ARSENAŁ

środa, 18 września 2019

[Misje] Velsignet: Plan Asgara ~ Estrela


Bezpośrednia kontynuacja tekstu z poprzedniej misji. Zapraszam J

Minęły trzy tygodnie od nieoczekiwanej wizyty Vernile. Rivssen codziennie próbował wybrać się do Varann, jednak droga do klasztoru zajęłaby mu niemal cały dzień, a tymczasem zadania w Konwencie spadały na niego jedno po drugim. Kiedy w końcu miał nadzieję, że uda mu się spełnić zamiary w Sørgendag[1], Rada Starszych ogłosiła zebranie Konwentu. Nic dziwnego, że pojawił się na nim w kiepskim humorze i liczył na szybkie zakończenie spotkania. Niestety zdawał sobie również sprawę, że aktualna sytuacja polityczna z pewnością to uniemożliwi.
– A ty coś taki ponury? – zagadnął barczysty rycerz moszcząc się obok w drewnianej stalli Sali Obrad. ­– Akevittu zabrakło w karczmie? Przecież żona ci pić nie zabroniła, bo jej nie masz – wybuchnął śmiechem.
– Życie nie kręci się wokół kobiet i alkoholu  – odciął się Rivssen – Lepiej powiedz jak twoja córa, Hallgeirze? Doszła już do siebie?
– Ano tak, dziękuję. Byliśmy w Varann w tym tygodniu w podzięce dla Mor. Tamtejsza zielarka także bardzo nam pomogła.
– W Varann? – Rivssen ożywił się – Podobno leczą tam chorych nie tylko na ciele, ale także na duszy. Słyszałem, że przyjęli w swoje progi jakąś pomyloną kobietę.
– Tego nie wiem – przyznał szczerze – zaś na pewno mają nowego ogrodnika. Pasjonata. Ściągnął całą hodowlę gołębi pocztowych i kapłanki mają wreszcie łączność ze światem.
– O, doprawdy? – zdziwił się Rivssen. W duchu ucieszył się z przezorności Vernile, która mimo ryzyka zdecydowała się sama pokonać drogę do Konwentu, aby przekazać mu informację o proroctwie.
            Chciał zapytać jeszcze druha o pobyt w klasztorze, lecz stalle wypełniły się i Pierwszy Rycerz Konwentu Thorgeir Tapper uderzył klingą miecza o dzwon wiszący w centralnej części sali, zapowiadając tym samym rozpoczęcie obrad.
            W pierwszej części zebrania uczczono poległych, odczytano listę obecnych oraz zebrano wnioski do omówienia lub przegłosowania. Dalej nastąpiły sprawy organizacyjno-administracyjne, takie jak zgłoszenie zażaleń na pracę kowala, odczytanie wyroku Sądu Rycerskiego za drobną kradzież i nieobyczajne zachowanie oraz różnorakie sprawy cywilne. Dwóch rycerzy zostało ojcami, więc otrzymali premię do żołdu, a trzech zapraszało na wesele po odbyciu piętnastoletniej służby w Konwencie. Wzniesiono więc toast za ich zdrowie.
            – Chciałbym przypomnieć także, że zgodnie ze wskazaniami Rady, rycerze kawalerowie po kolejnym dziesięcioletnim okresie służby winni są poświęcić czas rodzinie – głos Thorgeira był skrzeczący i nieprzyjemny – Wzywam zatem Trzeciego Rycerza do powstania!
            Rivssen wstał ociężale. Nie dość, że nie w smak mu były dzisiejsze obrady to jeszcze przypomnieli mu o czymś, czym nie miał ochoty się zajmować i do tej pory skutecznie wypierał z pamięci. Oczy wszystkich spoczęły na nim. Tylko Hallgeir nie patrzył, znając z góry odpowiedź. Swój ironiczny uśmieszek zakrył dłonią.
            – Znam stanowisko Rady w tej sprawie – rzekł Rivssen odchrząknąwszy nieco, próbując znaleźć odpowiednio dyplomatyczne słowa, zamiast palnąć, że to nie jest sprawa publicznych obrad z kim się prowadza i kiedy się ustatkuje.
            – Zatem czekamy na ogłoszenie zrękowin – odrzekł Thorgeir sucho. – W kolejnym miesiącu obchodzisz dwudziestopięciolecie.
            – Zleciało… – mruknął Rivssen bardziej do siebie niż do pryncypała.
            – Proszę podać ród – ciągnął niezrażony Thorgeir – Musimy mieć informację aby Kapłani spełnili wróżby.
            – Dość tych bredni! – w sukurs przyszedł Didrik, Drugi Rycerz Konwentu, uderzając pięścią w stół – Mamy ważniejsze rzeczy do obgadania niż ożenek Rivssena.
            – Rivssen służy nam wystarczająco długo, aby Konwent zadbał o niego – odrzekł Thorgeir niezadowolony z zachowania towarzysza – Aktualna sytuacja nie może wpływać na wewnętrzne sprawy Konwentu.
            – Oczywiście! – wrzasnął Didrik rozłoszczony, a słynął z tego że łatwo go zdenerwować i gniew jego nie ma granic – Niech stary Avgrunn gania za dwórkami, a Kerd rozłupie nam łby toporami swoich siepaczy, bo dowodzić będą gównomłodziki, co to srają w gacie jak im przyjdzie ptaka upolować! Ja się na to nie godzę!
            – Zasługuje na…
            – Didrik ma rację – przerwał Rivssen zadowolony z wystąpienia nieoczekiwanego sojusznika – Nie czas na zrękowiny gdy Kerd stoi na granicy. Poprowadzę ludzi do walki, a potem zajmę się przyziemnymi sprawami.
            Faen, chłop na schwał z ciebie! – zakrzyknął Didrik uradowany i usiadł, uznając temat za zamknięty. Rivssen zrobił to samo, nie czekając na pozwolenie Thorgeira. Ten zaś wcale nie ukontentowany pokiwał tylko głową i przeszedł do kolejnego tematu.
            Wyjście z sytuacji obronną ręką bynajmniej nie poprawiło humoru Trzeciemu Rycerzowi. Zdawał sobie sprawę, że staje się obiektem kpin, bo w jego wieku wypadało już mieć żonę i dzieci. Większość rycerzy decydowała się na małżeństwo po piętnastoletniej służbie w Konwencie. Otrzymywali wówczas awans, kawałek ziemi oraz podwójne uposażenie na rzecz utrzymania rodziny. Zyskiwali również dodatkowe prawa do opuszczania Konwentu bez zgody przełożonych. Ożenek zwyczajnie się opłacał, dlatego nawet zatwardziali kawalerowie szybko decydowali się na ślub, choćby z czysto materialnych pobudek. Tak się złożyło, że Rivssen po piętnastu latach służby musiał pochować ukochanego ojca i jakoś nie miał głowy do szukania panny w tym czasie. Znalazł ucieczkę w rycerskiej codzienności i z czasem tak przywykł do kawalerskiego życia, że nawet nie zaprzątał sobie głowy ożenkiem. Szczególnie, że pod wodzą Tora-Danevika brał udział w najciekawszych wyprawach, aż doczekał się nobilitacji w postaci tytułu Trzeciego Rycerza.
Cieszył się ogromnym zaufaniem oraz szacunkiem w Konwencie, jednak miał pewność, że od jakiegoś czasu pojawiają się też różne plotki na jego temat. Czuł również, że fizycznie jest już mniej sprawny niż kilkanaście lat temu i powinien rozejrzeć się za miejscem odpoczynku na starość oraz spłodzić syna, który przejmie po nim rycerską schedę. Do tego potrzebował jednak kobiety, a Rivssen był wybredny, zaś z wiekiem ta cecha tylko się nasiliła. Nie interesowały go wyfiokowane damy dworu, kłótliwe mieszczki ani ociężałe umysłowo wieśniaczki. Szukał kobiety wyjątkowej, delikatnej lecz hardej, pięknej lecz skromnej, roztropnej, lecz nie przemądrzałej. Tymczasem minął już jego najlepszy okres w życiu, kiedy kobiety zakochiwały się w nim od pierwszego wejrzenia. Przybyło zmarszczek i szpetnych blizn, skarbiec nie napełniał się zbyt szybko, a sama chwała rycerska przyciągała tylko proste dziewczyny, chcące wspiąć się nieco wyżej na drabinie społecznej.
            – Aleś się zasępił – do Rivssena dotarł pocieszycielski szept Hallgeira – Moja Erna ma jakąś wolną kuzynkę. Podobno niczego sobie i dobra gospodyni. Hajtniesz się, ani się obejrzysz.
            – Zamknij się, kjaere – odparł Trzeci Rycerz mając nadzieję, że tym razem Hallgeir posłucha. Udało się, gdyż Rada dotarła do tematu, który zelektryzował wszystkich.   
            Skryba odczytał głośno listy dwóch szpiegów królestwa działających na terenie opanowanym przez Kerda. Z obu relacji wynikał jasny przekaz. Kerd rósł w siłę z ogromną prędkością, szybko zdobywał sojuszników za pomocą zagrabionych kosztowności i nie zamierzał zaprzestać podbojów, mimo że skalą zagarniętych terytoriów przerósł swoich poprzedników o wielokroć. Z listów Kerd jawił się nie tylko jako brutalny wojownik i tyran, jakim wyobrażali go sobie mieszkańcy Svartsjø, lecz przede wszystkim dobry strateg i charyzmatyczny przywódca ludów zróżnicowanych etnicznie i kulturowo. Pod swoim sztandarem zjednoczył leśne bandy, zbirów i sabotażystów, by wywalczyć dla nich ziemię. Zdobyty do tej pory teren na wschód od Svartsjø, nazwał Frihetting, zaś stolicę na swoją cześć Kerdarem.
            Wiadomość o planie dalszego podboju Svartsjø spowodowała niemałe zamieszanie wśród członków Rady. Didrik kilkakrotnie musiał uderzyć pięścią w stół, aby rycerze pozwolili skrybie doczytać listy do końca. Kiedy przebrzmiały ostatnie słowa, wybuchła niepohamowana wrzawa.
            – Bracia Rycerze! – huknął Thorgeir, na tyle głośno że zadrżało serce dzwonu – Nic nam po swarach! Musimy przeciwstawić naszą siłę wojownikom Kerda!
            – Jaką siłę! – jeden z rycerzy zerwał się i pochylił do przodu aż niemal wypadł ze stalli – Pamiętacie wszyscy ostatnią Radę. Co z niej wyniknęło? Dokładnie nic! Ten gamoń zrobił wszystko po swojemu!
            – Król mu kazał iść na stracenie – prychnął Hallgeir pogardliwie – Takie zwycięstwo jaki wódz.
            – Hamuj się – szepnął konspiracyjnie Rivssen, bo zdawał sobie sprawę, że w Radzie mogą również siedzieć ludzie kupieni przez Asgara i nie życzył przyjacielowi kłopotów.
            – Musimy wzmocnić współpracę króla z Konwentem – oświadczył Thorgeir donośnie – Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której król nie liczy się ze zdaniem Rady.
            – A jak zamierzamy to zrobić? – zdenerwował się ktoś z trzeciego rzędu – Król ma nieograniczoną władzę! Może się z nami liczyć, lecz może wydawać nam rozkazy, które jesteśmy winni wykonać mimo wszystko.
            – Przecież Olaf nie był tak głupi, żeby nie przedstawić królowi stanowiska Konwentu i nie rozrysować strategii – dodał inny.
            – Król musi wiedzieć, że może nam zaufać. – Thorgeir starał się zachować spokój, jednak każdy kto go znał, wiedział że pod płaszczem obojętności krew się gotuje. – Przekażemy mu wiadomości od szpiegów a także zaproponujemy naszą taktykę. Pamiętajmy, że Olaf dokonał wszelkich starań, aby wygrać bitwę, mimo beznadziejnego położenia w jakim się znalazł.
            – Niech mu hieny truchło rozszarpią gdy będzie dogorywał! – dało się słyszeć przekleństwo z niższych stalli.
            – Milczeć! – tym razem Didrik uderzył rękojeścią topora o blat, tak że drzazgi rozprysnęły się we wszystkie strony – Kto się odezwie ten idzie pod sąd. Dość tego oskarżania jeden z drugim! Olaf wykonywał rozkazy króla. Od dziś nikt poza Trzema Wojownikami nie ma prawa rozmawiać z królem, zrozumiano? Wszystkie rozkazy królewskie idą przez ręce Trzech.
            – Co nie zmienia faktu, że będzie trzeba je wykonać – zauważył natychmiast jeden z rycerzy.
            – Ja, Didrik oraz Rivssen stoimy od dziś na straży królewskiej strategii – odparł natychmiast Thorgeir. – Nie możemy zagwarantować, że przekonamy króla do naszych decyzji, ale to my będziemy prowadzić tę wojnę w imieniu króla, a nie król w imieniu Konwentu. Czy to jest jasne? – Pierwszy Rycerz powiódł wzrokiem po zebranych, szukając objawów buntu i niezrozumienia.
            – Kiedy poznamy więc królewskie rozkazy dla Konwentu wobec nasilających się ataków ze strony Kerda? – zapytał rzeczowo Hallgeir.
            – Trzej udają się jutro na zamek. – oznajmił Thorgeir. – Przybędziemy w tym samym czasie co członkowie Rady Kapłańskiej. Razem postaramy się przedstawić królowi nasze spojrzenie na toczącą się wojnę. Jeśli zechce kontynuować mądrą politykę Tora-Danevika, jesteśmy ocaleni. Rivssenie?
            – Słucham? – Rivssen wolno podniósł się z siedziska, przybity faktem nadchodzącej wyprawy na zamek. Miał nadzieję, że jego noga nie postanie tam zbyt szybko, odkąd Asgar Karlsen został koronowany.
            – Jako zaufanemu króla, powierzam ci przygotowanie przemowy i argumentów podczas jutrzejszej narady.
            – Zaufanemu króla? – Rivssen żachnął się – Kto rozgłasza takie brednie?
            – Eskortowałeś go do Varann. Podczas tak długiej podróży musieliście nawiązać dobre relacje. Widziałem zresztą, że darzy cię respektem.
            – Myślę że to ty Thorgeirze powinieneś przedstawić królowi nasze stanowisko – odrzekł zdecydowanie Rivssen. Respekt, który widział Pierwszy Wojownik, nie wynikał bynajmniej z dobrych relacji z królem, lecz ze strachu Asgara. Rivssen miał świadomość, że gdy tylko król potwierdzi swą nieśmiertelność zgładzi go jako pierwszego.
            – Rivssenie, przyjmij ten zaszczyt bez zbędnego gadania – zgasił go Didrik. Jak widać, wszystko zostało postanowione przed naradą.
              A zatem zgoda – przytaknął Trzeci Wojownik, sadowiąc się na powrót w stalli. Równocześnie dostrzegł nieco zaskoczone spojrzenia tych członków Rady, którzy ewidentnie zaprzedali swą duszę nowemu królowi. Rivssen już widział roześmianą gębę Asgara, gdy dowie się, że jego największy wróg, uważany jest w Konwencie za jego zaufanego doradcę. Najchętniej rozmówiłby się z Didrikiem i Thorgeirem na osobności, aby wyprowadzić ich z błędu. Z drugiej strony wolał zachować w tajemnicy to co wydarzyło się podczas eskorty do Varann. W przypadku gdyby musiał posunąć się do królobójstwa, miał większe szanse uniknięcia odpowiedzialności za swój czyn. Jedynie Vernile i Wielki Kapłan mieli pełen obraz jego stosunków z Asgarem Karlsenem, ale ich łatwo było kontrolować. Chciał, aby tak pozostało.
            Thorgeir konynuował naradę, próbując zebrać zdanie wszystkich członków Rady na temat prowadzonego konfliktu zbrojnego i ustalić jedną spójną strategię. Nie było to łatwe, gdyż każdy z rycerzy miał swoje zdanie na temat tego jak pokonać Kerda. Po półgodzinie Rivssen oparł się o blat stalli, zakrył głowę w dłonią i zapadł w półsen. Domyślał się bowiem, że ich ustalenia są zbędne, albowiem Asgar miał już obmyślaną swoją własną strategię, która zgubi ich wszystkich, a Svartsjø stanie się częścią królestwa  Frihetting.

***

Inger obudziła się wczesnym rankiem. W pokoju panował półmrok, jak zresztą przez większość dnia, gdyż przez wąskie okno u szczytu ściany słońce nie było w stanie się przedostać. Nauczyła się rozpoznawać porę dnia po pianiu kogutów. Dziś jeszcze żadne pianie nie dotarło do jej uszu, a zatem musiało być koło czwartej nad ranem. Spojrzała na kalendarz narysowany nad łóżkiem. Sięgnęła po kredę i zamaszystym ruchem postawiła dwudziestą pierwszą kreskę. A zatem niedziela. Odkąd po chwilowym burnoucie zaczęła uczęszczać na terapię, psycholożka kazała jej święcić dzień święty. Nie chodziło tu bynajmniej o powrót do parafialnej społeczności, bo tego Inger by nie zniosła, ale o całkowite odcięcie się od spraw zawodowych przez jeden dzień w tygodniu. Ponieważ terapeutka wydawała się być całkiem do rzeczy, Inger postanowiła zaryzykować i stosować się do zaleceń. Kilka pierwszych niedziel stanowiło nie lada wyzwanie, jednak z czasem nauczyła się czerpać radość ze świętego dnia lenistwa.
Kilka miesięcy temu, właśnie w niedzielę postanowiła wybrać się z siostrzeńcami do skansenu. Z klasztoru bogini Mor niewiele pozostało, ale Inger cieszyła się bardziej tym, że  w końcu znalazła czas dla małych urwisów. Budowle i eksponaty z zamierzchłych czasów nigdy nie interesowały jej szczególnie, mimo że była z nimi związana zawodowo. Dziś pluła sobie w brodę, że nie słuchała przewodnika podczas tamtej wycieczki. Codziennie wysilała pamięć, aby zebrać absolutnie wszystko co wówczas dotarło do jej roztargnionego umysłu. Kawałeczki wspomnień układała w całość wraz z historiami zasłyszanymi od Lavransa. Poprosiła również Elin o dostarczenie czegoś do pisania. Nie miała pojęcia czy dostanie tabliczkę z rylcem czy może pióro. Świat w którym się znalazła był dla niej zupełnie zagadkowy i nieprzewidywalny.
Najwięcej trudności stanowiło dla Inger zrozumienie kapłanek, które ją przyjęły. Z jednej strony sprawiały wrażenie dobrych i miłosiernych istot. Przyjęły ją w gościnę, przydzieliły pokój, codziennie przynosiły również posiłki, zioła do picia, owoce. W miarę możliwości starały się objaśniać jej rzeczywistość, w której się znalazła. Niemniej jednak Inger odczuwała dziwaczną atmosferę czujności i nieufności z jaką do niej podchodziły. Jej pokój był właściwie jej celą, ryglowaną na dzień i na noc pod pozorem bezpieczeństwa. Vernile wyjaśniła skrótowo, iż trwa wojna i to konieczne środki bezpieczeństwa. Inger nie była jednak głupia i wiedziała, że kapłanki bez ograniczeń poruszają się po okolicy, nie wyglądają też przy tym na zalęknione. Ponadto zioła, które otrzymywała do posiłków, miały silne właściwości uspokajające i nasenne. Pomogło jej to przetrwać pierwszy tydzień, gdy faktycznie wpadła w rodzaj depresji, jednak Inger była silną kobietą i szybko doszła do siebie, a nasenne zioła budziły jej frustrację. Nie chciała siedzieć zamknięta w celi. Pragnęła wyrwać się z klasztoru i dowiedzieć jak najwięcej o czasach, do których się przeniosła a przy okazji znaleźć również drogę powrotną do swojego przytulnego mieszkania w XXI wieku.
Pertraktacje z Vernile przyniosły pewną zmianę. Na prośbę Inger zioła zamieniono na wodę. Pozwolono jej również opuszczać celę w ciągu dnia, jednak zawsze pod nadzorem jednej z kapłanek. Spacery dozwolone były tylko na terenie klasztoru. Przed zachodem słońca musiała wrócić do pokoju a drzwi ryglowano z powrotem. Inger była wściekła, ale nie dała tego po sobie poznać. Starała się grać nieco pomyloną kobietę po częściowej amnezji. Kupiła Vernile swoimi opowieściami o tęsknocie za śpiewem ptaków i promykami słońca. Zauważyła jednak, że kapłanka mimo młodego wieku, jest nad wyraz rozważna i traktuje przybyszkę z dużą ostrożnością. Elin zaś, trzpiotka jakich mało, była bardzo ciekawska i próbowała ciągnąć Inger za język, jednak równocześnie zwyczajnie się jej bała.
