ARSENAŁ

poniedziałek, 16 grudnia 2019

[40] I want it to be my choice, not an obligation ~ Miachar


            Da się tu wyczuć klimat #awae (tytuł i cytaty kursywą pochodzą z siódmego odcinka pierwszego sezonu, bo Gilbert), ale tekst ten nie wpisuje się w Wizje shirbertowe (te są już rozpisane i zaplanowane). Znowu powiew romansu, ale od tego gatunku zaczynałam, w nim wciąż czuję się tak bardzo bezpiecznie.

            Tęskniłam za tobą.
           
Te krótkie słowa pełne znaczenia brzmią pusto w mojej głowie, dlatego nie ośmielam się ich wymówić w kierunku kogoś, kogo by dotyczyły. Mimo że nie widziałam go pół roku i swoje zauroczenie pielęgnowałam za pomocą starych zdjęć i pisemnych wiadomości przez esemesy i komunikator, teraz, gdy mam go dosłownie na wyciągnięcie ręki, nie potrafię się do niego odezwać.
           
Wszyscy są? grzmi pomysłodawca tego spotkania. To idziemy!
            Brzmi to jak nauczyciel idący z uczniami na wycieczkę, nie zgrana paczka przyjaciół, która wymyśliła sobie wyjście do wesołego miasteczka na rozpoczęcie lata, by w pełnym składzie nie tylko złapać trochę słońca, ale też poprzebywać razem, napełniać się radością i dzielić wiadomościami.
            Idę razem z tą zgrają, a mój nastrój dryfuje na jakieś fali głębokiej wody. Byłam pewna, że szczerze się ucieszę na to spotkanie, jak zwykle poczuję swobodę i będę dzielić się tym, co ostatnio miało u mnie miejsce, a właściwie to zamykam ten pochód dwudziestopięciolatków, którzy na nowo chcą poczuć się dziećmi, i nie jestem pewna, czy wytrwam przez chociażby godzinę w tym miejscu. Nie mam zamiaru psuć innym zabawy, ale myślę, że nie zdołam wykrzesać z siebie na tyle dużo entuzjazmu, by móc się cieszyć.
            Ech, chyba nie tak to wyglądało, kiedy wcześniej o tym myślałam.
            Pierwszym punktem, by zacząć całą tą balangę, był zakup biletów. Nasz pomysłodawca wygląda na niezwykle strapionego, co mi do niego nie pasuje, bo to typ, który zawsze i wszędzie znajdzie powód do śmiechu
choć czasami wychodzi przy tym na nieczułego gnojka, który nie umie dopasować się do sytuacji. Nie tylko mnie się to nie podoba, także jedna z koleżanek zwraca na to uwagę i pyta:
           
Co się dzieje? Tylko nie mów, że tchórzysz, bo dojrzałeś diabelski młyn.
            Faktycznie, już przed samymi bramkami prowadzącymi do miejsca pełnego zabawy da się dostrzec olbrzymie koło, które unosi w wagonikach tych, dla których wysokość to tylko jakieś słowo, a nie ograniczające pojęcie.
           
Nie o to chodzi mamrocze zapytany. Tylko dotarło do mnie, że żadne z nas nie wygląda już na studenta ani nie posiada legitymacji. A coś myślałem, że uda nam się ugrać jakieś zniżki.
            Reszta paczki w zbiorowej reakcji może zrobić tylko jedno
przewrócić oczami i zgodnie westchnąć nad tym pomysłem. Wydawać by się mogło, że z wiekiem pojawia się dojrzałość, jednak nie wszystkich to dotyczy.
              Wejdźmy jak ludzie, a nie będziemy blokować kolejkę
rzuca któryś z kolegów i wskazuje dłonią za siebie.
            Za mną, bo to ja zamykam nasz pochód, przystanęło już kilkoro ludzi, a kolejna grupa właśnie się zbliża. Z kas otwarto dwie, bo to dopiero początek dnia w wesołym miasteczku, jesteśmy jednymi z pierwszych gości, którzy chcą skosztować rozrywki.
           
No ok, ok, już kupuję. Ma ktoś może dziesięć dolców? Bo coś czuję, że tyle mi będzie brakować…
           
Ale jak to? Przecież powiedziałeś, że kupujesz bilety, jak możesz nie mieć?!
           
Bo mi bracik zajumał z portfela, a bankomat jest dopiero na terenie miasteczka. No przecież oddam, ludzie!
            Kolejny jęk przetacza się przez naszą grupę, wszyscy zaczynają szukać po kieszeniach i torebkach, czy się uda załatać tę finansową dziurę. Kątem oka dostrzegam, iż Adam bo tak ma na imię ten z przyjaciół, który dopiero niedawno do nas powrócił wciska mu banknot w dłoń.
            Trzymaj.
            O, dzięki, stary! Oddam, jak wypłacę. Chyba że wolisz w naturze?
            Jak mówiłam nasz własny pan komik, który czasami bywa żałosny ze swoimi żartami.
            Obejdzie się. Adam nawet nie patrzy w jego stronę, a rozgląda się ponad naszymi głowami.
            To dobra okazja, by mu się przyjrzeć i przekonać na własne oczy, jak bardzo się zmienił, będąc tyle miesięcy za granicą. Jest bledszy i odrobinę schudł, ale w moich oczach wciąż pozostaje bardzo przystojnym mężczyzną, przy którym jednocześnie mogę mówić o wszystkim, bo mnie nie wyśmieje, a też czuć się niekomfortowo. Ta ambiwalentność uczuć nieco mi ciąży, ale świadomie nie podejmuję żadnych kroków, by zmienić te odczucia za bardzo boję się odrzucenia. Mimo wszystko wolę cierpieć niż wiedzieć, że nic z tego nie będzie.
            Mężczyzna wyczuwa, że mu się przyglądam, chce to odwzajemnić, ale właśnie wtedy rozlega się okrzyk:
            Zakupiłem, idziemy, dzieciaczki! i nie dane jest mu wykonanie tej czynności, bo zostaje popchnięty, by iść do przodu.
            Nadal idę najbardziej z tyłu, ale i tak od pierwszego kroku postawionego za bramką po sprawdzeniu biletu i nałożeniu na nadgarstek bransoletki zaczynam chłonąć atmosferę tego wesołego miasteczka. Nie byłam tu naprawdę długo, miło przechadzać się tymi uliczkami, mijać atrakcje, które wyrywały okrzyki z krtani, i znowu poczuć się jak dziecko.
            Przyglądam się właśnie budce z popcornem obsługiwanej przez jakiegoś zdenerwowanego studenta, kiedy ktoś nagle mnie potrąca i ani myśli za to przeprosić. Patrzę na niego mam nadzieję, że z mordem w oczach i dostrzegam klauna, który pewnie śpieszy się na pierwszy pokaz dla najmłodszych gości i nie myśli o tym, że w drodze do celu może zrobić komuś krzywdę. Odprowadzam go wzrokiem, gdy tak się spieszy, a jeszcze ktoś inny chwyta mnie za prawy łokieć.
            Wszystko w porządku?
            Nie zauważyłam, kiedy Adam został z tyłu i z jakiegoś powodu skupił się na mnie. Delikatnie uwalniam się z jego uścisku, uśmiecham niemrawo.
            Tak, nic mi nie jest. Klaun zniknął mi z oczu, ale i tak powinnam sobie typa zapamiętać, by przy kolejnej okazji się odegrać. Ten chłopak kogoś mi przypomniał zagajam, a uśmiech zmienia się w taki bardziej kpiący.
            Kolega wzdycha ciężko i patrzy na mnie z powątpieniem.
            Naprawdę musisz? Wolałbym o tym nie rozmawiać.
            Dlaczego? Robię kolejne kroki, by skierować ciało tam, gdzie chyba zniknęła pozostała część paczki. Przecież byłeś świetnym klaunem, dzieciaki cię uwielbiały.
            Mężczyzna idzie bardzo blisko mnie, nasze ramiona prawie się dotykają, ale wolę o tym nie myśleć, bo to może doprowadzić do wyolbrzymionych wyobrażeń, po których będzie mnie boleć serce.
            Tak, a zwłaszcza te, które na mnie wymiotowały, bo jednak zjadły o jednego hot-doga za dużo.
            Patrz, jakie masz świetne wspomnienia.
            Śmieje się, jakbym go rozśmieszyła, uśmiecham się pod nosem. Lubię być zabawna, ale to właściwie cecha, której nie kontroluję mój mózg sam nakazuje mi mówić zabawne rzeczy lub ciąć powietrze ripostami. Później koledzy jedynie pytają, skąd takie wypowiedzi czy odpowiedzi przychodzą mi do głowy, a to takie naturalne.
            By toczyć tę krótką rozmowę, przystanęliśmy oboje w miejscu, co w końcu zostaje zauważone przez pozostałych.
            Eve, Adam, chodźcie szybciej! woła za nami nasz pan przewodnik. Nie chcecie pośmigać z nami na samochodzikach?
            To nie jest moje imię, nie muszę zgadywać, dlaczego właśnie zdrobnienia użyto, by mnie przywołać. Bo z połączenia zdrobnienia z imieniem kolegi powstaje pierwsza para, jaka istniała na świecie. Sugestia jest jak najbardziej widoczna.
            Krzywię się na tę wzmiankę o samochodzikach. Nie, nie bardzo tego chcę, bo nawet za taką kierownicą nie czuję się najlepiej, więc chętnie dam sobie z tym spokój, wiem jednak, że kolega uwielbia prowadzić wszelkie pojazdy, nie będę go zatrzymywać.
            Zerkam na niego, nie wygląda, by palił się do tej propozycji, co jest odrobinę zaskakujące i zastanawiające. Przecież nie wymagam od niego jego towarzystwa, bo nie o to chodziło w tym spotkaniu.
            Chyba też to zauważa, bo krzyczy w odpowiedzi:
            Już idziemy!
            Choć może dam szansę tej atrakcji? Nie chcę psuć w jakikolwiek sposób tego spotkania i nastroju pozostałych. Nie widzieliśmy się całą paczką kilka miesięcy, trzeba ten stracony czas nadrobić, a jak zrobić to lepiej niż na nowo poczuć się dzieckiem?
            Dobiegamy do przyjaciół, którzy nie czekają na naszą decyzję, a pchają nas do przodu, byśmy całą grupą wsiedli do samochodów i zaczęli walkę o to, kto później będzie fundatorem popcornu i kolorowej waty cukrowej.
