ARSENAŁ

niedziela, 26 maja 2019

[16] Szepty kwiatów: Rozmowa w szklarni ~SadisticWriter


Myślałam, że trochę dłużej wytrzymam bez pisania Szeptów kwiatów, ale… nie wyszło. Gdzieś tak ukradkiem polubiłam tę historię, choć nie jest nie wiadomo jak wymagająca. Poza tym lubię Soleil i Blaise’a w duecie. Może na razie są nieco nieśmiali, ale to się niedługo zmieni.

***
Gdy tylko zaczęło świtać, Soleil podniosła się po cichu z łóżka, założyła pierwszą lepszą suknię, ubrała pantofle i wymknęła się z komnaty. Po drodze zaszła do kuchni, gdzie zrobiła do termosu herbaty ziołowej. Wszystko, czego teraz potrzebowała, to odrobiny słońca. Nie chciała czekać na Alienore, ponieważ ta kategorycznie zabroniłaby wychodzić jej z pokoju, w końcu dzień wcześniej narobiła w zamku hałasu, mdlejąc na środku korytarza. Dzisiaj czuła się już dobrze, poza tym nie zamierzała bezczynnie siedzieć w łóżku. Dobrze znała swój organizm i wiedziała, że to tylko jednorazowe przedstawienie, jakie zgotował nie tylko jej, ale również innym ludziom. Chorowała od zawsze, ale nigdy na długi czas. Gdy mieszkała jeszcze w Laverne, przychodzili do niej różni doktorzy, ale żaden z nich nie potrafił powiedzieć, co jej dolega. Każdy wzruszał ze zdziwieniem ramionami, zrzucając to na garb nieznanego pochodzenia dziewczyny – niektórzy mówili, że tę nieznaną chorobę, która nie była bynajmniej zakaźna, przywiozła z miejsca, w którym wcześniej mieszkała. W Chavelln nikt nie znał przypadku podobnego do niej. Soleil ostatecznie się do tego przyzwyczaiła, choć ze smutkiem spostrzegła, że z roku na rok chorowała coraz częściej i silniej. Nikt nie przepowiadał jej długiego życia, to dlatego chciała się nim nacieszyć, póki mogła.
Soleil weszła do ogrodu, pozostając niezauważoną. Wiedziała, że pan Willy chciał podlać dzisiaj rośliny w szklarni, ponieważ ostatnimi czasy nieco usychały, a on miał mnóstwo innych zajęć w ogrodzie. To dlatego postanowiła, że go wyręczy. Poza tym potrzebowała z kimś porozmawiać. Może dla ludzi to głupie i dziwne zachowanie, jednak przy kwiatach naprawdę czuła się, jakby była w domu. Skądkolwiek pochodziła, na pewno było to miejsce, gdzie rosło dużo kwiatów. W snach napotykała czasem barwne wzgórza, gdzie kołyszące się na wietrze rośliny posyłały w jej kierunku wirujące i barwne płatki. Wtedy czuła się naprawdę szczęśliwa, a tęsknota za czymś, co musiała kiedyś przeżyć, stawała się zdecydowanie mniej uporczywa.  
Kiedy drzwi od szklarni cicho zaskrzypiały, w pomieszczeniu zaczęły rozlegać się pobudzone szepty. Soleil często przemawiała do kwiatów w języku, którego nauczyła się mieszkając w Chavelln, jednak gdy nie chciała, aby ktokolwiek ją usłyszał, używała języka, który jako pierwszy zapuścił korzenie w jej głowie. Kwiaty chętniej go słuchały. Przechadzając się pomiędzy nimi z konewką wypełnioną po brzegi wodą, śmiała się do nich i z radością przyjmowała ich słowa, nie pozostawiając żadnego z nich bez odpowiedzi. To, co podobało jej się w roślinach, to to, że nie były tak zawistne jak ludzie, poza tym łatwiej było z nimi rozmawiać. Choć często bywały kapryśne, mówiły zawsze to, co naprawdę sądziły. Poza tym w chwilach, kiedy tego potrzebowała, pozwalały jej na użycie ich płatków do sporządzenia leków. Dzisiaj również ich potrzebowała.
