ARSENAŁ

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

[57] W cieniu nocy: Ja z przyszłości ~SadisticWriter

Nathiel Auvrey, jeden z głównych bohaterów „W cieniu nocy”, 22 kwietnia obchodzi urodziny, więc postanowiłam to uczcić tekstem w jego stylu, ponieważ temat główny idealnie pasuje do tego pojebanego umysłu. To takie zetknięcie pierwotnej jego kreacji, kiedy miał jeszcze 17 lat, z kreacją, kiedy ma już… W sumie to nawet nie chcę wiedzieć, ile obecnie ma. Nie trzeba szczególnej znajomości uniwersum, żeby ogarnąć, co tu się dzieje. Może opowiadanie jest poryte, ale dzięki niemu znów poczułam się jak nastolatka, która pisała o głupocie Nathiela. Ach, młodzieńcza nostalgia. Jakoś nie zajmowałam się gruntownymi poprawkami, więc pewnie będzie dużo powtórzeń.

***
Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie śniłem… 
Kiedy spoglądałem w lustro znajdujące się naprzeciw wygodnego fotela, w którym siedziałem, miałem na nosie okulary. Po co mi okulary, skoro byłem demonem i nie dotykały mnie typowo ludzkie dolegliwości? Oczywiście nawet w tej nerdowskiej wersji wyglądałem przystojnie, ale jednak było to niecodzienne zjawisko. Aż musiałem je na chwilę zdjąć, żeby się przekonać, czy dobrze widzę. 
Nie widziałem. 
Ale jaja. Świat był zniekształcony i mglisty. W takim razie to rzeczywiście sen. Na dodatek jakiś dziwnie pokręcony (nie bardziej od tych, w których byłem latającą rybą, jedzącą w powietrzu frytki z McDonald’s śpiewające hymn Rosji). Oprócz okularów miałem na sobie białą koszulę z czarnym krawatem. Włosy też zdawały się być dziwnie ułożone, jakby ktoś oblizał dłoń i przejechał po nich z pięć razy żelazkiem – aż musiałem sprawdzić, czy mam obślinioną łapę, na szczęście nie miałem, na to akurat mój genialny umysł nie wpadł. 
W sumie to wyglądałem jak młody Clark Kent, tylko w mniej napakowanej wersji i bardziej przystojny, wiadomo. Albo jak Conner Kent z Ligii Młodych, tylko że w okularach. Oczywiście żaden superbohater nie był demonem z Reverentii… Nie, zaraz. Ja byłem. W sumie to nie mogłem się doczekać, aż ktoś stworzy o mnie komiks. Kiedyś próbowałem zanieść do wydawnictwa scenariusz i ręcznie wykonane obrazki historii, którą zatytułowałem: Nieustraszony Nathiel Auvrey, ale tylko mnie wyśmiali. Ponoć rysowałem jak pięciolatek, który pierwszy raz chwycił w dłoń ołówek. Jak już stamtąd wyszedłem, to się zorientowałem, że przecież mogłem postraszyć ich nożem… To na pewno by zadziałało. Zawsze działało.
Drzwi od gabinetu cicho zaskrzypiały. Zauważyłem, że do małego pomieszczenia wchodzi jakaś zakapturzona postać, którą najwyraźniej chwycił po drodze deszcz. Przywitała się ze mną obojętnym machnięciem dłonią, a potem zapadła się w fotelu po drugiej stronie pokoju. Próbowałem zmrużyć oczy, aby dostrzec twarz tego mężczyzny (nie miał wydatnej klaty, więc to oczywiste, że był facetem). Było jednak za ciemno. Światło lampy padało tylko na mnie. Może znajdowałem się po jasnej stronie mocy, a ten gość po ciemnej? Miałem tylko nadzieję, że nie wyskoczy z mieczem świetlnym. Nie ufałem swojemu umysłowi w snach, serio.
Z przyzwyczajenia chciałem sięgnąć po nóż, ale ciało zareagowało w inny sposób – sięgnąłem dłonią w stronę niskiego stolika. Minąłem się z pudełkiem chusteczek i chwyciłem za teczkę z pustą kartką na przedzie. Na górze widniały nabazgrane czarnym tuszem dwa słowa, tylko nie mogłem ich przeczytać. Były tak samo przyciemnione, jak i postać, która siedziała w rogu.
– Co u ciebie słychać? – spytałem nagle dziwnym, mechanicznym głosem przyjaznego terapeuty.
Zaraz. Ja chyba naprawdę byłem terapeutą.
O cholera.
Mówiłem, że w przyszłości będę leczył ludzi! Wtedy nikt mi nie wierzył! Wszyscy w organizacji Nox sądzili, że gdybym został psychologiem, to w szpitalach psychiatrycznych nie mieliby jak pomieścić pacjentów… Oczywiście dla mnie znalazłoby się tam specjalne miejsce. Niewdzięczne staruchy! Zgrzybiałe mendy! Moim hasłem reklamowym powinno być: „Chcesz mieć zdrowe myśli, Nathiel ci się przyśni!”.
– Takie tam posrane dorosłe życie – rzucił obojętnie mężczyzna.
Zauważyłem, że z każdym jego słowem cień przykrywający obcą twarz zaczyna się rozświetlać, uznałem więc, że muszę go zmusić do bardziej wylewnych wypowiedzi, chociaż coś mi podpowiadało, że nie jest to chętny do rozmowy gość. Całkowita moja przeciwność. Chyba bym się z nim w normalnym życiu nie dogadał. Ale byłem terapeutą i zarabiałem za to hajs.
– Co masz przez to na myśli?
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Wydawało mi się, że koleś coś tam pod nosem mruczy, poza tym cień zaczął się znowu rozświetlać, jakby lampa w gabinecie rozszerzała swoje pole jasności pod wpływem jego gadania do siebie (może miał jakiś problem z banią?), ale chociaż wytężyłem słuch, nie potrafiłem dosłyszeć, co takiego pierniczy.
– Przepraszam, możesz powtórzyć?
Mężczyzna głośno westchnął.
– Żona bije mnie ścierką – wyjaśnił.
W tym samym momencie pochylił się do przodu i spojrzał mi prosto w twarz. Z trudem powstrzymałem się od rozdziawienia ust. 
Nie mogłem w to uwierzyć! Przecież to byłem ja! Ale nie taki ja w wersji siedemnastoletniej, tylko w takiej bardziej dorosłej. Oczywiście wciąż wyglądałem przystojnie, dlatego nie mogłem rozszyfrować, ile dokładnie miałem lat, ale przy okazji byłem posiadaczem miny zmęczonego życiem człowieka. Czy dorosłość naprawdę tak wyglądała? To ja dziękuję, pakuję swoje noże i stąd wychodzę.
Zaraz. Pozostawała jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia.
– To ja mam żonę?! – wykrzyknąłem, przykładając dłonie do policzków. 
Pole rażenia było tak silne, że wytrąciłem teczkę z papierem, na którym teraz widniało moje własne imię i nazwisko: Nathiel Auvrey.
 – Kto jest moją żoną?! – Pochyliłem się do przodu. – Znaczy… twoją żoną!
– Blada dupa albinosa.
– Pieprzysz!
– Inaczej nie miałbym trójki dzieci.
– Tylko trójkę?! 
– Chciałem więcej, żeby stworzyć miniaturową armię do walki z demonami, ale moja żona się nie zgodziła…
– A to było jedno z moich największych marzeń… 
Opadłem z powrotem na oparcie fotela, jakbym utracił wolę życia. Postanowiłem jednak, że cofnę się do innego momentu tej rozmowy, ponieważ czegoś nie mogłem tutaj zrozumieć.
– Dlaczego akurat blada dupa albinosa? – spytałem z jęknięciem zawodu. – Znaczy spoko, jest ładna, więc obciachu na mieście nie będzie, ale przy okazji to wredna menda. Nie bez powodu ganiałem za nią wokół stołu z nożem, stary, żebym za ileś lat miał z nią brać ślub… Czaisz?
– Ale jej matka robi dobre placki.
– Kurde, rzeczywiście to argument nie do podważenia… 
Potrząsnąłem głową, godząc się wewnętrznie z tym, że pisane jest mi poślubienie niejakiej Laury Collins, którą poznałem pewnej nocy na ulicy. W sumie gdyby nie ukradła mi noża, zapewne nigdy więcej byśmy się nie spotkali, a tymczasem się okazuje, że to mogło być parszywe przeznaczenie! Skoro została moją żoną i jadłem placki jej matki…
– Ale dlaczego dajesz sobą tak pomiatać babie, co? – spytałem nagle z oburzeniem.
Dorosły Nathiel ciężko westchnął i opuścił głowę. Widocznie kryła się za tym jakaś wyjątkowo długa i ciężka do przetrawienia historia, którą niezbyt chciał się dzielić…
– Znowu upiłem się z bratem i zaczęliśmy się bić w markecie o ostatnią rolkę papieru – odpowiedział w końcu, czego się nie spodziewałem.
– Przecież mój brat nie żyje – mruknąłem, marszcząc czoło. – Mój ojciec go zabił.
– Nie. To twój ojciec nie żyje.
– Mój ojciec nie żyje? To znaczy, że go zabiłem?
Wyszczerzyłem radośnie zęby.
– Razem ze swoim bratem.
Już miałem się ucieszyć, że zabiłem tę mendę, która pozbawiła mnie rodziny, kiedy mój umysł wrócił na właściwy tor rozważań.
– Zabiłem i mojego ojca, i brata?
Zmarszczyłem nierozumnie czoło.
– Nie. Zabiłeś ojca na spółkę ze swoim bratem.
– Ale czemu mój brat w ogóle żyje? Miał być trupem.
– Żyje, bo jednak nie zginął.
– Ale czemu nie zginął?
– Bo miał twardy łeb.
– Cholera, rzeczywiście, twarde głowy to cecha rodzinna Auvreyów… 
Potrząsnąłem głową, cicho przekląłem i spojrzałem w bok. Jakoś nie mogłem tego wszystkiego przetworzyć. Zdecydowanie za dużo informacji jak na jedną sesję terapeutyczną z własną osobą.
– Ale to wszystko popieprzone – rzuciłem z ciężkim westchnięciem. – W coś ty się wpakował, stary? Moje życie to naprawdę musi być posrane…
– No – powiedział smętnie mój dorosły klon. – Jest tak posrane, że nie wystarczyłoby wykupić wszystkich zapasów papieru toaletowego w naszym mieście, żeby podetrzeć to wielkie dupsko zwane życiem.
– To może już zacznę skupować papier toaletowy z innych miast – mruknąłem do siebie, gładząc powolnie podbródek.
– To się spiesz, bo w dwutysięcznym dwudziestym będzie pandemia koronawirusa.
– O cholera. 
Co prawda nie wiedziałem, czym była pandemia, ale byłem dumny z mojego dorosłego klona, że znał takie mądre słowa. To znaczy, że w przyszłości też je będę znał. I że będę mądry. Nie żebym już nie był… Po prostu nikt nie doceniał mojego prawdziwego geniuszu. 
– I po mieście będą nam popierniczać takie małe gnojki z koronami na głowie, co wykupują srajtaśmę w marketach? – spytałem zdziwiony. – Zajebista wizja! Zawsze o tym marzyłem!
Już chciałem otworzyć usta, kiedy w pomieszczeniu rozbrzmiał irytujący dźwięk budzika oznajmiający koniec sesji. Mój klon podniósł się z fotela i machnął mi dłonią w taki sam sposób, jak zrobił to, kiedy pojawił się w gabinecie. Kiedy zaczął kierować się w stronę drzwi, wyciągnąłem przed siebie dłoń, jakbym chciał uchwycić choćby skrawek ulatującego płaszcza. Albo mi się zdawało, albo w tle słyszałem piosenkę My heart will go on. Niemal poczułem się jak na statku, gdzie moimi włosami, w rytm fałszywie brzmiących fujarek, poruszał niesforny wiatr. Oczywiście zepsułem tę jakże wzniosłą chwilę słowami, zanim zacząłem sobie wyobrażać, że obejmuję własnego klona na dziobie Titanica.
– A gdzie hajs?
– Za pracę we śnie nie zarabia się hajsu.
Przekląłem pod nosem. A myślałem, że przynajmniej będę mógł potrzymać sporą sumkę dolarów w swoich łapkach…
– Nathielu Auvrey – usłyszałem nagle władczy głos mojego klona.
Aż podniosłem wzrok i wyprostowałem plecy. Musiałem teraz wyglądać jak prawdziwy żołnierz szykujący się na nadchodzące rozkazy.
– Mam dla ciebie radę.
W pomieszczeniu zapanowała cisza, co tylko nadawało wzniosłość tej chwili, gdzie moje obecne „ja” stykało się z „ja” z przyszłości.
– Kupuj lewe gumki w markecie i jedz dużo warzyw.
Przez dłuższą chwilę milczałem, próbując przetworzyć te informcje.
– Nie lubię warzyw, a już szczególnie brokułów – odpowiedziałem z prychnięciem, ponieważ spodziewałem się jakiejś lepszej rady.
– Będziesz musiał polubić. – Dorosły Auvrey wskazał na mnie groźnie palcem. – Brokułki mają dużo żelaza.
– Nie jestem głupi. Żelaza się nie je. Żelazo służy do zabijania demonów… 
Wyjąłem z kieszeni nóż, przytuliłem go do piersi i zacząłem czule gładzić po czarnej rączce.
Dorosły Nathiel Auvrey potrząsnął głową, a potem bez słowa opuścił gabinet.
Nagle poczułem się dziwnie osamotniony. Chociaż ta moja starsza wersja była trochę zbyt poważna, to jednak wciąż byłem ja. Oczywiście zamierzałem sobie wziąć wszystkie jego rady do serca. 
Żartowałem. Do brokułów się nie zastosuję. Będę buntownikiem na miarę dwudziestego pierwszego wieku.
Spojrzałem w bok, bo usłyszałem nagle głośne brzęknięcie. Myślałem, że z niewidzialnych głośników znowu poleci jakaś piosenka dopasowana do sytuacji, ale zamiast tego okazało się, że na fotelu, gdzie siedział wcześniej mój gość, leżał teraz talerz brokułów.
Zmrużyłem groźnie oczy.
– Co się gapisz, demonie? – spytały brokuły, które nagle dostały oczu. – Zielone pierwszy raz widzisz?
Podniosłem się z fotela i wystawiłem nóż w ich kierunku. Byłem gotowy na tę buntowniczą batalię. Nikt nie wepchnie mi brokułów siłą do buzi! Jeśli trzeba to je zasznuruję! Nie brokuły, tylko usta! Chociaż związanie warzyw i potraktowanie ich jako zakładników nie byłoby takim złym pomysłem… Mógłbym je wtedy spalić na stosie. Albo zrobić z nich innowacyjny rosół. Oczywiście sam bym go nie zjadł. Wrogów się w końcu nie jadło.
– Już wolę zjeść swój nóż niż was! – krzyknąłem walecznie.
Potem usłyszałem kolejne liczne brzdąknięcia. Okazało się, że talerze z chichoczącymi się brokułami zaczęły spadać z sufitu. Chciałem je przekroić w górze swoim nożem, ale okazało się, że on też zamienił się w wielki brokuł, który spoglądał na mnie wyłupiastymi oczkami. Nie spodziewałem się, że nagle odezwą się do mnie tubalnym głosem:
– Cześć, maleńki. Jedz zielone, będziesz wielki!
Pisnąłem jak dziewczyna, rzucając naręcze brokułów za siebie. Chciałem uciec z gabinetu, ale kiedy otworzyłem drzwi, do środka wparowali mi mali goście z koronami na głowach. W swoich małych łapkach trzymali listki papieru toaletowego, na którym widniały jakieś bazgroły. Przypominali trochę królewskich wysłanników. Może Pandemia to jednak była nazwa ich krainy?
– Pandemiczna inkwizycja – wyjaśnił piskliwym głosem koronawirus. – Słyszeliśmy, że zakłóca pan spokój tutejszych mieszkańców razem z gangiem dzikich brokułów.
Wziąłem głęboki wdech, chwyciłem za talerz, który stał na stoliku i walnąłem sobie nim prosto w czachę. Domyślałem się, że tylko w taki sposób uwolnię swój umysł z tego absurdalnego koszmaru. I rzeczywiście, miałem rację.
Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem ciemny sufit własnego pokoju. Za oknem przejechało właśnie auto, które odbiło na nim kształt do połowy zasłoniętych rolet. Musiał być środek nocy.   
Głęboko odetchnąłem, a potem spojrzałem w bok. Zacząłem macać poduszkę w poszukiwaniu telefonu, który powiadomiłby mnie, która była obecnie godzina. Natrafiłem jednak na coś innego, zdecydowanie bardziej chłodnego i niekształtnego. Miałem nadzieję, że to mój nóż, ale najwyraźniej się przeliczyłem…
Kolejne auto przejechało pod moim oknem. Światło tym razem padło na zapakowane w folie brokuły z nalepką z pobliskiego marketu, leżące obok mojej głowy.
Najpierw wstrzymałem dech, a potem zacząłem się wydzierać:
– Pieprzę swoje obecne życie! Chcę być już dorosły!

2 komentarze:

  1. Tak, stęskniłam się za WCN, bo mimo wszystko fajnie się obserwowało tę popapraną bandę na przestrzeni lat. Oj Nathiel... Nic mnie w tym tekście nie zdziwiło, absolutnie nic. Za to chichotałam jak głupia, jak zawsze na tego zielonookiego demona z wybujałym ego. Dziękuję Ci za to spotkanie, oby nie skończyło się na tym jednym.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Zdjęcie Nathiela jest na telefonie, więc teraz wpadłam tutaj, by wiedzieć, o co chodzi z brokułami, i muszę powiedzieć, że tylko ten demon może mieć sny tego typu. Co nie zmienia faktu, że ja go kocham, tekst połknęłam niczym bańkę powietrza, zaśmiewałam się i poczułam, że tęsknię. Jest tu Auvrey w całej swojej okazałości, a ta sesja to majstersztyk. Świetnie skonstruowany tekst, oddany charakter i poczucie humoru Nathiela, jego pragnienia - wszystko to, co w pierwszym tomie mnie do niego przywodziło. Serdecznie Ci za to dziękuję.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń