mogłaby być użyteczne, a po tym, co mówi, gdy wpadam do niej po załatwieniu całej papierologii, to gotowa jest walczyć z każdym, kto się nawinie. Może to będzie lepsze rozwiązanie?
            Zawiesił głos, a mnie musnął chłód, który brał się z mojego wnętrza, i osiadał na wszystkich organach, łącznie z sercem.
Poczułem się, jakby Webb swoimi spostrzeżeniami uderzył mnie w twarz. Do tej pory nie dopuszczałem do siebie podobnej myśli, teraz brzmiała ona jak najgorszy scenariusz.
            – Nie pozwolę jej na to. Wywiozę stąd, by nie brała w tym udziału. – Tak będzie bezpieczniej dla mnie i mojego serca. – Wówczas jej nie stracę, a proszę mi wierzyć, jestem już na takim etapie, że wolę się troszczyć o innych, by i o siebie się nie martwić. Dlatego muszę ją chronić. Nie sądzę, żebym mógł znowu żyć sam. A właśnie to się stanie, jeśli ktoś wyrządzi jej krzywdę.
            Barthomolew zdawał się nie dostrzegać mojego punktu widzenia, a jeśli go widział, to świadomie i całkowicie ignorował.
            Co za różnica. Sami się rodzimy i sami umieramy. – Zabrakło tego, by dla efektu wzruszył teraz ramionami. – Nikt, nawet taki czarnoksiężnik jak ty, nie zdoła oszukać pod tym względem śmierci. Kiedyś i tak będziesz musiał ją pożegnać, bo ona nie jest taka sama Lepiej zacząć godzić się z tym już teraz, kiedy sam wiesz, panie Ikari, co nadchodzi.
            Dźwignął się z miejsca i chwycił za kopertę. Patrzyłem, jak okrąża biurko, by zbliżyć się do drzwi. Zatrzymał się tuż przed nimi i spojrzał na mnie.
            – Idę do Starszych, by im to przekazać. Panu zaś radzę wrócić do swoich ludzi i zacząć się szykować, bo, jakby nie patrzeć, to panu pierwszemu zostanie złożona wizyta – rzekł, po czym uśmiechnął się odrobinę smutno i wyszedł, pozostawiając mnie samego.
            Nie mogłem zostać w tym gabinecie, gdzie czułem się obco, dlatego poszedłem w jego ślady i opuściłem pomieszczenie, w którym tak bardzo oberwałem prawdą, od której uciekałem.
            Nie opuściłem jednak budynku, bo zostało coś jeszcze.
To było ostatnie, co mogłem zrobić w tym miejscu – zajrzeć do Rosario i upewnić się, że jest już lepiej, choć odrobinę. Że jeszcze oddycha, że wciąż jest człowiekiem, który zawojował moje istnienie.
            I faktycznie tak było: na jej twarz powróciły kolory, spojrzenie było przytomne, a sylwetka nie jak u lalki, sztywna i nierealna, ruchy bowiem stały się na powrót płynne i pełne gracji. To dlatego zatrzymałem się w progu, by przypatrzeć jej się, jak unosi obie ręce, by przygładzić włosy i związać je w wysoki kucyk. Gdyby to było możliwe, patrzyłbym na nią przez wieczność, podczas gdy świat zwęglałby się na własnych warunkach.
            – Ikari?
            W jakiś sposób wyłapała, że tu jestem, nie miałem więc wyjścia i wszedłem do pokoju, by się z nią przywitać, jak to powinno mieć miejsce.
            – Cześć – rzekłem i pochyliłem się nad jej widocznie szczuplejszą postacią, by ucałować ją w czoło. – Jak się czujesz?
            – Całkiem dobrze, dziękuję. – Przypatrywała mi się uważnie. – A ty? Wyglądasz na zmartwionego. Coś się stało?
            Patrzyłem na nią, błądziłem wzrokiem po tej najbardziej znajomej twarzy, utonąłem na sekundę czy dwie w jej oczach i czułem, jak moje już raz złamane przez nią serce zyskuje nowe zadrapania. Nie mogłem wyobrazić sobie, by ta kobieta miała zamienić się w żołnierza i stanąć do walki, która nie była jej. Nie mogłem na to pozwolić.
            Może Webb miał rację? Byłem chciwy, ale w tamtej chwili tym, czego pragnąłem, nie było bycie największym w swym kręgu i zabijanie, a ochrona tej jednej kobiety, która już wiele lat temu oddała mi swoje serce i miłość.
            – W porządku – odparłem i starałem się uśmiechnąć. – Po prostu się za tobą stęskniłem.
            – Ja za tobą też – powiedziała i wtuliła się we mnie, by za chwilę zbliżyć do mnie twarz.
            Cholera, ja naprawdę kocham nienawidzić walki, przemknęło mi przez myśl w chwili, gdy Rosario pochyliła się do przodu, by złapać moje wargi w krótkim pocałunku. W tamtej chwili podjąłem decyzję – pozostanę wierny sobie i ukryję ją. Nie tylko na dnie własnego serca, ale i z dala od świata, który chciał nas zniszczyć. Ukryję ją tak, by nikt jej nie znalazł poza mną.
            Bo nie mogę pozostać sam.


2 komentarze:

  1. Cyrk Gniewu :) fajnie, faktycznie dawno nie było.
    Przypomniało mi się właśnie co działo się ostatnio i ta próba samobójcza Rosario, coś mi się wydaje, że ktoś mógł jej pomóc. Nie podejrzewałam, że Ikari to ktoś, kto by prosił o pomoc. Aczkolwiek widzę, że jego sojusznik od dawna szykował się na tą bitwę, czyżby sam miał w tym interes?
    Jak to się mówi przyjaciół miej blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Zastanawiam się czy WEbb nie docenia zagrożenia czy Ikari je wyolbrzymia.

    Sprytnie użyty temat i słowa kluczowe.

    Ciekawa jestem czy Ikariemu uda się ukryć Rosario, tak aby była bezpieczna i żeby sama nie postanowiła ruszyć do walki, bo na pewno na to ją stać

    OdpowiedzUsuń
  2. PO ROKU? No co ty :o ale ten czas szybko leci.
    Śmieszny był ten tekst, że to Ikari mógłby wszystko rozpierniczyć hehehe. Podobała mi sie w ogóle ta rozmowa między nim a Stróżem. I zgodzę się, że fajnie użyłaś tutaj temat główny i słowa kluczowe. Kurczę, coś czuję, że zbliża się coś wielkiego. Z drugiej strony to już słabo pamiętam, o co w ogóle chodziło w tym uniwersum, bo rzadko pojawiają się z niego jakiekolwiek teksty, ale wciąż je lubię, bo ma w sobie dobry klimat. Także... POGANIAM CIĘ, PISZ WIĘCEJ O IKARIM!

    OdpowiedzUsuń