            Czuję się onieśmielona, siedząc za sterami, ale mój mały lęk szybko znika, kiedy zostaję zaatakowana przez samochód naszego przodownika. Ten śmieje się wniebogłosy ze swojego ruchu, a mnie włącza się chęć rywalizacji. Czuję, że muszę pokazać kolegom, że ze mną się nie zadziera, bo choć kierowcą najlepszym nie jestem, to wojownikiem jak najbardziej. Nim zdam sobie z tego sprawę, sama zaczynam atakować innych, omijając przy tym zdezorientowane i płaczące dzieci, a na mojej twarzy pojawia się złowieszczy uśmiech. Nie opuszczę pojazdu, dopóki nie pokażę, na co mnie stać.
            To była rewelka! krzyczy inicjator spotkania. Wow, Eve, nie sądziłem, że dasz czadu aż tak! Szacun!
            Śmieję się na tę pochwałę.
            Dzięki, choć nie wygrałam. Gdzie idziemy teraz?
            Jako że plan na dzisiejsze odwiedziny jest bardzo elastyczny, przez grupę przechodzi dyskusja, gdzie lepiej udać się w pierwszej kolejności. Po tych wyścigach jestem trochę spocona, co nie bardzo mi się podoba. Ściągam z siebie ukochaną katanę i zawiązuję ją w pasie, gdy obok mnie rozlega się krótkie:
            Fajna koszulka.
            Podnoszę głowę i napotykam spojrzenie Adama, który nie ruszył razem z naszymi przyjaciółmi, a został obok mnie. Przez to czuję się nieco nieswojo. Choć chętnie przyjmuję komplement względem białego t-shirta z księżniczką Leią trzymającą blaster.
            Dzięki.
            Pewnie patrzył przy tym na mój biust, ale jako że ostatnio trochę schudłam i ten mi zmalał, nie czuję się aż tak źle.
            Nie było takiej z Luke'iem?
            Wzdycham.
            Dlaczego wszyscy o to pytają? Nie, nie było, choć przekopałam pół internetu, by jakąś znaleźć. Czy tak trudno zrobić nadruk z Marka Hamilla patrzącego w stronę dwóch słońc na Tatooinie?
            Mężczyzna ponownie parska śmiechem, a ja kolejny raz zdaję sobie sprawę, że jest to bardzo przyjemny dźwięk.
            To w takim razie kupię ci taką na urodziny.
            Trzymam za słowo.
            Ma miesiąc na realizację tej obietnicy, a później być może znowu wyjedzie. I znowu będę tęsknić jedynie w swojej głowie.
           Doganiamy przyjaciół, którzy postanowili wypróbować nowy rollercoaster, jaki pojawił się w miasteczku, jakimś zrządzeniem losu ląduję w parze właśnie z Adamem, ale staram się tego nie analizować, by nie zabłądzić zbytnio ze swoimi myślami. Jak zwykle część z nas piszczy, inna zaczyna się modlić, a ja zamykam oczy, czując wiatr we włosach. Robi mi się chłodno, ale na wysokości nie dam rady znowu założyć na siebie odzienia. Raczej się przez to nie przeziębię, mogę ryzykować.
            Po rollercoasterze robimy sobie przerwę na lemoniadę, by później zaatakować kolejne potwory, jakie można tu znaleźć, i planujemy iść coś zjeść dopiero, kiedy odwiedzimy najbardziej wyczekiwane miejsce dom strachów z labiryntem.
            Dom, do którego nie mam zamiaru wchodzić. Nie ma opcji.
            Niektórzy nie są w stanie tego zrozumieć.
            No błagam! Inicjator nadal, mimo czterech odmów, próbuje mnie przekonać, choć ja zdania nie zmienię. Eve, kochanie!
            Przewracam oczami na to słodzenie, którego zupełnie do mnie nie trafia.
            Dobrze wiesz, że unikam wszelkich domów strachów i przejażdżek tunelami pod nimi, bo nie cierpię się bać, dlaczego chcesz mnie zmusić?
            Przez chwilę zastanawia się nad moimi słowami.
            Bo jak z nami nie pojedziesz, to będzie nieparzyście i ktoś będzie samotny, wtedy to się będzie bał!
            Właściwie to ja też nie muszę jechać odzywa się Adam, wszyscy wlepiamy w niego oczy. Wy sobie jedźcie, ja zabiorę Evelyn na kawę, bo obiecałem jej to przed wyjazdem, ale się nie udało.
            Racja, naprawdę obiecał mi coś takiego i nie dotrzymał słowa. Że też o tym pamiętał... No cóż, należy wykorzystać okazję, kiedy ta się trafia.
            To idziemy mówię, chwytając kolegę za łokieć. Bójcie się dobrze! krzyczę na pożegnanie i macham, po czym odwracam się na pięcie i odchodzę, ciągnąc za sobą Adama.
            Niewielu ludzi jak my odchodzi od domu strachów, muszę dobrze lawirować między kolejnymi osobnikami, będąc przy tym na tyle czujna, by nie wpaść na jakieś wałęsające się samopas dziecko. Niemal uderzam biodrem jakąś dziewczynkę z wielkim lizakiem w dłoni, na szczęście udaje mi się skręcić ciałem tak, by nie zrobić jej krzywdy ani nie pozbawić ją słodyczy. Kolega przemyka za mną, wydaje mi się, że mamrocze coś przy tym pod nosem, ale nie mogę być pewna, bo właśnie z głośników rozlega się zaproszenie na jeden z placów i poza tym komunikatem niewiele więcej da się usłyszeć. Nie próbuję więc odezwać się do kolegi, czekam, aż uwolnimy się od tego tłumu, dopiero gdy trafiamy na małe rondo z krzewami, jakie tu zrobiono – planowano postawić tu fontannę, co się jednak nie udało – zerkam na mężczyznę, który z jakiegoś powodu uśmiecha się, patrząc na nasze ręce. A przecież go za nią nie trzymam, tylko za nadgarstek. Nie wiem, co on sobie myśli, ale pewnie się myli.
            – Myślałam, że nie uda nam się uciec od tych ludzi – zagajam. – Naprawdę masz zamiar zabrać mnie na kawę?
            – Przecież tak powiedziałem, a wiesz, że dotrzymuję słowa choćby minęło wiele czasu.
            – W takim razie licz się z tym, że każde z nas płaci za siebie.
            – Jak sobie chcesz, kobieto niezależna – odpowiada, a ja się uśmiecham. Lubię w nim to, że nie stara się zawsze zachowywać jak dżentelmen, staroświecko, a akceptuje moje decyzje.
            Podchodzimy do jednej z licznych kawiarenek na kółkach, jakie tu potworzono, wpatruję się się przez kilka sekund w menu, ale dobrze wiem, co wybiorę, bo jestem w tym stała i bardzo mi to odpowiada.
           
Jedno duże americano, bez mleka i cukru proszę.
            Uwielbiam ten brak problemu, jeśli chodzi o wybór kawy do wypicia. Jeśli chodzi o herbatę, miałabym dylemat.
            Adam spogląda na ciemną powierzchnię, na której ktoś wypisał koślawymi, wielkimi literami możliwe napoje do wyboru, po upływie pół minuty jest zdecydowany.
            Jedna duża orange mocca bez cukru.
            Kasjerka kiwa głową i nabija go na kasę, koleżanka baristka chwyta za kolejny kubek, by mieć go w pogotowiu, a ja patrzę na kolegę z otwartą buzią, co zauważa.
            No co?
            Znowu dajesz szansę napojowi, po którym wiesz, że możesz źle skończyć? Zamów coś innego.
            Oj tam, od razu źle skończyć. Przecież poprzednio nic mi nie było. – Podchodzi do tego bardzo lekceważąco, co mi się nie podoba, bo wciąż mam w pamięci to, jak się pochorował.
            Tak, zgadzam się, ale trzy jeszcze wcześniejsze próby nie skończyły się za dobrze dla twojego żołądka.
            Wzdycha i patrzy na mnie uważnie.

            Czy nie mogę dać jej jeszcze jednej szansy?
            Czy nie możesz choć raz mnie posłuchać i wybrać coś innego?
            A czy my choć raz możemy się nie kłócić?
            Nie kłócimy się. Przez lata znajomości nie doszło między nami do żadnej poważnej kłótni, a jedynie do słownych przepychanek i żywych dyskusji, które czasami kończyły się siniakami, ale do brutalnych czynów nie dochodziło.
            Patrzę na niego równie twardo, chcąc go jeszcze przekonać, ale trzyma się mocno, odwzajemnia spojrzenie. Wzdycham, przewracam oczami i daję za wygraną.
            Dobra, rób, jak chcesz, ale nie mów później, że nie ostrzegałam.
            Płacę za siebie i odchodzę na bok, by poczekać na swoje zamówienie. Kubek pod mój napój jest już w dłoni baristki, która z beznamiętnym wyrazem twarzy czyni swoją powinność i wlewa do niego gorącą wodę.
            Adam nadal stoi przed kasą i czeka na zapłatę, kasjerka jakoś nie pali się do tego, by przyjąć od niego gotówkę. To trochę zagadkowe. Mężczyzna także to dostrzega.
           
