ARSENAŁ

niedziela, 8 grudnia 2019

[39] You'll never take me alive ~ Miachar


Nie chciałam tematu. Sam przyszedł. W Mikołaja.
Biec i biec, byle tylko uciec przed tym okrutnym śmiechem. Biec i nie myśleć o tym, kogo spostrzegłam i co mi teraz grozi. Codziennie mam do czynienia z niebezpieczeństwem, ryzykiem, że ktoś zginie na stole. W sali operacyjnej się nie daję, nie mogę więc poddać się teraz.
Ho, ho, ho!
Ile sił w nogach, ile drogi przede mną, byle nie widzieć zar
óżowionej od mrozu twarzy i tej chęci mordu, która się na niej maluje.

Last Christmas I gave you my heart…
Nienawidzę świątecznych piosenek za ich komercję, teraz mam kolejny powód, by ich nie znosić
nie są najlepszym podkładem muzycznym pod największą ucieczkę w życiu.
Once bitten and twice shy...
George Michael pewnie się przewraca, słysząc ten fałsz wychodzący z gardła potężnego mężczyzny, z którym raczej nie mam szans, mimo to nie ustaję w swoim biegu.
Nie chciałam go widzieć. Mikołaja, znaczy się. Nieważne czy święty, czy też nie, nie chciałam. Jak wszyscy. Bo większego mordercy ta ziemia jeszcze nie wydała, Hitler i Stalin mogli się przy nim chować. Nie chciałam go widzieć. To dlatego od wielu lat znikałam piątego grudnia w gabinecie w swoim mieszkaniu, wychodziłam siódmego po brzasku, by świętować kolejne urodziny razem z wielkim tortem czekoladowym. Wtedy kalorie nie miały znaczenia, jedynie moje przejedzenie.
Och, dlaczego w tym roku musiano wezwać mnie na dyżur?
Nocą, kiedy praca się skończyła, miałam wrócić szybko do domu, ale nie biegnąc. Muszę jednak biec, byle tylko nie dać mu się porwać w te wielkie, czerwone z zimna ręce. Żaden stary dziad, którego spostrzegłam całkowitym przypadkiem pod monopolowym naprzeciwko parkingu szpitala, ubrany w paskudny czerwony kostium nie pozbawi mnie życia! Nie pozwolę na to!
Ho, ho, ho, panienko!
Nie jestem nią od dawna, a jutro sprawi, że będę starą panną. I będzie mi z tym bardzo dobrze!
Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań!
Jedyne, co dzwoni, to mi w uszach, kiedy przecinam wymarłą promenadę we wschodniej części miasta, dobrą milę od mieszkania, gdzie powinnam być, zamiast walczyć o życie! Skręcam w lewo, by starym skrótem udać się nad klif.
Tak chcę wszystko skończyć.
Ho, ho, ho, Mikołaj na sto dwa!
Ktoś powinien powiedzieć temu świrowi, że nie jest na sto dwa, a tak słabe rymy to wymyślają przedszkolaki. Ja nie mogę tego uczynić, bo nadal czuję jego oddech na karku, jego śpiew brzmi dla mnie jak najgorszy fałsz, a myśl, że jednak zdoła mnie zabić, prawie paraliżuje.
Nie mogę mu się jednak poddać, to dlatego, widząc już
a przynajmniej tak mi się zdaje, że to ostatnie metry lądu linię ku przepaści, odwracam się, by biec tyłem i wykrzyknąć w stronę brodatego starca:
- Nigdy nie weźmiesz mnie żywą!
Ta legenda mnie nie dotknie, nie stanę się jego kolejną ofiarą!
Mój ostatni krzyk brzmi jak pożegnanie z okrutnym światem, nim stopy opuszczą twardość ulotnego klifu i znajdę się w objęciach zimnego granatu, którego spienienie zakryje mnie niczym kołdrą.
Raz jeden, ale wieczny raz.
Nie dostał mnie żywą. Uratowałam się.
Ginę.
Nie będę jednak starą panną, bo będę jutro martwa, ale to nie ten przeklęty Mikołaj mnie zabije, umrę przez siebie i dla siebie.
Ale czy to nie znaczy
moja śmierć że jednak wygrał?

1 komentarz:

  1. Ten tekst mnie dosłownie porwał! Emocje i tempo, które zostały w nim zawarte są po prostu w punkt. Poza tym podoba mi się podejście do tematu. Proste, aczkolwiek genialne.

    OdpowiedzUsuń