ARSENAŁ

niedziela, 23 lutego 2020

[50] You don't see me standing here ~ Miachar


            Dla niektórych największym osiągnięciem w życiu jest zostanie prezydentem czy jakimś ministrem i wprowadzanie rewolucji w życiu zwykłych ludzi. Dla innych takim osiągnięciem może być życie w pojedynkę i radzenie sobie z najprostszymi czynnościami, jak na przykład zakupy. Wu był w tej drugiej grupie i naprawdę był dumny z siebie, że umiał poradzić sobie z wyjściem z mieszkania, przejściem dwóch kwartałów, wstąpieniem do jedynego dużego supermarketu w miasteczku i zapłatą zgodną z tym, co widniało na ekranie przy kasie. A przy tym nie robił z siebie większego głupka, niż był.

            Zdobywać kolejne punkty życia społecznego. Tak to kiedyś ktoś ujął, gdy jego rodzice próbowali dowiedzieć się, co zrobić, by ich syn był bliżej przyjętej normy niż dalej. Może Wu nie do końca rozumiał to wyrażenie, ale wiedział, co się za tym kryło – nie mógł uciekać przed kontaktami z innymi ludźmi, nie powinien bać się wszelkich działań sąsiedzkich, jakie co pewien czas urządzano, a wychodzić im naprzeciw. Wielokrotnie bywało to dla niego wyczynem, który zdrowy człowiek porównałby do wejścia na jakiś szczyt – może nie Mount Everest, raczej coś w rodzaju Śnieżki – przy którym czuł, że nie da rady, ale i tak próbował. Nauczony wieloletnią pracą wiedział, że poddanie się niczego w życiu nie zmieni, zaś toczenie bojów i wygrywanie ich naprawdę może pokazać człowieka w zupełnym innym świetle.
            Tego dnia także postanowił wybrać się na zakupy, nie był to jednak czyn podyktowany chęciami kontaktów, lecz pustą lodówką, w której poza światłem pozostały jedynie dwa kubki jogurtu naturalnego, którymi – jak doskonale wiedział – za nic w świecie by się nie najadł. Potrzebował mieć jakieś pieczywo, bo był uzależniony od kanapek – najbardziej lubił te najprostsze, z masłem i solą. Był to smak jego dzieciństwa, kiedy mama odprężała się, piekąc własny chleb. Tęsknił i za tamtymi czasami, i za mamą, która wówczas nie była jeszcze znerwicowana i była dla niego miła, a nie krzyczała i próbowała uderzyć.
            Wziął ze sobą kolorową torbę z płótna, którą dostał kiedyś od Eddie’go zamiast pudełka z serowymi oponkami, które zostały wykupione. Schował ją do kieszeni lekkiej kurtki, do drugiej przełożył portmonetkę i klucze, kiedy zamknął już za sobą drzwi dobudówki, i ruszył w drogę. Supermarket nie znajdował się za daleko, jednak odległość była idealna, by jej przebycie nazwać spacerem. A że Wu lubił spacerować, toteż nie spieszył się zbytnio. Jak to mawiał jego ojciec, „żółw z zającem wygrał, to i ty możesz wygrywać z czasem”. Jako chłopiec Wu nie rozumiał tych słów, jako dorosły także nie, ale jego zdaniem brzmiały ładnie, dlatego powtarzał je sobie, przebywając kolejne metry, by znaleźć się w klimatyzowanym wnętrzu dużej hali.
            Nie tylko ludzie tacy jak Wu, ale też spora część zdrowych nie lubiła w podobnych miejscach jednej rzeczy – regularnej zmiany w rozkładzie produktów, kiedy to makarony i kasze lądują na regałach zajmowanych wcześniej przez słodycze, a napoje znajdują się w środkowej sekcji, a nie gdzieś z tyłu. To dlatego po przejściu przez automatyczne drzwi – znowu wystraszył się, że fotokomórka go nie złapie i nie otworzy, dlatego pomachał nad głową i rzucił głośne „proszę, dziękuję!” – wpierw upewnił się, że rozpoznaje rozmieszczenie, a dopiero potem ruszył między alejki.
            Dzięki znanemu porządkowi nie miał problemów ze znalezieniem interesujących go i potrzebnych produktów, toteż dość szybko zbliżył się do strefy kas, z których otwarta była – a jakże – tylko jedna. Jednakże ruch o tej porze nie był zbyt duży, przez co Wu nie musiał stawać do długiej kolejki, a jedynie przystanąć za jednym klientem, który właśnie był obsługiwany, i czekać, aż spotka to i jego.