– Proszę pani, czy… – chce o coś zapytać, ale dziewczyna jest szybsza ze swoim pytaniem i rumieńcem, który pojawia się na jej twarzy.
            Przepraszam, ale może jednak posłucha pan swoją dziewczynę? Kasjerka spogląda to na mężczyznę, to w moją stronę. Skoro to ma panu zaszkodzić...
            Nic mi nie będzie, spokojnie. Uśmiecha się do niej ciepło. Zniosę to, niech mi pani wierzy. Ile płacę?
            Kasjerka podaje kwotę, a ja otrzymuję swój napój. Daję spojrzeniem znać, że kieruję się w stronę ławek, jakie ustawione niedaleko, Adam kiwa głową na znak, że zrozumiał i zaraz do mnie dołączy. Lawiruję więc między tymi, którzy już usiedli, by przez chwilę odpocząć, w końcu znajduję miejsce, które powinno wystarczyć naszej dwójce.
            Upijam łyk znakomitej kawy
– nie spodziewałam się, że taką tu zastanę – i oddycham głęboko. Na razie bawię się bardzo dobrze, nie wydaje mi się, bym swoim dotychczasowym zachowaniem popsuła humor któremuś z przyjaciół, a poza tym cieszę się, że będę miała okazję przebywać przez chwilę tylko w towarzystwie jednego z nich. Może jednak uda mi się powiedzieć mu, że tęskniłam przez te sześć miesięcy i dobrze jest znowu go widzieć? Może kofeina da mi odpowiednią dawkę pewności siebie.
            Adam dociera do mnie po upływie kilku minut, nie mam zamiaru wypytywać, co takiego zatrzymało go przy kawiarence, bo przecież nie ma to dla mnie znaczenia. Patrzę, jak zasiada obok i upija łyk napoju doprawionego sosem z pomarańczy. Sam zapach owocu drażni mój nos, co nie jest złe, ale nie zachęca, bym w przyszłości chciała spróbować tego specjału.