Inger przeleżała w łóżku aż do śniadania. Odkąd przybyła do Svartsjø, porzuciła zwyczaj porannej gimnastyki. Trochę brakowało jej motywacji, nie przepadała też za kąpielą w lodowato zimnej rzece. Po śniadaniu poprosiła o możliwość wyjścia. Do opieki przydzielono jej Elin. Ta przyniosła dziś cieplejsze płaszcze podszyte futrem do okrycia się. Dało się wyczuć nadchodzącą wielkimi krokami jesień.
            – Dziś będziemy zbierać jabłka – zaświergotała radośnie nastolatka – Dag sam nie poradzi sobie ze wszystkim.
            – Dag? – zapytała natychmiast Inger – Kto to jest?
            – Ach, mogłaś go jeszcze nie poznać, pani.
            – Proszę, mów mi Inger – jak bumerang wróciła rozmowa z Lavransem w kwestii przebudowy muzeum.
            – Nie śmiem, pani – odparła Elin spuszczając wzrok – Nie jestem godna, aby się spoufalać z tobą, pani.
            – Przez ciebie czuję się staro – mruknęła Inger bez zachwytu.
            – Ależ skąd, pani! – zaprzeczyła żywo kapłanka – Wyglądasz pani wspaniale, tak świeżo i uroczo. Jak kwiat przebiśniegu.
            – Dziękuję, Elin – odparła machinalnie, z satysfakcją konstatując że zdążyła zaliczyć kosmetyczkę tuż przed wyprawą w przedwieczną rzeczywistość.
                – A oto i Dag, nasz nowy ogrodnik – dziewczyna wskazała nieco przygarbioną postać mężczyzny pod jabłonią.
                – Nie myślałam że można tu spotkać mężczyzn – stwierdziła Inger mając nadzieję na kolejną dawkę wyjaśnień na temat nowej rzeczywistości.
                – Ależ można! – Elin uśmiechnęła się szeroko – Przybywają z różnych stron do naszej świątyni, aby modlić się i składać ofiary naszej bogini matce. Przychodzą również do naszej zielarki. Potrafi uczynić cuda z najgorszymi chorobami i ranami. Sporo rycerzy nas odwiedza, bo wiedzą, że tylko ona z pomocą bogini Mor może ich uleczyć. Po rzezi w Lavann mieliśmy tutaj prawdziwy szpital…
                – Po… rzezi? – Inger wzdrygnęła się. Zdążyła już poczuć się nieco idyllicznie w tej przedziwnej krainie, tymczasem Elin brutalnie wyrwała ją z marzeń.
                – Stoczyliśmy ogromną bitwę z wojownikami Kerda. Wielu młodzików Velsignet zginęło tam w walce o tytuł rycerski. Velsignet zwyciężyło wroga, ale koszt tego zwycięstwa był ogromny. Wielu ludzi od tego czasu nie ma zaufania do Konwentu. Mężowie i synowie zginęli bezpowrotnie…
– Kim właściwie jest ten Kerd? – dopytała Inger mocno zaniepokojona.
                – Słucham? – zdziwiła się Ellin – Jak to kim?
                – No kim on jest? Wiesz przecież że mam problemy z pamięcią… – wytłumaczyła się szybko Inger – To tak jakby ktoś nagle pozbawił cię cząstki siebie. Nie wiesz kim jesteś i gdzie jesteś.
                – Achhh… – Elin przejęła się swoim brakiem empatii – Oczywiście, pani. Kerd to wojownik, który zjednoczył leśne bandy zbójeckie i podbił tereny na wschód od rzeki Bredvann. Teraz pragnie opanować północ. Wywołuje sporo zamętu swoimi najazdami, niszczy morale ludności na przygranicznych terenach. Już teraz coraz więcej wieśniaków dołącza do jego bandy lub płaci im trybut. Jeśli dalej tak pójdzie, grozi nam wojna domowa.
                – Witam uniżenie – ciekawą historię przerwał ogrodnik, zbliżywszy się do kobiet i skłoniwszy głęboko w pozdrowieniu – Dag, ogrodnik. Pani wybaczy mą śmiałość.
                – Inger Risvik, miło mi – rutynowo wyciągnęła dłoń, jakby znajdowała się nadal w swoim biurze jednak szybko zorientowała się, że ten gest nie jest odpowiedni. Spłoszona ukryła dłoń w rękawie płaszcza.
                – Pani Inger jest chora – wyjaśniła Elin szybko – Cierpi na problemy z pamięcią. Proszę o wyrozumiałość dla niej, jeśli zachowa się w sposób osobliwy. Właśnie tłumaczyłam jej, kim jest Kerd. Nie pamięta nawet takich rzeczy.
                – Ależ oczywiście, kaere fru – Dag ponownie się skłonił, a Inger dostrzegła dziwny błysk w jego oku – Bardzo proszę mi wybaczyć wszelkie uchybienia jakie mogłem uczynić względem pani.
                – No problem – odpowiedziała Inger odruchowo, po czym natychmiast poprawiła się – Nie stwierdziłam żadnych uchybień.
                – Chętnie pokażę pani ogród – zaproponował natychmiast, nieco bardziej ośmielony jej zapewnieniem – Znam go jak własną kieszeń, mimo że pracuję tu od niedawna. Założyłem również gołębnik. Lubi pani gołębie?
                – Niespecjalnie – pomyślała Inger, wciąż mając w pamięci swoje notorycznie upstrzone Volvo, lecz perspektywa spędzenia czasu z kimś innymi niż Elin i Vernile brzmiała kusząco – To piękne ptaki – powiedziała na głos, starając się brzmieć przekonująco – Bardzo chętnie je zobaczę.
                – To cudownie – Dag sprawiał wrażenie szczerze uradowanego – Będę szczęśliwy, jeśli zechce pani zaszczycić mnie swoim towarzystwem. Ildinenne Elin, pani pozwoli?
                Elin wzruszyła ramionami. Właściwie było jej na rękę, że ktoś zajmie się tą dziwną kobietą, bo jabłka same się nie zbiorą, gdy tamta będzie wciąż zadawać pytania i to coraz głupsze. Sięgnęła po drewnianą skrzynię i zataszczyła ją pod drzewo. Tymczasem Dag wskazał Inger drogę i już za chwilę zniknęli za szpalerem drzew.
***
                Podzamcze tętniło życiem. Na mordagowy[2] jarmark ściągnęły setki rzemieślników: kowali, płatnerzy, kuśnierzy, mieczników i łuczników, ale także kołodziejów, bednarzy, cienietników, bartodziejów, garbarzy, krawców i kaletników. Rycerstwo zostawiało zbroje do wyklepania i miecze do naostrzenia, łucznicy zamawiali strzały, kupcy oglądali sukna, panny przeglądały błyskotki, wieśniacy sprzedawali żywność mieszkańcom zamku i zaopatrywali się w narzędzia rolnicze, kucharze skupowali specjały na stoły możnych, a rzezimieszki i hultaje grasowali w tłumie, tu i ówdzie skubiąc a to złotą monetę, a to kawał szynki czy małą beczkę miodu.  
