ARSENAŁ

niedziela, 29 września 2019

[29] Ostatnia Fantazja: Generation unafraid ~ Bękarty Wojny




Tak bardzo się nudziłem. Przed laty dużo czasu spędzałem w siedzibie ShinRy w Nibelheimie i znałem już każdy jej zakamarek, włączając w to ukrytą bibliotekę i piwnicę, w której profesor Hojo na spółę z Hollanderem przeprowadzali niegdyś najstraszniejsze eksperymenty. Nawet książki przestały mnie interesować, a cytowanie Loveless dla samego siebie nie sprawiało mi żadnej radości. Czekałem już zbyt długo. Odkąd mój informator z firmy powiedział mi, że mogę w najbliższym czasie spodziewać się gościa, aż zadrżałem z podniecenia. W końcu mój plan zaczął nabierać tempa. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, kto miał mnie odwiedzić w tej spalonej niegdyś, teraz już odbudowanej dziurze. W końcu sam to ukartowałem.
Gdy tylko dowiedziałem się o istnieniu Crush Fair, nie mogłem przepuścić takiej okazji. Ta dziewczyna dosłownie spadła mi z nieba. Pojawiła się jak anioł, do których niegdyś porównywano SOLDIER. Choć nigdy nie było mi dane jej spotkać, to gdy tylko pogłoski o jej istnieniu do mnie dotarły, postanowiłem to wykorzystać. W planie, jaki uknuł się w mojej głowie, dziewczyna odgrywała kluczową rolę i miałem nadzieję, że nie tylko pomoże mi zemścić się na ShinRa Electric Power Company, ale też dzięki niej dostanę to, czego chcę.
Nie spodziewałem się, że Turks łykną moją przynętę. Osobiście podsunąłem im gościa ze zdjęciem i informacją o siostrze byłego SOLDIERsa. Choć myślałem, że w ShinRa zorientują się, o którego byłego ich żołnierza chodziło, to byłem niezwykle zadowolony i z takiego obrotu sprawy. Moja przynęta zadomowiła się w firmie na dobre i to pod fałszywym nazwiskiem, które pozwalało jej nieświadomie działać na moją korzyść, a teraz niecierpliwie czekałem, by się z nią spotkać. Wreszcie mogłem jej podziękować.
– Wiesz, że nikt nie może cię tu zobaczyć – przypomniał profesor Trine, nie odrywając wzroku od czytanych dokumentów.
Zasunąłem firankę gwałtownym ruchem i odsunąłem się od okna, przez które zaglądałem od dłuższego czasu. Wysyłając list do panny Fair, byłem pełen obaw. Nie spodziewałem się, że jakkolwiek odpowie na moją propozycję. Musiała być naprawdę zdesperowana, by poznać prawdę, że rzuciła wszystko i zgodziła się współpracować. Albo ShinRa nadepnęła jej na odcisk. A ja czułem się jak dziecko czekające na otwarcie prezentu. Do tego świadomość, że plany szły jak z płatka napawały mnie wręcz dziką dumą.
Zawsze lubiłem, gdy coś się działo. Stagnacja i rutyna zabijała skuteczniej niż cięcie topora w szyję. Teraz jednak przechodził mnie dreszcz na myśl o zwycięstwie, gdyż gdy tylko osiągnę swój cel, będę mógł odpocząć. Po latach walki o swoje, należy mi się.

Zadrżałem z podniecenia, gdy ujrzałem przechodzącą przez bramę drobną istotkę. Chciałem wyjść ją powitać, ale Trine pociągnął mnie za rękaw.
– Nikt nie może cię zobaczyć! – warknął, kręcąc głową.
Prychnąłem tylko i odszedłem w stronę kanapy, patrząc tęsknie jak firanka porusza się delikatnie, gdy Trine otworzył drzwi wychodząc na zewnątrz. Najgorszą rzeczą podczas życia w zamknięciu była niemożność poczucia powiewu wiatru. Chociaż to chyba była swoista karma, gdyż tyle razy wznosiłem się ponad ziemię, szydząc ze zwykłych ludzi. Ale nie miałem zamiaru za to przepraszać. Po prostu niektórzy zostali stworzeni do większych czynów.
Usłyszałem przytłumione głosy dochodzące z podwórka i musiałem się bardzo powstrzymywać, by nie wyjść naprzeciw swojemu gościowi. Gryząc wewnętrzną stronę policzka skierowałem swoje kroki ku jednej z sypialni, gdzie za sięgającym do sufitu regałem znajdowało się ukryte przejście, prowadzące do biblioteki.
Ktokolwiek projektował ShinRa Manor, musiał być lubiącym tajemnice architektem. Kręte, drewniane schody już dawno przegniły i schodząc, trzeba było uważać, gdzie stawiało się stopę. Ale nikt by chyba nie pomyślał, że na końcu jaskinio-podobnego korytarza znajdowało się  laboratorium, w którym niegdyś wprowadzano w czyn szalone pomysły profesora Hojo i potrzaskanego na umyśle Hollandera. Nawet ja ucierpiałem z ich ręki, ale teraz, o ironio, byłem im nawet wdzięczny. Po części dzięki nim byłem tu, ciągle żyłem i mogłem wprowadzać swój plan w życie.
Wszystkie przeszłe wydarzenia układały się jak malutkie elementy jednej, wielkiej układanki, której zwieńczeniem było moje zwycięstwo. To nie mogło zakończyć się inaczej. Coś mi się przecież od życia należało. Przez lata byliśmy wykorzystywani, jak pionki na polu bitwy. Bez ustanku zmuszani byliśmy do walki, nawet nie o swoje.




Czasem się zastanawiałem, czy naprawdę musiałem aż umrzeć, by świat zobaczył we mnie bohatera, nie wroga? Ale przecież nikt już o mnie nie pamiętał. Co za niedługo miało się zmienić. Tak samo szybko, jak zmienił się wyraz twarzy Crush Fair, która zeszła do podziemi ShinRa Manor z zaciętym, pewnym siebie spojrzeniem.
Sięgnąłem za pazuchę płaszcza, wyciągając z kieszeni niedużą książeczkę.
Mój przyjacielu, to czego pragniesz, to zwiastun życia, dar bogini – przeczytałem, choć znałem ten tekst na pamięć. Nawet jeśli jutro to tylko jałowe obietnice, nic nie powstrzyma mojego powrotu.
Jeszcze przez moment udawałem, że wpatruję się w tekst, ale tak naprawdę kątem oka przyglądałem się, jak jej oblicze zasnuwa cień przerażenia.
– Jesteś Genesis Rhapsodos.  




Bystra dziewczyna. Poczułem się zaszczycony tym, że znała moje nazwisko. Więc to prawda, że nie tylko bohaterów pamiętano. Jednak, czy naprawdę aż tak się zmieniłem? Może i nigdy nie spotkaliśmy się osobiście, ale przecież dziewczyna pracowała w ShinRze, gdzie moje akta powinny być przestrogą dla każdej nowej osoby, która zaczynała pracę w tej dziurze. Przecież tylko trochę posiwiałem. Uśmiechnąłem się półgębkiem czekając na jej kolejny ruch. Przecież nie mogłem od razu wyznać jej swoich planów, bo przecież…
– Znałeś mojego brata.
Uniosłem brwi, szczerze zdziwiony. Wcale się nie bała. Znów jej twarz przybrała pewności, a gdyby się dobrze przyjrzeć, w jej niebieskich oczach tańczyły zielone ogniki. Od razu rozpoznałem Energię Mako. Chciałbym odpowiedzieć jej tym samym spojrzeniem, ale tylko kiwnąłem głową, szczerze zaciekawiony.
– Chcę wiedzieć, jak zginął.
– Jak daleko się posuniesz, by poznać prawdę? – zadałem to pytanie zanim zdążyłem się zastanowić, ale nawet to jej nie wystraszyło.
Co, do cholery, ShinRa jej zrobiła? Dziewczyna musiała być naprawdę zdesperowana, bo zgodziła się na współpracę bez mrugnięcia okiem. Badania, eksperymenty, nawet poddawanie się bezinwazyjnemu działaniu energii Mako poprzez promieniowanie.
Przez pół roku.




Sam byłem pełen podziwu dla ShinRy i jej departamentowi technologicznemu. Za moich czasów, by testować na obiektach w najgorszych wypadkach zamykano delikwentów w inkubatorach wypełnionych Mako, aby narażać ich na najsilniejsze działanie złowrogiej energii. Chociaż profesor Trine przywiózł ze sobą do Nibelheimu wiele zabawek, to i tak, laboratorium w ShinRa Manor przywodziło wspomnienia.
Okrągłe pomieszczenie mieściło dziesięć wysokich od podłogi do sufitu, inkubatorów, ustawionych pod ścianami w półkole. Wściekle zielona energia Mako bulgotała we wnętrzu każdego z nich, jakby domagając się kolejnej ofiary. Po zakończeniu pierwszej sesji w takim inkubatorze Crush Fair zmieniła mokry, firmowy strój Turks na jeden ze starych mundurów SOLDIERs. Wtedy jeszcze bardziej zaczęła przypominać swojego brata.
Udawałem, że przypatruję się jednemu z inkubatorów, gdy w szklanym odbiciu zobaczyłem wchodzącą do laboratorium Crush. Och, tak, przecież obiecałem jej opowiedzieć o śmierci Zacka. Byłem pełen podziwu, że wytrzymała tak długo nieświadoma, że chyba nie zamierzałem dotrzymać obietnicy. Nie mogłem powstrzymać drżenia rąk, więc splotłem je za plecami, odwracając się powoli. Kątem oka widziałem, jak Trine rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie, jakby wyczuł moje podniecenie.
– Moja droga. – Na szczęście potrafiłem utrzymać spokojny ton. – Dziś jest ten dzień.
– Ten dzień? – zapytała, unosząc jedna brew.
W jej oczach nie pozostała już ani kropla błękitu. Zieleń jej tęczówek była niemal tak samo wściekła, jak bulgocąca w inkubatorach energia Mako. Zbliżyłem się do niej powolnym krokiem, po czym uniosłem dłoń, dotykając delikatnie jej policzka.
– Byłaś naprawdę dzielna. Tak jak twój brat. Zginął jak bohater.
Nie mogłem sobie odmówić tego widoku. Jakkolwiek Crush Fair by się zapierała, nie potrafiła powstrzymać łez, cisnących się do jej oczu na każde wspomnienie Zacka. A ja nie czułem żadnej skruchy, czerpiąc z tego widoku przyjemność.




– Nie uwierzyłabyś, ale przed swoją śmiercią stał tu, gdzie teraz ty stoisz… – rozejrzałem się dookoła. – Oczywiście, dostał niezłe baty od naszego dobrego znajomego Sephirota… Ale ShinRa robiła wszystko, by go uratować!
– O czym ty, do cholery, mówisz?
– Nie bądź niecierpliwa! – Złapałem ją za rękę i delikatnie ciągnąc za sobą, powiodłem ku jednemu z inkubatorów. – By uratować Zacka, ShinRa musiała zamknąć go w jednym z takich inkubatorów. – Skinąłem na Trine’a, a ten nacisnął jeden z wielu przycisków na konsoli sterującej inkubatorami.
Energia Mako znajdująca się w inkubatorze przed nami została wyssana, a drzwi u boku otwarły się, wypuszczając z wnętrza obłoki zielonkawej pary. Wciąż trzymałem Crush za rękę, choć już czułem, jak powoli mi się wymykała.
– Nie bój się – poprosiłem, wciąż spokojnym tonem. – Twojemu bratu to pomogło! Na tyle, że zdołał z tego wyjść o własnych siłach, a później uciec.
Tego samego w ułamku sekundy spróbowała Crush. Rzuciła się w bok, wyrywając rękę z mojego uścisku, ale byłem na to przygotowany. Wolnym ramieniem złapałem ją w pół, przyciskając ją do siebie tak, że mogłem bez trudu wyszeptać jej prawdę prosto do ucha.
– Czy wiesz, co robi ShinRa ze zdrajcami? – syknąłem, unosząc Crush prosto do inkubatora. – Wydają na nich wyrok. – Uniknąłem kopnięcia w goleń. – TWOJEGO BRATA ROZSTRZELANO!



Drżącymi palcami sięgnęłam po telefon. Przez mimowolnie płynące łzy nie widziałam ekranu, więc na pamięć wybrałam numer do ostatniej osoby, która mogła pomóc nie tylko mi, ale przede wszystkim Crush.
– Co jest, do !@#$%^? – charakterystyczne przekleństwa rozległy się po drugiej stronie słuchawki.
– Ha-halo…? – załkałam, nie mogąc powstrzymać czkawki. – Cid?
– Co jest, Sawyer?! – Ton Cida brzmiał, jakby spodziewał się, że do niego zadzwonię.
– Musisz… po-pomóc Crush!
– Dlaczego ryczysz?! Co się stało?!
Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić, ale na samą myśl wypowiedzenia tych słów robiło mi się słabo. Dopiero gdy Cid wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw, zebrałam się w sobie.
– Cid, ona… ona zniknęła!
Cisza po drugiej stronie słuchawki jeszcze bardziej mnie poruszyła. Nie mogłam powstrzymać kolejnego spazmu, podczas którego Highwind zaklął jeszcze parę razy.
– Jak, do cholery, mogliście jej nie upilnować? – zagrzmiał.
– Ja… ja… – zaczęłam się jąkać, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa. Rozłączyłam się, upuszczając telefon na podłogę.
To było dla mnie za dużo. Crush zniknęła, od dłuższego czasu nie dawała znaku życia, a teraz razem z Cloudem wkradliśmy się do gabinetu Turksów, by chociaż spróbować namierzyć jej telefon. O ile go nie wyłączyła. I o ile Turksi nie wpadli na to, że ich członek załogi postanowił nawiać.
– Nie mogę jej znaleźć! – krzyknął Cloud, zaciskając pięść.
– Co?! – zapytałam, coraz bardziej wpadając w panikę.
– Musiała wyłączyć telefon, albo go zniszczyła.
Crush była bystrą dziewczyną. Musiała długo planować swoją ucieczkę, gdyż nie tylko pozbyła się swojego telefonu, byśmy nie mogli jej namierzyć, ale także zatarła wszelkie ślady swojej obecności. Mieszkanie, które wynajmowała zostawiła posprzątane na błysk, zabrała ze sobą wszystkie osobiste rzeczy.
Jakby nigdy nie istniała.
Szukaliśmy jej wszędzie. Była Avalanche rozproszyła się po świecie, przeczesując każdy zakątek. Nie było jej w Gongadze, ani w Forgotten City. Nikt o niej nie słyszał w Fort Condor ani w Kalmie. Cid Highwind obleciał świat dookoła, ale bezskutecznie.
Jakby Crush zapadła się pod ziemię.
Nie mogłam znieść jej nieobecności. Przez pierwszy miesiąc zdawało mi się, ze wszędzie ją dostrzegam, podczas kolejnych robiłam wszystko, by o niej nie zapomnieć. Po pół roku zadzwonił Reno, informując służbowym tonem, że ShinRa oficjalnie zwalnia Crush i jeśli sobie życzymy, możemy zabrać rzeczy z socjalnego pokoju, które wynajmowała. Mógł w ogóle nas o tym nie powiadamiać, tylko pozwolić, by ktoś sprzątnął pokój i wszystko wyrzucił, więc w sumie powinnam mu być wdzięczna, że o nas pomyślał, ale mimo to czułam do niego żal. Jakby to była jego wina, że Crush gdzieś wcięło. 
Stojąc w pokoju, w którym mieszkała, miałam wrażenie, że świat wymykał mi się spod kontroli. W jednej chwili czułam, jakby wszystkie emocje dziurawiły mnie jak tysiące kul, w kolejnej nie czułam już nic. Wpatrywałam się tępo w biurko, które niegdyś przy papierkowej robocie zajmowała Crush. Było niezwykle uporządkowane, co nie pasowało do roztrzepanej panienki Strife. Zmrużyłam oczy, bo ten drobny szczegół przykuł moją uwagę, a pamięć miałam chyba jeszcze dobrą.
– Lir…
Mając gdzieś fakt, iż robiłam kupę hałasu, wyrzuciłam wszystkie szufladki z biurka Crush, przetrząsnęłam raporty, których dużo może nie było, ale nic ciekawego w nich nie znalazłam. Kilka razy przejrzałam pliczek papierów, leżący ułożony zgrabnie na blacie biurka, dopóki nie odpuściłam. Kopnęłam wkurzona o kant biurka, nie czując nawet bólu, jaki mi to sprawiło. Bardziej odczuwałam ujmę na honorze, która jakby neonem w ciemną noc świeciła napisem „Już nigdy nie zobaczycie Crush.”
– Lir, spójrz na to!
Dopiero po chwili spostrzegłam, że Cloud podtyka mi pod nos jakiś świstek papieru. Chwyciłam go, jakby był ostatnią deską ratunku, a słowa które przeczytałam były jak salwa błogosławieństwa. Choć w kolejnej chwili trzasnęły, jak grom z jasnego nieba.
– Nibelheim… – wyszeptałam, po czym na czworakach dosięgłam upuszczony chwilę wcześniej telefon i znów wystukałam numer Cida. – Nibelheim! – krzyknęłam do słuchawki, po czym zerwałam się z miejsca i wybiegłam z gabinetu Turksów, by puścić się pędem na najbliższy parking.




Rozejrzałam się gorączkowo dookoła, ale nie zauważyłam żadnego pojazdu, który można byłoby czasowo pożyczyć. Oczywiście, powinnam pomyśleć, że przecież motor Clouda był zaparkowany pod wejściem do siedziby, ale w tamtej chwili nie myślałam racjonalnie. Wczepiłam palce we włosy, rujnując i tak niedbale zawiązany na czubku głowy kok, znów tracąc poczucie przestrzeni.
Wtedy, jak zbawienie, przywiał mocny wiatr, a ryk silnika stawał się coraz głośniejszy. Uniosłam głowę, by ujrzeć przyjazny samolot. Nie spodziewałam się, że Cid był tutaj. Najwyraźniej czekał na sygnał, tak jak i my, nie tracąc nadziei na odnalezienie Crush. Nawet nie musieliśmy rozmawiać. Każdy skupiony na swoich myślach.
Nie spostrzegłam, kiedy dotarliśmy nad Nibelheim. Highwind wylądował na polanie za miastem i nie byłam nawet pewna, czy zabezpieczył maszynę. Każdy z nas chciał jak najszybciej odnaleźć Crush. Nogi same nas niosły do siedziby ShinRa Maison. Nigdy jeszcze tu nie byłam, dlatego trzymałam się blisko Clouda, który pomimo ogromnej przestrzeni domu, jakby wiedział, gdzie powinien skierować kroki. Prowadził przez ukryte przejście za regałem, po krętych, spróchniałych schodach, kamiennym korytarzu do miejsca, które z pewnością było koszmarem wielu.
Ale nie było czasu na rozglądanie się dookoła. Pierwsze, co zauważyłam, była Crush, trzymana przez siwowłosego, starszego mężczyznę. Nogami zapierała się o szklany, wysoki do sufitu zbiornik. Kątem oka dostrzegłam siedzącego za ogromną konsolą profesora Trine. Sięgnęłam za pasek u spodni, dobywając swojej spluwy, ale nie byłam pewna w którego najpierw celować.
Uprzedził mnie Cloud, który szybkim ruchem ściągnął z pleców swój ogromny miecz i zamachnął się na starca. Ten natychmiast puścił Crush, która zatoczyła się, ale nie upadła. Widziałam, jak klatka piersiowa falowała jej od szybkich oddechów. Wtem zrobił się ogromny harmider, gdyż każdy z mężczyzn zaczął przekrzykiwać siebie nawzajem, klingi mieczy Clouda i siwowłosego starca ścierały się raz za razem, a ja tylko obserwowałam, jak Crush podnosi rękę.
Natychmiast zrobiło się cicho, a jej oczy zapłonęły wściekłym, żywo zielonym blaskiem.



W mojej głowie sprzęgało. Wszystkie bodźce odbierałam z zakłóceniami. Jakby pierdolił mi się interfejs. Każda funkcja, której działanie znałam, zaczęła zawodzić, szwankować, wprowadzać mnie w błąd. Pole widzenia się kurczyło, otaczała je czerwieniejąca winieta. Nie rozumiałam, co do mnie mówiono. Patrzyłam na poruszające się szybko usta, ale nie byłam w stanie nic rozczytać z ruchu warg. Ściągałam brwi, próbując dopasować fonię do wizji, ale one nie były ze sobą kompatybilne. Wszystko, co słyszałam, to: zabili go, skurwysyny, wydali na niego wyrok i zamordowali, mojego brata, sprzątnęli, Shinra go zlikwidowała, odebrała mu życie, organizacja, której je poświecił.
Rozstrzelali go.
Podniosłam dłoń, nastała cisza. Coraz ciężej było mi złapać oddech. Pochyliłam się, wymiotując sobie pod nogi.
Wysłali po niego wszystkich SOLDIER drugiej i trzeciej klasy. Nie miał szans. Podziurawili go jak sito.
Łapałam spazmatycznie powietrze, oddychając przez usta. Przez chwilę myślałam, że się uduszę, że zwyczajnie nie będę w stanie przyswoić tej informacji, że to za dużo, dużo za dużo dla mojego organizmu, by mógł to znieść i właśnie to mnie zniszczy. Nie toksyczne, gromadzące się w komórkach pochodne promieniowania, nie zadzieranie z Shinrą czy Genesis i jego szalony plan prowadzenia we mnie hodowli przeciwciał, tylko prawda, za którą uganiałam się tyle czasu. Tak bardzo chciałam się dowiedzieć, co się stało Zackowi, a gdy mi się to udało, nie mogłam tego przełknąć.Ze strachem rozglądałam się po laboratorium. Wzrok ślizgał się po starych ścianach, gnijącym tynku, plamach pleśni w rogach pomieszczenia, a myśl, że trzymano go tu kilka lat, podczas których ja dąsałam się, że mnie nie odwiedza, tłukła się po mojej głowie tak mocno, jakby chciała wybić w czaszce dziurę, by się jak najprędzej ulotnić.
         Przyglądając się wysokiej, wypełnionej zielonkawym płynem kabinie, w której przetrzymywał mnie Genesis, zobaczyłam twarz Zacka. Tak wyraźnie, jakby wciąż tu był, chociaż miałam świadomość, że ten obraz podsuwa mi moja wyobraźnia.
Albo nie?
Na trzęsących się nogach podeszłam do kabiny i wyciągnęłam rękę, by oprzeć opuszki palców na brudnym szkle. Zack oddychał miarowo, jego zamknięte powieki drgały, jakby o czymś śnił. Mimo to uniósł rękę. Dłoń w rękawicy SOLDIERs oparła się po drugiej stronie szyby, na wysokości mojej. Od dotyku dzieliła nas tylko tafla. Kiedy znów spojrzałam na jego twarz, miał otwarte oczy. Tak niebiesko-zielone, jak jeszcze nigdy. Patrzył na mnie z niepokojem. Patrzył, jakby chciał powiedzieć mi wszystko, czego nie zdążył. Ale do mnie wracały tylko słowa Genesisa.
A wiesz, komu jeszcze zlecono wykonanie egzekucji?
Głęboki wdech. Wyprostowałam się, zwalczając atak paniki. Choć wciąż trzęsły mi się dłonie, objęłam mocniej trzonek Marudera. Odzyskując siłę, wzięłam zamach i uderzyłam w inkubator obuchem. Szkło rozprysło na wszystkie strony, a zielona woda trysnęła mi prosto w twarz. Śmierdziała chlorem i chemikaliami. Opuściłam topór i wlokąc ostrze po podłodze, ruszyłam do wyjścia. Słyszałam za sobą wołanie. Protesty. Pytania. Nie reagowałam. Chciałam tylko opuścić laboratorium. Cienie, czające się w jego kątach. Szeptały, nawoływały. Ocierały się o mnie, obłapiały jak lepka maź. Próbowałam je z siebie strząsnąć, ale były bardzo upierdliwe. Naprawdę mocno trzymały mnie za ramię. Chciały, żebym została? Jak mnie powstrzymają, skoro gotowa jestem odciąć sobie każdą część ciała, której się uczepią.
Maruder lepiej ułożył się w mojej dłoni.
Wszystko, byle stąd wyjść.
Uciec cieniom.



Widziałem, że podnosi topór, ale nie wierzyłem, by mogłaby mnie skrzywdzić, dopóki nie zobaczyłem jej twarzy. W jej oczach gościł kolor nieba i soczystej trawy. No i obłęd. Patrzyła na mnie, ale mnie nie poznawała. Nie wiem, co teraz widziała.
– Crush… – Puściłem jej ramię, odstąpiłem pół kroku. – Spokojnie. Co zamierzasz zrobić?
Nie spodziewałem się, że odpowie, ani że zrobi to za nią Trine.
– Jeszcze się pytasz? – zaśmiał się naukowiec. – Przecież to oczywiste. Pokolenie Mako skazane jest na zagładę.
Zamierzałem go zignorować, ale Crush zwróciła na niego błędny wzrok. Ściągnęła brwi, zbliżyła się do niego, zaciskając usta. Trine był albo nieustraszony, albo szalony, bo tylko się na to uśmiechnął. Ręce miał związane, więc ramieniem otarł spływającą z kącika ust strużkę krwi.
– No, co zrobisz, mała? Ja wiem, co ty zrobisz. Macie to w tej swojej spaczonej krwi! Daj mi tę satysfakcję i wystaw się im na tacy, tak jak zrobił twój brat.
Wargi Crush drżały. Trine’a też. Tylko że ze śmiechu.
– Ech, czy to nie oczywiste dla was, głąby, co się teraz dzieje? – zapytał wszechwiedzącym tonem, patrząc na wszystkich po kolei, ale nie odpowiedział mu nawet Genesis. Siedział dziwnie cicho jak na niego, uważnie wpatrując się w Crush spod posiwiałej kaskady włosów. Już nie przypominał idola nastolatek. Raczej jego starzejącego się ojca. Tymczasem Trine zwrócił się bezpośrednio do niego: – Może ty im to wytłumaczysz, Gen, co? Może zademonstrujesz, w jakiego potwora zmienia się każdy, kto przeholował z Mako? – szczerzył białe, równe zęby, ale Genesis nawet na niego nie spojrzał. Niezrażony tym Trine kontynuował: – Od tego nie ma ucieczki. Łudziłeś się, że ona jest na to odporna, ale nie, tylko popatrz. Jest takim samym potworem jak ty i ten jej upierdliwy brat…
Ledwo wybrzmiało ostatnio słowo, a jego głowa potoczyła się po podłodze. Jeszcze przez ułamek sekundy, zanim dotarło do nas, co się stało, każdy wpatrywał się z odrazą w jego twarz, czekając na to, co ma do powiedzenia. Pierwsza krzyknęła Lir. Zaraz zakryła sobie dłonią usta, podnosząc wzrok na Crush. Głownia Marudera spływała krwią. Klatka piersiowa dziewczyny unosiła się i opadała bardzo szybko. Szeroko otwarte oczy patrzyły w przestrzeń.
– Wychodzę – oświadczyła zachrypłym głosem – a cienie zostają tutaj.
Staliśmy, nie wiedząc, co zrobić, jak zareagować. Każde z nas bało się podejść. Nawet Cid był wstrząśnięty. Rozdziawił buzię, a papieros nie wyleciał mu tylko dlatego, że przylepił się do dolnej wargi. Crush powoli zbliżała się do wyjścia. Trine gadał od rzeczy, ale w jednym miał rację. Podobieństwo miedzy Crush a Zackiem było potężne. Wiedziałem, że tak jak on, ona też po wyjściu stąd skieruje swoje kroki na Midgar. A skoro Shinra już wie, kim jest i jakie kierują nią motywy, czemu mieliby się powstrzymywać, by wydać wyrok na kolejnego Faira?Ruszyłem się, a kiedy zbliżyłem się wystarczająco blisko, by jej dotknąć, ostrze topora przecięło powietrze tuż przede mną. Wyciągnąłem miecz. Jeśli będę musiał z nią walczyć, trudno. Chociaż będzie to wyjątkowo dziwne – w takim momencie krzyżować z nią ostrze, które należało wcześniej do jej brata.
A może właśnie tak do niej dotrę?
Tak jak się spodziewałem, Crush potraktowała wyjęcie przeciw niej miecza jednoznacznie. Tym razem Maruder ze zgrzytem zderzył się z Pogromcą. Przytrzymywałem szerokie ostrze miecza dłonią, parując potężny cios dwuręcznego topora i czekałem na kolejne uderzenie. Te jednak nie nadchodziło. Opuściłem nieco klingę, by dostrzec, jak zacięty, otumaniony wyraz twarzy Crush się zmienia. Wpatrywała się intensywnie w charakterystyczne otwory w ostrzu miecza. Poznawała go.
Zdecydowałem się całkiem opuścić miecz. Oparłem sztych o podłogę, a ona nie odrywała od niego wzroku, pozwalając, by ostrze jej broni swobodnie ześlizgnęło się z klingi jej brata.
– Jesteśmy po twojej stronie, Crush – zapewniłem, a ona skrzywiła się na dźwięk mojego głosu. Widziałem jak bieleją jej palce, znów zaciskane mocniej na drzewcu Marudera. Kiedy zaczęła go unosić, powiedziałem na głos pierwsze, co przyszło mi do głowy: – Jeśli mi pozwolisz, zabiorę cię do Zacka.
Słyszałem, jak Lir syczy, że chyba mnie pojebało, więc zerknąłem na nią, marszcząc brwi. Przecież nie w tym kontekście… Nie miałem zamiaru pozbawiać Crush życia. Może to, co zamierzałem, też było okrutne, ale przynajmniej miało większą szansę utrzymać ją przy życiu niż jej własny plan.Czekałem na jej reakcję, lecz ta nie następowała. Crush pozostawała niezdecydowana. W końcu postanowiłem zaryzykować. Przeszedłem pod ostrzem topora, a kiedy mi się to udało, wiedziałem, że ona podąży za mną. Wizja spotkania z bratem, irracjonalna nadzieja zwycięży. Nie obejrzałem się za siebie aż do wyjścia ze starego dworu, w którym kiedyś kwaterowała Shinra. Siadając na motor, czułem jej obecność tuż za plecami. A kiedy jej ręce objęły mój pas, ruszyłem.


Słońce schodziło po niebie, gdy dotarliśmy na wzgórza Midgaru. Najchętniej wywiózł bym ją w przeciwnym kierunku, nie na obrzeża miasta, od którego wszyscy chcieliśmy ją trzymać z daleka, ale tylko w tym miejscu Crush mogła się opamiętać.
Ryk silnika umilkł. Zeskoczyłem swobodnie z motoru, oglądając się na Crush. Jej nie poszło tak zgrabnie – Maruder nie współpracował – ale podążyła za mną. Pozwoliła, bym wyprzedzał ją kilka kroków, podejrzliwie wpatrując się w moje plecy. Czułem na nich palące spojrzenie.
Wędrówka nie była długa, a droga na szczyt wzgórza stroma. Zatrzymałem się na płaskim wzniesieniu, rzucając okiem na roztaczającą się z tego miejsca panoramę. Majaczące w tle miasto, pustynny krajobraz, góry na horyzoncie, bardzo mało zieleni. Prawie brak roślinności. Tylko tutaj, w jednym miejscu na wzgórzu, na niewielkiej powierzchni wyrastały kępy Wschodnich Kwiatów. Zdjąłem z pleców miecz i wbiłem go w ich środek. Kiedyś pozostawiłem go w tym miejscu na bardzo długo. Ale potem zdałem sobie sprawę, że Zack nie po to mi go powierzył, bym mu pozwolił zardzewieć. Dlatego pozostawiłem na jego miejscu upamiętniające go epitafium, wyryte w kamieniu.
– Dbaj o marzenia. I zawsze broń swojego honoru. – Crush odczytała je cicho. Zrozumiała, gdzie ją przywiozłem. I zareagowała tak, jak się spodziewałem, jak każdy, kto pierwszy raz odwiedzałby grób brata.
Łzy toczyły się po jej twarzy bezgłośnie i ciągle, jak rzewna ulewa, lecz jej oczy pozostały niespokojne. Odbijały burzę kłębiących się w niej emocji.
Miałem nadzieję, że się uspokoi. Kiedy usiadła na ziemi, wpatrując się w miejsce spoczynku Zacka, odszedłem, kawałek, żeby dać jej chwilę prywatności i zatelefonować do Lir, powiadomić, gdzie jesteśmy i że wszystko jest w porządku.Wszystko, oprócz ryku nadlatującego śmigłowca.



Zrobiło się gorąco. Siedziałem jak na szpilkach, czekając tylko na pozwolenie od Tsenga. Gdy wyszedł z biura i skinął mi głową, porwałem ze sobą Rude’a i pognałem na szczyt Shinry, by natychmiast wskoczyć do śmigłowca. Byłem święcie przekonany, że to się skończy tak samo, jak ostatnio. Znów przeczesywałem niebo, gorączkowo poszukując wzrokiem znajomej sylwetki. Tym razem nie chciałem się spóźnić. Ale skąd miałem wiedzieć, gdzie jej szukać?
Nagle gwałtownie pociągnąłem za ster, biorąc ostry zwrot. Rude mruknął z dezaprobatą, uderzając łepetyną o szybę i spojrzał na mnie z wyrzutem przez swoje ciemne okulary.
– Sorry – bąknąłem, zerkając na niego pospiesznie. – Nic ci nie jest?
– Co za różnica – odpowiedział znudzonym tonem mój partner, pocierając delikatnie łysą czaszkę. – Ale może postaraj się nie urwać kolejnego steru.
– Do końca życia będziesz mi to wypominał?
– Skoro nazywasz się najlepszym pilotem Shinry, weź odpowiedzialność za ten tytuł. I przestań rozbijać kolejne śmigłowce.
Prychnąłem tylko, choć normalnie ciągnęlibyśmy tę bezsensowną sprzeczkę w nieskończoność. Gdybym nie musiał się skupić. Na szczęście Rude umiał rozpoznać powagę sytuacji.
– Masz jakiś pomysł? – zapytał, poprawiając okulary.
– Yo. Chcę sprawdzić jedną rzecz…
Nie wiem, dlaczego uznałem, że Crush może się tam pojawić. Może po prostu najbardziej na świecie nie darowałbym sobie, gdybym drugi raz przybył za późno w to samo miejsce. Szczerze mówiąc, tak na zdrowy rozsądek, to nie spodziewałem się, że ją tam znajdę. Może dlatego, gdy faktycznie zobaczyłem kogoś na grobie Zacka Faira, byłem pewien, że widzę ducha. Postać miała czarne włosy, a na sobie mundur SOLDIER. Nawet z tej wysokości dostrzegałem charakterystyczny, odstający znad czoła kosmyk włosów.
– Zack…? – Otwierałem szeroko oczy, marszcząc brwi i przyciskając nos do bocznej szyby, żeby się przyjrzeć postaci stojącej z pochyloną głową.– Reno! – Rude pociągnął za ster, próbując wyrównać tor lotu i dopiero wtedy zorientowałem się, że pikujemy dość niebezpiecznie w dół. Natychmiast poszedłem w jego ślady, udając, że nie dostrzegam poirytowanego spojrzenia partnera.
– Lądujemy – zarządziłem, tym razem świadomie zniżając lot.
Gdy tylko maszyna osiadła na spękanej powierzchni wzgórza, zgasiłem silnik i wyskoczyłem na zewnątrz. Silne podmuchy zwalniającego śmigła rozwiewały włosy postaci stojącej wśród Kwiatów Wschodu. Podniosła głowę, ukazując kobiece rysy twarzy i oczy organizmu skażonego energią Mako.
Jasna cholera, założę się, że świeciła w ciemności.
– Yo, Crush… – wydusiłem z siebie, czując mocne uderzenia własnego serca. Ledwo ją poznawałem. Znikły długie blond włosy. Przez te pół roku, na które znikła, odrosły jej naturalne, czarne. Ścięła je na wysokości ramion, poszarpane końcówki delikatnie się na nich opierały. Schudła, mundur, który na sobie miała, był sporo za duży. Mimo to wyglądała jak mniejsza kopia swojego brata, stojąc w miejscu, gdzie stoczył swoją ostatnią walkę.
I sądząc po jej zaciętym spojrzeniu, sama też była na nią gotowa. Niestety wizja, że do niej dojdzie, była całkiem realna. Kiedy znikła, a potem okazało się, że znikły też dokumenty nieżyjącego SOLDIERa, nikt już nie miał wątpliwości, że ona nie jest tą, za którą się podawała. Rozkaz jej eksterminacji pozostawał kwestią czasu, bo Shinra zawsze kończyła, co zaczęła i nigdy nie przyznawała się do błędu. Skoro pozbyła się jednego Faira, pozbędzie się drugiego. Zwłaszcza, że na jaw wyszły jej intencje. No i sama sobie też mocno utrudniła robotę, zaliczając wpadkę.Za moimi plecami pojawił się Cloud. Niepewnie skinął mi głową. Mimika jego twarzy nigdy nie zdradzała wiele, ale zdawał się zaniepokojony.
– Czy Shinra…
– Jeszcze nie – odpowiedziałem, zanim skończył pytać. Znów skinął głową.
– Ale wiedzą?
– Wiedzą, wiedzą.
Cloud westchnął ciężko.
– Tak jakby bez tego nie miała kłopotów.
Uśmiechnąłem się gorzko. Strife myślał o tym samym, co ja.



– Co tym razem? – pytam znużonym tonem.
Crush opuszcza głowę, zagryzając wargę. Znam spojrzenie spode łba, które mi rzuca. Coś poszło nie tak. Dowiaduję się co, gdy Crush – niby od niechcenia – nachyla się nad stołem, kładąc na blacie ręce w taki sposób, że widzę jej tatuaż.
Widzę jej tatuaż.
No pięknie. Niemal czuję, jak zwężają mi się źrenice, gdy otwieram szeroko oczy, wpuszczając do nich więcej światła.
Plan A. Tatuaż był planem A, z którego Crush zrezygnowała. Zanim ShinRa ją zrekrutowała, zamierzała dostać się do laboratorium Hojo, podając się za jeden z jego eksperymentów. Wiedziała, że ludzi z firmy to zainteresuje i nie dadzą jej latać po świecie, zanim nie ustalą, jakim eksperymentom poddał ją Hojo. Była pewna, że wezmą ją do laboratorium i łudziła się, że zdoła z niego uciec, a wcześniej powęszyć, żeby dowiedzieć się, co robili w nim SOLDIERsom i spróbować znaleźć jakieś akta Zacka. Ale kiedy zaczęła pracować w firmie, stwierdziła – słusznie zresztą, choć nie pochwalam żadnego z jej pomysłów – że bezpieczniej będzie zdobyć zaufanie przełożonych i wejść do laboratorium jako pracownik, nie potencjalny eksperyment. Dlatego zasłaniała tatuaż.
Dlaczego więc zdecydowała wrócić do planu A?
Patrzę jej w oczy, aż dostrzegam skrywany lęk.
Nie zdecydowała. Dała ciała. Zobaczyli jej tatuaż, chociaż tego nie chciała i teraz…
– Przenoszą mnie do laboratorium. – Wzrusza ramionami, udając nonszalancję. – Na jakiś czas. Podobno mają tam dla mnie robotę.
Wszyscy wiemy co to znaczy, ale tylko Lir mówi to na głos.
– Zamkną ją tam. Wiesz o tym. – Patrzy na mnie, ale zaraz przenosi spojrzenie na Crush: – Wiesz o tym – powtarza. – To nie żaden awans.
– Przeniesienie to przeniesienie – Crush wzrusza ramionami – nie mi o tym decydować. Mogę tylko robić, co mi…
– Nie wierzę, że jesteś taka głupia! – nie poddaje się Lir. – A to co ma być?! – Wskazuje palcem na siedzących w kącie Turksów. – Pilnują cię jak psy, żebyś nie nawiała!
Podnosi się z miejsca, a Reno, widząc, że ma do niego jakiś problem, również wstaje z krzesła. Jego zacięta mina i dłoń wędrująca do paralizatora, nie wróży nic dobrego, więc powstrzymuję Lir, kładąc rękę na jej udzie. Odwraca wzrok na mnie. Niemal niezauważalnie kręcę głową.
– Później – mruczę. Mam ochotę wyznać jej wszystko, bo to zaczyna być męczące i naraża ją na niebezpieczeństwo. Może gdyby znała prawdziwe motywy postępowania Crush, łatwiej byłoby jej to zrozumieć. Fakt faktem – Fair ma kłopoty, ale unoszenie się i wszczynanie burd z Turksami w niczym nikomu nie pomoże. Na szczęście tę awanturę udaje się zażegnać. Lir – choć wciąż niezadowolona – słucha mojej rady. Reno też siada. Sytuację udaje się opanować, ale to jak naklejanie plastra na złamanie otwarte. Nie ma większego znaczenia.