           
Dlaczego nie wyjaśniłeś kasjerce tego nieporozumienia? – pytam, kiedy na twarzy mężczyzny nie pojawiają się żadne oznaki tego, że być może kawa zaczęła źle na niego wpływać.
            Kolega zerka na mnie.

            Chodzi ci o to, że nic mi nie będzie? Przecież to nie kłamstwo, ta jedna kawa mnie nie zabije.
            Mam na myśli to, że nie jestem twoją dziewczyną. Nie powiem mu, że czasami wyobrażam sobie, jakby to było jednak nią być. Pewnych rzeczy nie musi wiedzieć.
            W jego oczach widzę pewną łagodność.

            Gdybym zaczął to wyjaśniać, skłonna by była zapisać swój numer telefonu na odwrocie rachunku, a tego chyba bym nie zniósł. Nie zdzierżyłbym także pytań o siebie, zdecydowanie bardziej wolę posłuchać o tym, co działo się u ciebie od czasu ostatniego maila. Nadal macie problem z rekrutacją nowych pracowników?
            Wzdycham.
           
– Ani mi nie mów. Nie wiem, czy ludzie nie czytają ogłoszeń o stanowisku pracy, na które aplikują, czy wysyłają życiorys masowo, w każdym razie trafiają się takie osoby, które ani trochę do nas nie pasują, a mimo to wypisują do mnie, dlaczego się z nimi nie kontaktuję. Nie mam pomysłu na to, jak ich przesiewać, by nikogo nie urazić, to mnie tak stresuje.
            – Nie dziwię się. A jak reaguje na to twój kierownik?
            Adam jest tą osobą, która chętnie i uważnie mnie słucha. Jeśli mam jakieś problemy w pracy, to on jest tym członkiem naszej paczki, do którego zwracam się w pierwszej kolejności, by uzyskać jakąś poradę. Wiem, że będzie starał się znaleźć jakieś rozwiązanie, to także powód, dla którego stał się moim zauroczeniem.
            – Mówi, że taki problem to nie problem i mam zapraszać tych ludzi na rozmowy, by on sobie ich sprawdził. A później mi narzeka, że sami idioci do nas startują. To jakieś błędne koło.
            – Ale i tak wiem, że sobie z nim poradzisz. – Uśmiecha się ciepło, ale ten uśmiech dość szybko gaśnie. – Jak zawsze, nawet gdy życie rzuca ci ciężkie kłody pod nogi. – Zaczynam podejrzewać, do czego zmierza, nie bardzo mi się to podoba. – Jak z małym Danielem. – Wiedziałam. –
Przepraszam, że nie zadzwoniłem, gdy twój siostrzeniec...
            Wie, że przez jego słowa wracają do mnie wspomnienia nieszczęśliwego wypadku, który wywrócił życie mojej rodziny do góry nogami. Jej najmłodszy członek, zaledwie pięcioletni, od czterech miesięcy nie posiadał lewego przedramienia, które to zostało poddane amputacji w skutek nieszczęśliwego jak to określono zdarzenia. Nadal budziłam się w nocy z krzykiem, bo nawiedzały mnie koszmary o tym, jak staram się tę siną rękę przyszyć igłą i nitką do kikuta, gdy siostrzeniec płacze i płacze, a jego łzy się nie kończą.
            Nie chcę tego widzieć, dlatego kręcę głową i staram się uśmiechnąć, trzymać powierzchni, a nie zapaść nagle w głębię.
            Powinienem lepiej okazać ci moje wsparcie, wybacz...
            Dawne dzieje mówię i macham ręką, byle tylko uciąć ten temat. Nauczyliśmy się już, jak się z nim obchodzić, sam zaczął używać drugiej dłoni, przy tym nadal jest tym samym, rozkosznie rozbrajającym, chłopcem.
            To prawda. I bardzo mnie to, jako jego ciocię, cieszy, bo właśnie tego się obawiałam że już nigdy nie zobaczę na jego twarzy tego uśmiechu, którym zarażał wszystkich ludzi, jakich spotykał.
            Adam taktownie bierze moje słowa na poważnie i nie dopytuje o nic, widzę jednak po nim, że ma sobie za złe, iż postąpił, jak postąpił, ale ani ja, ani moja rodzina niczego od niego nie oczekiwaliśmy. Dlatego dodaję:
            Dziękuję za to, co mi wtedy napisałeś w mailu, to mi wystarczyło, a i mały Danny ucieszył się z tej elektronicznej kartki, jaką mu posłałeś. Chwalił się nią wszystkim na oddziale. Sprawiłeś mu radość. Dziękuję.
           
– Nie ma sprawy, chociaż tyle mogłem zrobić.
            – To wystarczyło. – Nie chcę, by czuł się czemuś winny, nie chcę, by litował się nad moją rodziną czy nam współczuł. Radzimy sobie z tą tragedią, a ja chcę wiedzieć, jak on radzi sobie ze swoim obecnym życiem. – Lepiej powiedz, co u ciebie. Jesteś teraz na płatnym, dwumiesięcznym urlopie, a co potem? Wracasz tam?
            Mężczyzna upija kolejne łyki kawy, też to robię, bo americano jest naprawdę smaczne.
            – Zaproponowano mi kolejny półroczny kontrakt – wyznaje. – Te same obowiązki i płaca przez trzy miesiące, przez następne przybyłoby mi trochę więcej pracy z innego zakresu, ale wzrosłoby wynagrodzenie i nauczyłbym się czegoś nowego. Czuję, że to moja szansa. Czego nie rozumieją za to niektórzy ludzie.
            Przechylam głowę, patrząc na niego uważnie.
            – Twoi rodzice nie są zadowoleni, że chcesz się realizować?
            Poznałam ich, są bardzo sympatyczni i naprawdę kochają swojego syna, życzą mu wszystkiego najlepszego, wspierają go. Nie sądziłam, że mogliby być przeciwni kolejnemu wyjazdowi.
            – Nie, chcą, bym był szczęśliwy, więc akceptują każdą moją decyzję. Chodzi raczej o nasze sąsiadki, te starsze panie, które chciałyby mnie znowu widywać i próbować umówić na randki ze swoimi wnuczkami. Jakby nie dotarło do nich, że najpierw chcę skupić się na sobie i swojej karierze.
            – Mówiłeś im o tym?
            – A bo to raz? – Śmieje się gorzko. – Ale są z tego pokolenia, które ma wpojone takie, a nie inne myślenie, których nie da się przegadać, bo wiedzą lepiej. Współczuję mamie, że musi tego wysłuchiwać kilka razy w tygodniu, później mi się żali, że nie mogła zrobić spokojnie zakupów, bo ktoś ją zagadywał. Biedna.
            Podziwiam go za to, że wie, czego chce od życia. Moja sytuacja zawodowa jest stabilna, ale nie wiem, czy odpowiada mi to, co robię. Wciąż myślę o tym, jaki obrać plan na siebie, Adam stanowi dla mnie wzór, za którym chciałabym podążyć.
           
Wydaje mi się, że to kolejne pół roku pozwoli mi na dobre się wdrożyć, poznać wszystko od podszewki – kontynuuje wypowiedź. – Wtedy będę wiedział, że idąc na swoje, dam sobie radę. Upija łyk kawy, a ja czekam, bo wiem, że nie powiedział jeszcze wszystkiego. Chcę mieć na tyle dużo pewności siebie i wiary w swoje możliwości, by nie bać się zacząć czegoś nowego. Jeśli zdecyduję się wrócić na stałe do miasta, na co tak bardzo liczą moje sąsiadki, to chcę, by to był mój wybór, nie obowiązek, który narzuca mi ktoś, kto właściwie niewiele o mnie wie.
            Rozumiem.
            Albo tak mi się zdaje.
            Mężczyzna uśmiecha się do mnie.
           
– Dzięki. Ale nie mówmy także o tym, w końcu jesteśmy tu, by się bawić.
            – Lub by pilnować innych, by nie stała się im krzywda – dodaję i wstaję z ławki. – Myślisz, że wyjechali już, płacząc ze strachu?
            – Raczej ze strachu zrobili coś innego, chyba warto to sprawdzić.
            Także wstaje, zgodnie ruszamy w drogę powrotną pod dom strachów. Nim do niego docieramy, wypijamy swoje kawy i zaczynamy rozmowę o planach na najbliższe tygodnie, które Adam spędzi w naszym rodzinnym mieście. Przyjemnie jest go słuchać, kiedy nikt nam nie przerywa, dlatego jestem trochę zła, gdy ta konwersacja zostaje nagle ucięta przez kogoś, kto myślał, że się zgubiliśmy, i gotowy był gonić do punktu informacji, by wezwano nas przez głośniki. A to byłby straszny wstyd.
            – Przecież mówiliśmy, że idziemy na kawę – tłumaczy Adam. – A teraz możemy iść coś zjeść, opowiecie nam też o tym, co spotkaliście w tym nawiedzonym miejscu.
            Pomysłodawca ani myśli czekać, od razu zaczyna mówić, a ja wtapiam się między koleżanki, którym nadal udziela się strach, chwytam je pod ręce i tak zmierzamy pod budki z hot-dogami, kebabami i prawie zdrowymi sałatkami, których sosy mogą doprowadzić do miażdżycy. Nie dbamy jednak o to, spędzając wspólnie czas i dobrze się bawiąc do samego zamknięcia wesołego miasteczka.
            Kiedy przychodzi czas powrotu, każdy z nas jest już wyraźnie zmęczony, ale i zadowolony z takiego dnia, który nam się należał. Wszystkim, bez wyjątku. Wracamy roześmiani, część z nas zaczyna śpiewać Despacito, fałszując przy tym okropnie i zamiast hiszpańskich słów wstawiając coś w stylu ulala! Bawią mnie spojrzenia, jakie rzucają nam inni przechodnie najwidoczniej w ich życiu nie ma na razie nic, co sprawiałoby im przyjemność. Przykre, ale nie zmienię tego za nich.
            Nim rozstaniemy się w cztery strony świata, następują pożegnania oraz umawianie się na kolejny podobny wypad, tym razem nad jakieś jezioro. Jestem jak najbardziej chętna, co kończy się wiwatami kolegów, którzy pewnie już wyobrażają sobie mnie w bikini. Nic z tego, nie będę świecić golizną, nie zasłużyli. Mówię o tym, na co ci jęczą, i łapię spojrzenie Adama, który uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam to i zapisuję jako kolejne wspomnienie, którego mam zamiar się trzymać, kiedy przyjaciel wyjedzie.
            To jest moja decyzja   gromadzić dobre chwile, by móc do nich wracać za każdym razem, kiedy będę tęsknić.
            Nawet jeśli będzie to miało miejsce codziennie.

2 komentarze:

  1. oy, melancholijnie! najpierw czułam się jakbym się cofnęła w czasie i znów stała w bibliotece przed półką 'literatura dla młodzieży', którą namietnie zjdałam ;D w trakcie czytania tekst dojrzewa i to sie czuje. platoniczna milosc jest tak samo piekna, co smutna, ale jej czystosc, napiecie, ktore nigdy nie zostalo/zostanie rozladowane zaraza czytelnika swoim urokiem. czas terazniejszy, ktory bardzo lubie i ktory zwykle nadaje dynamizmu, tutaj konfrontowal sie z powolnym rozwojem zdarzen fajnie rownowazyl melancholie bijaca z tekstu. nie jestem przekonana do tego uzytego pare razy 'pomyslodawca', jakby raz byloby ok, ale kilka razy troszke nienaturalnie mi brzmi, ale to szczegol, zreszta, tutaj ewidentnymi bohaterami na ktorych mamy sie skupic jest Evelyn i Adam, nie potzrebujemy poznawac reszty paczki. Ten wstep przed tekstem jednak sprawi, ze zamiast Adama i Eve spodziewalam sie Ani i Gilberta! Zastanawia mnie, jaka jest między nimi analogi, oprocz goracego uczucia, naturalnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Eve i Adam? Huehueuheu.
    Z tego, co widzę, to mamy tutaj tekst taki wyrwany z życia codziennego. Zupełnie jakby dwójka ludzi rozmawiała sobie na ulicy o tematach, które tylko oni ogarniają, tak więc przekład na życie codzienne dobry, ale ja się przy tym tekście trochę zmęczyłam, szczególnie że był dosyć długi. Trudno mi znaleźć tu coś, co mi się spodobało. Może po prostu tekst nie w moim klimacie. No i w sumie nie czuję tutaj Shiberta. Tak samo jak chemii pomiędzy bohaterami. Jednak wolę historię o bajkowym latanie na szopach, wybacz!

    OdpowiedzUsuń