ARSENAŁ

czwartek, 28 listopada 2019

[Misja 3] Dzikość ~ Krakowska Wiedźma


Dzikość


Otula mnie noc. Żaden listek nie porusza się na drzewach, wszystko zastygło jakby czekało na coś. Siedzę przyczajony między jednym konarem a drugim. Moja cętkowana sierść zlewa się z korą i ziemią oraz liśćmi. Czekam bezruchu. Pazury lekko wysuwają się, jakby już chciały poczuć skórę ofiary. Polowanie to moje życie, mój żywioł. Ciało zostało stworzone do szybkiego biegu. Mięśnie wprost czekały na pokazanie siły. Ostre kły z łatwością przebiją skórę i rozszarpią gardło, a szczęka zatrzaśnie się na szyi. Poczuję, jak ciepła krew spływa do gardła, a ofiara ostatkiem sił wierzgnie, jej oczy będą patrzyły w moje i zgasną. Uszy wychwyciły jakiś dźwięk. Szelest. Jeszcze bardziej napiąłem mięśnie i nie poruszyłem nawet końcówką ogona. Dźwięk dochodził z prawej strony. Na pusty plac pomiędzy drzewami powoli na ugiętych łapach wszedł lis. Rudy ogon był nisko położony, a nos drżał lekko. Zatrzymał się i rozglądnął wokół siebie. Nie mógł mnie zobaczyć, bo liście i moje cętki były skutecznym kamuflażem. Nos lisa znów zadrżał. Czekałem aż nabierze pewności, że jest sam. Lis wyprostował się i podszedł na środek placyku. Wąchał ziemię, jakby czegoś szukał. Zawiał lekki wiaterek i zwierzę znieruchomiało. Nie miałem czasu i musiałem zaatakować. Wyskoczyłem z krzaków wprost na ofiarę. Lis nie miał szans, próbował walczyć, gryząc mnie po kręgosłupie, ale ostre kły i pazury, moja masa była większa oraz silniejsza. Przytrzymałem go pod sobą i zatopiłem kły w szyi, przebijając tętnicę. Gorąca krew trysnęła spod szczęk, a ofiara wierzgnęła. Czekałem. Krew powoli przestała płynąć, a ofiara coraz słabiej się opierała. Oczy lisa gasły, patrząc w moje. Takie jest prawo dzikości. Silniejszy zawsze wygrywa, jeśli jesteś zbyt słaby, stajesz się ofiarą. Zacząłem rozrywać ciało i sierść oraz skórę, aby zjeść należyty mi posiłek. Taki już jestem, dziki. Kieruje mną pierwotny instynkt, jestem na szczycie łańcucha i lis o tym wie. Jego mięso jest takie smaczne, krwiste, mięsiste, świeże. Głód powoli odchodzi i zaczynam czuć sytość. Zjadłem wszystko i pozostawiłem tylko marne szczątki dla padlinożerców. Mój pysk był cały we krwi wraz z pazurami. Odszedłem trochę od ścierwa i zacząłem czyścić futro i pazury. Nie mogłem pachnieć posoką, bo zaszkodziłoby to kolejnemu polowaniu. Rozglądnąłem się po placu. Nic, cisza. Noc była coraz ciemniejsza, pora wracać do klepiska i zasnąć, a potem kolejny dzień z życia dzikości. Zwierzę zniknęło w ciemnych krzakach, kierując się do nory.

2 komentarze:

  1. Hej :)
    Tekst może krótki, ale oddałaś tu całe napięcie, jakie towarzyszy wszelkiemu polowaniu, kiedy ofiara nie może wiedzieć, że nią jest. Byłam jak ten dziki zwierz, także czujna i czekałam, aż dorwie lisa, by się z nim rozliczyć. Plastyczny, naturalny obrazek ubrany w proste, prawdziwe słowa. Podobało mi się to.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń