ARSENAŁ

niedziela, 8 grudnia 2019

[39] No hay palabra en este mundo que te haga cambiar ~ Miachar


                Zapach domowej roboty bulionu unosił się po całej kuchni i przez otwarte okno wydostawał się na zewnątrz, drażniąc nozdrza przechodzących tuż pod nim przechodniów. Powinienem liczyć się z tym, iż kiedyś ktoś do mnie zapuka i z nieśmiałym uśmiechem zapyta, czy może dostać odrobinę rosołu, bo chciałby się przekonać, czy smakuje równie wyjątkowo, co pachnie. Nie wiedziałem, jak bym zareagował, może posłużyłbym się jakąś ciętą ripostą lub też zwyczajnie zatrzasnął takiemu osobnikowi drzwi przed nosem, ale z pewnością byłoby to ciekawe doświadczenie i poczułbym się zaszczycony. Bo nie każdy mężczyzna mógł być mistrzem w przyrządzaniu tej jakże szlachetnej zupy.

            Taki mój współlokator na przykład. Pilny uczeń medycyny, który może i przeraził mnie nieznacznie, pojawiając się na progu mieszkania ze szkieletem pod chudą pachą, ale okazał się być na tyle ogarnięty, by płacić na czas, wynosić śmieci, sprzątać swój mały pokój, jaki miałem mu do zaoferowania, oraz nie tworzył  zapachowych mieszanek z olejków eterycznych, jak to miał w zwyczaju jego poprzednik. Za to do gotowania miał dwie lewe ręce. Nawet zrobienie sobie tak prostej kanapki, jak dwie kromki pszennego chleba tostowego posmarowane odrobiną dżemu truskawkowego i kremu orzechowego, w jego wypadku było niezłym wyzwaniem. Nie mogłem zliczyć, ile to razy z jego ręki wysuwał się nóż i spadał na podłogę, prawie raniąc przy tym chłopaka. Do tego zdarzało mu się mylić sól z cukrem i dlatego przestałem pić słodką kawę, kiedy po raz kolejny wypluwałem ją razem z kryształkami solnego istnienia. Gdy po swojej wprowadzce zaoferował się, że zrobi spaghetti na obiad, uznałem to za wykazanie inicjatywy, w niczym nie przeszkadzałem, jedynie pokazałem, gdzie są jakie naczynia i garnki. Ach, szkoda, że nie byłem jasnowidzem, może wówczas nie zastałbym w kuchni pobojowiska, a na talerzu czegoś, co wyglądało raczej na tłuste dżdżownice pod warstwą zaschniętej krwi. Tego dnia jasno ustaliliśmy, kto będzie za co odpowiedzialny, a że miałem mniejsze skłonności do tego, by zabić nas obu za pomocą przeterminowanej fasolki wrzuconej do meksykańskiej zupy, musiałem tylko zwiększyć ilość składników i mogłem gotować nadal to samo, byśmy z głodu nie umarli.
            Byłem pewien, że zapach rosołu skłoni studenta do zjedzenia pierwszego w tym tygodniu obiadu, choć był czwartek i mój współlokator na pewno planował wyjście do klubu, by zapomnieć o wszystkim, co istnieje. Trochę przerażał mnie jego styl życia, bo tak bardzo różnił się od mojego. Też byłem studentem
kilka ładnych lat wstecz ale nie zachowywałem się jak zombie, żyjąc na batonach, energetykach i tych nielicznych obiadach, do których zdoła się dowlec. Nie wiedziałem, jak przemówić mu do rozumu, by zaczął bardziej dbać o swoją dietę, jedynie zaproponowałem przygotowywanie mu zdrowych przekąsek na uczelnię. Stwierdził, że jego starszy brat też mu to kiedyś obiecał, po czym pakował na drugie śniadanie jakieś wege pasztety, na które młody miał uczulenie, i tyle z tego wyszło. Powtórki nie chciał, a ja nie byłem od namawiania, więc skupiałem się na tym, by druga porcja obiadu nie lądowała w koszu.
            Nie umawialiśmy się, że zjemy razem, kiedy po piątej po południu wróci z zajęć i odpocznie przed mocnym rzutem w noc pełną klubowej muzyki i licznych neonów,
byle tylko pić do upadłego, nie wiedziałem, czy będzie chciał rosołu, ale skoro zapach był nieziemski, może się skusi. Gotując makaron do zupy, słuchałem radio i liczyłem, ile piosenek, jakie przewijają się przez nadawany właśnie program, to utwory śpiewane przez kobiety, a ilu wykonawcą był mężczyzna. Od dziecka lubiłem skupiać swoją uwagę na takich właśnie zagadnieniach, gdzie coś należało policzyć, by dotrzeć do jakieś konkluzji i stworzyć tezę, którą można by obalić. Kiedyś wydawało się to dziwne, wszyscy patrzyli na mnie jak na dziwaka, ale jak orzekł psycholog, do którego pod namową wychowawcy w podstawówce zaprowadzili mnie rodzice: to jego sposób na uspokojenie się. Matematyka nie zmienia się tak prędko, by trudno było za nią nadążyć, poza tym syn lubi liczby. Coś w tym musiało być, w końcu to królowej nauk oddałem swoją duszę i zawodowe życie, niemniej czasami sam czułem się nieswojo, zaczynając coś liczyć. Ale nikogo przy tym nie krzywdziłem, nie mogło być aż tak źle.
            Wokalistki wygrywały pięć do trzech, kiedy posłyszałem dźwięk przekręcanego klucza w zamku, sekundę później do przedpokoju wtoczył się współlokator, wołając:
           
Już jestem, jestem! Ładuj ten rosół!
            Uniosłem brew, nie rozumiejąc, jak można by załadować coś, co ma płynną postać, ale zgodnie z życzeniem nalałem dobrą porcję bulionu do miski, na dnie której już spoczywał makaron, czekając na towarzystwo nie tylko pięknie pachnącej zupy, ale i warzyw, których do tejże sobie nie poskąpiłem.
           
Cześć odkrzyknąłem w stronę korytarza. Myj ręce i chodź jeść, póki gorące!
            Miałem nie traktować go jak krewnego i nim nie rządzić, ale nie umiałem się pohamować i od czasu do czasu mu matkowałem. Nie słyszałem do tej pory, by na to narzekał, ale może robił to za moimi plecami? Kto wiedział, o czym rozmawia ze znajomymi.
            Odstawiłem na mały, drewniany stolik z Ikei obie miski, ale nie usiadłem do posiłku, bo potrzebowałem  przyrządzić  sobie kawę. Może to było dziwne, ale nie wyobrażałem sobie obiadu bez czarnej przyjaciółki. Miałem  tak od czasu, gdy rodzice zgodzili się, bym skosztował rozpuszczalnej podróbki. Nie zauważyli, kiedy zacząłem podbierać z puszki wersję parzoną, która  okazała się  miłością mojego  życia, zaraz obok matematyki. Dopiero trzymając w dłoni  kubek z parującą zawartością,  mogłem zająć miejsce.
            W czasie, kiedy szykowałem sobie  picie, student zdążył wyjść z łazienki, przejść do kuchni i dosłownie rzucił się na jedzenie. Musiał być głodny albo mieć prawdziwie ochotę na ciepły bulion, prawie się nim oparzył, przechylając miskę.
           
Spokojnie i powoli zwróciłem mu uwagę. Przecież nikt ci tego nie zabierze.
           
Nigdy nic nie wiadomo.
            No tak, bo studenci to te osobniki, które muszą walczyć o przetrwanie na każdym możliwym polu, a zwłaszcza o jedzenia, na które często są za biedni.
           
Jak będziesz chciał więcej, to w garnku jeszcze sporo zostało. Siorbnął, co  zignorowałem. Co słychać? Jak ci minął dzień?
            Spojrzał na mnie brązowymi oczami i na chwilę odsunął od siebie naczynie.
           
A w porządku, nie narzekam. Doszliśmy do wniosku po wykładzie z filozofii, który na chu… nic mi się nie przyda, że musimy coś zrobić, by ulepszyć świat. Coś w rodzaju wielkiej rewolucji. Musimy wymyślić coś, by zmusić ludzi do zmiany siebie i swojego życia!
            Patrzyłem na niego uważnie, nie zabierając się jeszcze za swoją porcję. Czy powinienem zwrócić mu uwagę, że jego obecny styl życia daleki jest od przykładnego i że sam na razie nie chce się zmienić, choć mu to doradzałem?
            Może nie warto było. Skoro doszli do takiego wniosku, mieli w sobie chęć, by działać, należało raczej ich wesprzeć niż ganić. Choć naprawdę taki pomysł mi do niego nie pasował.
            Upiłem łyk kawy. To było ciekawe, że interesują ich podobne kwestie, ale samo zainteresowanie nic nie dawało, należało iść z nim odrobinę dalej, a coś mówiło mi, że współlokator niekoniecznie może sobie poradzić.
           
Nie ma na tym świecie słowa, które zmusza cię do zmiany zauważyłem, na co wzruszył ramionami. Nikt też nie sprawi, że całkowicie się zmienisz, staniesz kimś zupełnie innym. Ty sam nie jesteś w stanie zmienić znaczenia jakiegoś słowa. Nie dasz rady nagle nazywać wodą to, co znamy pod pojęciem ognia, na tyle skutecznie, by reszta globu poszła za tobą i by kolejne pokolenia na ogień mówiły właśnie woda. Jeśli chcesz jakieś rewolucji, dlaczego nie zaczniesz jej od swojego życia?
            Nie słuchał, wciąż zagłębiony we własnych myślach. Po pół roku wspólnego mieszkania powinienem przyzwyczaić się do podobnego zachowania z jego strony, ale nie dałem rady, bo to było na tyle irytujące, że nikt nie zdołałby ignorować tego, co robił. Jakby był grochem, którym próbuję zniszczyć ścianę. Bez efektów.
            Chyba muszę udać się na ekslotycję powiedział ni to z gruchy, ni z pietruchy, w ogóle nie nawiązując do mojej wypowiedzi, a ledwie co kształtując swoje własne myśli.
            Uniosłem brew, słysząc wyraz, który może i istniał, ale jakoś dla mnie nie łączył się z jakimkolwiek znaczeniem, brzmiał za to bardzo podobnie do innego słowa, które pasowało mi do kontekstu całej tej naszej dziwnej rozmowy, dlatego odezwałem się:
           
Chyba ekspedycję.
           
Właśnie mówię powiedział między siorbnięciami. Musimy przekonać się, co jest najbardziej szkodliwe, i wypytać odpowiednich ludzi, co zrobić, by zmniejszyć te niechciane efekty.
            Na dobrą sprawę wystarczyłoby włączyć wieczorne wiadomości, by zyskać pewną wiedzę, ale gdybym mu o tym powiedział, mógłby uznać, że znowu się rządzę lub że się mylę. Lepiej było zostawić go samego sobie, by doszedł do pewnych konkluzji i przeszedł do działań.
           
Gdzie byś chciał zacząć taką ekslotycję? zapytałem, kiedy ten nadal pochłaniał rosół, by zerwać się po dokładkę.
           
Jeszcze o tym nie myślałem odparł, po czym zamarł nad garnkiem z chochlą w dłoni. Stary, przecież ja to muszę wiedzieć! wykrzyknął. Walić dzisiaj wszelkie kluby, zostaję w domu i tworzę plan, inaczej świat bardziej zbliży się do zagłady!
            Nic na to nie odpowiedziałem, bo uznałem, iż to czas, by milczeć. Patrzyłem tylko, jak pałaszuje drugą porcję, z makaronem zastygłym na krótkiej brodzie, i powoli piłem swoją kawę, zastanawiając się, czy ten młody mężczyzna wie, że wszelkie jego zamysły, jakie mi przed chwilą wyłożył, zostaną zweryfikowane przez los i odrzucone w całości. Nie chciałem psuć żadnej z jego wizji lepszego jutra, nie chciałem zabijać w nim optymizmu, który wypełniał jego wnętrze, ale czułem się przez to winny. Każdy powinien popełniać błędy, to jasne, ale czy nie lepiej byłoby uczyć się na błędach innych, wyciągać z nich wnioski i od razu czynić krok naprzód, pomijając te dwa kroki wstecz?
            Jednak to było jego życie, ja pojawiłem się w nim pewnie tylko na chwilę i nie przeżyję jego losu za niego. Jeśli chce działać, niech działa.
            Choć i tak nie ma na tym świecie słowa, które zmusiłoby go do zmiany.

2 komentarze:

  1. Mysle ze gdyby odwiedziala go piekna niewiasta, to o trzaskaniu drzwiami nie byloby mowy,a raczej o zaproszeniu do stolu…hahah. Hmmm byly wspolokator I mieszanie olejkow eterycznyc…czy on mowi o mnie? :D not tak rozne sa typuu studentow, jedyni lewdo ciagna od imprezy do imprezy no bo jedzenie przeciez tez kosztuje, a na wejsciuowki do klubow trzyba miec , no i sa tez ci bardziej ogarnieci...moze bardziej dojrzali, ze wiedza ze czasem i o wlasnym organizmie pamietac trzeba bo w koncu wysiadzie. Chciec zmienic czyjesz nawyki, zwlaszcza zywieniowe, to czasami jak porywanie sie z motyka na slonce...Kolega nie jest zbyt zachwycony...lub tez mu to wisi i powewa, trudno powiedziec. Fajnie opisalas zycie studenckie, duzo wiecej jest w nim beztroski niz w zyciu doroslego pelna gela...brakuje mi tych dni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja to sobie czasem myślę, że fajnie byłoby, gdybyś tłumaczyła te hiszpańskie tytuły na początku, bo ludzie, którzy nie znają hiszpańskiego, mogą poczuć się mgliście. Owszem, można sobie wpisać w tłumacza Gugla, ale nie każdy ma na to chęć (ja to zawsze robię, ale ciii XD). No i dopiero teraz widzę, że jest ten tekst wciągnięty w wersji polskiej w treść. Szkoda, że nie nadałaś mu polskiej nazwy, bo brzmi znacząco, zachęcająco i ciekawie.
    O Jezusie. To jest taki polski zwyczaj, że faceci, nawet jak nie gotują, to muszą zawsze umieć zrobić rosół! Normalnie na każdym kroku takich spotykam, i to takie ciekawe, że to nigdzie niespisana, polska, męska umowa XDDDD (dobra, A. poszedł o poziom wyżej i nie robi rosołu, tylko biały barszcz, ale to się wytnie).
    "Tłuste ddżownice pod warstwą zaschniętej krwi" - to źle zadziałało na moją wyobraźnię... XD ale prospuję za porównanie.
    Kawa i matematyka? Uch, złe połączenie!
    Ej, czuję się obrażona przez tego pana! Ja o jedzenie walczyć nie muszę, a studentką jestem!
    W sumie fajne zetknięcie dwóch światów. Takiego młodego człowieka, który jeszcze dużo chce zmienić i ma pstro w głowie, i człowieka dorosłego, który jest poważny, uporządkowany (szczególnie matematyka to podkreśla) i dosyć krytyczny. Ciekawe.

    OdpowiedzUsuń