Przechodząc obok ostatniej grządki, gdzie czerwone pąki w magiczny sposób wystawiały w stronę słońca swoje rozwinięte, lśniące płatki, uklęknęła i podwinęła suknię pod kolana. W myślach powtarzała sobie, że powinna pójść się przebrać, ponieważ jeśli Alienore znowu się dowie, że brudzi swoje dzienne stroje, będzie na nią krzyczeć przez następne pół godziny.
– Dzień dobry – przywitała się w języku mieszkańców Chavelln. Już wcześniej miała przyjemność rozmawiać ze stokijkami górskimi. Narodziły się w tutejszych górach, to dlatego wolały porozumiewać się w języku mieszkańców Isielle. – Mam pytanie. – Soleil posłała w stronę kwiatów niewinny uśmiech. – Czy mogłabym zerwać po dwa płatki z każdego z was? Wiem, że szybko odrastacie, dlatego chciałam się z tym zwrócić akurat do was. Pewna starsza pani pracująca w kuchni cierpi na dolegliwości sercowe. Myślę, że odpowiednio nadacie się do sporządzenia leku. – Kwiaty wykonały ledwie widzialny gest, który wskazywał na potwierdzenie. – Jesteście pewne, że mogę to zrobić? Wyglądacie na niepewne. – Przekręciła głowę w bok.
– Myślę, że nie będzie im to przeszkadzało.
Soleil wydała z siebie stłumiony okrzyk. Była tak zaskoczona obcym brzmieniem w szklarni, że zaplątała się w suknię i upadła na pośladki, zapewne brudząc cały tył sukni. Zielona konewka potoczyła się po kamiennej ścieżce, rozlewając wkoło resztki życiodajnej wody. Kiedy cień przysłonił zarumienioną dziewczynę, ta uniosła wzrok ku górze. Na moment wstrzymała dech.
– Przepraszam, jeżeli cię przestraszyłem. – Mężczyzna pochylił się ku niej i podał jej pomocną dłoń. Soleil niepewnie za nią chwyciła. Szybko została przywrócona silnym gestem do pionu. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się z bliska twarzy młodzieńca. Jego uśmiech był szczery i miły, co wywołało w niej jeszcze większe zawstydzenie. Poza tym nie spodziewała się o tej porze ujrzeć tu samego księcia. Dzień wcześniej był świadkiem jej omdlenia. To dlatego szybko odwróciła wzrok.
– Rozmawiałaś z kwiatami? – Miły dla ucha głos niemal sprawił, że podskoczyła w górę, zupełnie jakby się go nie spodziewała. Tym razem Soleil była zmuszona spojrzeć w twarz księcia. Kiedy ujrzała go po raz pierwszy, myślała, że nieułożonym włosom winny był wiatr, ale dopiero teraz dostrzegła, że to natura układała je w taki sposób – gdzieniegdzie zwijały się w chaotyczne fale, czyniąc z księcia mniej idealnego, niż mogła się tego spodziewać. Jednak na swój sposób było to urocze. Blaise Cardarielle wcale nie wyglądał jak ktoś z wyższych sfer. Przywodził na myśl zwykłego chłopaka, co dodatkowo podkreślał jego skromny ubiór. Soleil wątpiła, aby kiedykolwiek chodził po zamku w koronie, w której niekiedy widywała jego starszego brata, Villane’a.
– Och – odezwała się po dłuższej chwili milczenia, zdając sobie sprawę, że bezczynnie się w niego wgapia. – Wiem, to wydaje się być dziwne, ale… ale one naprawdę lubią, gdy ktoś z nimi rozmawia, poza tym lepiej zawsze je spytać o przysługę. – Soleil zacisnęła usta, składając w podołku dłonie. Ilekroć mówiła komuś prawdę na temat tego, dlaczego rozmawiała z kwiatami, ludzie wybuchali śmiechem. Blaise tego nie zrobił. Wyłącznie przekręcił z zainteresowaniem głowę.
– Osobiście zawsze wierzyłem w to, że rośliny potrafią słuchać człowieka. Miałem kiedyś iwrysy w doniczce. Jako dziecko codziennie z nim rozmawiałem. Cóż, urosły na pewno większy i zdrowsze niż te, które dostał mój brat. – Zaśmiał się lekko.
– Naprawdę? – Momentalnie jej spięte mięśnie się rozluźniły. – Pierwszy raz w życiu nikt nie powiedział mi, że to dziwne. – Spojrzała podejrzliwie na księcia, starając się dostrzec w jego twarzy oznakę tego, że żartuje. On jednak wyglądał całkiem poważnie. – W mojej wiosce wszyscy się z tego śmiali.
– Uważam, że w twoim przypadku wygląda to naprawdę bardzo wiarygodnie. Poza tym kwiaty w szklarni nigdy nie były tak piękne. Widać, że twoja obecność dobrze na nie działa. Mogę ci za to tylko podziękować. – Książę ukłonił się jej z gracją, na co ta pomachała zakłopotana dłońmi, próbując przekazać mu bez słów, że nie powinien czegoś takiego robić. W końcu był księciem. Dlaczego miał się kłaniać zwykłej dziewczynie ze wsi? – Ach. Czasami zapominam o manierach, musisz mi to wybaczyć. Nie zdążyłem ci się nawet przedstawić. Nazywam się Blaise. – Jeden z najmłodszych potomków Cardarielle’ów podał jej dłoń. Może wcześniej przyjęła jego pomoc przy podniesieniu się z ziemi, ale ta sytuacja była zupełnie inna. – Coś nie tak z moją dłonią? – spytał książę, marszcząc czoło, jakby rzeczywiście się nad tym zastanawiał.
– Jesteś… księciem – powiedziała najciszej jak mogła, patrząc na niego nieśmiało spode łba. W duchu skarciła siebie za tak głupie stwierdzenie. Przecież to było oczywiste, nie musiała mu o tym przypominać!
– To, że urodziłem się w rodzinie królewskiej, nie znaczy, że czyni to ze mnie kogoś lepszego. – Blaise wzruszył obojętnie ramionami, posyłając jej uśmiech. Wciąż nie opuszczał dłoni, to dlatego w końcu nieśmiało za nią chwyciła.
– Jestem Soleil – przywitała się niepewnie. – Miło mi cię poznać, ksią…
– Blaise. – Na twarzy księcia dało się dostrzec rozbawienie.
– Blaise – powiedziała ostrożnie, dokładnie akcentując imię, jakby było czymś świętym.
– Lepiej się już czujesz, Soleil? – Miły uśmiech nie schodził z okrągłej buzi.           
– T-tak. Przepraszam za kłopot. Czasami zdarza mi się… – Nie dokończyła. Zakłopotana spojrzała w bok. Co miała powiedzieć? Że zdarzało jej się mdleć na środku korytarza? To byłoby naprawdę głupie. Och, dlaczego rozmowa z kimś wysoko urodzonym musiała być tak trudna?! Może Blaise nie był Villane’em, który ją przerażał, ale to wciąż jego brat. – Cóż, dziękuję za ratunek – dopowiedziała szybko.
– Nie ma za co. – Książę rozglądnął się po szklarni, wkładając do kieszeni dłonie. To z pewnością nie był gest, który wykonywali członkowie rodziny królewskiej. Widocznie musiała się przyzwyczaić do tego, że Blaise nie był arystokratą w dosłownym znaczeniu tego słowa. – Lubię przechadzać się po ogrodzie o poranku. Wtedy jest tu cicho i spokojnie. Miło ogląda się rozkwitające w świetle dnia kwiaty.
Soleil szczerze się uśmiechnęła. Teraz czuła się o wiele bardziej zrelaksowana. Rośliny podszeptywały jej, że nie powinna bać się Blaise’a, bo nikogo nie udawał. Był po prostu sobą. To Villane stanowił zagrożenie, nie on.
– Ksi… Znaczy… Blaise – powiedziała z niewinnym uśmieszkiem. Wiedziała, że jeszcze długo nie będzie mogła przyzwyczaić się do tego, aby nazywać księcia po imieniu. – Może zechcesz się napić herbaty, skoro już tu jesteś? Co prawda mam tylko jeden kubek, ale mogę przynieść kolejny. Chyba nie wypada, żebyśmy…
– Pili z jednego kubka? – zaśmiał się. – Myślę, że nie stanowi to żadnego problemu. – Blaise puścił w jej stronę oczko, na co nieśmiało się uśmiechnęła. Już po chwili siedzieli razem na niskim murku w szklarni, upijając z jednego kubka gorący napój. Dla Soleil ta sytuacja była naprawdę niezwykła, a przy okazji dziwna. Nie sądziła bowiem, że będzie mogła porozmawiać tak otwarcie z jednym z książąt, a tym bardziej, że zgodzi się na to, aby dzielili ze sobą jedno naczynie. Wśród wyższych sfer było to niemalże niedopuszczalne. Za to w Laverne nikt zbytnio się tym nie przejmował, szczególnie jeżeli dzielono się nimi w rodzinnym gronie.
– Jak dobrze jest powrócić do miejsca, które jest mi domem – powiedział z westchnięciem Blaise, wpatrując się w szybę, przez którą przebijały się nieśmiało pierwsze promienie słońca. Soleil czuła ich ciepło na swojej twarzy. To od razu poprawiło jej nastrój. – Życie poza murami zamku nie jest łatwe, szczególnie gdy większość czasu spędza się w obcym królestwie.
– Czy… często wyjeżdżasz? – Dziewczyna przyjrzała się twarzy księcia z profilu. Nawet od tej strony wyglądał przystojnie. Soleil chyba nie widziała jeszcze tak urodziwego młodzieńca. Jej brat, Gawin, również miał w sobie pewien urok, ale nie emanowało z niego takie światło.
– Tak. Większość czasu w ciągu roku spędzam poza zamkiem. Ale to konieczne. Mój brat musi sprawować władzę nad Chavelln podczas nieobecności naszego ojca, a ja pełnić rolę dyplomaty. Villane kompletnie się do tego nie nadaje, bo za szybko się irytuje, poza tym jest przyszłym królem, dlatego musi tutaj tkwić. – Blaise wzruszył ramionami. – Młodsi w rodzinie zawsze załatwiają sprawy poza murami zamku.
– Och. To nieco… smutne. Tym bardziej, że wszyscy w zamku bardzo cię lubią. W dzień twojego przyjazdu było tu naprawdę gwarno. – Soleil posłała mu szczery uśmiech.
– Właśnie dlatego tak bardzo lubię to miejsce. Wszyscy ludzie są tu dla mnie jak rodzina. Cieszę się, że mogłem poznać jej nowych członków. – Blaise spojrzał ukradkiem na dziewczynę, która zawstydzona niemal od razu odwróciła wzrok. Podrapała się po policzku, nie wiedząc, co może powiedzieć.
Przez dłuższą chwilę w szklarni panowała cisza. Nie była ona jednak przytłaczająca, jak często to bywało w przypadku nowopoznanych osób. Zarówno książę, jak i kwiaciarka napawali się nią, spoglądając w stronę słońca. W pewnym momencie Blaise spojrzał w kierunku kwiatów. Soleil podążyła jego wzrokiem.
– Zawsze uważałam, że każdemu człowiekowi można przypisać określony kwiat. – Zdziwiony książę spojrzał w kierunku florystyki, która niemal od razu skarciła siebie w duchu za tak dziwne stwierdzenie. Blaise mógł pomyśleć, że ma obsesję na punkcie roślin. Może popierał jej rozmowę z kwiatami, ale nie powinna się tak przed nim otwierać. Dziwnie było przekazywać komuś obcemu swoje sekrety, z których inni niegdyś się śmiali.
– W takim razie jaki przypisałabyś mi? – spytał z powagą.
– Och. Musiałabym cię najpierw lepiej poznać.
– Będziesz miała okazję, bo tym razem zawitam tutaj na dłużej.
Zaskoczona Soleil pokiwała głową. Nie była zdziwiona tym, że Blaise miał tutaj zostać dłużej niż zwykle, a raczej dlatego, że sam nawoływał ją do tego, aby bliżej go poznała. Czy to oznaczało, że będą spędzali ze sobą więcej czasu? Może wciąż czuła się w jego obecności nieco onieśmielona, ale wiedziała, że nie będzie żałowała tej znajomości. Być może to jedyna osoba w całym zamku, która ją zrozumie i wcale nie będzie uznawała ją za dziwną?
– Wcześniej mówiłaś coś o leku dla pewnej starszej pani z kuchni. Słyszałem już, że jesteś kwiaciarką, ale nie miałem pojęcia, że umiesz również leczyć ludzi – odezwał się książę. Jego jasne zielone oczy wpatrywały się w nią życzliwie. Dopiero teraz Soleil zdała sobie sprawę z tego, że Blaise musiał być od niej starszy o kilka dobrych lat. Słyszała już od pana Willy’ego, że między nim a jego bratem jest siedem lat różnicy, ale wciąż nie wiedziała, ile wiosen liczył sobie Villane.
– Kwiaty dają mniejsze pole do popisu pod względem leczniczym niż zioła, ale wciąż są bardzo przydatne. Z ich pomocą można wyleczyć nawet najpoważniejsze choroby. W swoim krótkim życiu rzadziej zajmowałam się tworzeniem lekarstw, ponieważ niektórzy chcieli tę zdolność wykorzystać. – Soleil niemrawo się zaśmiała. – W końcu każdy lek może być również trucizną.
Blaise głośno westchnął.
– Ludzie bywają zachłanni. Często pragną władzy, pieniędzy czy innych przywilejów i zdobywają je kosztem innych osób. Niektórzy nie wahają się nawet wtedy, kiedy w imię swoich pragnień mają kogoś zabić. To bardzo przykre. Nie dziwię się, że pomagasz tylko nielicznym osobom, które tego potrzebują. – Książę nagle posmutniał. Teraz wpatrywał się w ziemię. Miał dziwnie puste, umęczone spojrzenie, co nie umknęło uwadze Soleil, którą charakteryzowała duża wrażliwość. Wewnętrznie przeczuwała, o co mogło chodzić.
– Jak się czuje król? – spytała cicho, ale troskliwie.
Po minie Blaise’a domyśliła się, że właśnie o nim myślał. Był zaskoczony, że kwiaciarka tak łatwo zinterpretowała jego zachowanie.
– Byłem u niego dzisiaj rano i cóż… nie jest z nim dobrze. Odwiedziłem go w jednym z najgorszych możliwych momentów. Spisywał swój testament. – Kiedy Soleil wstrzymała dech, Blaise zacisnął wargi. – Myślałem, że gdy wrócę, będzie czuł się lepiej.
Przez chwilę w szklarni panowała smutna cisza. Kwiaciarka miała świadomość tego, że nie powinna mieszać się w leczenie króla, ale kwiaty wręcz krzyczały do niej, że powinna mu pomóc. Czy Blaise jej zaufa? Miała co do tego pewne wątpliwości. W końcu chodziło o samego króla. Villane stanowczo odrzucił jej pomoc. Jak będzie z jego bratem?
– Myślę, że mogłabym pomóc twojemu ojcu – powiedziała niepewnie, ledwo słyszalnym głosem. Zaskoczony chłopak spojrzał w jej kierunku. W jego oczach dostrzegła nadzieję, która kruszyła serca. Villane’owi zależało tylko na tronie, nie obchodził go los króla, ale Blaise’owi wyraźnie na  nim zależało. – Jeśli mi na to pozwolisz… Cóż, będziesz musiał opisać mi jego dolegliwości. Spróbujemy coś na to zaradzić.
Uszczęśliwiony książę opisał jak najdokładniej przebieg choroby swojego ojca – ponoć dzisiaj rano odwiedził doktora, aby dowiedzieć się, co tak naprawdę mu dolegało. Niewiele się dowiedział, ale z opisywanych symptomów Soleil mogła wywnioskować tylko jedno: król mógł być podtruwany. Może wcześniej rzeczywiście chorował, ale ktoś zadbał o to, aby szybko (lub w ogóle) nie wyzdrowiał. Nie chciała mówić o tym Blaise’owi. Postanowiła, że sprawę załatwi za nią odtrutka. W zamyśleniu, przykładając palec wskazujący do ust, oglądnęła się w tył na kwiaty. Niektóre z nich wychyliły się w jej stronę, pragnąc powiadomić ją o tym, że na pewno przydadzą się podczas sporządzania leku. Dzięki temu już po chwili mogła spokojnie podnieść się z murku i ruszyć w ich kierunku.
Blaise oglądnął się za nią z zainteresowaniem. Zadziwiło go to, z jaką pewnością młoda kwiaciarka zbierała płatki kwiatów, kładąc je na jednej z podwiniętych warstw sukni. Miała przy tym bardzo skupioną minę, jaką często przybierały dzieci, gdy starały się stworzyć jakąś skomplikowaną budowlę z piasku. Ten widok sprawił, że usta Blaise’a rozszerzyły się w delikatnym uśmiechu.
– Jeszcze tylko kilka płatków fizesji – mruknęła do siebie dziewczyna, podchodząc do rzędu, gdzie znajdowały się błękitne pąki. Książę wytężył słuch, kiedy wymawiała słowa w obcym języku. Zdziwiło go to, ponieważ nigdy wcześniej go nie słyszał. Nie zamierzał jej jednak peszyć niepotrzebnymi pytaniami. – Tak, tyle powinno wystarczyć. – Soleil wyprostowała się i posłała księciu jeden z najbardziej szczerych i odważnych uśmiechów, który potrafił zaczarować niejedną osobę. Blaise również wydawał się być pod wpływem jej uroku. Nigdy wcześniej nie widział bowiem tak pogrążonej w swojej pasji osoby. Nic dziwnego, że Soleil Rivaire była najlepszą kwiaciarką w kraju.
Kiedy potomek Cardarielle’ów zobaczył, że głowa dziewczyny przekręca się w prawo, a ona sama przybiera nierozumną minę, zrozumiał, że zdecydowanie zbyt długo się w nią wpatruje. Nieco onieśmielony podniósł się z murku i przeciągnął leniwie niczym kot, udając, że jest niezwykle odprężony.
– Skoro jesteśmy gotowi, ruszajmy.



1 komentarz:

  1. Hej :)
    Bardzo się cieszę, że znowu mogę poczytać o Soleil, bo to historia, w której Ty czujesz się dobrze, a i ja znajduję przyjemność - przypominasz mi nią moje własne marzenie za dzieciaka, by być florystką. Niestety, nie mam w sobie za grosz wyczucia i zmysłu estetycznego, by tworzyć bukiety, jednakże kwiaty i tak są ważne w moim życiu.
    Podoba mi się to, jak bardzo Blaise różni się od brata, jaki jest zwyczajny, a przy tym i tak zachowuje się, jak na członka rodziny królewskiej przystało. Jego rozmowa z dziewczyną wyszła bardzo naturalnie, tak jak wyobrażałam sobie ich pierwszą, taką prawdziwą, pogawędkę. Lubię ten klimat, jaki Szepty kwiatów ze sobą niosą. Coś mi mówi, że romans między tą dwójką byłby tym spokojnym, który wywołuje uśmiech i za którym można tęsknić.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń