ARSENAŁ

niedziela, 26 kwietnia 2020

[59] Statek ~ Bluett


Statek

           
„Życie to seria zadań, zarówno ważnych, jak i przyziemnych.” – zapisała Eleanor w zeszycie. Szesnastolatka rozejrzała się po pokoju, upewniając się, że jej współlokatorki śpią. Na rozciągniętą koszulę nocną zarzuciła szary płaszcz, a stopy przyodziała w podniszczone buty z wyższą cholewką. Do ciała przycisnęła gruby zeszyt, a do kieszeni wrzuciła eleganckie pióro. Bacznie obserwując swój cień, wyszła z czteroosobowego pokoiku. „To moja Misja, nie mogę jej zepsuć.” – zamrugała rezolutnymi oczami.
W swojej kryjówce za sierocińcem przesiedziała całą noc. Oddawała się tam swej pasji – pisaniu. To było jej życie. Jej oddech. Jej rzeczywistość. W miejscu, w jakim obecnie się znajdowała nie tolerowano takich zachowań. Wyobraźnia nie była tam mile widziana, a ten, kto ją miał z miejsca nazywany był Dziwakiem. Taka była Eleanor MacKein. Sierota z południowej części Irlandii. Jej rodzice zmarli, kiedy miała kilka miesięcy. Nie pamiętała ich twarzy, niczego. Jednak, mimo tej niewiedzy pisała o nich, wyobrażała sobie, jak mogli wyglądać, a co najważniejsze żyła w przeczuciu, że ją kochali.                                             
„Mieszkali razem w świecie wolnym od bólu, smutku i problemów. Za to pełnym miłości i szczęścia.” – zakończyła tekst i spojrzała w niebo, przymknęła oczy. Nagle, z rozmyślań wyrwał ją głos.
– Eleanor MacKein, jest trzecia nad ranem, co ty tu robisz? – rzekła tęga kobieta w granatowym swetrze. – To wbrew zasadom. Co ty tam trzymasz?
            – Ja… nic. – zająkła się chowając zeszyt.
            – Pokaż mi to, Niewdzięcznico! Zaraz zobaczysz, co mam dla takich, jak ty. – wyrwała jej książkę i pociągnęła za rękaw. – Darmozjad!
            Kobieta aż kipiała ze złości. Ściskała bardzo mocno przedramię swej podopiecznej i zaciągała w kierunku ponurego budynku. Najpierw przystanęły przy metalowym piecu, a szefowa kazała jej patrzeć, chłonąć wzrokiem, jak płoną jej myśli. Po twarzy potoczyły się jej łzy. Tyle pracy właśnie trawił ogień. Stała tak przez dłuższą chwilę, do czasu, kiedy nie została zdzielona witką po twarzy.
– Obudź się! – krzyk przeszył jej duszę. – Matildo, zawołaj Benjamina! – stanęła przed nimi szczupła kobieta. – Niech weźmie bat ze schowka.
            – Bóg wszystkim wybacza. Wybaczy i Tobie… – powiedziała Eleanor między atakami spazmy.
            – Przestań paplać jak obłąkana! – powiedziała mrożącym krew tonem. – Benjamin zaraz tu będzie i pokaże Ci, jak to się u nas załatwia! – uśmiechnęła się szyderczo.
Przed nimi stanął muskularny (prawie) osiemnastolatek. W ręku trzymał bat ze stalowymi końcówkami, gotowy do wyrządzenia krzywdy. On i opiekunka skinęli do siebie.
Przesunęli stołek i kazali się jej ściągnąć pantalony oraz podwinąć koszulę.
– Siedzisz cicho, nie drzesz się. A piśnij choć słówko! – zagroził chłopak.
Młoda MacKein została pchnięta na drewniany taboret. Nastolatek zaczął wymierzać pierwsze ciosy, które oprócz bólu fizycznego zadawały także ten psychiczny, a on bolał o wiele bardziej.
– Pięćdziesiąt.  – usłyszeli suchy rozkaz. – Potem odpraw ją do piwnicy.
Każde uderzenie stawało się coraz silniejsze. Oprawca co jakiś czas przestawał. Aż skończył, podniósł ją i zaciągnął do piwnicy. Wepchnął, rzucił jej bieliznę  i zamknął pomieszczenie. Płakała z rozpaczy całą noc. Wczesnym rankiem, pracownica wypuściła ją. Nakazała się przebrać i pomóc w kuchni. Nastolatka zeszła do swojego pokoju i włożyła na siebie zgniłozieloną, prostą sukienkę. Włosy zaplotła w warkocza i przewiązała jasną wstążką. Do ich intensywnej pomarańczowej barwy podchodziła z dystansem. Przypominały jej jesienne liście, które dopiero co spadły z drzewa. To dodawało jej otuchy, gdyż była gnębiona. Jednak, nie dawała tego po sobie poznać.
– Wejdźcie, częstujcie się. – zachęciła z uśmiechem przełożona. – Eleanor, nałóż koleżankom. – tym sposobem odejmowała podopiecznej jedzenie od ust. Była całkowicie świadoma tego, że ten, kto nie zje z resztą – nie zje wcale.
            – Czegoś jeszcze wam potrzeba? – zapytała z ogładą dziewczyna. – Mogę przynieść.
            Nie zjadła kompletnie nic. Wiedziała, że to był podstęp. Przez resztę poranka, w duszy była załamana, a na zewnątrz szczęśliwa. To nie podobało się jej współlokatorkom. Miały ją za śmiecia i dziwadło, przez co niebieskooka nie miała żadnego wsparcia. Mimo zgłaszania tego przełożonej – nie miało to większego skutku. Radziła sobie na tyle, ile mogła. Do sierocińca wracała już któryś raz. W żadnym z domów nie zaznała miłości ani szczęścia. „Rodzina” wyładowywała na niej swe niepowodzenia. Cały czas chodziła głodna i w siniakach.
            – Dlaczego jesteś taka smutna? – zapytał blondyn.
             To nic. Naprawdę. – uśmiechnęła się.
            – Oczy są oknem duszy? Wiesz? – zapytał.
            – Wiem, zdaję sobie z tego sprawę. Czytałam o tym.
            On próbował się do niej zbliżyć. Pozwoliła mu. Wiedziała o tym, że nie może się stać już nic gorszego. Chłopak nie wykorzystał danego mu przyzwolenia, tylko pocałował ją delikatnie w policzek i pochwycił za rękę. Chciał pokazać jej coś pięknego. Coś, czego jeszcze nie widziała. Zaprowadził ją na piękną łąkę. Przed nimi rozpościerały się pola kolorowych punkcików. Magia. Pociągnął Eleanor za sobą i wbiegli. Po kilku minutach zatrzymali się. Śmiało rzucili się na plecy.
Spoglądając w niebo, zarzekali, jakie mają kształty. Zaufali sobie od pierwszego wejrzenia, które nastąpiło jakieś dwadzieścia minut temu.
            – Nasze życie to statek, który został wypuszczony na wzburzone wody oceanu. – powiedziała.
            Wrócili bardzo późnym wieczorem. Ona znowu oberwała. On przemknął niezauważenie. Mimo okropnego bólu, jaki zadawał jej Benjamin, nie płakała. Chłopak ranił ją w grudniu, kiedy to ulice były szare i ponure. Ona jednak odczuwała je wiosną. Tam, gdzie pachniały bzy i nie było już bólu.
Meghan otworzyła oczy. Obok niej nie było Eleanor. Kolejna przygoda okazała się tylko snem. Z zawiedzionym wyrazem twarzy podeszła do małego, okrągłego okienka, które dawało jej widok na rozległe wody morza śródziemnego. Od kilku lat, po śmierci matki podróżowała z ojcem na jego statku. Lubiła to życie, jednak bardzo doskwierała jej samotność, której owocem była szesnastoletnia Eleanor MacKein. Postać uderzająco odzwierciedlała jej osobowość. Meg okryła się kocem i otworzyła dziennik.                      
„Dziś znowu ją spotkałam. Mimo wewnętrznego smutku, była szczęśliwa. To mój wzór i jego będę się trzymać”
           



                      

6 komentarzy:

  1. Sierociniec z pewnością nie jest łatwym miejscem do życia, ale gdzie indziej używać wyobraźni jak nie tam, w miejscu gdzie los maluje się w szarych barwach, a chwila wytchnienia w innym świecie jest błogosławieństwem.

    "a co najważniejsze żyła w przeczuciu, że ją kochali" - użyłabym chyba - żyła z poczuciem, że ją kochali, lub żyła z przekonaniem, że ją kochali, gdyż przeczucie kojarzy mi się z intuicją. Ale to takie jedno słówko.

    Słowo dziwakiem i niewdzięcznico nie musisz pisać z dużej litery choć rozumiem, że chciałaś zrobić naciska na to słowo i skupić uwagę czytelnika. Twój tekst jest tak barwny i intensywny w emocje, że sam przyciąga czytelnika:)

    Co za wredna baba, nie mogę uwierzyć, że wrzuciła jej zeszyt do ognia. Ależ mnie przeraziła ta scena z karaniem dziewczyny. Znakomicie to opisałaś, czułam jakbym stała obok i wszytko obserwowała.

    Zaskoczyłaś mnie końcówką. Historia dziewczyny była tylko snem innej osoby. Można powiedzieć nawet, że Meghan w jakiś sposób przyśnił się koszmar, lecz ona zobaczyła w nim inspiracje i potężną dawkę siły, aby móc dawać sobie radę z własnymi problemami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) oficjalnie witam w naszym małym pisarskim światku :) Po raz pierwszy mam szczęście czytać Twój tekst, z czego jestem bardzo zadowolona i z przyjemnością mogę powiedzieć, że wykonałaś kawał dobrej roboty :). Nie jest to długi part, ale bardzo emocjonalny. Podjęłaś bardzo trudny temat, jakim jest dziecko w sierocińcu. Dzieciaki są specyficznym "rodzajem" pisania. Są niewinne, mają swoje oryginalne spojrzenie na świat i dzięki nim bardzo często można zobaczyć sytuację z całkiem innej, z goła odmiennej perspektywy. U Ciebie bohaterka także wydaje się mieć swój kawałek świata, swoją odskocznię, która pozwala jej przeżyć na swoistym padole łez i gnoju. Sam sierociniec nie wydaje się przyjaznym środowiskiem dla i tak zgubionych już dzieciaków. Podoba mi się Twoje rysowanie świata, nie ładujesz za dużo informacji, opisy są przyjemne w czytaniu, ale bez problemu można wyobrazić sobie miejsce, w którym aktualnie się znajdujemy. Z tym przeczuciem to poszłabym bardziej w stwierdzenie "żyć z poczuciem miłości", brzmi lepiej :) Niemniej, nie masz problemów z płynnym przechodzeniem z akcji do akcji. Czytając Twój tekst, nie miałam wrażenia, że tu znajdujemy się w pokoju, tu w stodole, tu już w kuchni - tempo zdarzeń jest utrzymane prawidłowo, dzieje się wiele, co też podkreślają uczucia, naładowane między akcjami. Chociaż po cichu miałam nadzieję, że jednak Benjamin okaże trochę łaski dla El, to jednak nie wytrąca z równowagi to, że postąpił zgodnie z poleceniem wychowawczyni. Nie miałam okazji nigdy być w bidulu, ale wydaje mi się, że tam dzieciaki każde z osobna walczy o pozycję, niestety. Tutaj tez nie bezpośrednio, ale jest to pokazane. Lubię takie domyślanie się, fajnie, że dajesz szansę czytelnikowi na domysły :) Jednak, najbardziej zaskoczyłaś mnie zakończeniem! Nie spodziewałabym się, że to był tylko sen Meghan! Bardzo dobry cliffhanger, brawo! I pokazałaś, że nawet z koszmaru można wyciągnąć jakąś inspirację! GOOD JOB. <3
    Wiem, że bardzo lubisz "Anię z Zielonego Wzgórza" i jakoś tak klimat tekstu przypominał mi te czasy - co jest bardzo fajne, bo dawno nie miałam okazji poczytać czegoś w tym stylu. Idź tą drogą. Pisz dalej, ćwicz, szlifuj! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze jedna taka dygresja, bo mnie na przemyślenia wzięło. Czy pięćdziesiąt batów to nie trochę za dużo, jak na dziecko? Nie znam się na takich sprawach, ale z medycznego punktu widzenia, po 50 razach to chyba już doszłoby do wykrwawienia się, albo nawet śmierci od obrażeń... Postaraj się zważać na realizm, bo tekst jest naprawdę dobry, tylko ten jeden szczegół mnie tak nurtuje :D

      Usuń
  3. W moim wyobrażeniu, bat za każdym razem miał zostawiać niewielkie draśnięcia, jednak sprawiające ból. Kara dla dziewczyny miała być surowa, ale chyba poszłam z nią o krok za daleko. Dziękuję za uwagę, to naprawdę pomaga doskonalić mój styl pisania :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć :)
    Ja także witam na pokładzie WaR. Twoją Misję o demonie i aniele przeczytam i skomentuję, kiedy w ogóle zajmę się tamtymi tekstami, jednak na pierwsze spotkanie z Twoim piórem wybrałam ten tekst i stwierdzam, że choć widać, iż dopiero ruszasz na poważnie z pisaniem, to fundamenty masz niezłe ;)
    Widać, że operowanie słowem nie jest Ci obce, także tworzenie opisów, które nie mają tylko wpływu wizualnego na czytelnika, ale i emocjonalny, nie jest czymś zupełnie obcym. Nie miałam problemów z ujrzeniem tego sierocińca, czucia bólu i samotności Eleanor.
    To, co na razie mi nie gra, to przechodzenie między scenami. Jest ono zbyt gwałtowne i brakuje wyraźnego zaznaczenia, iż następuje zmiana scenerii. To, oczywiście, jest do wypracowania ;)
    Gratuluję Ci tekstu, który mnie trochę ugodził w serce - a to dlatego, iż bez owijania w bawełnę pokazałaś, jakie życie może mieć młody człowiek w sierocińcu, skazany na dobrą lub złą wolę dorosłych. Smutne, ale dobitnie piękne. Dziękuję!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zadziwia mnie to, że mając 14 lat piszesz tak dobrze. Fakt, jeszcze trochę musisz popracować, ale ja nie pamiętam, żebym tak w twoim wieku pisała, także jestem pod wrażeniem! Nawet błedów tyle tutaj nie ma. Chociaż mam kilka uwag.
    Raczej nie można mrugać rezolutnie, bo rezolutność to cecha charakteru. Płakać z rozpaczy - brzmi nieco dziwnie, jak takie masło maślane, w końcu sam płacz jest już rozpaczą. No i w beletrystyce nigdy nie pisze się zwrotów bezpośrednich do kogoś z dużej litery, czyli ci, tobie, twoje itd.
    Moment z blondynem jest trochę taki znienacka, więc zgodzę się z Cleo, że moment przechodzenia między scenami nie jest płynny, jakby czegoś zabrakło. Końcówka też nie jest taka płynna, ale dosadna. Jak cały tekst, ktory ma w sobie jakiś smutek. Widzę tutaj dużą inspirację "Anią z Zielonego Wzgórza". Choćby rudość, niebieskie oczy, sierociniec, ciągłe wracanie do tego sierocińca i baty. Aż powiało nostalgią. Czekam na więcej.

    ~SadisticWriter

    OdpowiedzUsuń