ARSENAŁ

środa, 18 września 2019

[Misja] Dziecina i opiekun: Zemsta ~ Miachar


            Scena wyrwana z konteksu; rozbudowana pojawi się jako rozdział "Zemsta" w opowieści na moim wattpadzie.

            Podjął ryzyko. Doskonale o tym wiedział, ale jednocześnie miał świadomość, iż w tej chwili nikt tutaj nie dotrze, bo to za wcześnie. Mieli poczekać dwa dni, by rozeznać się, czy będzie warto udać się do portu całą grupą, ale nie mógł dłużej powstrzymywać dzieciny. Poza tym, jeśli teraz da jej potrzebne wsparcie, może wampirzyca zniknie. Odejdzie w inne miejsce, wróci do mieszkania z siostrą i spróbuje stworzyć namiastkę tego życia, jakie prowadziła przed przemianą. To była jedna z prawdopodobnych przyszłości, jaka mogła ich czekać. Nie wiedział, jak sobie z tym poradzi, ale o tym teraz nie myślał. Coś innego było teraz ważniejsze.
            Najpierw musiał ją dogonić, bo dziecina – nie dbając o nich – pędziła przed siebie. A wiadomo, potrafiła być niesamowicie silna.
            – Ebrill!
            Nadal czuł się dziwnie, mówiąc jej po imieniu, ale nie chciał, by wiedziała, jak nazywa ją w myślach. Tylko w nich mogła być dla niego dzieciną, nigdzie indziej.
            Spojrzała na niego przez ramię, nie zatrzymała się jednak.
            – Odejdź!
            Mężczyzna musiał biec, by ją dogonić, ale udało mu się. Chwycił wampirzycę za ramię i obrócił w swoją stronę, by zobaczyć jej pełną złości twarz.
            – Puść mnie, Tarian! – To nie była prośba, a rozkaz, do którego handlarz ani myślał się dostosowywać.
            – Nie. Pójdziemy tam razem. Nie wiem o nim za dużo, a poza...
            – Wiem więcej, niż ci się wydaje – wtrąciła się, wyrywając rękę z uścisku. – I wiem, co robić.
            – Ale nie wiesz, jak to się skończy – zauważył opiekun i zrównał z nią krok kiedy ruszyła dalej przed siebie. – Dlatego idę z tobą. Nawet mnie nie powstrzymuj.
            Aderyn zaklęła pod nosem, by pokazać, iż nie podoba jej się ten pomysł, ale w głębi siebie była wdzięczna za to wsparcie. Choć dinalnie może go rozczarować. Miło będzie widzieć jego twrz jako ostatnią w tym istnieniu.
            – Jeśli chcesz pomóc, to trzymaj tempo. Nie mamy czasu do stracenia – powiedziała i znowu zabawiła się w kogoś między maratończykiem a sprinterem. Nie miał wyjścia, musiał zrobić to samo.
            Miasto jeszcze zdawało się spać. Do tego dym, który zawsze gdzieś się czaił między budynkami, nie pozwalając zapomnieć, iż pierwsza osada powstała tu właśnie dla niego, zawisł znacznie ciężej niż zwykle, wdzierając się także do gardeł tych, któzy nieostrożnie ruszyli mu na spotkanie.
            Drych chciał dać z siebie wszystko, jednak czuł się zupełnie nieprzygotowany na to, co może spotkać jego i Ebrill, kiedy dotrą nad doki. Nie mógł przecież przewidzieć, co się wydarzy i czy na pewno spotkają tego wampira, Bianchiego, tam, gdzie ponoć można się go spodziewać. Do tego nie mieli wezwanych posiłków, co strasznie go drażniło, ale nie wiedział, co tu zrobić, by mieć przynajmniej minutę na zadzwonienie do Blaidda. Musiał pinować kroku, by ponownie nie zgubić pędzącej przed nim Ebrill, a trzeba było przyznać, iż wampirzya biegała, jak na jej gatunek przystało. Opiekun przyspieszył i także skręcił, dobrze wiedząc, że kierują się do portu, gdzie nastąpiła przemiana kobiety. Bo, jak wiadomo, sprawca lubi wracać na miejsce dokonania zbrodni.
            Tarian nie był pewien, czy zastaną Bianchiego, czy będą musieli na niego czekać, jednak po zachowaniu Aderyn – jej zwolnieniu tuż przy zejściu do portu, czujność, napięcie ramion i postawa przywodząca na myśl boksera czekającego na cios – stwierdził, iż wampir musiał być w pobliżu. Przystanął więc i rozejrzał się, by samemu ocenić, z któej strony nadejdzie wróg.
            Mimo to nie zdołał zorienotwać się na tyle szybko, by nie zostać zaatakowanym. Właśnie obracał się, by dokończyć to piękne koło obserwcji, kiedy oberwał czymś, co wziął za laskę, prosto w splot słoneczny. Poczuł ból, odebrało mu oddech, zgiął się, upadł na kolana i był niemalże pewien, że umiera.
            Ale nie taki był zamysł Dominica Bianchiego, który zgodnie ze swoim nazwiskiem ubrany był w biały garnitur, na głowie zaś miał kapelusz i wyglądał jak Włoch z ubiegłego stulecia. Patrzył na wampirzycę i jej opiekuna znudzonym spojrzeniem, nie uśmiechał się ani w żaden sposób nie okazywał radości. Przynajmniej do czasu.
            Tarian starał się wrócić do żywych, by pomóc, jeśli będzie to konieczne. Oddychał z trudem, miał problem, by dźwignąć się na dłoniach. Już dawno tak nie oberwał, a coś mu mówiło, że to dopiero początek. Oberwie mocniej, jeśli zbliży się do wampira, który zaczął sobie spacerować między tą dwójką, ale co innego opiekun miał zrobić? Plan zakładał pomoc dziecinie, nie pozostawienie jej samej sobie.
            Ale Ebrill nie potrzebowała aż takiego wsparcia. Spojrzałą na opiekuna, upewniła się, że wciąż słyszy jego oddech, po czym skupiła swoją uwagę na wampirze. Wtedy Dominico uśmiechnął się, pokazując białe kły, i przywitał:
            Buona sera, bella. – Po jego uśmiechu można by stwierdzić, iż cieszy się, że widzi ptaszynę. – Wiedziałem, że przyjdziesz. Miło, że jesteś.
            Nie mogła znieść widoku jego zadowolenia, bo on sprawiał, że jeszcze bardziej chciała się na nim zemścić. Ebrill poczęła krążyć po linii koła jak tygrys, który w ten sposób rozgrzewa się, nim dopadnie swoją ofiarę.
            – Nie mogę powiedzieć tego samego – odparł. – Zrób coś dla mnie i wyjaśnij, dlaczego mnie przemieniłeś. – W jej głosie był jad i taka wściekłość, która nie mogła wróżyć niczego dobrego. – I nie wykręcaj się swoją matką, dobrze wiem, że jesteśmy rodziną!
            Tarian zamarł w swej wyjściowej pozycji, kiedy niewiele brakowało, by się wyprostował. Rodzina? Patrzył to na dziecinę, kobietę o ciemnych włosach, szarych oczach i bladej skórze, to na wampira, który też był blady, bo to cecha ich gatunku, ale było po nim widać południowe rysy. Niby jak mogli mieć coś ze sobą wspólnego?
            Ebrill też była tym początkowo zaskoczoa, ale takie były fakty. A wszystko zaczęło się od tego portretu, który zobaczyła w serialu. Musiała się dowiedzieć, kogo przedstawia, a gdy to zrobiła – nie korzystając przy tym z drogich usług Medi Lichtblau, a z książek i dokumentów w starej bibliotece – reszta znajomości drzewa genealogicznego przyszła sama.
            Bianchi uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby teraz bawiło go to, co mówiła dziecina.
            – Dobrze – powiedział, czym znowu zaskoczył człowieka, ale nie zaskoczył wampira. – Poza naszym pokrewieństwem był jeszcze inny powód. – Zbliżył się do krążącej dzieciny i przystanął zaledwie trzy kroki od niej. – Przypomiasz mi matkę, ale też to, co straciłem, kiedy sam zostałem przemieniony. Mój brat, twój pradziadek, mógl założyć rodzinę i własną firmę, kiedy ja stałem się wyrzutkiem w ludzkim społeczeństwie i nikt, naprawdę nikt – jego czerwone oczy stały się stwardniałe niczym rubiny – z rodziny nie chciał mi pomóc. Więc skoro mnie to odebrano, to mogę odkuć się na bracie i po tych stu pięćdziesięciu latach zabronić jego linii dalszego spełnienia swoich marzeń. Już mi się udało z tobą, kwietny kwiecie. – Podniósł rękę i zbliżył dłoń, by dotknąć policzka wampirzycy. Nie zdołał, bo ta się wycofała. – Teraz chętnie zajmę się twoją siostrą.
            Oczy Ebrill zapłonęły prawdziwym ogniem. Z jej gardła wyrwało się warknięcie, takie ostrzegawcze, które jednak nie zadziałało na Bianchiego.
            – Nie tkniesz jej – odparła. – Nie tkniesz, bo nie zdołasz. – Wróciła o ten jeden krok. – Zapłacisz za to, co mi zrobiłeś – wysyczała i uderzyła go z pięści w twarz.
            Głowa Dominica odskoczyła w bok, ale to wszystko. Żadnej krwi, która u normalnego człowieka popłynęłaby z nosa czy z rozciętej wargi. Żadnych ludzkich odruchów, jedynie zachowanie bestii.
            Wampir zaśmiał się i spojrzał na ptaszynę z wyraźnym rozczarowaniem.
            – Oj, moja krewniaczko. Spodziewałem się po tobie trochę więcej.
            – To był dopiero początek.
            Teraz to wampir zaśmiał się naprawdę, głośno, sucho, jakby chciał coś odksztusić.
            – Biedna ptaszyna – powiedział. – Nwet śmierci nie umie zadać tak, jak powinna. Naprawdę jesteśmy rodziną?
            Chciał, by dziecina poczuła do niego złość i nienawiść. Ale przecież ona już to czuła i nie potrzebowała kolejnej zachęty. Jedynie kolejnych minut.
            Bianchi obserwował ją z nieznanymi myślami w głowie. Widać po nim było, że wie, co się teraz wydarzy, co takiego zaraz się wydarzy i ani trochę się tym nie zmartwił. Właściwie to wyglądał na ucieszonego, że Ebrill go znalazła i postanowiła wreszcie wziąć się za zemstę, która od wielu tygofni chodziła jej po głowie, do której tak długo się przygotowywała, czyniąc rehash, ale i trenując, by wyjśc tak, jak chce, by jej plan się powiódł. Ta zemsta była jedyną istotną rzeczą w jej obecnej egzystencji, do tego dążyła. A kiedy upora się z nim, będzie mogła poradzić sobie także  ze sobą i przestać być dla kogoś problemem.
            Bianchi – jak to nazwisko do niego nie pasowało – uśmiechnął się szeroko, rozłożył ramiona i z tym swoim wyraźnym włoskim akcentem powiedział:
            – Wykonaj swoją powinność, ptaszyno.
            Wampirzyca tylko na to czekała. Nim jej opiekun zdał sobie sprawę z tego, co ta będzie chciała zrobić, Ebrill tkwiła już na ramionach Bianchiego, zablokowała mu ręce i jednym, szybkim ruchem, skręciła kark temu, który uczynił ją tą potworną kreaturą, po czym oderwała głowę od reszty ciała, by mieć pewność, że wampir nie przetrwa tego ataku.
            Ale czy to nie było za proste? No właśnie.
            Mimo pozbawienia głowy ciało Bianchiego wciąż się poruszało i co więcej
zmierzało wprost do końca doków, by zrzucić z siebie dziecinę i pogrążyć ją w ciemnej nicości. Może i wampirzyca wypełniła swoją misję, dokonała zemsty, ale czy także powinna zginąć tego wieczoru i to w dość komicnzy sposób?
            Podobne pytanie przemknęło przez głowę handlarza, który
jak już to powiedział nie był zły, tylko czuł się źle, kiedy nie zrobił czegoś, co przyniosłoby innym, a może przy okazji jemu, korzyści, musiałem więc zareagować. Więc zrobił to. Pozbył się paraliżu, który do tej chwili panował nad jego ciałem, i ruszył w stronę podopiecznej i wroga, który jako jedyny nie powinien wyjść z całego tego spotkania żywy, choćby w minimalny sposób. Chciał ściągnąć Aderyn, nim ta tunie ze swoim twórcą do ciemnej wody zdradliwej rzeki, ale to była idealna scena, by coś poszło nie tak.
            Nie mogąc tego przewidzieć, Tarian, będąc o krok od wampirzej pary, chciał się rzucić na idące ciało, które zaczynało się sypać, gdy niespodziewanie został uderzony przez rękę Dominica i to on, a nie Bianchi czy Ebrill, zatańczył na krawędzi nad wodą. Z jego wnętrza prawie uciekł okrzyk, na szczęście dziecina podjęła słuszną decyzję. Zeskoczyła z ramion trupa i w ostatniej chwili chwyciła mocno za rękę opiekuna, który teraz naprawdę ryzykował. Wciągnęła go z powrotem na stały ląd, na ten zniszczony beton. Oboje patrzyli, jak truchło Bianchiego wpada do otchłani i zostaje wchłonięte, by nigdy nie zostać odnalezionym.
            Ale to nadal nie był koniec.
            Bo choć Bianchi odszedł, to ktoś jeszcze zbliżał się do doków...
            Lecz to nie dotarło do dwójki współlokatorów tak szybko. Stali obok siebie, tak blisko brzegu, że dwa kroki dzieliły ich od tej mrocznej i skłębionej toni, ale nie to było ważne, że ten pomost, na którym tkwili, to jak krawędź życia, z której
jeśli nie zachowa się ostrożności runie się w przepaść. I wtedy nikt nie przyjdzie z pomocą, by uwolnić ich od tej otchłani. Drych nie myślał o tym, że może być zanurzony w tej lodowatej wodzie, Ebrill nie myślała o tym, że popełniła morderstwo. O nie. O wiele istotniejszy był ten mężczyzna, który – gdy się odwórócili, by wrócić do mieszkania wśród luster – stał przed nimi, w bladym świetle latarni uśmiechał nikle i jawił się jako sprawca tego wszystkiego złego.
            Oboje stanęli niczym wryci i jak Tarian poczuł nagły strach, tak w Aderyn na nowo obudziła się złość. Aż musiała zacisnąć dłonie w pięści i zacisnąć wargi, raniąc je sobie ostrymi kłami, byle i na tego mężczyznę w ciemnym garniturze się nie rzucić.
           
Tómas powiedzieli oboje i spojrzeli po sobie nie tylko zaskoczeni, ale i przerażeni. Skoro oboje go znali jak to możliwe? to ich los nie mógł skończyć się dobrze.
            Mężczyzna zaśmiał się nisko, co do niego pasowało, po czym westchnął. Patrzył na tę dwójkę i wyglądał na zadowolonego.
           
Ebrill. Tarian. Moje dzieci. Jak dobrze was widzieć. I do tego razem. Nim któreś z nich się spostrzegło, nowo przybyły zbliżył się do Drycha i przystawił mu nóż do gardła.
            Aderyn chciała się teraz odpłacić i ruszyć opiekunowi na ratunek, ale jedno spojrzenie znajomego wystarczyło, by ją zatrzymać.
           
Radziłbym się nie zbliżać, kwietny kwiecie. Chyba, że chcesz zginąć zaśmiał się, a księżyc, który odbijał światło, zniknął za chmurami, a nad miastem dymu i luster zapanowało ciemność, o jakiej chciano by zapomnieć.
            Ta noc dopiero się zaczynała, a prawdziwe zagrożenie dopiero nadeszło.


2 komentarze:

  1. Na początek wyczuwam że dziecina nie jest dzieciną, że jest raczej kimś dorosłym, stąd zastanawiam się a)kim? B) czy nie powinna być z wielkiej litery pisana. Czytam dalej, żeby się dowiedzieć kimże to ona jest. Sekundka.. ona ma na imię Ebrill? Czy Aderyn? Oba są zresztą równie dobre i mają w sobie coś, co pasuje mi do wykreowanej postaci. „dinalnie rozczarować”? – wygląda na literówkę albo jakiegoś chochlika.
    Haha uwielbiam chodzić gdzieś z ludźmi, którzy bawią się w maratończyków i sprinterów :D Od razu wyobraziłam sobie tą scenę. Kim jest Drych? Czy to nazwisko Tariana? Podoba mi się opis czujności Aderyn, bardzo łatwo mi sobie wyobrazić jej zachowanie i wczuwam się w klimat sceny.
    Aaaaaaaj Dominico Bianchi, tego to widzę po prostu przed sobą. Ma w sobie coś z eleganckiego mafiosy, ale w rzeczywistości jest podłym krwiopijcą.
    Zaczynam się coraz głębiej zastanawiać nad pojęciem „dzieciny”, skoro w myślach Dominica Ebrill jest również dzieciną, a nabrałam przekonania, że to Tarian ją tak sobie w myślach pieszczotliwie nazywa.
    Ojej, wiec Dominico bez głowy żyje nadal! I w dodatku chce uśmiercić Ebrill. Nie no, wszystko co tu widzę nie jest ani odrobinę komiczne. Myślę że Tarian wkroczy do akcji.
    Ooo… no i udało się. Tarian zadziałał, Ebrill pomogła, a mój ulubiony już czarny charakter zginął na wieki. Troszeczkę mi go jednak szkoda, bo skoro już wykreowałam go sobie w głowie, mógłby zostać. Jednak najwyraźniej zasługiwał na swój los.
    O, wow… ten Tomas jest jeszcze bardziej diaboliczny niż Dominico! Ostatnie zdania przeczytałam mega szybciutko i powiem Ci ze efekt cliffhangera jest wow. Naprawde bardzo ładnie to napisałaś, a już zakończenie to majstersztyk.
    Bardzo bardzo mi się podobało.
    Jedynie literówki i przekręcenia troszeczkę zaburzają odbiór, ale to drobiazgi edytorskie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :)
      Dziękuję bardzo za komentarz, cieszę się, że się podobało :)
      Jako że to część serii, nie wpadłam na to, by mimo wszystko dać choćby imiona głównych postaci przed tekstem (chyba nie pomyślałam, że będzie czytał to ktoś nieznający tej historii). Więc wyjaśniam: dziecina (z małej litery, bo to określenia jest jej nadawane wyłącznie przez ludzi, z którymi ma do czynienia, w formie miłej lub nie, w zależności od postaci) nazywa się Ebrill Aderyn i jest wampirem. Tarian Drych to jej opiekun, bo po jej przemianie, kiedy ona w bardzo kulturalny sposób chciała jego krwi, przygarnął ją pod swój dach.
      Powyżej mogliśmy obserwować śmierć Bianchiego, ale w mojej historii na wattpadzie on dopiero zaczyna swoją przygodę (jak będę na laptopie, podrzucę link).
      Pozdrawiam!

      Usuń