ARSENAŁ

poniedziałek, 11 maja 2020

[61] Jeszcze nigdy... ~ Miachar


    Wpatrywała się w obraz, który kiedyś – dawno temu, gdy ledwie sięgała dłońmi do niższej ramy – wydawał jej się takim, który został namalowany przez czarodziejkę. I że jedna z nich spoczywa na tym obrazie, siedząc na dywanie mchu obok pawiej pantery. Bo według jej kilkuletniego umysłu tylko czarodziejki były na tyle utalentowane, by tworzyć coś tak żywego, magicznego i zaczarowanego. Teraz, gdy dzieciństwo pozostawiła dawno za sobą i przykryła kołdrą zapomnienia, dzieło to nie robiło na niej najmniejszego wrażenia. Raczej zastanawiała się, dlaczego nadal tu wisi, skoro jego właściciel zmienił miejsce zamieszkania i teraz wszelkie piękno mógł chłonąć jedynie od spodu, o ile zwały ziemi mu na to pozwalały. Nikt już nie zwracał na niego uwagi, nawet służba nie dbała za bardzo, by nie porastał kurzem. Kiedyś ten obraz zdawał się być drzwiami do zupełnie innego świata, gdzie wszystko jest takie żywe i kolorowe. Wtedy chciała być jak ta dziewczynka na obrazie, mieć pióra we włosach i magiczne stworzenie, które by się jej słuchało i było jej przyjacielem.
    Ale dziecięce marzenia także zniknęły przysypane innymi, bardziej przyziemnymi sprawami. Teraz wpatrywanie się nie przynosiło żadnych uczuć, a jedynie chęć, by ściągnąć obraz i przemalować ścianę, by wreszcie pasowała wystrojem do reszty domu.
    Nie mogła jednak tego zrobić, bo nigdy nie była właścicielem tego miejsca. Choć może kiedyś – gdy choć trochę zacznie pasować do innych członków rodziny – tak się stanie i to ona będzie nosiła miano właściciela? To mogłoby by miłe.
    Przyjechała tu późno w nocy i dawno nie używanym kluczem otworzyła sobie drzwi, po czym przeszła do tego niewielkiego pokoju na samej górze, w którym spędzała dni swojego beztroskiego dzieciństwa. Nie spała za dobrze w tym wysłużonym łóżku, ale nie miała innego miejsca, w którym mogłaby przeczekać do świtu. Teraz, kiedy zbliżała się pora śniadania, łapała te stare wspomnienia upchnięte w obraz i zastanawiała się, czy ten dzień w tym dawnym domu przyniesie ze sobą to, czego potrzebowała.
    Ani myślała przejść do jadalni, gdzie słyszała urzędowanie służby i kilkoro krewnych prawie gotowych do posiłku. Jeśli któreś z nich zdołało dostrzec jej obecność, nie skomentowało tego. Bo od czarnej owieczki lepiej było odwrócić wzrok. Nie chciała się tam pchać, bo pewnie – jak tylko przekroczyłaby próg i ktoś zwróciłby jednak na nią uwagę – trudno byłoby się uwolnić od nieprzychylnych spojrzeń, szeptanych po kątach komentarzy i wbijanych niczym szpile pytań. O nie, może jej rodzina, która tu mieszkała, nie była żadną patologię, za to jej od dawna działała na nerwy, więc jeśli mogła, chciała uniknąć wszelkich rozmów czy waśni. Poza tym zjawiła się w tym przybytku tylko dla jednego krewnego, który powinien już schodzić.
    Właśnie o nim pomyślała, gdy nad głową rozległ się drobny hałas. Zadarła ją więc i wpatrzyła się w sufit, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
    – Guzdra się jak zwykle – rzuciła do siebie i przez ułamek sekundy poczuła spokój. Zaledwie króciutki czas, gdy znowu nosiła w sobie tę emocję.
    Bo na więcej nie było jej tu już stać.
    Słyszała, jak mężczyzna, którego oczekiwała przez obrazem, sadził długie kroki, przechodząc korytarzem na górze, a później zbiegając po schodach na pierwsze piętro. Obróciła się w ich stronę, by jak najszybciej ujrzeć twarz niewidzianego od pół roku kuzyna i powitać go najlepszym uśmiechem. Ale to okazało się być trudniejsze, gdy on sam się nie uśmiechał, lecz patrzył na nią spode łba, jakby wyrządziła mu wielką szkodę swoim pojawieniem się.
    – Hej – rzuciła na powitanie. – Nieźle wyglądasz. – Ocena wynikła z jednego, acz dość długiego spojrzenia z góry na dół. – Dostałeś moją wiadomość?
    Patrzył na nią wyraźnie czymś urażony, granatowa bluza wisiała trochę na jego zbyt chudym ciele, ale naprawdę wyglądał dobrze jak na siebie. Czyli chyba wiadomości, jakoby chorował, które dotarły do niej przez dalekie ciotki, okazały się być nieprawdą. Chwała Lakszmi!
    – Oczywiście, że tak. Napisałaś ją na moim czole, kiedy spałem. – Cedził te słowa, jakby chciał mieć pewność, że wraz z nimi wypuścił z siebie odpowiednią ilość jadu. – Czego zupełnie nie rozumiem, bo przecież mogłaś wysłać mi esemesa, którego odczytałbym od razu po przebudzeniu, zamiast bawić się w jakiegoś Da Vinci.
Nie zrobiło to na niej wrażenie. Pisanie wspak, by dało się odczytać w lustrze, nie sprawiało jej trudności, a stanowiło dobry sposób na praktykę.
    – Ciesz się, że nie użyłam markera permanentnego, inaczej byś teraz śpiewał – zauważyła, patrząc na umyte, pozbawione śladów długopisu, blade czoło. Otaksowała go ponownie wzrokiem z góry na dół. – Serio nieźle wyglądasz, ale jesteś pewien, że chcesz się tam tak pokazać? Podejrzewam, że doktor Palmaur może nie być zadowolony, widząc cię bez zwyczajowej koszuli. A teczkę z uzupełnionymi raportami masz? Pamiętasz, że muszą być zatwierdzone, nim wejdę na scenę zgadza się?
    Ktoś, kto nie znałby tego kuzynostwa, pewnie nie byłby w stanie zrozumieć, o czym rozmawiają, ale to można szybko wyjaśnić – zarówno ona, jak i on byli naukowcami prowadzącymi badania z zakresu jednej z gałęzi botaniki, pracowali jednak w różnych zakładach i w różnych częściach kraju, spotykali się tylko wówczas, gdy były jakieś sympozja, mimo to pozostali sobie bliscy.
    A przynajmniej tak jej się wydawało jeszcze w chwili, gdy po nocnym wtargnięciu do domu dziadków, który kuzyn także zamieszkiwał, pisała na jego czole: „rap. bad. m. mot. 7:00”. Teraz, gdy patrzył na nią w sposób, w jaki senior na studiach mógł patrzeć na młodszego kolegę zadającego naprawdę głupie pytanie, nie była pewna, ale chyba coś się w ich relacji zmieniło.
    – Nie odczytałaś mojego maila z wczoraj? – Pokręciła przecząco głową. Od wczorajszego południa nie wchodziła na skrzynkę, by się nie rozpraszać przed powtarzaniem swojej części prezentacji, jaką miała przedstawić podczas sympozjum.
    – A co, pisałeś coś ważnego?
    Jej kuzyn westchnął i na chwilę zamknął oczy. Uwielbiał to, iż dzielił swoją miłość do nauki z członkiem rodziny, jednak wiedział, że to nie jest już to, co gdy byli dziećmi. Stali się dorośli i nadeszła pora, by się rozdzielili, by każde z nich poszło w swoją stronę.
    – Dlaczego miałabym go czytać? O co chodzi?
    – Nie jadę na to sympozjum. – Już to wprawiło ją w osłupienie. A miało być gorzej z każdym kolejnym słowem. – Na ten moment nie jestem pracownikiem laboratorium. Przeniosłem się z pracą do innego miejsca, bo wiesz… Żenię się za dwa miesiące, nie będę już się narażał, badając coś, co może mnie któregoś dnia niespodziewanie zabić. Właśnie o tym ci napisałem. Powinnaś sprawdzać skrzynkę częściej. A twoje raporty są tutaj, proszę. – Podał jej granatową teczkę, którą wypychały liczne kartki gęsto zaznaczone przez czarne, wygenerowane na klawiaturze, litery. – Baw się dobrze. Zaproszenie na ślub dostarczę ci razem z moją narzeczoną w przyszłym tygodniu. Będziesz jeszcze w mieście, prawda?
    Patrzyła na niego z otwartą buzią, nic do niej nie docierało. Nie umiała poradzić sobie z przetrawieniem tylu informacji, bo ich gąszcz nie miał dla niej żadnego sensu.
    On? Ten mały, nieporadny dzieciak, jest przez kogoś kochany i ma niedługo zmienić stan cywilny? To przecież brzmiało jak jakiś kiepski żart! Ten mężczyzna przecież z nikim się nie spotykał!
    Albo też ona, rozluźniając więź do spotkania co kilka miesięcy, nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie życie prowadził. Do tego te wiadomości, które otrzymywała od ciotek – nie spodziewała się takich nieścisłości w przepływie informacji. Bo wychodziło na to, że kuzyn nie chorował ciężko na jakąś trudną do wymówienia chorobę czy infekcję, a wpadł w sidła chemicznej reakcji, która wiodła go obecnie przed jakiś szkaradnie ozdobiony ołtarz.
    To jej się w ogóle nie mieściło w głowie. Stała tak i patrzyła na krewnego, na jedynego przyjaciela, który nie opuścił jej, choć bywała wielką jędzą i miała tę wspaniałą zdolność odrzucania od siebie ludzi, i nie dowierzała, że i on miał niedługo zniknąć z jej orbity.
    Za jakie grzechy?
    – Nie odpowiedziałaś mi. Będziesz w mieście w przyszłym tygodniu? Naprawdę chciałbym, byś poznała Emmę, polubicie się.
    Mogła jedynie przejąć od niego teczkę i skinąć głową. Żadne słowo nie chciało bowiem przejść jej w tej chwili przez gardło. Nic nie chciało przez nie przejść, nawet powietrze, które zwykle łapała bez zastanowienia, było jej wrogiem.
    Mężczyzna uśmiechnął się i przez chwilę trzymał dłoń na jej ramieniu.
    – Dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. A teraz chodź, zjedz z nami śniadanie, niech dziadkowie wiedzą, że zjawiłaś się choć na chwilę.
    Ruszył w stronę jadalni, skąd do nozdrzy mogły przedostać się zapach kawy i maślanych tostów, ale ona nie poszła w jego ślady. Zbyt była przerażona tym, co właśnie miało miejsce. Jej świat miał wywrócić się do góry nogami, zawisnąć w nieznanym przestworzu, gdzie nic nie było znajome.
    Informacje nadal docierały do niej ze sporym opóźnieniem. To brzmiało dla niej tak nierealistycznie. Wręcz nie do przyjęcia! Żeni się? On? Czyli jest jakaś kobieta, która będzie mu wierna i przypisana do śmierci? Ale jak to tak?!
    Myśli kotłowały się w jej głowie jak szalone. Przecież nie można odebrać komuś drugiego człowieka, ale właśnie tak się teraz czuła. Nie tyle porzucona, co okradziona. Okradziona z istnienia osoby, która jako jedyna w całości ją akceptowała.
    To było niemożliwe. Prawie straciła dech przed tym obrazem, na którym widniała czarodziejką, którą ona nigdy nie mogła być, a ziemia zaczęła osuwać jej się spod nóg.
    Stało się to, co było jej największym lękiem. I żadną siłą nie mogła już tego zatrzymać.
   


...NIE ZOSTAŁA ZUPEŁNIE SAMA.

2 komentarze:

  1. Tekst ciekawy choć przyznam że bohaterka wogole nie przypadła mi do gustu, taka antysocjalna, nie potrafiąca poradzić sobie z czyimś szczęściem i zmianami w ich życiu. Ale na pewno celowoTcelowo stworzyłaś taka bohaterkę. jakby świat kręcił się wokół niej i jej poczucia bezpieczeństwa. Będąc już na końcu tekstu miałam ochotę krzyknąć: Weź się kurwa obudź dziewucho 😅 żyj i pozwól żyć 😊 nie każdy ma takie priorytety jak my i oczekiwanie że nic i nikt się nie będzie zmieniał jest co najmniej niepoważne. Na początku zastanawiałam się dlaczego jest czarną owca i upatrywałam się powodów w rodzinie, ale teraz po przeczytaniu chyba wiem, jak taki damski Sheldon Cooper 😅😅 wybacz te wszystkie skojarzenia, ale bohaterka no, antysympatyczna.
    Fajnie uzylas grafikę i mimo że się nad nią nie rozpisalas za bardzo,t stała się częścią tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym obrazem łączy się trochę takie nawiązanie do tego, jak widzimy świat za dziecka, a jak czasami widzimy świat w dorosłości. Wszystko ulega niekiedy zmianie.
    Fajnie wplotłaś tutaj temat główny w rozmowę ahah XD leżę. I fajna ta relacja kuzynowstwa. Bardzo mi się spodobał ten tekst ze względu na postacie, choć chętnie dowiedziałabym się więcej o tej bohaterce. U mnie nie wywołała ona antypatii. Życie nie jest czarno-białe. Nie życzyła źle kuzynowi. Po prostu była zszokowana. Tak jest często, jeżeli człowiek jest z kimś blisko. Następuje szok, jeżeli dowiadujemy się o kims czegoś, czego się nie spodziewaliśmy. Trudno pewne rzeczy od razu zaakceptować, ale myślę, że dziewczyna by się w końcu pogodziła z faktem. W końcu to nie tak, że ktoś komuś zabrania żyć w dany sposób. A jego myśli, to jego myśli. Ja bym jeszcze coś chętnie poczytała o tym! <3

    OdpowiedzUsuń