                Kiedy Trzej Najznamienitsi Rycerze Konwentu Velsignet wraz z giermkami, wjechali konno na podzamcze, ludzie chyląc czoła rozstępowali się przed nimi. Rivssen dostrzegł jednak, że szacunek ludności miał w sobie coś mniej serdecznego niż zwykle, lecz stał się bardziej wymuszoną formułą. Nie dojrzał uwielbienia w oczach tych ludzi, raczej niepewność i rozgoryczenie. Jakaś starsza kobieta, odziana w łachmany splunęła z odrazą wprost pod kopyta jego konia. Udał, że tego nie dostrzegł, zaś ktoś w tłumie szarpnął ją i popchnął, tak że runęła jak długa na kamienne łby. Rivssen nie oglądał się. Nie chciał znać losu tej kobiety. Nie obchodziła go. Tłuszcza mogła mieć swoje fochy i fanaberie, zaś jego misją było nie ulegać nastrojom, lecz robić swoje. Bronić króla i królestwa do ostatniej kropli krwi.
                – Rozglądaj się – mruknął Thorgeir – Jak sobie nie znajdziesz kobiety do następnej narady to każę cię wychłostać.  
                – Na mózg mu się rzuciło – warknął Didrik – wszystkich by chciał uszczęśliwiać, a sam jakoś rzadko u połowicy bywa. Kiedyż to się urodził twój ostatni syn Thorgeirze? Trzy lata temu?
                – Czworo mi wystarczy – odciął się Thorgeir – Jytte już nie w sile, żeby dzieci rodzić.
                – Bo w Velsignet siedzisz – Didrik wzruszył ramionami – Jytte tura by powaliła, to chyba tobie siły brak – zarechotał głośno – Widzisz Rivssenie, sam nie daje rady to innym rozkazuje.
                – Szkoda takiej krwi nie przekazać dalej – dodał Thorgeir wymijająco, nieco zniechęcony przytykami druha – Dobrze ze chociaż tøshus odwiedzasz, bo zacząłbym się martwić.
                – Bracia, mamy ważniejsze sprawy na głowie niż moje wizyty w tøshus – uciął Rivssen. –
O której mieli przybyć kapłani?
                – Około południa – odparł Didrik – Zdążysz na łowy. Tamta w zielonej sukni przy straganie krawca wygląda nienajgorzej. Załatw to szybko i wracaj zdrów.
                – W porządku – zgodził się Rivssen – widzimy się w gospodzie. – Skuł lekko konia i odłączył się od towarzyszy.
                W pierwszej kolejności udał się do swojego ulubionego miecznika. Wyklepanie i naostrzenie broni zajęło prawie godzinę, więc w międzyczasie pozwolił giermkowi pobuszować między straganami, a sam poszukał wzrokiem damy w zielonym. Kupowała właśnie bogato zdobiony materiał, więc Rivssen pozostawił konia przy worku z obrokiem, odgarnął włosy i podszedł do kobiety.
                – Przedni wybór – odezwał się kładąc rękę na tkaninie – piękna, ale nieco szorstka. Chyba nie na suknię, prawda?
                – Nie – odparła kobieta nieco zdumiona nagłym pojawieniem się rycerza. Miała przyjemną twarz o delikatnych rysach twarzy, duże oczy koloru szmaragdu i wąskie usta. Zielona suknia odkrywała nieco dekoltu i Rivssen z przyjemnością skonstatował, że Didrik jak zwykle się nie mylił. Warto było podejść.
                – Można zatem zapytać do czego posłuży? – zagadnął ponownie Rivssen.
                – Można wiedzieć z kim mam przyjemność rozmawiać? – odrzekła dama.
                – Pani wybaczy – rycerz skłonił się  – Rivssen Avgrunn, Trzeci Wojownik Velsignet.
                – Ach, tak… – mruknęła, a w jej oczach zabłysnął gniew – Mój brat zginął pod Lavann. A tkaninę kupuję na posag. Żegnam, min herre. – Bez słowa więcej odwróciła się na pięcie i odeszła. W przeciągu chwili zniknęła w tłumie.

                – Może napijemy się miodu? – giermek wyrósł tuż obok niego z dwoma kuflami w dłoni.
                Faen, Arne. Napijmy się – odrzekł zrezygnowany Rivssen i sięgnął po napój.

                Na audiencję króla zmierzali w szóstkę. Do Trzech Rycerzy dołączyło Trzech Kapłanów Sørgena z Veer i dwóch innych świątyń Svartsjø. Nie mieli zbyt wiele czasu na wspólną naradę. Kapłani przybyli spóźnieni z powodu utrudnień na drogach, wywołanych przez ulewne deszcze. Thorgeir przedstawił pokrótce strategię walki z Kerdem, co zostało przyjęte z aprobatą, zaś kapłani zebrali fragmenty Księgi mówiące o nieśmiertelności króla. Niestety, pisma nie tylko nie potwierdzały jednoznacznie proroctwa, lecz wręcz budziły coraz większe interpretacyjne wątpliwości. Rivssen, skołowany poranną porażką, po wysłuchaniu przemowy kapłanów zupełnie stracił nadzieję w sens wyprawy. Niemniej jednak, skoro byli zapowiedziani na audiencję, musieli się na niej stawić.
                Król Asgar oczekiwał ich w Sali Alabastrowej zamku Tannborg. Tor-Danevik zwykł był przyjmować w niej pomniejszych posłów i spisywać miejskie edykty, toteż Didrik usłyszawszy miejsce audiencji zdążył się porządnie zdenerwować i tylko spokojny jak zwykle Thorgeir starał się przemówić mu do rozsądku.
                – Może to i lepiej, że nie w złotej – perorował – Dziwnie czułbym się przed jego obliczem w miejscu, gdzie służyłem wielkiemu Torowi-Danevikowi. Myślę że on sam zdaje sobie sprawę ze swojej małości, stąd ta decyzja.
                – Na pewno. – mruknął Didrik spomiędzy zaciśniętych zębów.
                W zamku panował rozgardiasz. Wiele mebli i skrzyń zalegało w korytarzach, służba krzątała się nerwowo pomiędzy nimi. Ktoś kogoś potrącił, ktoś głośno kłócił się z drugim. Delegacja Starszych obserwowała ten chaos z niepokojem. Król, który nie potrafił upilnować własnej służby nie robił dobrego wrażenia na poddanych.
                U drzwi przywitali ich wartownicy. Ci z kolei sprawiali wrażenie bardziej służbistych niż kiedykolwiek. Gdy zażądali złożenia broni, Didrik wybuchnął.
                Hva faen, co to za porządki?! Gówna żeście się nałykali gamonie?! Trzej z Velsignet nigdy nie składają broni w obliczu króla, nigdy! Widzieliście ty jeden z drugim chłystku rycerza Konwentu?! Ja wam nogi z dupy powycinam zasrańce, młokosy!
                – Co to ma znaczyć? – Thorgeir wydawał się być również zdziwiony, jednak na swój sposób – Nigdy nie składamy broni przed audiencją ani podczas Rady. To przywilej Trzech z Velsignet, nadany w ósmym pokoleniu królewskim.
                – Nie dyskutuje się z rozkazami króla – odparł wartownik służbiście.
                – Jakimi rozkazami? Król nie informował Konwentu o jakichkolwiek zmianach! – również Rivssen był poirytowany nieprzyjemnościami jakie ich spotkały.
                – Król nie ma obowiązku informować nikogo, to lud zobowiązany jest zapoznać się z Prawem Królewskim – wyjaśnił wartownik sucho.
                – Kiedy to zostało uchwalone? – dopytał Rivssen.
                – Wczoraj – wartownik bezczelnie wyszczerzył zęby w uśmiechu – Skończyły się wasze przywileje mości rycerze Velsignet.
                – Zatem składamy broń – zarządził Thorgeir stanowczo, widząc napływającą wezbraną falą wiązankę przekleństw Didrika – Velsignet służy królowi oraz królestwu zgodnie z prawem.
                – Dziękuję, Pierwszy Rycerzu – wartownik skłonił się i wyciągnął rękę po miecz.
Z bólem serca Trzej pozbyli się swojej broni. Rivssen zmuszony był oddać nawet dagę. Cała sytuacja utwierdziła go w przekonaniu, że Asgar nadal się boi. Najbardziej bolał go jednak fakt, że ma większe zaufanie do byle halabardników niż do rycerzy tysiącletniego Konwentu, którzy przez wieki przelewali krew za króla i w jego imieniu. Nie miał już złudzeń co do sukcesu delegacji. Asgar pozostał tym samym chłopcem, jakiego eskortował do Varann, młodziutkim chojrakiem, który nie dorósł do swojej roli.
                W Sali niewiele się zmieniło od poprzedniego razu, kiedy Rivssen odwiedził zamek. Asgar zadbał jedynie o nieco więcej przepychu. Na alabastrowej podłodze leżał szeroki i miękki czerwony dywan, a na karniszach pobłyskiwały złocone adamaszkowe zasłony. Rzeźby, wypolerowane przez zamkową służbę na nowo, lśniły w promieniach słońca wpadających przez dwie ogromne okiennice. Pomiędzy nimi na dębowym tronie wysadzanym kamieniami szlachetnymi i czerwonym aksamitem, wygodnie wsparty na podłokietnikach siedział osiemnasty władca Svartsjø Asgar I Karlsen.
                Delegacja zbliżyła się do tronu. Rycerzy uklękli przed władcą na jedno kolano i pochylili głowy. Kapłani stanęli z tyłu, również pochyleni przed majestatem króla.
                – Wasza Wysokość, oto są! ­ – Oznajmił donośnie sługa – Delegacja Trzech z Velsignet: Thorgeir Mężny Magnussen, Didrik Obosieczny Myrdalen, Rivssen Ole Sprawiedliwy Avgrunn oraz Delegacja Kapłańskiej Rady Starszych: Wielki Kapłan Sørgena z Veer Knud, Kapłan Sørgena z Varann Torbjørn, Kapłan Sørgena z Fridlingen Leidulf.
                – Dziękuję, możesz odejść – Asgar skinął dłonią, a sługa natychmiast usunął się w cień. – Słucham was mości rycerze.
                Król nie dał znaku, iż mogą powstać, więc żaden nie odważył się mówić. Zapadła niezręczna cisza, nieprzerwana choćby szelestem sukni.
                – No mówcie! – zdenerwował się Asgar, poprawiając się na tronie.
                – Wasza Wysokość wybaczy – Thorgeir zdecydował się powstać, mimo braku przyzwolenia, kładąc to na karb niedoświadczenia króla, Pozostali natychmiast poszli jego śladem. – Otrzymaliśmy wiadomości od naszych szpiegów w grodzie Kerda. Przybyliśmy, aby je odczytać i służyć radą w sprawach wojskowych. Jesteśmy zaniepokojeni tym jak Kerd rośnie w siłę i pragniemy przedstawić królowi naszą strategię wojenną.
                – Wiadomości szpiegów chętnie wysłucham – odparł Asgar odgarnąwszy spadające na czoło kosmyki niedbałym ruchem. Thorgeir podszedł do króla i podał mu zwój listów. Ten, przyjął go i natychmiast skinął na jednego ze sług – Odczytaj proszę.
                – Nie umiem czytać, Wasza Wysokość – z widocznym przerażeniem odparł tamten.
                – To się naucz, faen! – ryknął niezadowolony władca. – Wynoś się!
                – Ja umiem czytać, Wasza Wysokość – wtrącił się jeden z Kapłanów, gdy drzwi za sługą zatrzasnęły się z hukiem.
                – To czytaj – burknął Asgar podając mu zwój – Ale spróbuj coś przekręcić to ci łeb przekręcę.
                – Przysięgałem ci służyć, Wasza Wysokość – rzekł kapłan pokornie i zaczął odczytywać wiadomości.
                Twarz władcy pochmurniała z każdym usłyszanym słowem, szczególnie na wieść o ustanowieniu stolicy. Któż mógł pomyśleć, że zwyczajny leśny bandyta jakim był Kerd, zjednoczy lud pod swoim panowaniem i wstąpi na tron nowego królestwa!
                – Dureń! – skomentował, gdy tylko kapłan skończył czytanie.
                – Obawiam się, Wasza Wysokość, że jest mądrzejszy od wielu zbirów z którymi walczyliśmy – powiedział ostrożnie Thorgeir – Ma ogromne poparcie wśród swoich i zarządza potężnym majątkiem oraz licznymi ziemiami. Tym więcej wysiłku musimy włożyć w przygotowanie naszej strategii.
                – Jesteśmy od niego wciąż więksi – odrzekł król dumnie – Mam nadzieję, że Konwent rychło go pokona. Ostatnia porażka Olafa, to tylko zagranie taktyczne z naszej strony, aby myślał że łatwo nas zmiażdży. Ale tym razem przeciwstawimy mu całą potęgę Velsignet, czyż nie?
                – Wasza Wysokość – dołączył się Rivssen – potęga Velsignet może nie wystarczyć. Potrzebujemy sojuszu.
                – Żartujesz sobie ze mnie? – prychnął Asgar – Żadne ościenne królestwo nie dało tylu przywilejów i takiego majątku rycerstwu, jak Svartsjø dało Velsignet! Śmiesz mi mówić, że zaprzepaściliście to wszystko?
                – Wasza Wysokość, Kerd rósł w siłę, podczas gdy my osłabliśmy. Za ostatnich lat panowania Wielkiego Tora-Danevika przetrwaliśmy rok suszy i rok głodu. Walczyliśmy również z buntownikami w paśmie Grannen. Przez cały ten czas Kerd zdobywał kolejne terytoria na północy.
                – Może Tor-Danevik winien był to przewidzieć – roześmiał się trochę nerwowo król – Może wcale nie był tak wybitny jak myślicie.
                – Potrzebujemy sojuszu z Zachodem. – Powtórzył twardo Rivssen, nie chcąc wchodzić w polemikę z monarchą.