            Gdy mężczyzna przed nim miał już spakowane torby i odchodził, Wu postąpił trzy kroki do przodu i znalazł się na linii wzroku kobiety, która tu właśnie pracowała. Kobieta w granatowej kamizelce i z emblematem sieci sklepów naszytej na kieszonce lewej piersi spojrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko, wręcz promiennie. Zdaniem mężczyzny zajaśniała niczym słońce.
            – Wu! Jak miło cię widzieć! – W jej głosie brzmiała szczerość, którą nawet ktoś tak upośledzony jak on mógł wyczuć. – Dawno cię u nas nie było – zauważyła, na co Wu odrobinę się zawstydził.
            – Cześć, Rozanne – odparł i sięgnął do kieszeni po portmonetkę, w której wesoło brzęczały liczne monety. – Wiem, pani Curtis kupowała dla mnie przez ostatni miesiąc – tak brzmiała odpowiedź w jego głowie, na żywo wyszło trochę jak gadanina dziecka, ale kasjerka i tak wiedziała, o co chodzi.
            – Rozumiem. Co słychać?
            Wielu ludzi nie lubiło rozmawiać z Wu, bo nie byli pewnie, na co mogą sobie pozwolić, jakich słów użyć, by konwersacja miała sens dla obu ze stron. Dla Rozanne nie stanowiło to żadnego problemu. Uważała, że cokolwiek powie, i tak się dogadają. Właśnie to jej nastawienie sprawiło, że Wu nie bał się aż tak zdobywać kolejne punkty życia społecznego. Dzięki tej kobiecie miał więcej kompanów do dialogu niż tylko Eddie’go.
            – Wszystko w porządku, dzisiaj mam wolne, a jutro jadę z panią Curtis aż do Augusty.
            – Wow. – Kobieta nie kryła zdumienia. – To kawałek drogi stąd. Pewnie jesteś podekscytowany, prawda? – Zaśmiała się, widząc odpowiedź wypisaną na twarzy kolegi. – Spokojnie, jestem pewna, że tam także dasz sobie radę. – Może było to sprzeczne z polityką sieciówki, ale podniosła się ze swojego krzesełka i ponad kasą poklepała Wu po ramieniu. – Jesteś świetny w tym, co robisz, pani Curtis nie może się ciebie nachwalić, więc rób tak dalej, a wszystko będzie dobrze.
            Wu uśmiechnął się szeroko na tę pochwałę i zarumienił, nieprzygotowany na jakikolwiek komplement tego dnia.
            Obsługa przebiegała w bardzo miłej atmosferze, Rozanne kasowała wszystko na tyle powoli, by Wu mógł zarejestrować pracę czytnika i zmieniającą się liczbę kwoty do zapłacenia, kiedy to całą scenę diabli wzięli, bo się pojawił intruz, który nie był zbyt mile widziany.
            – A kogo ja tu widzę? – zabrzmiało nagle za plecami Wu. – To chyba nasz miejscowy głupek, czyż nie?
            Wu spojrzał za siebie, uniósł głowę i dostrzegł kpiący uśmiech na twarzy Wielkiego Buda, najmniej miłego i uprzejmego człowieka, jakiego w swoim życiu poznał. Mężczyzna ten naprawdę był postawny, wręcz nabity przez regularne wizyty na siłowni, którym oddawał się, nie mając stałego zatrudnienia,  a jedynie dorabiając od czasu do czasu w warsztacie samochodowym wuja, gdzie bardziej psuł niż naprawiał już i tak nie pierwszej młodości pojazdy.
            Wu skinął mu głową.
            – Cześć – przywitał się, bo w zwyczaju miał witać się z każdym, kogo zna. Czasami witał się także z nieznajomymi, którzy mieli smutne wyrazy twarzy. Z obserwacji wiedział, że po takim radosnym i niespodziewanym „dzień dobry!” wiele osób uśmiecha się i odpowiada. Część z nich patrzy na niego wilkiem, ale to nic nie szkodzi, Wu nie takie rzeczy przeżył.
            Bud nie zwrócił na niego uwagi, zamiast tego zapuścił pozbawionego gracji żurawia na taśmę i przyjrzał się kupowanym przez Wu produktom, które jeszcze nie zostały skasowane. 
           
– Co tu tak ubogo? – zapytał i zaśmiał się, na co Wu zareagował w jeden sposób: także się uśmiechnął. – Czyżby chleb, masło i ser wystarczyło, by twój głupi mózg jeszcze działał?
            Wu wiedział, czym jest nieuprzejmość i obrażanie kogoś za pomocą słowa, mimo to nie zareagował. Nauczył się, że lepiej jest nie wchodzić w żadne pogawędki z kimś, kto może skopać ci nie tylko tyłek, jak kiedyś na tyłach szkolnego boiska, ale i ręce, i nogi, i nawet uderzyć w twarz.
            Tym bardziej nie należało zadzierać z kimś, kto przez dwa lata szkoły – bo tyle czasu Wu uczęszczał do zwykłej podstawówki w miasteczku, nim wysłano go do klasy w specjalnym ośrodku na przedmieściach – gnoił go na liczne sposoby godne dzieciaka. Wielki Bud miał od początku swojej edukacyjnej kariery łatkę bandziora i rozrabiaki, który uwielbia niszczyć wszystko i wszystkich. Nie okazywał może tego codziennie, ale nie dało się ukryć, że właśnie taką osobą był.
            Ten hektyczny – w znaczeniu wyniszczający – stan utrzymywał się u niego dość długo i pojawiał dość często, co nasuwało na myśl propozycję jakieś terapii, o której Bud ani myślał słyszeć. Dlatego o wiele prościej było zejść mu z drogi niż jeszcze bardziej go nakręcać, ale cóż – zdarzały się osoby, które nie żyły po to, by zawsze się komuś podporządkować i pozwalać na strasznie niemiłe zachowanie. Ta kasjerka była jedną z nich.
            – Mógłbyś przestać? – wtrąciła się Rozanne, przerywając na moment kasowanie, podawanie kwoty do zapłaty i pakowanie. – Nie udawaj, że cokolwiek cię to obchodzi. Udajesz, że nie dostrzegasz Wu, gdy jesteś w towarzystwie podczas festynu, ale w mniej obleganym miejscu wpierw nie widzisz go, gdy stoi tutaj, zaraz obok, po czym zaczynasz sobie z niego śmieszkować? – Parsknęła pod nosem. – Czy ty masz ze sobą jakieś problemy, Bud? W sensie: nadal jakieś masz?
            To zabolało po całości, o czym większy mężczyzna dał znać, krzywiąc się wyraźnie i unosząc w górę dłoń zaciśniętą w pięść, jakby właśnie szykował się do uderzenia. Bo też Rozanne trafiła – Bud miał pewien kompleks od wczesnego dzieciństwa, kiedy to rodzice nie przykładali zbyt dużej wagi do tego, by nauczyć kolejnego ze swoich synów podstaw higieny osobistej. Złogi nazębne u tego mężczyzny od zawsze go denerwowały. Jako że sam nie umiał nic na to poradzić, a do dentysty bał się chodzić nawet z braterską obstawą, sprawiły, że dokuczał innym, byle tylko odciągnąć potencjalne dokuczanie od swojej osoby. Nie myślał o tym, że inne dzieciaki nie zwracają na niego uwagi; to, co sobie ubzdurał, brał za pewnik, dlatego był taki, jaki był. Czyli dupek do nieskończoności.
            – Weź się może odwal, co? Bo inaczej będzie źle – zagroził, po czym opuścił rękę i się zaśmiał. – A chyba nie chcesz szybko umierać, co, piękna Rozanne?
            Ostrzeżenia czy komplementy nie podziałały na kasjerkę, która dokończyła obsługiwanie Wu, po czym – gdy ten chwycił już za ucha swojej płóciennej torby – spojrzała na Buda i zmrużyła oczy, jakby sama chciała teraz wyjść na tę złą.
            – Gdybyś wiedział, jak wiele osób chciałoby cię zabić tylko dlatego, że jesteś dupkiem, to sam nie wychodziłbyś z domu – odparła mu i wskazała dłonią w stronę automatycznych drzwi. – Jeśli nie masz zamiaru niczego kupować, to zapraszam: nie marnuj czasu, tylko wypierdalaj.
            Wu aż otworzył usta ze zdziwienia (nieomal wypuścił przy tym resztę z dłoni, bo nie umiał skoordynować tych dwóch czynności za dobrze), słysząc tak brzydkie słowo – wiedział, że jest brzydkie; kiedyś koledzy specjalnie go ich uczyli, by później się z niego śmiać, kiedy zwracał się z nimi do nauczycielki lub pana woźnego – w ustach kogoś, kto zawsze był taki dobry dla wszystkich wokół. Jak widać, do niektórych sytuacji trzeba się umieć dostosować, a Rozanne, w przeciwieństwie do niego, nie miała z tym większego problemu.
            Przez kilka sekund można by sądzić, że Bud odwarknie coś jeszcze gorszego, ale ten tylko wymamrotał coś pod nosem i nawrócił, by udać się w głąb sklepu, pobuszować między półkami i może tam dokonać jakiś zniszczeń. Rozanne westchnęła głośno, kiedy zniknął im z oczu, i spojrzała na Wu, uśmiechając się przepraszająco.
            – Wybacz, że musiałeś to widzieć, ale cóż… Niektórzy będą dupkami już zawsze. W każdym razie, jeśli nie masz w niedzielę planów, to zapraszam do klubu „Monsieur Pad”. – Wu nie wyglądał na zachęconego, dodała więc: – O czternastej urządzamy małe spotkanie przy kawie, będą też oponki serowe, a wiem, że je uwielbiasz. – Miała rację. – To jak będzie, Wu? Przyjdziesz?
            Mężczyzna zmieszał się, po czym patrząc w oczy koleżance, powiedział:
            – Niedziela. Czternasta. Pub „Monsieur Pad”. Oponki serowe. Będę.
            Rozanne roześmiała się, a Wu do niej dołączył.
            – Znakomicie. Więc do zobaczenia i powodzenia jutro w Auguście, będę trzymała za ciebie kciuki!
            Widząc taką szczerość i radość ze spotkania, Wu chciał być w tej chwili najlepszą wersją siebie.
            – Dziękuję, Rozanne – powiedział głośno i bardzo wyraźnie, najlepiej jak potrafił, byle tylko go dobrze zrozumiała. – Do widzenia. Życzę ci miłego dnia bez większych problemów i przyjemnej pracy. Do zobaczenia. Pa.
            Śmiech kobiety odprowadził go do drzwi, które zadziałały bez zarzutu, że nie potrzebował powiedzieć „proszę, dziękuję”, i podobnym krokiem jak w tę stronę ruszył do domu, by tam przygotować sobie na drugie śniadanie kanapki. Nucił sobie przy tym piosenkę, która chyba była kołysanką śpiewaną mu dawniej przez mamę, kiedy jeszcze lubiła go usypiać, a świat wokół wydawał mu się bardzo ładny.
            Może czasami druga osoba nie widziała go, gdy stał tuż obok niej, ale w jego otoczeniu byli ludzie, którzy dostrzegali go zawsze, traktowali normalnie i byli przyjaciółmi. A to od zawsze było dla niego niezwykle ważne – mieć kogoś, kto zrozumie, zaakceptuje i nie ucieknie.
            I tylko marzeniem było, aby to grono się powiększyło.
           

2 komentarze:

  1. Tak sobie przewinęłam tekst i zobaczyłam, że jest tutaj Wu. O, fajnie. Byłam ciekawa jego dalszych losów.
    Kurcze, w Wu jest taka prostota, a jednocześnie prosta mądrość życia, że po prostu wiele osób powinno się od niego uczyć. Być z siebie dumnym nawet z małych kroków, a nie krytykować siebie na każdym kroku. Próbować, nawet jeśli coś nie wychodzi.
    W innym tekście, gdyby bohater nie był taki, jaki jest, zapewne pomyślałabym sobie: za dużo opisów wszystkiego, nawet najdrobniejszych rzeczy, ale ta szczegółowość mi się w tym przypadku podoba i pasuje.
    Bud to taki stereotypowy nadęty bufon z kupą mięśni zamiast mózgu. O ile Rozanne była miła, tak ten to się nie wykazał. Ale fajnie, że dobudowałaś do niego jakąś historię, psychologię.
    Ładna ta historia. Z morałem. I potrzebną światu postacią, jaką jest Wu. Było tu takie zetknięcie z trzema różnymi osobami, bardzo dobrze zresztą wykreowane. Może nie jest to historia, która zrywa kapcie z nóg, ale nie ma taka być. Refleksyjność jej pasuje. Ja chcę więcej poczytać o Wu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, przemeblowanie sklepu to zgroza dla wielu ludzi. Człowiek przyzwyczai się, że to stoi w jednym miejscu i nagle trzeba dylać przez cały sklep, by odnaleźć to w zupełnie innym kącie. No ale taki ich urok – w końcu trzeba stosować wszelkiego typu manipulacje, by klienci zapragnęli kupić coś więcej, niż planowali… A żeby tylko to stosowali… :D
    Rany, ta ekspedientka to wspaniała kobieta. Traktuje Wu z należytym szacunkiem, okazując mu spore wsparcie. Aż bije od niej dobroć i ciepło, które sprawiają, że aż chce się poznać i jej podziękować za taką postawę, chociaż wyczuwam, iż by mi kazała, bo to zupełnie naturalna rzecz. No, jak widać nie jest, bo niektórzy dalej czerpią satysfakcję z bycia bufonami, nabijając się z kogoś słabszego od siebie. Ale cieszę się, że mu poniekąd wygarnęła. Wu nie zasługuje na to, by całe życie znosić takie odzywki. To mężczyzna, który – choć ceni sobie prostotę – mógłby wielu nauczyć odnajdywania pozytywów w tym szarym, mętnym świecie.
    Cieszę się, że postanowiłaś powrócić do Wu. Chociaż dalej czuje od ciebie zupełnie inny styl pisania, ale nie wyobrażam sobie, by to opowiadanie zostało stworzone w zupełnie inny sposób. No i ten morał… Mega!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń