ARSENAŁ

niedziela, 8 marca 2020

[52] It's just another side of myself ~ Miachar


            Z chaosem, może niekoniecznie dopracowane, ale jest. W poniedziałek spotkałam dziewczynę, która stała się inspiracją dla licealnej wersji bohaterki, serdecznie ją pozdrawiam.
            Wszystkim Paniom wszystkiego dobrego z okazji Dnia Kobiet!
           

            Nie chciałam na siebie patrzeć, nie kolejny raz, ale nowy dzień nakazywał ponownie spojrzeć w lustro. Było to nie tyle męczące, co cholernie stresujące – gdyby dało się wyłączyć mózg, by nie dostrzegał pewnych rzeczy, byłoby mi o wiele łatwiej. A tak musiałam – bo się, cholera, inaczej nie dało – znowu patrzeć na swój jakże krzywy nos i ponownie użyć na sobie afirmacji, która guzik mi dawała, a nie motywację.
            – Jest dobrze, bo ty jesteś dobra – wymamrotałam do swojego odbicia. – Jesteś wspaniała, co widać na każdym kroku, więc nie łam się czymś takim jak nos. Jesteś wspaniała i ze wszystkim sobie poradzisz. Jak zwykle, bo taka właśnie jesteś. Hwaiting!
            To ostatnie słowo znalazło się w mojej mantrze tylko dlatego, że tak wiele razy słyszałam je podczas oglądania seriali, ale dzisiaj nie zabrzmiało tak dobrze.
            Bo nie czułam się dzisiaj dobrze we własnym ciele. Od lat miałam problemy z postrzeganiem własnej osoby, nad czym próbowałam dwukrotnie pracować ze specjalistami, ale niewiele to na moją głowę pomogło. Zaczęłam więc w drugiej połowie ubiegłego roku oszczędzać fundusze na operację plastyczną, coby nos przestał być moim największym wrogiem, ale podczas pierwszej konsultacji, gdzie to lekarz spróbował pokazać mi, jak mogę wyglądać po poddaniu się zabiegowi, stwierdziłam, że nie będę się sobie podobać. W ogóle. Będę czuła się jeszcze bardziej obco, patrząc na siebie.
            – Przecież nigdy nie widzisz prawdziwej siebie – zauważyła koleżanka z pokoju obok, która jako jedyna ze współlokatorek chciała słuchać o moim utrapieniu i kolejnych kłodach rzucanych mi pod nogi przez los. – Widzisz siebie jako odbicie, nigdy się jednak nie dowiesz, jak wyglądasz naprawdę.
            To mi naprawdę w niczym nie pomogło, a sprawiło, że czułam się jeszcze gorzej. Do tego los zechciał wśród obecnych zawirowań dorzucić kolejny – tygodniowy wyjazd z pracy na delegację, gdzie mam wygłosić dwie prezentacje dotyczące nowych produktów firmy przed potencjalnymi inwestorami i kupcami. To oznaczało, że dwukrotnie na godzinę uwaga wszystkich będzie skupiona na mnie i moim nosie. Na. Moim. NOSIE!
            – Uspokój się – nakazałam sobie, rozmawiając z własną głową trochę więcej niż zazwyczaj podczas pakowania walizki i umieszczania jej w samochodzie kierowniczki działu, z którą wybierałam się w podróż. – Uspokój się. Jesteś wspaniała, dasz sobie ze wszystkim doskonale radę!
            To przekonywanie się było ch…, znaczy się grosza nie warte. Dlaczego? Otóż, szykując się do pierwszej prezentacji, zdałam sobie sprawę, że nie ma niczego, co mogłoby zakryć mój kompleks. Zupełnie nic, co odwróciłoby uwagę – wizualnie, rzecz jasna – od tego nieszczęsnego nosa. Nie mogłam zrobić tego, co za czasów liceum: chodzić z kaktusowym plecakiem przewieszonym przez jedno ramię i w zafarbowanych na ciemnoniebieski kolor włosach. Nie. Tutaj należało – trzeba było! – pokazać pełen profesjonalizm, pokazać, że jest się właściwą osobą na właściwym miejscu, przekonać do siebie innych i sprawić, by chcieli nas, czyli firmę i produkt, kupić.
            Może i przechodziłam przez wiele szkoleń, które uczyły mnie, jak pokazać się najlepiej, jak wywrze rewelacyjne pierwsze wrażenie i tym podobne, ale one nie przekonały mojej głowy do tego, że mój kompleks jest niczym w porównaniu do genialnych cech osobowości, jakie posiadałam. Zgoda, umiałam grać przed innymi, że jest w porządku, że lubię siebie w całości i nic bym nie zmieniała, ale zdawało egzamin jedynie przed znajomymi i znajomymi znajomych, ale nie przed lustrem. Wiedziałam, co jest moją wadą, a ona wybijała się na pierwszy plan, pozostawiając wszystkie moje zalet, a ja nie umiałam tego odwrócić.
            – Będzie dobrze, jesteś wspaniała i piękna – rzuciłam do odbicia, zakładając marynarkę i poprawiając kołnierzyk koszuli. W końcu należało także odpowiednio wyglądać, a że uwielbiałam jako dorosła chodzić w spodium, nie miałam większego problemu, by się prezentować. Poza nosem, oczywiście. – Jesteś wspaniała i zmieciesz wszystkich jak zwykle. – Uniosłam prawą dłoń zaciśniętą w pięść i spróbowałam się uśmiechnąć. – Hwaiting!
            Naprawdę na niewiele się to zdało, ale pokrzepiona odrobinę własnymi słowami mogłam wyjść z hotelowego pokoju, gdzie się szykowałam, i zapukać do drzwi naprzeciw moich, za którymi to powinnam zastać swoją kierowniczkę. Kiedy tak czekałam po zapukaniu, aż mi otworzy, powtarzałam sobie w głowie wszystkie najlepsze cechy produkty, o którym za jakieś pół godziny, po oficjalnym rozpoczęciu konferencji, miałam się wypowiedzieć.
            Kiedyś moją zmorą – obok krzywego nosa – była zerowa pewność siebie, której nauczyłam się, podejmując pierwszą słabo płatną, ale jednak pracę. Zmusiła mnie ona bowiem do codziennego spotykania ludzi i rozmowy z nimi. Dlaczego zdecydowałam się na taką pracę? Bo chciałam pracować gdziekolwiek, a że z tej akurat zadzwonili jako pierwsi, nakazałam sobie spróbować, zamiast jedynie siedzieć bezczynnie w domu i zalegiwać przed telewizorem. Było to największe z moich dotychczasowych wyzwań, ale dzięki niemu nie bałam się podejmować kolejnych działań i zyskiwać doświadczenie także w innych obszarach. Nauczyłam się wychodzić ze swojej strefy komfortu i udawać, by zyskiwać to, co było akurat ważne lub potrzebne.
            Ale teraz nie czułam się gotowa na to, by z niej wyjść. Całą afirmację diabli brali, kiedy tylko myślałam o tej setce ludzi, która będzie na mnie patrzeć. Ta świadomość prawie mnie paraliżowała, a na pewno wydobywała ze mnie ciężkie westchnienia. Właśnie jedno z nich usłyszała kierowniczka, kiedy łaskawie zechciała otworzyć mi drzwi.
            – No witam – przywitała się z szerokim uśmiechem kogoś, kto wie, że jego praca będzie sprowadzała się tego dnia jedynie do powitań i obserwowania innych, a nie do głoszenia czegokolwiek. – Gotowa? Sądząc po stroju, to tak. – Zlustrowała mnie z góry na dół i z powrotem, pokiwała głową z aprobatą. – No, prezentujesz się nieźle. Chodźmy więc, niedługo powitano się zaczynać.
            Z duszą na ramieniu ruszyłam za nią wzdłuż korytarza ku windom, z których jedna powinna zwieźć nas do holu, w którym należało się zgromadzić, tak przynajmniej mówił program tego całego eventu.
            Nie powinno mnie dziwić, jak wielu mężczyzn spotykamy na dole, bo to oni przeważają w grupie kupców i inwestorów, myślałam jednak, że przynajmniej do prezentacji firmy wystawią więcej swoich pracownic. Na dobrą sprawę miałam być jedyną przedstawicielką płci pięknej – haha – która będzie wypowiadać się pierwszego dnia. To mogło mnie jeszcze bardziej zestresować i to właśnie zrobiło. Obecność przełożonej nie zadziałała na mnie niczym wsparcie, na jakie chciałam liczyć, bo kobieta nie skupiła się na mnie, a na rozglądaniu dookoła, jakby chciała już teraz, jedynie za pomocą wzroku, wyłapać naszych potencjalnych inwestorów.
            Chciałam jej coś powiedzieć, kiedy zaczęła ciągnąć mnie za ramię niczym narwana widokiem idola nastolatka, ale mnie wyprzedziła ze swoimi słowami.
            – O, widzę nasz największy cel – szepnęła mi do ucha kierowniczka i szpiczastym podbródkiem wskazała, gdzie powinnam patrzeć.
            Podążyłam spojrzeniem w tym kierunku i natknęłam się na trójkę rozmawiających ze sobą mężczyzn w garniturach. Uśmiechali się do siebie w wyraźnie przyjazny sposób, jakby nie byli tylko kolegami z branży, ale i też od kufla. Kierowniczka nie powiedziała, o którego dokładnie jej chodzi, ale mogłam podejrzewać, że o tego wyglądającego najmłodziej. Skąd moje podejrzenie? Poza wiekiem wyróżniał się także tym, że był bardzo przystojny, a na to moja przełożona bardzo zwracała uwagę.
            Był niewiele starszy ode mnie, miał ciemne, krótkie włosy i ładny uśmiech. Ze swojej pozycji widziałam jedynie lewy profil, ale to nie przeszkodziło w wysnuciu wniosku, że ma bardzo ładne rysy i mile dla oczu zarysowane kości policzkowe. Nie za ostre, by człowiek pomyślał, że może się o nie zranić, ale widoczne i dodające nieco majestatu.
            – Widzisz go, prawda? – zapytała szeptem kierowniczka. – Nie ma jeszcze trzydziestu pięciu lat, a już jest dyrektorem do spraw inwestycji. Mówią, że jeżeli coś mu się spodoba i wyłoży na to pieniądze, to produkt murowanie staje się olbrzymim sukcesem i generuje niesamowicie wysoką sprzedaż. – Poczułam, że kobieta klepie mnie po plecach. – Musisz się więc przyłożyć do referatu, Alizia. Bez jego podpisu to ja nie mam zamiaru stąd wyjeżdżać.
            No to teraz dopiero poczułam presję i nie tylko o swój nos miałam się martwić. Czy ktoś ze zgromadzonych w holu miał może stresometr? Bo wydaje mi się, że właśnie ze swoim poziomem dobiłam do maksimum.
            Kierowniczka obok mnie westchnęła cicho i niczym bohaterka powieści Jane Austen, w jakiś dziwnie wzniosły sposób.
            – Ponoć nie ma żony ani dziewczyny – dodała, jakby naprawdę miało mnie interesować, jakiego stanu jest ten nieznany mi nadal dyrektor. – Ale wiele kobiet się wokół niego kręci.
            – Bo jest przystojny – tego nie mogłam mu odmówić.
            – Właśnie – przytaknęła przełożona. – I do tego nieźle zarabia. Gdyby tylko nie miał jednej widocznej wady, to sama bym się za niego brała.
            – Jakiej widocznej wady? – zapytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi, bo właśnie otworzyły się drzwi do sali konferencyjnej, w których stanął prezes korporacji, która organizowała ten tygodniowy, biznesowy szał.
            – Witajcie, zapraszamy! – Uśmiechał się przy tym tak sympatycznie, że na chwilę zaufałam losowi, że nie będzie dla mnie zły i pozwoli mi wytrwać te godziny, kiedy będę musiała dać z siebie wszystko, byle tylko mój pracodawca dobrze na tym wyszedł.
            Nadal ciągnięta przez kierowniczkę, weszłam do sali tuż za nią i dałam zaprowadzić się na miejsce dla prelegentów. Kątem oka zauważyłam, że mężczyzna, którego wcześniej mi wskazała, usiadł w tym samym rzędzie, co oznaczało, że także powinien o czymś mówić. Mimo to wyglądał na niezwykle wyluzowanego, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. Wciąż miałam widok jedynie na jego lewy profil. Kiedy wychyliłam się, żeby przyjrzeć mu się dokładniej, zauważyłam, że po jego prawej stronie pozostaje wolne miejsce. Najwidoczniej ktoś się spóźniał na oficjalne otwarcie zjazdu. Cóż, pewnie to nie pierwszy ani ostatni raz, choć na miejscu tej osoby byłoby mi wstyd.
            Odczekano kilka minut, by każdy mógł usiąść na miejscu i mieć dobry widok na małe podium, jakie stworzono na końcu sali. To właśnie z niego miałam niedługo przemawiać. Przełykanie śliny nic nie dało; będąc tak blisko, nie mogłam mieć wątpliwości co do tego, po co tu jestem. Drogi ucieczki już nie było, pozostawało czekać na swoją kolej i dalej próbować wmówić sobie, że wszystko będzie dobrze. Moja głowa jednak nie przyjmowała tego do siebie, zaczęły mnie więc zżerać nerwy.
            Jak nic popsuję tę prezentację, pojawiło się obok tych pozytywnych frazesów i nie chciało zniknąć. Jak nic zwieję ze sceny, kiedy tylko wywołają moje nazwisko, na pewno.
            – Witajcie! – Dyrektor firmy organizującej uśmiechał się do wszystkich bardzo naturalnie, jakby nie przeszkadzało mu, że patrzy na niego tak wiele twarzy ani światło, które skierowano na niego, by dla wszystkich był dobrze widoczny. – Bardzo nam miło, iż zjawiliście się tutaj wszyscy w tak licznym i jakże wspaniałym gronie. – Przez zgromadzonych potoczyły się ciche oklaski. – Piąty zjazd przedstawicieli uznaję za rozpoczęty! – Brawa były trochę głośniejsze. – Zanim zaczniemy przedstawiać pierwsze zagadnienia dotyczące naszego spotkania, proszę o zabranie głosu Chrisa Powell, dyrektor do spraw inwestycji w mojej korporacji. Zapraszam, Chris.
            Oklaski stały się teraz bardzo słyszalne, ale nie powinno to dziwić, bowiem na podium wchodził nie kto inny, ale mężczyzna, którego przed wejściem wskazała mi kierowniczka. Miałam też teraz możliwość zobaczenia go w pełnej krasie, bowiem i prawy profil był dla mnie widoczny. Aż otworzyłam lekko usta, kiedy dotarło do mnie, o jakiej wadze mi powiedziała. I cały mój kompleks dotyczący nosa nagle stał się nic nieznaczący.
            Mężczyzna piastujący tak wysokie stanowisko, który właśnie miał przemawiać i który był – jak to wynikało z reakcji publiki – głównym celem wielu przedstawicieli i spełnieniem marzeń, miał na twarzy narośl. Różowa, rozlana była na większej części prawego policzka, wyglądała jak po oparzeniu, choć raczej nią nie była i sprawiała, że patrząc na całą twarz pana Powella, myśl przystojny ustępowała miejsce innej. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że to obrzydliwe tak wyglądać, ja zaś siedziałam, mając w głowie epitet niesamowity. Ktoś z takim defektem doszedł do czegoś wspaniałego, w czym wygląd raczej mu nie pomógł.
            Czyli musiał nauczyć się z tym żyć, zaakceptował to i nie pozwolił innym odbierać siebie jako kogoś gorszego, kto niczego nie osiągnie, bo będzie oceniany za to, jak wygląda, a nie za wiedzę i umiejętności. W chwili, kiedy to Chris Powell witał wszystkich i tłumaczył, na co najbardziej będzie zwracał uwagę podczas poszczególnych prezentacji i jak jego zdaniem powinien wyglądać cały ten tydzień wielkiej konferencji, powzięłam pewną decyzję: chcę być taka jak on. Też chcę, mimo swojego nosa, coś osiągnąć i zawsze móc uśmiechać się tak, jak ten mężczyzna. Bo uśmiech miał naprawdę piękny.
            – Życzę każdemu z was powodzenia. – Jego głos był niski, ale przyjemny, taki, co by go można słuchać godzinami. – I niczym się nie martwcie, nie stresujcie, jesteście wśród swoich. – Puścił jeszcze wszystkim oczko, na co część widowni się roześmiała, i oddał mikrofon głównemu dyrektorowi, a ja nie spuszczałam z niego oka.
            Tak, ten człowiek będzie dla mnie wzorem, a pracę nad sobą zacznę już od swojej pierwszej prezentacji – to odnotowałam sobie w głowie i, przestając martwić się o swój krzywy no, wsłuchałam w pierwsze tego dnia referaty.
            – A teraz zapraszamy Alizię Evans z firmy Coxxy!
            Z duszą na ramieniu, ale nie rzuciłam się do ucieczki, lecz ruszyłam przed siebie, by wspiąć się trzy stopnie na scenę i, dziękując, przejąć mikrofon.
           – Dzień dobry, witam wszystkich. – Skłoniłam się lekko, jak mnie uczono, by okazać przybyłym szacunek. – Nazywam się Alizia Evans, jestem przedstawicielem Coxxy i chciałabym przedstawić państwu nasz nowy projekt. – Za moimi plecami pojawił się pierwszy slajd prezentacji. – Każdy z nas doskonale wie, w jakich czasach i w jakim świecie żyjemy. – Popatrzyłam po pierwszym rzędach, które dostrzegałam, i natchnęłam się na spojrzenia Chrisa Powella, który uśmiechał się przyjaźnie. Pamiętaj, chcesz być taka jak on. – Mamy dostęp do informacji, technologii, do wszelkich służb, ale czy pamiętamy o tym, do czego każdy człowiek powinien mieć dostęp? O czymś, czego nie da się dotknąć, bo jest właściwie zjawiskiem, a nie przedmiotem?
            Przez salę potoczył się cichy pomruk, jakby ktoś miał pomysł na jakąś odpowiedź. Takie zachowanie świadczyło o tym, iż kogoś zainteresowałam tym wstępem. Uśmiechnęłam się, bo poczułam, że – tak jak sobie to wmawiałam – wszystko będzie dobrze, bo mam uwagę słuchaczy i jestem świetnie przygotowania, a głowę mam wolną od jakichkolwiek zmartwień.
            – Każdy z nas powinien mieć dostęp do szeroko pojętego bezpieczeństwa, ale też poczucia bliskości drugiego człowieka, tego, który jest tak ważny. – Zaczęłam przechadzać się po podium, by mieć pewność, że faktycznie publika jest zaciekawiona. Nadal wyczuwałam na sobie liczne spojrzenia, więc to działało. – Nie zdajemy sobie z tego sprawy, dopóki nie dopadnie nas samotność chłodnego wieczoru… Dlatego w imieniu Coxxy pragnę przedstawić państwu nasz najnowszy produkt…
            To było coś. Poczułam się niczym ryba w wodzie i wszystko, co miałam do powiedzenia, przedstawiłam tak naturalnie i przystępnie, że gdybym sama miała być inwestorem, od razu wyłożyłabym pieniądze na zamówienie liczące przynajmniej pół tysiące sztuk. Po minach osób z pierwszego rzędu mogłam stwierdzić, że myślą podobnie, a oklaski, które towarzyszyły mojemu zejściu ze sceny, bardzo mi się podobały.
            Jak się okazało, to nie było wszystko, co przyniosła po sobie moja prezentacja. W trakcie godzinnej przerwy na kawę i ciasto, którego nie zamierzałam sobie odmawiać po dobrze wykonanej pracy, wiele osób podchodziło do mnie, by dopytać o taki czy inny szczegół produktu. Zainteresowanie przerosło wyobrażenia mojej kierowniczki, która aż uciekła do stołu z fantazyjnymi kanapeczkami, byle tylko nie słyszeć kolejnych pytań. Wzięłam więc ten ogień ciekawości na siebie i do każdej osoby uśmiechałam się szczerze, serwując jej wyjaśnienia, których oczekiwała.
            Może momentami brakowało mi sekund na wzięcie oddechu, ale czułam się wspaniale, będąc w centrum uwagi. Zwykle za tym nie przepadałam – wina nosa – ale tego popołudnia ani trochę mi to nie przeszkadzało. Stres odczułam na nowo dopiero wtedy, kiedy podszedł do mnie nie kto inny, jak Chris Powell.
            Pierwsze, co przyszło z nim, to uściśnięcie dłoni. Z jakiegoś powodu lekko się skłoniłam, co od razu zaczęłam sobie wyrzucać w głowie, mężczyźnie to chyba jednak nie przeszkodziło.
            – Chciałem pogratulować pani świetnej prezentacji, panno Evans. – Nie zawahał się, używając tej formy, jakby wiedział, że pozostaję panną. W końcu miał czas, by przyjrzeć się moim dłoniom, kiedy gestykulowałam nimi podczas referatu. – W pełni oddała pani wspaniałość waszego produktu, dlatego chciałbym w ostatni dzień tego zjazdu zaprosić panią i pozostałych przedstawicieli pani firmy do mojego gabinetu, by dopełnić formalności.
            Przez chwilę nie docierało do mnie to, co powiedział. Patrzyłam więc na niego, a słowa powoli nabierały sensu.
            – Rozumiem – wydukałam, starając się zachować spokój. – Jaką ilością byliby państwo wstępnie zainteresowani?
            Pan Powell przekrzywił lekko głowę, na sekundę zapatrzyłam się w narośl, po czym wróciłam spojrzeniem do oczu, które miały ładny odcień ciemnej zieleni.
            – Na początek interesowałoby nas około pięć tysięcy sztuk.
            Śmiałam podejrzewać, że gdyby kierowniczka stała obok, właśnie ciągnęłaby mnie za rękaw i piszczała niczym nastolatka na koncercie swojego ulubionego boysbandu. Dobrze, że z reguły byłam mniej narwana niż ona, mogłam poprowadzić tę rozmowę na odpowiednim poziomie.
            – Dziękuję panu bardzo. – Nie wiedziałam, co więcej mogłam mu powiedzieć. – To dla nas olbrzymi zaszczyt.
            – A dla mnie to nic takiego – odparł, na co się uśmiechnęłam. Był wyluzowany nie tylko na scenie, ale także przy bezpośrednim kontakcie. Nikogo nie udawał, przez co jeszcze bardziej chciałam być do niego podobna.
            Zauważył, że nadal mu się przyglądam – wpatruję w oczy, ściślej ujmując – uniósł rękę i wskazał na swój prawy policzek, który dla mnie nie był czymś strasznym, a stałym elementem jego twarzy.
           
Cierpię na zespół Sturge’a-Webera typu drugiego – wyjaśnił z uśmiechem, choć nie chciałam go o to pytać. – Nie jest to zaraźliwe, jednak dla mnie wieczne, ale przywykłem do tego, jak wyglądam.
            Przecież nie wygląda pan źle, chciałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Ktoś, kto mógłby nas podsłuchiwać, mógłby obraz ten komplement za próbę podlizania się, byle tylko pan Powell chciał kupić produkt mojej firmy. Choć już to właściwie zapowiedział, nie mogłam pozwolić sobie na taką plotkę, bo to mogłoby uderzyć w dobre imię reprezentowanej przeze mnie firmy.
            – Podziwiam pana – powiedziałam zamiast tego i momentalnie poczułam, że oblewam się rumieńcem. –Znaczy się… Podejrzewam, że wiele osób cierpiących na to samo zamyka się w sobie i unika kontaktów z innymi ludźmi, bojąc się wyśmiania i pokazywania palcami. Pana postawa jest godna pochwały.
            Zaśmiał się.
            – Rozumiem, co chce pani powiedzieć i dziękuję za to. – Niesamowite, jego oczy także się uśmiechały. – Było trudno, ale od kiedy zacząłem używać afirmacji i mówić sobie, że to znamię to po prostu druga strona mnie, i to dosłownie, jakoś idzie mi lepiej praktycznie w każdej dziedzinie.
            – Też tak robię! – prawie krzyknęłam, na co się roześmiał. – Znaczy się też używam afirmacji, by móc panować nad swoimi kompleksami i stawiać czoła każdemu nowemu dniu.
            – Kompleksami? – powtórzył. – To pani jakieś ma? – Delikatnie skinęłam głową na potwierdzenie, nie bardzo wiedząc, co może po tym nastąpić. Chris uśmiechnął się szerzej. – Nie powinna pani mieć żadnych.
            Aż mnie zatkało. Od dawna nie słyszałam lepszych słów, które miały mnie podbudować, zrobiło mi się miło i jakoś tak… przyjemnie ciepło.
            Nie wiedziałam, czy po tym komplemencie miało być coś więcej, bo podszedł do nas inny inwestor i zabrał ze sobą Chrisa, by o czymś pomówić, nie zmieniało to jednak faktu, że poczułam się niesamowicie podniesiona na duchu. Nakazałam sobie zachować to uczucie i trzymać w sobie do zakończenia tego wyjazdu. Wszelkie zaś natrętne myśli dotyczące mojego wyglądu spychałam głęboko w tył świadomości, tłumacząc sobie jedno: to wszystko jest jakąś częścią mnie i mam zamiar to akceptować. Tak jak czynił to mój mentor.
 
           

 
           

4 komentarze:

  1. Zdzwilo mnie mimo wszytko, gdy bohaterka po konsultacji I pokazaniu jej opcji innego nosa stwierdzila, ze I tak nie bedzie sie spobie podobac. Chyba nos to tylko wymowka, gdy straci ta wymowke, znajdzie inna by patrzec na siebie krytycznych okiem. Mam nadzieje, ze dziwczyna ktora spotkalas i zainpirowala cie do napisania tego tekstu , nie miala takich problemow wewnetrznych, jak bohaterka tekstu. Szkoda, ze nie widzi swojego wewnetrznego piekna, tylko skupia sie na powloce zewnetrznej, jesli moge tak to nazwac. Biedna, tak sie zestresowala przez spotkanie,. Sprytne posuniecie kierowniczki, dziewczyna ma glowe na karku :) nie wiem dlaczego ale mma wrazenie ze cos bedzie nie tak z prawa strona jego twarzy i to rozwieje wszytskie problemy zwiazane jej wygladem. bo moze byc gorzej...ale zobaczymy ( bo oczywiscie nie skonczylam czytac a juz gdybam:P) Blizna po oparzeniu, cos takiego podejrzewalam. Taki lider to prawdziwy lider, ehh prawdziwe piekno bije w czlowieka, bez zgledu na to jak wyglada. Slyszalam kiedy takie powiedzenia: Lubie otaczac sie pieknymi ludzmi, a przy tym ih wyglad nie ma dla mnie zadnego znaczenia. i oto moral historii. A propos afirmacji, no trzeba przyznac ze dziala cuda. Bardzo fajny i wartosciowey tekst. Z wielka przyjemnoscia go czytalam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dzięki za komentarz, ale chcę sprostować - Chris nie ma blizny po oparzeniu. Jest chory, a narośl na twarzy jest tego objawem i dowodem.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Chyba źle zrozumiałam teks albo coś w nim pominęłam. Nie zmienia to faktu że jest bardzo dobry i chętnie przeczytam takich więcej

      Usuń
  2. O, widzę, że podjęłyśmy się obie podobnego tematu w tym tygodniu, i to bez konsultacji. Widocznie lustra kojarzą nam się z kompleksami. To ciekawe!
    W sumie fajny zarys historii w tle, ta cała konferencja. No i tematyka spoko. Tylko dziwi mnie to, że dziewczyna chodziła do specjalistów i jej nie pomagali, pewnie w tym czasie trafiała na ulicy na dużo osób z mankamentai, a tu trafiła na gościa z naroślą na twarzy i pewnością siebie, i dopiero stwierdziła: dobra, nie ma źle, będę jak on. Hmm, może nie bardzo w to wierzę, bo nigdy sama nie przeżyłam czegoś takiego, żeby jedna osoba zmieniła moje postrzeganie i to podczas jednego spotkania. Fantazyjnie to brzmi. Ale może istnieją tacy ludzie, dla których jedna chwila wszystko zmienia? Kto wie! Dla mnie wyzbycie się kompleksów to jednak zmiany od podstaw. Z drugiej strony może po prostu to było takie pierwsze "wow" bohaterki. Może to właśnie teraz stoi przed nią prawdziwe wyzwanie, wdrożyć w życie te zmiany.
    Ciekawy tekst i ciekawy pomysł.

    OdpowiedzUsuń