ARSENAŁ

niedziela, 19 kwietnia 2020

[58] Alianci Nocy: Welcome to the future ~SadisticWriter

W sumie to tekst mi się nie podobał i miałam go nie wysyłać, ale nagle patrzę: yyy, godzina 22. Miałam napisać coś innego, ale przez pewne sytuacje w życiu po prostu o tym zapomniałam. Także… zostawiam AN. Na ambitniejszy tekst potrzebuję więcej siły, ogarnięcia i oddechu.

***
– Co robisz?
– Nic – mruknęłam, sięgając po orzeszki w paprykowej panierce. Moja dłoń najpierw nieporadnie zderzyła się z butelką wody, strącając ją na biurko, dopiero potem wymacałam palcami przekąskę i ostatecznie włożyłam ją do ust. 
– Zjesz to wszystko sama?
Nathaniel uniósł wysoko brew. Przyjrzał się podejrzliwie wszystkim dziesięciu opakowaniom, które ścieliły i tak już zaśmiecone biurko, nie pozostawiając na nim nawet wolnego skrawka przestrzeni. Dietę cholera strzeliła, chociaż może powinnam powiedzieć: koronawirus, wtedy wyszłabym na większego śmieszka. Wiecie, epidemia cholery, pandemia koronawirusa… Taki wewnętrzny żart. 
– Nie – mruknęłam raz jeszcze, skupiając się na czymś innym. 
Właśnie przewijałam zabytkowe strony w Wordzie zapisane czcionką Comic Sans MS w rozmiarze dziesięć, bez akapitów, bez normalnej interlinii i generalnie bez niczego. Liczyłam na to, że po tym wszystkim nie będę musiała złożyć szybkiej wizyty o okulisty, a potem zahaczyć przy okazji o psychiatrę. Niektórych typografia naprawdę bolała… Zaraz. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czym jest typografia.
– Czy mogę...
– Nie.
Nathaniel chwycił za oparcie krzesła i zakręcił nim tak, że znalazłam się nim twarzą w twarz. Spojrzałam na niego z nachmurzoną miną. Nie lubiłam, kiedy ktoś przerywał mi zagłębianie się w niezbadane rejony komputerowej przeszłości, szczególnie jeżeli ta dotyczyła mnie.
– Co takiego robisz, że nie możesz normalnie odpowiadać?
– Wchodzę w zakazane dokumenty z lat mojej młodości – wyjaśniłam z westchnięciem, ostatecznie godząc się z tym, że musiałam wejść w dialog z przeszkadzającym mi typem. – Wzięło mnie na wspomnienia, więc przeglądnęłam folder pod tytułem: „Stare opowiadania”. Wiesz, co tam znalazłam? „Aliantów Nocy”. Wiem, to trochę jak incepcja albo łamanie czwartej ściany w stylu Deadpoola, bo aktualnie właśnie tkwimy w opowiadaniu „Alianci Nocy”, ale wiesz przecież sam, że tych wersji było więcej. 
Wzruszyłam obojętnie ramionami. 
Nie doczekałam się oczywiście słownej odpowiedzi. Nathaniel po prostu zmarszczył czoło, jakby nad czymś się zastanawiał. Może tak samo jak ja powrócił wspomnieniami do tego, co było kiedyś?
– Wiesz, jak brzmiało pierwsze zdanie z pierwszej wersji Aliantów i do kogo należało? Do ciebie. – Obróciłam laptopa w jego stronę i wskazałam palcem na pierwszy dialog. – „Nie wierzę wręcz! Akt jawnej deprawacji! Istota ta mała doszczętnie me nerwy zszargała!” – powiedziałam to oczywiście niskim głosem oburzonego arystokraty, którym był Nathaniel. To dlatego ten spojrzał na mnie z krzywym uśmiechem mówiącym: weź nie udawaj, bo ci nie wychodzi. – Pamiętam, że jak w gimnazjum dowiedziałam się, że istnieje słowo „deprawacja”, to potem zaczęłam używać go wszędzie i zawsze, żeby tylko brzmieć mądrzej. W sumie do tej pory lubię słowa, które brzmią mądrze. Wiesz, kontaminacja, panaceum, konstatacja, wara od moich orzeszków… 
– O, to też mądre słowo? – spytał z ironią Nathaniel, wkładając do ust orzeszki. – Widocznie jest tak mądre, że nie znam jego definicji. Kłaniam się uniżenie twojej inteligencji, la chérie.
– Pewnych rzeczy wcale nie trzeba wyjaśniać z pomocą słów, wiesz? Czasem można je wyjaśniać tym, co ma się pod ręką… – syknęłam przez zaciśnięte zęby, a potem rzuciłam tego nikczemnika różową, włochatą skarpetką, która jakimś dziwnym trafem leżała na biurku. 
Z drugiej strony – na moim biurku można było znaleźć wszystko. Nawet jesienne liście i to w obecnie panującym okresie wiosennym.
Nathaniel uchylił się przed pociskiem w ostatniej chwili. Potem już bez słowa oboje zaczęliśmy czytać to, co widniało na ekranie.
– Ciekawie jest się zetknąć ze sobą z przeszłości. Niewiele osób ma taką możliwość, bo nie każdy tworzy swój pamiętnik, a potem przechowuje go przez lata w jednym folderze – powiedział z uśmieszkiem mój towarzysz. – Uważasz, że bardzo się od tego czasu zmieniłaś?
– Właśnie… nie zmieniłam się tak bardzo, czym jestem zdziwiona. Nienawidziłam plagiatorstwa, miałam obsesję na punkcie oryginalności, gadałam z jakimiś świrami na elektronicznej kartce papieru, bo czułam się samotna, poza tym twierdziłam, że nie pasuję do tego świata. – Wskazałam palcem na ekran. – „Czuję się niedopasowana względem tego tłumu”. Dosyć mądrze to brzmi jak na luźne rozmowy nastolatki z jej wyimaginowanymi przyjaciółmi, czyż nie?
Za naszymi plecami pojawiła się Maru, która zaczęła skubać orzeszki. Ją też miałam ochotę rzucić skarpetką, ale się powstrzymałam, bo zapewne oddałaby mi czymś cięższym, na przykład krzesłem, na którym sama siedziałam. Zaraz. Wtedy musiałaby mnie rzucić również mną, a to teoretycznie nie było możliwe.
– Patrz, Maru – powiedziałam ze śmiechem, znowu wskazując na ekran – u ciebie też się nic nie zmieniło. „Urwę ci głowę, spuszczę w kiblu, a potem spierdolę, żeby nie było na mnie”. Do tej pory jesteś wulgarna i grozisz ludziom.
– Wiesz, co ci na to odpowiem? 
Oczywiście, że wiedziałam.
– Spierdalaj – mruknęła dziewczyna.
– Właśnie o tym mówiłam.
Spojrzeliśmy na dwudziesty drugi z rzędu rozdział zawierający w zasadzie same dialogi. Okazało się, że pierwsze dramy szkolne odeszły w niepamięć, za to na ich miejsce pojawiła się niskich lotów fabuła. Tu Maru zniknęła do swojej wioski obok Sztokholmu (nawet nie wiedziałam, że tam żyła, dopóki tego nie przeczytałam), tu pojawiły się nowe postacie, tu wpadłam na cudowny plan, że zbudujemy swój własny świat, który nazwiemy Labiryntem, narysowałam nawet w Paincie rozkład tego domu z profesjonalnymi prostokątami oznaczającymi drzwi. Mieliśmy tam pokój zmian, który co tydzień ktoś mógł zamienić w dżunglę albo inny busz. Znalazło się miejsce na jacuzzi i saunę (to dziwne, bo po dzień dzisiejszy panicznie boję się sauny). Wszystko wyglądało dosłownie jak w Simsach, i pewnie nimi też się inspirowałam…
W końcu w pełnym skupieniu otworzyliśmy dwudziesty czwarty rozdział, który był tym ostatnim. Jego krótka treść wywołała na twarzy Nathaniela zdziwienie, zaś u Maru zrodziła szaleńczą falę śmiechu. Ja przybrałam pokerową twarz.
– Co prawda dzisiaj pewnie rzuciłabym do ciebie jakimś bardziej wymyślnym tekstem niż „kij ci w dupę” – zaczęła rozbawiona Maru – ale nawet ta wersja jest zajebiście śmieszna.
Nathaniel położył dłoń na moim ramieniu, delikatnie je klepiąc.
– To tylko twoja chora wyobraźnia, nie martw się.
– Dzięki – mruknęłam z niezadowoleniem pod nosem, a potem ciężko westchnęłam, bo wewnętrznie musiałam się z tym niestety zgodzić. – Masz rację. Z drugiej strony można ten rozdział poddać pewnej diagnozie. Skoro przez cały ten czas moja nastoletnia wersja żaliła się, że czuje się samotna i nie może odnaleźć się wśród ludzi, to w końcu sama siebie odrzuciła poprzez wasze słowa pożegnania, co zapewne ma związek z patologicznym przyzwyczajeniem do odrzucania ludzi z powodu przeświadczenia, że moim przeznaczeniem jest być samej, bo jestem chujowa.
– Wspaniała autodiagnoza, winszuję, choć jednocześnie przyznaję, że omal nie zagubiłem się w tych słowach – powiedział ironicznie Nathaniel, posyłając mi wredny uśmieszek. – Dalej tak uważasz?
Czy dalej tak uważałam? W zasadzie niewiele się zmieniło, jeżeli chodzi o moje uczucia, poza tą jedną rzeczą: teraz sama się sobie sprzeciwiałam. Nieraz spędzałam całe dnie na rozmowie ze sobą w celu wbicia sobie do łba, że nie każdy musi postępować w taki sposób jak ja, że nie każda wiadomość, na którą ktoś nie odpowie, jest objawem nienawiści rozmówcy, że to nie tak, że wszyscy mnie próbują wykorzystać, bo jestem łatwym celem, a tak poza tym zasługuję na to, by traktowano mnie jak gówno. Czasami przez ten emocjonalny masochizm przebija się jakaś nutka dumy, wyższości, może nieśmiałe powiedzenie sobie: „To TY to osiągnęłaś, możesz być z siebie zadowolona”. Ten stan oczywiście szybko mija, bo przytłaczają go wyrzuty sumienia, paranoiczne wyobrażenia i uwłaczanie własnej czci, ale to i tak wielki krok. Niemal widziałam za sobą tę krótko obciętą dziewczynę z nachmurzoną miną, która trzyma w ręku książkę, kuląc się przed światem. Stała tylko krok za mną, czy może raczej: aż krok za mną. Powoli rozpływała się w mglistych wspomnieniach. To prawda, że była zdrowsza, że nie miała za sobą tylu doświadczeń, ale jak to powiadają: czasem trzeba upaść na dno, żeby móc się od niego w końcu odbić.
Odchyliłam się na krześle i ciężko westchnęłam.
– Choć z reguły ze mnie pesymistka, wierzę, że jeszcze wiele może się w moim życiu zmienić, a tamtej dziewczynie trzeba powiedzieć krótkie „spierdalaj”. Czyż nie, Maru?
Mój niepoprawny klon wzruszył ramionami, a potem dodał:

– I kij jej w dupę.

2 komentarze:

  1. Cześć :)
    Ilekroć akcja Twojego opowiadania rozgrywa się przy biurku/przed komputerem/oba warianty pasują, to ja widzę Twój pokój i Ciebie, jak tak sobie siedzisz. Przez co bardzo łatwo jest mi wejść w opowieść i przeżywać to, co opisujesz.
    Nie tyle się uśmiechałam, co prawdziwie parskałam śmiechem przy tych ironiach i byciu sobą Maru z tym jej "niech spierdala". Można by powiedzieć, że nic się tu nie zadziało, ale ja odnoszę wrażenie, że nie tylko świetnie wplotłaś tu temat (w ogóle "Wiesz, kontaminacja, panaceum, konstatacja, wara od moich orzeszków… " rządzi :D tutaj to wybuchnęłam wręcz śmiechem, tak mi się to spodobało), ale cała ta scena była idealna do lepszego zaprezentowania postaci. Taka trochę incepcyjna zagrywka także niesamowicie dobrze tutaj pasuje. Tobie ten tekst może się nie podobać, mnie za to niesamowicie przypadł do gustu, bo widzę tu po części Ciebie, po części bohaterów, z którymi mogę przybić piątkę, bo czuję, że jesteśmy do siebie bardzo podobni.
    Proste, ale wyraziste opisy, niezła dawka humoru i takiej goryczy - masz mnie. Dziękuję.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję <3. Miło przeczytać taki komentarz w dniu, kiedy niezbyt ma się na cokolwiek chęci i humor.
      A z tym moim pokojem to trust me, ja też jak to piszę, widzę siebie przy swoim biurku XDDD.
      Maru i Nathaniel pozdrawiają! Marlu w sumie też hueuehue <3.

      Usuń