– Czemu nic nie mówi? – zapytałem Clouda, patrząc na dziewczynę spod ściągniętych brwi. Wyglądała jak woskowa figura. Stojąca w muzeum SOLDIER. Albo krokodyl, który przyjmuje wygodną pozycję i nie rusza się tak długo, aż ofiara nie podejdzie na odpowiednią odległość.
– Ma gorszy dzień… – odpowiedział blondyn. – Nie liczyłbym na sensowną dyskusję.
– Szkoda – skwitowałem, drapiąc się po głowie, a Cloud zadał pytanie, które musiało nurtować go, odkąd zobaczył śmigłowiec Shinry:
– Co zamierzasz?
No tak. Po czyjej byłem stronie, nie?
– Słuchaj. Dopóki nie… – Nie udało mi się obwieścić swoich zamiarów. Zresztą, czy Cloud by mi uwierzył?
Do wszystkich jednostek – odezwał się interkom w helikopterze – wydaje się nakaz eksterminacji Crush Fair, byłej pracownicy Shinry znanej jako Crush Strife. Podejrzana jest niebezpieczna i uzbrojona w dwuręczny topór oraz materie. Stanowi zagrożenie pierwszego stopnia. Dla dobra organizacji zaleca się natychmiastową likwidację, bez próby schwytania podejrzanej żywcem.
Po tym komunikacie zapadła cisza. Zerwał się lekki wiatr, włosy wpadły mi do oczu. Wymieniłem ciężkie spojrzenie z Rudem, który też powoli wysiadł ze śmigłowca. Na dłoniach miał swoje okute na kłykciach rękawiczki.
– Spokojnie – zarządziłem, rozkładając dłonie, chociaż nie wiem kogo właściwie chciałem uspokoić. Rude’a, który zawsze był spokojny, Crush, która wciąż niewzruszenie czekała na mój ruch, czy samego siebie. – Na pewno znajdziemy wyjście z tej sytuacji.
Gdy tylko to powiedziałem, rozległ się szum. Odgoniłem się ręką, sądząc, że jakaś upierdliwa pszczoła próbuje mnie ukąsić, ale to niezbyt pomogło. Szum narastał, brzmiał już jak cały rój pszczół. Zobaczyłem, że Cloud w coś się wpatruje i też odwróciłem w tę stronę wzrok.
Znad Midgaru nadlatywała cała flota śmigłowców. Pomału rozszerzała linię, ale byliśmy na tyle blisko, że musieli nad nami przelecieć.
Cloud zareagował pierwszy. Wyciągał rękę, podchodząc pospiesznie do Crush.
– Jeszcze zdążymy.
– Nigdzie nie idę.
– Nie bądź głupia. – Złapał ją za łokieć, a ona w odpowiedzi podsunęła ostrze Marudera pod gardło Strife’a.
– Nigdzie. Nie. Idę.
Cloud o dziwo nie uznał tego za blef. Odsunął się. Prychnąłem, przewracając oczami i spojrzałem na niego z politowaniem. Nie od razu zauważyłem, że ostrze topora jest zaczerwienione. Otworzyłem ze zdziwienia usta i wtedy padł pierwszy strzał, wzbijając w górę piasek gdzieś w połowie odległości między mną, a Crush.
– YO! – wrzasnąłem, odwracając się w stronę nadlatującego helikoptera i machając rękami, lecz mimo to padały kolejne strzały. Wszystkie niecelne. – YO, DO CHOLERY…!
Byłem pewien, że ten palant wypali do nas z serii, gdy tylko się zbliży. Zadziałałem instynktownie. Chwała Matce, że szybkość była moim atutem, bo mógłbym zginąć nie tylko od kul. Błyskawicznie znalazłem się za plecami Crush, zza których nadlatywał śmigłowiec, który pierwszy nas dostrzegł i wyciągnąłem z ziemi miecz o szerokiej klindze. Zdążyłem unieść go na poziom twarzy, gdy tak jak się spodziewałem, nastąpił ostrzał.
I will be your sword and shield
– Rude, każ tym palantom lądować! – krzyknąłem, gdy seria ucichła. Odwróciłem się. Crush wciąż stała do mnie plecami. Kule nas ominęły, większość odbił miecz.
– Nie ma… – zacząłem, a wtedy ona się odwróciła. Topór uderzył w rękojeść miecza, w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu były moje palce. Odskoczyłem, zaskoczony, miecz upadł na ziemię.
– Nie masz prawa go dotykać, Turksie – wycedziła przez zęby, patrząc na mnie z nienawiścią. Jeszcze nigdy tak się do mnie nie zwróciła. Nigdy nie patrzyła na mnie z taką furią. Pojąłem, że Crush już wszystko wie. I nie jest już tą samą Crush, którą znałem. Pragnienie zemsty przyćmiło jej umysł. Może sam powinienem był jej wszystko wyznać, kiedy była okazja i dowiedziałem się, kim jest. Przecież dostrzegłem, że coś się zmienia. Powinienem był zareagować, gdy pierwszy raz spojrzała na mnie w podobny sposób.


Nim kończy mówić, obrywa. Zatacza się na mnie i oboje łamiemy stół, na który wpadamy.
– Jasna cholera! – wołam z pretensją w głosie, wyłaniając się z połamanych szczątek. Crush leży pode mną, próbując mnie z siebie zrzucić.
W końcu wynurzyła się obok, łapiąc mnie za marynarkę, by sobie pomóc. Przykłada dłoń do rozbitych ust i syczy sprawdzając, czy na dłoni została krew. – Zapłacisz mi za to.
Widzę, jak rozpala się materia, którą nosi wpiętą w bransoletkę.
– Ani się waż, yo. – Rozlega się metaliczny brzęk, gdy kontruję nadgarstek Crush swoim paralizatorem. – Ciągle jesteś w Turks, a ja ciągle jestem twoim zwierzchnikiem.
– Już niedługo – warczy cicho Crush, ale się wycofuje. Rzuca wściekłe spojrzenie lasce, z którą się pobiła, ociera z ust świeżą krew i odwraca napięcie, żeby opuścić bar.
– Hej! Nie pozwoliłem ci odejść… Ała! Kurwa! Szlag by cię! Yo!
Drzwi uderzają mnie w nos, gdy wkurzona Crush otwiera je gwałtownie, żeby wyjść z baru. Wybiegam za nią i łapię za łokieć. Rude ewakuuje się z knajpy za nami. Jest świadkiem jak szarpiemy się i wrzeszczymy na siebie. Crush mnie oskarża, celując we mnie palcem i krzycząc, że to moja wina, a ja nie pozwalam jej odejść i próbuję się tłumaczyć, unosząc ramiona i kładąc rękę na sercu.
– Puść mnie.
– Nie, najpierw porozmawiamy.
– Powiedziałam: puść mnie.
– Powiedziałem…
– W porządku!
Nie zważając na to, że ciągle trzymam ją za rękę, rusza przed siebie. Stawiam opór, ale ona nie ustępuje. Mogę tak stać i się z nią szarpać albo za nią ruszyć. W końcu wybieram drugą opcję, ale moje palce ciągle ciasno obejmują jej nadgarstek.
– Mhm. Nie przeszkadzam? – U mojego boku pojawia się Rude i z ciekawością zerka na nasze ręce, poprawiając okulary i uśmiechając się kącikiem ust.
– Ej, yo, nie trzymamy się za ręce, dobra? – obruszam się, ściskając jej  przegub jeszcze mocniej.
– Nie? –  dziwi się Rude.
– Nie – odpowiada Crus. – Jak widzisz – podnosi prawą rękę, której się uczepiłem – ja nikogo nie trzymam, więc jedyne co można tu zaobserwować, to próbę ograniczenia mojej wolności.
– Ach tak. – Rude chyba nam nie wierzy. A przynajmniej nie przestaje się głupio uśmiechać. Crush parska i przyspiesza, ciągnąc mnie za sobą.
– Musimy pogadać – nie ustępuję, sycząc przez zaciśnięte zęby.
– Nie mamy o czym.
– Chyba żartujesz! – Zatrzymuję się nagle, wymuszając na niej, żebym też stanęła. – Co to jest?! – Unoszę jej rękę, odsłaniając spod palców tatuaż. – Co to za numer? Byłaś… Hojo ci to zrobił?
– Nieważne.
– Ważne, jak nieważne, yo! Muszę wiedzieć, czy…
Przestaje mnie słuchać. Poznaję to po jej rozkojarzonym spojrzeniu. Wygląda, jakby się zastanawiała, ile mi może powiedzieć. Czy może mi ufać. Zagryzając usta, wznawia marsz.
– Posłuchaj, ty chyba nie rozumiesz. – Znów ją zatrzymuję, jesteśmy już tuż pod schodami firmy, tym razem łapię też za drugą jej dłoń. Już nie ściskam jej nadgarstków jak opętany, jakbym chciał ją gdzieś zaciągnąć i przykuć do kaloryfera. Trzymam jej dłonie. Mocno, ale z wyczuciem. – Musisz mi powiedzieć, co jest grane, ja muszę to wiedzieć. 
Nie patrzę na nią jak zwykle, leniwie, z pobłażaniem. Ona chyba pierwszy raz dostrzega w moich oczach coś innego. Co w nich widzi? Desperację? Chyba nie strach?
– Jak duże masz kłopoty, Crush?
Widząc, że moja troska jest szczera, decyduje się mi zaufać.
– Duże.
Patrzymy sobie w oczy, jakbyśmy chcieli nawiązać telepatyczne połączenie. Dopóki stojący obok Rude nie chrząka znacząco.
– Co, yo! Co chcesz?! – krzyczę na partnera, przenosząc na niego rozgniewane spojrzenie.
– Eee… Nic. To ja… Gdzieś sobie pójdę.
Rude się oddala, a Crush pyta mnie cicho:
– Gdzie możemy porozmawiać? – Wie, że budynek jest monitorowany.
Wzdycham, puszczam jej dłonie, wiedząc, że dopiąłem swego. Crush krzywi się, jakby nie chciała, żeby to robił, choć musi się zastanawiać, czy moja nachalność to troska o Shinrę czy jej pracowników. Drapię się po głowie, rozburzając czerwone włosy i patrzę na nią z zastanowieniem.
– Sala Ekspozycji. Są tam kamery, ale nie ma podsłuchu.
– Spotkamy się tam za kwadrans.
Oddala się w kierunku budynku socjalnego. Domyślam się, że musi wrócić po coś do pokoju. Ja udaję się od razu w umówione miejsce. Zatrzymuję się przed projektem dwudziestym szósty, przedstawiającą rakietę Highwinda. Nie lubię tego gbura. Ale Crush jakiś czas mieszkała w Rocket Town, skąd wszyscy mogli podziwiać ten wehikuł w jego naturalnych rozmiarach. Może ta makieta sprawi, że poczuje się mniej nieswojo.
Opieram się o barierkę, patrząc na projekt, ale zerkam za siebie, słysząc czyjeś kroki. – No to? – zachęcam ją, by się otworzyła, gdy przystaje obok, zakładając z tyłu ręce. – Nie byłaś eksperymentem, prawda?
Kręci głową.
– A twoje oczy?
– Zbyt często i zbyt długo przesiadywałam w reaktorze ze swoim bratem. – Wzrusza ramionami. – W Gongadze. – Patrzy na mnie, jakby miała nadzieję, że reszty już się domyślę.
– Przecież Cloud… – Marszczę brwi. Strife pochodzi z Nibelheimu.
Crush wzdycha, kręcą głową.
– Kłamałam – wyznaje. – Znaczy… To trochę twoja robota. Ty podsunąłeś mi ten pomysł. Ja po prostu… Nigdy nie wyprowadziłam cię z błędu.
Patrzę na nią, nic nie rozumiejąc. Ona przewraca oczami.
– Cloud nie jest moim bratem.
To czyją, kurwa, siostrą ona jest?
– Ale… Powiedziano nam, że czyjaś siostra… Jakiegoś SOLDIERa…
– Tylko że Cloud nigdy nie należał do SOLDIER, Reno.
Ta informacja zwala mnie z nóg. Jak to? Cloud na pewno pracował kiedyś dla Shinry, ale rzeczywiście nie mogę sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek widział jego akta, a nie raz przeglądałem dokumenty SOLDIER. To prawda, widywałem go w ich mundurze, ale to było po tym, jak jego i Zacka trzymano w Nibelheimie, gdzie pewno było od zajebanie mundurów, bo to tam miał początki ten projekt.
Zdaję sobie sprawę, że wyszedłem na idiotę.
– No to kto? – pytam, trochę wkurwiony. Przez tyle czasu Crush udawało się mnie okłamywać…
Dziewczyna nie odpowiada. Sięga pod koszulę i podaje mi coś, po co zapewne była w pokoju. Srebrny łańcuszek z okrągłym wisiorem. Dostrzegam na nim maleńkie zawiasy i wbijam paznokcie w krawędzie, by go otworzyć.
Zdjęcie jest niewielkie, stare, a chłopak na nim młodszy, niż gdy został zatrudniony, ale mimo to od razu go rozpoznaję. Nie sposób zapomnieć tak pogodnej twarzy.
– Czyli nazywasz się Crush Fair – podsumowuję cicho. Kątem oka widzę, jak Crush potwierdza to skinięciem głowy. Nie patrzy na mnie. Nie patrzy też na makietę przed sobą. Domyślam się, że to nie koniec informacji. – I?
– I jestem tu, żeby się dowiedzieć, co się stało z Zackiem.
Przełykam ślinę przez ściśnięte gardło.
Co, gdyby wiedziała, że cały czas miała pod ręką kogoś, kogo mogła o to zapytać?
I na kogo nie może liczyć. Bo na pewno nie ja będę osobą, która jej opowie, jak zginął Zack Fair.


Ale to powinienem być ja. Może udałoby mi się przekazać jej to w taki sposób, że nie pochłonęłaby ją żądza zemsty, może gdybym to był ja, a nie chuj wie jakie raporty, które gdzieś dorwała albo nie wiadomo czego od kogo się nasłuchała, może przechodziłaby żałobę… inaczej.
Rozmyślania przerwały mi odgłosy wystrzałów. Kolejne śmigłowce zbliżały się do nas, otwierając ogień.
Nie wiem, czy mimo wszystko oddawano strzały ostrzegawcze, czy za celownikami posadzono ślepców, ale korzystając z tego, że pudłowali, osłoniłem głowę rękoma – tak jakby to mogło ocalić mi życie – pokonałem odległość dzielącą mnie od swojego śmigłowca i wyrwałem z rąk nadającego komunikat Rude’a interkom.
– Yo, głąby! Mówi Reno Sinclair z Turks! Jeśli natychmiast nie wstrzymacie ostrzału, osobiście dopilnuję, żeby dyrektor wypierdolił was z roboty na te wasze SOLDIERskie mordy!
Przez chwilę panowały trzaski, padł jeszcze jeden, samotny strzał.
Ale rozkaz… – usłyszałem w słuchawce.
– Lepiej, żebyś posłuchał mojego, bo przypominam, że jako jednostka elitarna stoimy nad wami i wierz mi – nie chcecie tłumaczyć prezesowi, że musi robić nabór, bo jacyś idioci strzelają w co popadnie!

To… To co mamy robić?
– LĄDUJCIE, DO CHOLERY!
Patrzyłem ze złością w niebo, na krążące nad nami jednostki, wciąż trzymając mikrofon przy ustach, gotów dalej się wydzierać, ale śmigłowce zniżały lot. Niektóre lądowały na wzgórzu, niektóre u jego stóp, z każdego wysypywali się SOLDIER, wszyscy zmierzali w naszą stronę. Postanowiłem wyjść im naprzeciw.
Na czele jednostek maszerował Eliss, SOLDIER drugiej klasy, któremu najwidoczniej się wydawało, że tu przewodzi.
– Co jest, Sinclair? – Zatrzymał się tuż przede mną, a ponieważ nie zszedłem mu z drogi, ani się nie odsunąłem, staliśmy w odległości kilku centymetrów od siebie. Czubki jego glanów niemal stykały się z moimi butami. – Myślisz, że skoro to twoja dupa, to wszyscy zignorują bezpośredni rozkaz?
Rozdąłem nozdrza. Nie mogłem pozwolić się sprowokować.
– Licz się ze słowami – syknąłem. – I ogarnij swoich ludzi, chyba że kazano wam strzelać też do Turks.
Eliss prychnął kpiąco, nie mając najwidoczniej żadnego argumentu. Uniosłem pytająco brwi, uparcie czekając na jakąś odpowiedź. W końcu Eliss nieco się zmieszał.
– Dobra, a teraz daj nam działać albo zostaniesz posądzony o pomoc przestępczyni. – Czekał, aż usunę się na bok, ale no chyba go pojebało, jeśli serio myślał, że to zrobię.
– Nie zrobicie sobie tutaj, yo, takiej rzezi jak ostatnio – powiadomiłem go opanowanym, choć nabrzmiałym od emocji tonem.

Eliss zaśmiał się lekceważąco, ale szybko ucichł pod moim nieustępliwym spojrzeniem.
– Co niby zamierzasz? – Marszczył brwi, przyglądając mi się podejrzliwie.
– To moja protegowana, wiec sam się nią zajmę.
– No i to rozumiem. – Widziałem po jego minie, że wciąż nie bardzo mu się to podoba, ale nie miał specjalnie innego wyjścia, jak mi się podporządkować, choć pewno chciał być jednym z tych, którzy pociągną za spust. Był typem człowieka wiecznie złaknionego krwi. – A co my mamy robić?
– Siedzieć grzecznie na tyłkach i nie otwierać ognia bez wyraźnego polecenia. – Zrezygnowałem z przyglądania się jego niezadowoleniu i wróciłem na szczyt wzgórza. Za moimi plecami przesuwała się kolumna SOLDIERs.
Crush nie skorzystała z okazji. Nie uciekła. Stała, oparta o topór i przyglądała się widokowi. Słysząc ciężkie kroki, odwróciła się przez ramię. Minę miała nieco znudzoną. A może pogodzoną z losem.
– Zaczniemy wreszcie?
Złapała Marudera oburącz, patrząc na mnie wyczekująco. Od tej walki nie było ucieczki.


Reno nie kwapił się, by zaatakować. Wyciągnął ten swój paralizator i, no nie wierzę, zaczął go polerować, przyglądając mu się krytycznie. Kiedy już uznał, że lśni wystarczająco, rozłożył go, wykonując nim energiczny ruch w dół. Podniósł na mnie wzrok, ale to nie było spojrzenie, które znałam. Może wciąż było nieco rozmarzone, jakby Sinclair co parę godzin wciągał coś na poprawę humoru, ale poza tym nie zostało nic znajomego. Zdałam sobie sprawę, dlaczego. Kąciki jego ust nie unosiły się lekceważąco, jak zwykle, gdy się ścieraliśmy. Na treningach, czy nawet wtedy, gdy walczyłam z nim po raz pierwszy, gdy się jeszcze nie znaliśmy. Reno pierwszy raz zamierzał walczyć ze mną na poważnie.
Miał pecha, bo ja też.
Wiesz, komu jeszcze zlecono wykonanie egzekucji?
Amok, z którym częściowo się uporałam, wrócił ze zdwojoną siłą.
Czy wtedy też tak to wyglądało? Czy rzeczywiście na jego rękach była krew Zacka? Czy tak jak przede mną, stał przed moim bratem, mając za plecami armię, która go rozstrzelała, gdy on nie dał mu rady? Czy to on kazał im strzelać?
Z pełną determinacją zaatakowałam. Zaskoczenie Reno powiedziało mi, że nie spodziewał się takiej zajadłości.
– Łudziłam się, że Shinra nie znaczy dla ciebie więcej niż ludzkie życie… – syknęłam, gdy on odgradzał się od ostrza topora paralizatorem. – Ale ty jesteś zwykłym korpo-szczurem, sługusem morderców. A może sam jesteś mordercą.
W niebieskich oczach Reno zapalił się ogień. Trzymając w dłoniach oba końce paralizatora, zdołał mnie od siebie odepchnąć.
– Gadasz, jak oni – warknął wściekle, kontratakując. Uniknęłam paralizatora, robiąc przysiad. Zamiast się podnieść, cięłam toporem w jego nogi, ale Reno był cholernie zwinny. Podskoczył, wylądował pewnie na nogach i natarł z góry. Teraz to ja się broniłam. Sinclair wisiał nade mną, wykrzywiając się wściekle, gdy drzewce Marudera parowało cios jego broni.
– Jacy oni? – Mrużyłam oczy, patrząc z odrazą w twarz, która kiedyś mnie urzekała. Wąskie tatuaże pod jego oczami, blade piegi na nosie, kosmyki prostych czerwonych włosów, kontrastujące z elektryzującym, niebieskim spojrzeniem.
– SOLDIERsi, którzy przedawkowali Mako – odpowiedział, odskakując. – Którym odbiło.
– Myślisz, że mi odbiło? – Odsłoniłam w uśmiechu zęby, biorąc zamach i rzucając w niego ciężkim toporem. Udało mi się nadać mu rotacji. Ćwiczyliśmy ten manewr wspólnie na treningach, które organizowała nam Shinra. Korzystając z tego, że szybująca broń odwracała jego uwagę, poruszyłam się w stronę, w którą on wykonywał unik. Znalazłam się u jego boku. Nie mógł jednocześnie uskoczyć przed Maruderem i przede mną. Wpadłam na niego, zwalając go z nóg. Skoncentrowałam się na jego lewej ręce, w której trzymał paralizator. Uderzyłam jego nadgarstkiem o skałę. Sinclair krzyknął krótko, jego palce poluzowały chwyt. Uderzyłam jeszcze raz, wytrącając broń z jego dłoni.
– A ty myślisz, że Zack by tego chciał?! – syknął na mnie przez zęby. – Żebyś zginęła jak on?! – Każde jego słowo, każde wspomnienie Zacka z jego ust było dla mnie jak cios potężniejszy niż ten, który mógłby mi zadać jego paralizator. – Brukasz pamięć o nim, marnujesz jego poświecenie, wystawiając się nam jak na tacy, on próbował powstrzymywać innych przed robieniem właśnie takich głupo…
Zamknął się, gdy uderzyłam go w twarz z otwartej dłoni. Siedziałam na nim okrakiem, dysząc ze złości.
– Nie masz prawa o nim mówić. Nie masz żadnego prawa…
Mogłabym go udusić. Objąć dłońmi jego szyję i udusić Sinclaira. Patrzeć, jak wybałusza te swoje niewinne niebieskie oczka, patrzeć jak zdycha.
Nagle zdałam sobie sprawę, że nie tylko o tym myślę, tylko to robię. Zaciskałam mocno palce, wbijałam kciuki w jego krtań, a on czerwieniał na twarzy, mocno ściskając moje ręce, drapiąc, próbując mnie od siebie oderwać.
Udało mu się to. Zrzucił mnie z siebie, obrócił się na czworaka i kaszlał w ziemię, opierając się na łokciach i gwałtownie nabierając powietrza. Może w ten sposób zyskałam przewagę, a może on od początku nie zamierzał walczyć na serio. Zdążyłam podnieść Marudera, zanim on do siebie doszedł.
– A mogłeś jebać tę swoją Shinrę. – Otarłam twarz z piasku, który przylepił się do mojego policzka. – Gdybyś tylko nie był tak kurewsko lojalny pierdolonym mordercom…
– Wszystko, co mogłem zrobić, to cię nie zabić – wyrzęził Reno. Rozmasowywał gardło, klęcząc i patrząc załzawionymi oczami jak zbliżam się do niego, ciągnąc za sobą Marudera. – Proszę cię, Crush – mówił tak cicho, że tylko ja mogłam go słyszeć. – Oddaj się w nasze ręce po dobroci.
Tylko uśmiechnęłam się na tę propozycję. Chyba naprawdę zaćmiło mi umysł, bo w tamtej chwili istniał tylko on i ja. I zemsta, która za moment miała się dopełnić. Było mi już wszystko jedno, czy na odpowiedniej osobie. Co za różnica, kiedy wszyscy byli winni. Cała Shinra. Wszystkich ich wyrżnę w pień.
Nie zdążyłam nawet zacząć. Padły strzały, tym razem celne. Czułam każdy z nich. Większość trafiła w pierś. Któryś otarł się o moją skroń. Gorąca gęsta krew spłynęła w dół, naleciała do ucha. Chyba udało mi się zrobić jeszcze kilka kroków, podnoszą wzrok, skupiając go na do tej pory rozmytym tle.
Nabrali ostrości. SOLDIERsi. Było ich dziesiątki, byli tacy anonimowi. Zasłonięte twarze, dymiące karabiny. Gotowi oddać kolejne strzały, by zabić SOLDIERa pierwsze klasy, potwora, za którego cię uważali, Zack. Potrzeba ich było aż tylu.
Ja nie byłam tak wytrzymała jak ty, ale na tyle silna, by historia się powtórzyła.
Było mi dziwnie lżej, bo wiedziałam, że umierałeś w ten sam sposób. I, naprawdę, nie było dla mnie lepszej drogi do ukojenia. Nie żałowałam. Nie umiałam z tym żyć, a jeśli miałam umrzeć, to tylko w ten sposób. Przeżywając ostatnie chwile twojego życia.




*
****
*
*


– Ależ z ciebie głuptas, Crushy. – Zack czochra moje włosy roztargnionym gestem. Świeci słońce, Gonga jest cała, znów siedzimy nad reaktorem, ale nasze oczy nie są niezdrowej, zielonej barwy. Zack jest dużo za młody, by ubiegać się o wstąpienie w szeregi jakiejkolwiek organizacji. – Co chciałaś zrobić, co? – pyta, patrząc na mnie i uśmiechając się ciepło.
– Chciałam być taka jak ty! – odpowiadam. Młodsze siostry zawsze chcą być jak ich starsi bracia.
– Ale wiesz, że starsi bracia nie zawsze chcą, by ich siostry były takie, jak oni?
Zaciskam piąstki, złoszczę się. Nie podoba mi się, że Zack nie chce, żebym była taka jak on.
– No już, nie złość się. – Nagle wydaje się zniecierpliwiony, jakby kończył mu się czas, jakby był gdzieś spóźniony. – Zrozumiesz, jak dorośniesz. – Jego głos się zmienia, twardnieje, jego włosy są dłuższe, już nie opadają swobodnie na czoło, są po męsku zaczesane do tyłu, tylko jeden kosmyk sprzeciwia się reżimowi. – Masz, weź to. – Pospiesznie wciska mi coś w ręce i wstaje, oglądając się za siebie. Ja również wstaję. – Tylko nie idź za mną! – Podnosi głos. Czuję niepokój. Zack bardzo rzadko mi czegoś zabrania. Surowe wrażenie łagodzi jego zwykły uśmiech. – Nie idź za mną, Crush.
Znika. Wszystko, co mi po nim zostaje, to nieduża, czerwona materia. Przyglądam się jej podejrzliwie. Jeszcze nigdy takiej nie widziałam.
Może powinnam jej użyc?






8 komentarzy:

  1. Tak jak obiecałam, po chwilowym, umysłowym odpoczynku, wbijam do tekstu! Wcale nie odstrasza mnie długość. SERIO. Ja wiem, jak to bywa, jak się pisze w dwójkę albo trójkę. Nie da się krótko. Ale to fajne doświadczenie :D.
    Ogólnie tak patrzę na ogrom tych słów, które znajdują się już na początku i nie wątpię w to, że wy macie potężną wiedzę z uniwersum FF, tylko... może fajnie byłoby stworzyć jakiś słowniczek dla czytelników? Ja znam tak pobieżnie FF i ledwo co ogarniam XD. W sumie to początku w ogóle nie ogarniam, bo jestem tak rzucona w fabułę nagle, że nie wiem, o co chodzi.
    W ogóle podobają mi się te kolorowe wstawki z piosenki. Epicko to wygląda!
    Kuwa. Uwielbiam te opisy już na samym początku. Tak świetnie nawiązują do tematu. I to nie nachalnie, tylko tak... subtelnie! Niewymuszenie! A teraz muszę przerwać swoje komentowanie, także daję sobie sama wiadomość, że skończyłam na "No pillow for my head" (ej, fajna zakładka!) i wrócę tu, jak już pociąg mnie wyrzuci we Wrocławiu XD. Yoł, dziewoje! Do napisania!

    #Sadistic

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, powracam! Z lekkim opóźnieniem, ale jestem, żeby nadrobić!
      Przeczytałam Sephiroth i miałam takie: huehehue, I'm the boss! I'm the boss! *nuci*
      Tak dobrnęłam do "Nowhere to run..." i... kurde, nie bardzo rozumiem, co tu się dzieje, może to rzeczywiście ze względu na brak znajomości uniwersum FF i na brak znajomości waszej serii. Jestem totalnie zgubiona. Akcja wydaje mi się tak szybko lecieć, że zastanawiam się, czy czegoś nie pominęłam. Tu Crush zaginęła, za chwilę ktoś ją trzyma i ja mam takie: EJ, coś ominęłam? Opisy są świetne, to muszę przyznać, ale jednak potrzebna jest spora znajomość bohaterów, bo same padanie imion nie dużo mówi. W ogóle dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że tu są różne narracje - brawo ja XD. Jednak jestem bardziej przyzwyczajona do tego książkowego oznaczania imion przed dziejącą się treścią, która jest zapisana z danej perspektywy. Wtedy od razu na początku człowiek się nastawia, że o, to ten bohater. Co innego, gdyby rzeczywiście człowiek dane uniwersum znał i był przyzwyczajony do tych skoków.
      "Ledwo wybrzmiało ostatnio słowo, a jego głowa potoczyła się po podłodze" - o kuwa. To było mocne XD.
      W sumie to jakoś tak smutno mi z powodu tego prania mózgu Crush. Bo to w sumie było takie pranie mózgu, nie? Ten moment, jak zobaczyła grób brata był brołkujący. Ale tu znów widzę, że akcja popędziła hen do przodu, przez co ten uczuciowy moment był troszeczkę stłamszony, bo tu jakieś helikoptery nagle wyskoczyły.
      Widzę chaos! Ale historia z Crush i te wstawki wspomnieniowe wydają się być spoko. No, wciąż nie wszystko ogarniam... dobra, w sumie większości nie ogarniam, przepraszam D:, ale ta końcówka była epicka, szczególnie wspomnienie z Zackiem. Miałam takie: ueee. Jakie to urocze i smutne. No i tak myślałam, że tu jakaś nadzieja się pojawi. Tylko opko skończyło się tak w sumie... znienacka. Jakby się urwało niedokładnie w tym momencie, w którym by mogło. Ale to tylko taka moja myśl.
      No, tak jak mówiłam. Nie jestem w stanie ocenić do końca tego opowiadania, bo nie rozumiem, kto jest kim, nie rozumiem poszczególnych elementów fabularnych i akcja leci szybko do przodu, więć jeszcze trudniej się połapać. Jestem pewna, że dla kogoś, kto zna to uniwersum, opowiadanie jest naprawdę świetne, ja się muszę od takiej opinii wstrzymać, bo nawet nie mam prawa go w tej sytuacji oceniać. Mogę od siebie dodać, że nawiązania do piosenki były wyraźne i mi się podobały, opisy tak samo, choć zdarzało się wiele powtórzeń, mniejszych błędów i powtórzeń, ale to może przez pośpiech, bo niełatwo napisać tak długi tekst w tak krótkim czasie i to jeszcze ze sobą kooperując. Szczerze? Nie wiem nawet, która jaki fragment pisała, także wasze style idealnie się pokrywają :D. Pozdro!

      Usuń
    2. napisała "powtórzeń" powtórzyła słowo "powtórzeń" XD BRAWO JA. Incepcja błędowa na wysokim poziomie! :D Miało być *literówek.

      Usuń
    3. No moglysmy słowniczkiem zapodac, to fakt. Rzeczywiście ciężko się pewno połapać w akcji, ale to każdy dając tekst z serii musiałby streszczenie robić xd oy, że az wiele powtórzeń i błędów, i literówek to jestem w szoku, bo korekta była, chociaż pewno o dwie, trzy za mało. :(
      Ale końcówka miała być właśnie taka, tzn miało się skończyc w tym momencie, co się skończyło xd szkoda, że nie zadziałało. No nic, muszę po prostu namówić Cię na seans adventu ;D a kobiecie w ciąży się nie odmawia słyszałaś może? Xdxd

      Usuń
  2. Po obejrzeniu filmu oczekuje duzej dawki emocji i akcji. Profesor Trine - nie kojarze postaci ale moze zostala stworzona na potrzeby tekstu, bądź tez występowała oryginalnie w FF7. Szczegółowe opisy laboratoriów ShinRa. Bardzo obrazowo to napisaliście jak trailer do kolejengi chapteru gry 💚
    To co sie tak działo z ludzmi, te wszytkie eksperymenty z energia, az dreszcze po plecach przechodza na sama myśl.
    Mhm juz widze jak ShinRa uratowala Zacka. Przeciez ta organizacja to zlo wcielone. Jak ta dziewczyna mogla dac sie tak nabrac.
    Po filmie strasznie sie wczuwam w klimat 👍
    Kur#@ wiedziałam. To szuje jede.

    Ciekawy zabieg podzielenie tekstu na narracje roznych osób, ale chyba w stosunkowo podonym okresie czasu. Najpier pierwszoosobowa męska a potem pierwszoplanowa żeńska.
    Sid 💜 tak wyobrazilam sobie jak to mowi. Malo wrazliwy ale skuteczny👍
    Crush zaplanowała perfekcyjne znikniecie, a wszytko po to aby dowiedZieć sie prawdy i to jakiej. 😖
    "Bardziej odczuwałam ujmę na honorze, która jakby neonem w ciemną noc świeciła napisem „Już nigdy nie zobaczycie Crush.”" 💚💜💙
    Z taką odsieczą na pewno odnajdą Crush.
    Wejscie to ShinRa trochę szybkie. Byli przed budynkiem, tajne przejście, a potem już widzili Crush trzymana przez zbiorniku. Sadzialam ze napodkaja na drodze jakichs przeciwnikow albo chociaz straż
    Spodobalo mi sie wskoczenie w cialo i umysł Crush przez zniane narracji. Zastanawialam sie co musiala myśleć, teraz juz wiem.
    Jak dramatycznie sie zrobiło 😭
    Ta akcja w ShinRa byla niesamowita. Wciagnela mnie bez reszty az oddech wstrzymalam w pewnym momencie 😍
    Lojezu z deszczu pod rynne i jak tu dojsc so siebie.

    Tyle akcji nawet nie nie spodziewałam. Mega mega mega tekst. Świetnie piszecie. Kiedy jakas książka???

    I na koniec ta scenka z Zackiem i Crush. Takie zakonczenie ze chce się więcej. Ja chce więcej

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    Ten opis, kiedy narrator ma się schować, bo nikt nie może go zobaczyć, przypomniał mi wątek mojego tegorocznego zauroczenia bohaterem No 1 - on też przez dwadzieścia lat musiał żyć w ukryciu niczym duch i czuł dziką przyjemność, kiedy wreszcie mógł się ujawnić. W końcu jak długo można żyć w klatce?
    To wrobienie Crush bardzo mi się nie podoba. Dziewczyna swoje przeszła, swoje czuje, a tu ma być wabikiem, przynętą? Oj, bardzo mi się to nie podoba.
    Popieram Sadistic w jej propozycji wstawienia słownika przed tekstem. Jak wiem, kim jest Crush, bo już o niej czytałam, tak nie wiem, czym jest energia Mako (to słowo kojarzy mi się z jednym bohaterem Legendy Korry, bo miał tak na imię). Mam nadzieję, że przy kolejnej okazji się znajdzie.
    Nie umiem wczuć się w pełen podziw mężczyzny, jaki ten czuje wobec dziewczyny, bo nie jestem wtajemniczona w to, co Crush dokładnie przeszła. Ta niewiedza nakazuje mi brać wszystko, co się dzieje w tekście jako coś zupełnie obojętnego.
    Do tego brakuje naprawdę wielu przecinków, co mnie wytrąca z rytmu czytania. Podejrzewam, że korekta była, bo nie widzę literówek, ale warto także poświęcić czas tym drobnym znakom.
    Odnoszę wrażenie, że nagle nastąpił pewien przeskok w akcji, który mi nie pasuje, bo nic wcześniej go nie zapowiadało. Coś jak scena wrzucona w odcinek, nie mająca nic wspólnego z poprzednim, a stanowiąca całość historii. W produkcjach takie sceny strasznie mi zgrzytają, tutaj mam podobne odczucia.
    Jakoś ta prawda wyszeptana do ucha w ogóle mnie nie zaskoczyła. Widać, że chciałyście zbudować tu napięcie przed tym wyznaniem, ale mnie tu nic nie poruszyło. Chyba za mało rzeczy jest mnie w stanie ostatnio poruszyć.
    Narracja Lir także nie wywołała u mnie emocji, które byłyby spodziewane. Jej smutek jest mi w ogóle obojętny, tak samo jak wpadnięcie na trop. Taka kolej rzeczy w podobnych przypadkach, spełnia się jeden z możliwych scenariuszy.
    Zbyt dużo narracji bez jasnego oznaczenia, przez co trochę zgłupiałam. Za każdym razem potrzebowałam około akapitu, by mieć pewność, kto teraz dzieli się punktem widzenia. Rozumiem, że tekst jest bardzo długi i podziwiam Was za to, ale narracja mnoga w tym przypadku prawie wywołała u mnie ból głowy, a z pewnością dekoncentrację. Nie to chciałam czuć, wolałam się zaciekawić, a nie zacząć męczyć.
    Reno! Stęskniłam się za tym gościem.
    Za dużo informacji staracie się przekazać w następujących po sobie fragmentach. Ledwie przyswoję jedne i jakoś je sobie uszereguję w głowie, a widzę kolejne imiona i nazwy, kolejne rozmowy z nowymi detalami i ponownie się gubię.
    Widać, że zrobienie z Crush broni i wypranie jej mózgu mogło się udać, ale jakoś... za dużo tu prostych schematów. Jak wspomniałam, natłok informacji i narracja nie sprawiły, że się wczułam, a trochę mnie to znudziło. Widać, że dobrze czujecie się w tym świecie i chcecie przekazać to innym, ale ja nie jestem przekonana.
    Klarowne opisy i naturalne dialogi. Temat piosenki jak najbardziej wykorzystany, wersy ładnie komponują się z fragmentami tekstu. Jest dobrze.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bierzemy uwagi do serc. Na przyszłość postaramy się o słownik, który może trochę rozjaśni.
      Jeśli chodzi o Crush, to ona nie jest bronią, nikt jej z niej nie stworzyl. Chodziło o jej odporność na szkodliwe działanie energii i próbę wychodowania przeciwciał,zdecydowanie za mało poświęcilyśmy miejsca w tekscie, by się na tym skupić. Ale myślę, że to akurat nie jest prosty schemat, jak i porażka w próbie zemsty, chociaż wiadomo, każdy ma swoje zdanie, szanujemy ;) dzięki za opinie! Przecinkow sb nie wybacze, zwykle nad nimi czuwam D:

      Usuń