                – A co na to nasi kapłani? – Asgar spojrzał pytająco na stojących z tyłu Knuda, Torbjørna i Leidulfa.
Wielki Kapłan wystąpił naprzód.
                – Pisma nie mówią jaką strategię masz przyjąć, Wasza Wysokość. – wyjaśnił nieco drżącym głosem. – Lecz wolą Sørgena jest obrona królestwa przed wszystkimi, którzy mogą zagrozić świętościom.
                – Ach, tak… – władca powiódł wzorkiem po zebranych – Coś mi się wydaje, że wszyscy jesteście zwykłymi kłamcami.
                – Ależ, Wasza Wysokość… – zaprotestował gwałtownie Thorgeir mając świadomość konsekwencji, jakie niesie ze sobą królewski gniew. – Nigdy w życiu nie śmielibyśmy…
                – Wręcz przeciwnie – dodał ostro Rivssen. – Mówimy prawdę prosto w oczy, bo wierzymy, że Wasza Wysokość zrobi z niej użytek.
                – Ach tak… – powtórzył Asgar – Zostajesz ty i Knud. Reszta precz!
                Rivssen widział jak w oczach Didrika zalśniła nienawiść i w myślach błogosławił edykt, który nakazał im pozostawienie broni przed wejściem. Rozumiał druha doskonale, gdyż nikt nigdy nie potraktował Trzech Velsignet w tak uwłaczający sposób, jednak chwytanie za miecz w obliczu władcy nie było najlepszym rozwiązaniem. Thorgeir zaś jak zwykle spokojnie przyjął rozkaz króla. Skłonił się pokornie i opuścił salę z podniesionym czołem. Co działo się w jego głowie, Sørgen jedynie raczył wiedzieć. Didrik podążył za nim, skłoniwszy się niedbale. Pochód zamknęli dwaj kapłani, zbyt wystraszeni, by cokolwiek powiedzieć lub zrobić.
                – Wy dwaj – zaczął Asgar, gdy tylko drzwi zamknęły się z hukiem – posłuchajcie mnie uważnie. Co ma znaczyć to całe grożenie mi Kerdem? Kim niby jest ten bandyta, żebym miał się go bać! Sørgen dał mi nieśmiertelność.
                – A więc – zapytał Wielki Kapłan lekko zachrypniętym głosem – Wasza Wysokość jest już nieśmiertelny?
                – Nie wydaje mi się – mruknął Rivssen bez przekonania. – Chyba wtedy moglibyśmy wnieść miecze jak to zwykle bywało, nieprawdaż? – W odpowiedzi złapał na sobie złe spojrzenie władcy.
                – To wy mi powiedzcie lepiej, Wielki Kapłanie – syknął – kiedy w końcu ta nieśmiertelność na mnie zstąpi.
                – Skąd mam wiedzieć – Knud zaczął się jąkać z przejęcia – Czytam proroctwa całymi dniami. Szukam odpowiedniego fragmentu, ale go nie znajduję. Dotarłem do części mówiącej o krwawej wojnie z pogańskim plemieniem, o grożącej nam wojnie domowej, a także… – tu zawahał się – o kolejnym władcy Svartsjø.
                – Kolejny władca nie będzie nam potrzebny, jeśli zyskam nieśmiertelność! – ryknął Asgar i zerwał się z tronu – Półgłówku, jak czytasz tą księgę! Nikt po mnie nie wstąpi na tron, rozumiesz?!
                – Twoja nieśmiertelność, Wasza Wysokość, nie zapewni nam zwycięstwa – zauważył rzeczowo Rivssen. – Wystarczy, że pojma cię Kerd i wsadzi do lochu. Albo też niekoniecznie Kerd…
                – Zamilcz, psie! – mimo krzyku Asgar bał się i Rivssen doskonale ten strach wyczuwał, a także igrał z nim. Właściwie nie miał nic do stracenia, bo uniżanie się przed tak mizernym władcą nie wchodziło w rachubę, a tylko manipulując jego strachem, mógł coś osiągnąć.
                – Jeśli Księga mówi o wojnie domowej, to niewykluczone – kontynuował Rivssen spokojnie. – Pomyśl tylko, Wasza Wysokość… być wtrąconym do lochu i głodzonym po wieczne czasy, albowiem umrzeć nie można, to bardzo zła perspektywa. Nieśmiertelność może być nie tylko nagrodą, lecz także karą, a w twoim interesie jest, żeby nie dopuścić do wojny domowej, bo sam Wasza Wysokość widzisz, że źle się to może skończyć.
                – Każę cię wybatożyć na jarmarku – odparł Asgar, siadając na tronie, bo wizja nieskończonego głodzenia w lochach sprawiła, że zrobiło mu się słabo.
                – Jako Trzeci Wojownik Velsignet podlegam jedynie wyrokom Sądu Rycerskiego – odparł Rivssen z błąkającym się uśmiechem na twarzy – Zatem wybatożą mnie jedynie wśród moich podwładnych. Chyba nie o taki rodzaj upokorzenia ci chodziło, Wasza Wysokość.
                – Ale powiesić cię mogę na jarmarku – rzekł Asgar z satysfakcją.
                – Wtedy raczej nie będę zmotywowany, bo bronić cię przed Kerdem i buntownikami, Wasza Wysokość – Rivssen miał świadomość swojej bezczelności, ale było mu już wszystko jedno.
                – Na gniew Sørgena… – szepnął przerażony Knud, bo taka rozmowa z Wybrańcem bogów nie mieściła mu się w głowie.
                – Wielki Kapłanie – zwrócił się doń władca, jakby przypomniawszy sobie o jego obecności – Czy zatem możliwe jest, że już teraz jestem nieśmiertelny? Czy mimo to cierpię głód, pragnienie, muszę leczyć rany jak zwykły śmiertelnik?
                – Nie mam pojęcia – odrzekł przejęty Knud rozkładając ręce – Księga nie mówi…
                – Można to łatwo sprawdzić – wtrącił Rivssen – Wasza Wysokość wie jak, a mój miecz jest za drzwiami, gdyby był potrzebny. Jednym cięciem…
                – Milcz! – monarcha wyraźnie pobladł po czym sięgnął po puchar wypełnionym winem.
                – Wasza Wysokość – Knud odchrząknął, zbierając się do dłuższej przemowy – Trzeba ogłosić, żeś nieśmiertelny. To wzmocni wiarę ludu w to, że proroctwo zostało spełnione, a ty jesteś wybrańcem Sørgena. W świadomości ludu, twoja nieśmiertelność jest absolutna, boska. Nie możesz zatem odnieść ran, cierpieć, nie potrzebujesz także niczego do życia, ani pokarmu ani powietrza. Nikt zatem nie będzie próbował wtrącić cię do lochu, szczególnie nikt kto wyznaje wiarę w wielkość Sørgena, albowiem jesteś jego wybrańcem. Kerd, przeciwnie, będzie chciał cię pojmać i osadzić w lochu, albowiem sam nie wygrasz wojny za swój lud, a rycerze będą ginąć jak zwykle. Konwent musi więc prowadzić wojnę w twoim imieniu, a zatem trzeba im zaufać w kwestii strategii. Zaś twoją największą siłą jest lud. Prosty wiejski lud, który musi ci pozostać wierny. Jeśli dopuścisz do wojny domowej, królestwo upadnie. A ty, Wasza Wysokość, dostaniesz się do niewoli Kerda lub buntowników Svartsjø.
                Asgar słuchał milcząc, popijając wino. Gdy Wielki Kapłan skończył, król myślał jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym zapytał:
                – A zatem kluczem jest wierność ludu?
                – Owszem – potwierdził kapłan.
                – Więc postąpię według twojej rady. Część moich sług uciekła na rubieże, gdzie toczą się walki. Pozwolę odejść i reszcie. Moje sługi zastąpią kapłanki i kapłani, którzy są darmozjadami w oczach wiejskiego ludu. To im się spodoba.
                – Ależ Wasza Wysokość… – zaoponował gwałtownie Knud, lecz Asgar uciszył go ruchem dłoni.
                – Wiejska ludność wsparła Konwent w ostatniej walce, okazali się skuteczniejsi od rycerstwa. Niech zatem wspierają ich dalej. Nie potrzebujemy sojuszu z Zachodem, który drogo by nas kosztował. Sami pokonamy Kerda. A ty, drogi Knudzie, wraz z Torbjørnem i Leidulfem zostaniesz wtrącony do wieży Tannborgu, gdzie będziesz pod strażą czytał te cholerne Księgi, aż znajdziesz proroctwo, które wyjaśni jak mam zyskać nieśmiertelność.
                – Wasza Wysokość, jestem schorowanym człowiekiem u kresu życia – jęknął Knud przerażony – Zaszedłem w Księdze najdalej, gdyż poświęcam na to każdą wolną chwilę, ale teraz Księga mówi o czasach późniejszych. Dalsze czytanie niczego nowego nie przyniesie!
                – Więc będziesz ją czytał ponownie. – odrzekł Asgar zadowolony z siebie – Będziesz czytał ją do śmierci, a potem będzie czytał ją kolejny.
                – Panie, niewiele życia mi zostało – Knud z trudem przygiął się w błagalnym ukłonie – Służę ci najlepiej jak umiem. Wielki Sørgen nie zechciał jeszcze objawić nam swej tajemnicy i nie mam na to wpływu.
                – Z każdym zmarnowanym dniem dostaniesz mniejsze racje żywnościowe – oznajmił władca nieporuszony – Może to zwiększy twoje moce. Straż!
                – Zlicz przeczytane strony – zdążył szepnąć Rivssen konspiracyjnie, zanim halabardnicy wpadli do Sali i brutalnie wyciągnęli z niej szarpiącego się starca. Gdy krzyki przebrzmiały i drzwi zamknięto, poczuł na sobie badawcze spojrzenie króla.
                – Wasza Wysokość mnie też każe aresztować? – zapytał Rivssen prostując się i podnosząc wzrok.
                Król roześmiał się głośno i szczerze. Jego plan działał bez zarzutu. Na znienawidzonego rycerza również miał już pewien pomysł. Zamierzał go wykonać bez skrupułów.


[1] Siódmy dzień tygodnia, odpowiednik niedzieli, poświęcony Sørgenowi
[2] Mordag – pierwszy dzień tygodnia poświęcony bogini Mor

2 komentarze:

  1. Hej :)
    To może zaskakujące, ale ja idealnie (no, może poza imionami) pamiętam akcję poprzedniej Misji i wiem, że tamten tekst mi się podobał :) Dlatego z uśmiechem przysiadłam do lektury i ani trochę się nie zawiodłam.
    Ach, przepięknie oddałaś klimat tej narady! Wszystko było takie plastyczne i naturalne, reakcje niewyolbrzymione, słowa w odpowiedniej wzniosłości – poczułam się, jakbym znowu czytała coś z Tolkiena (właśnie czytam jego "Listy", ale to po prostu korespondencja, informacji o książkach mniej, niż się spodziewałam). Dzięki Ci za to! A Rivssen może liczyć na moje duchowe wsparcie w dalszych przygodach (i na mój topór. i na mój łuk. i na mój miecz...).
    Inger i to jej stawianie kresek – dlaczego mnie to rozśmieszyło? :D Jako zabrzmiało tak... absurdalnie normalnie, przynajmniej dla mnie. No ale ja to bywam nieźle dziwna. W każdym razie ta jej cela to naprawdę takie więzienie, nie jestem pewna, czy wojna jest doskonałym wyjaśnieniem, dlaczego kobieta żyje w zamknięciu. Bo przecież – jak o tym napisałaś – inne kapłanki wychodziły na zewnątrz. Ta dyskryminacja, jakby nie patrzeć, rodzi wiele pytań. Czy dasz mi odpowiedzi? (A, tak. Bo ja piszę komentarz między akapitami, do których chcę nawiązać. A to mi się od bardzo dawna nie zdarzyło. Ciekawe).
    Oho, a podczas rozmowy Inger z Elin poczułam klimat "Imienia róży" (odłożone po stu osiemnastu stronach, czeka na odpowiednio jesienną, depresyjną pogodę) i jeszcze bardziej zachwyciłam się tym, co nam tu serwujesz. To jest to, co Miachar bardzo lubi w tekstach – gdy autor ewidentnie czuje się nieźle w swoim uniwersum i daje to odczuć poprzez klarowne, przemyślane opisy i niewymuszone dialogi. Dzięki Ci za to x2!
    Widzę, że brakuje wiele przecinków, ale historia porwała mnie tak, że na ich nieobecność macham dzisiaj ręką.
    Coś w Dagu każe mi się mieć na baczności. Nie ufam mu i Inger też nie powinna. Mam nadzieję, że mnie posłucha.
    Huehuehue, przepraszam, ale podrywy w wykonaniu Rivssena to bajka :D Nie jest mi w ogóle przykro, że został tak sprowadzony na ziemię i oschle potraktowany, niech mu się nie wydaje, że skoro jest Trzeci, to wszystkie kobiety będą do niego legły.
    Ach, ten język w drodze na audiencję, no uwielbiam to! <3 :D Widać, kto się nie policzkuje z mniejszymi rangą i statusem. Pięknie wyszło Ci włączanie tych zabawnych momentów do całości.
    Och, Asgar to dupek. Tyle. Wydaje się, iż to typ, który chce mieć zawsze rację, być kimś na miarę boga i nie mieści mu się w głowie, że coś podobnego może się nie wydarzyć. Heh.
    Hmm, ten cliffhanger taki... nie do końca straszny i wbijający w fotel. Po prostu wiem już, że Rivssena spotka coś nieprzyjemnego. Ale i tak bawiłam się nieźle podczas lektury. Cieszę się, że mogłam tego doświadczyć, mam też nadzieję, iż dane mi będzie przeczytać ciąg dalszy.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ślicznie dziękuję, cieszę się, że się podobało :) Co do Daga, chyba możesz mieć rację, ale to się okaże gdy napiszę dalszy ciąg, pozdrawiam!

      Usuń