ARSENAŁ

niedziela, 26 maja 2019

[16] Nie będę milczeć ~SadisticWriter


I won’t be silenced, you can’t keep me quiet, i te takie sprawy. Dziwny tekst (to ponoć mój zwyczajowy slogan promocyjny). Średni, ale da się przełknąć.   
***

Moja matka miała w zwyczaju powiadać, że dziecko jest największym darem, jaki może podarować kobiecie los. Rodząc, słyszałam z tyłu głowy jej moralizujący ton głosu, nakazujący mi się zamknąć. Ból powinnam przyjąć milcząco i z dumą, w końcu miliony kobiet na tym świecie właśnie w tym momencie znosiło katusze, aby powołać na świat swojego potomka. Cóż, aktualnie miałam to głęboko w dupie.
Zdążyłam już wykląć każdego, kto przewinął się w tej małej klitce, którą nazywali porodówką. Pielęgniarki uskakiwały w bok, kiedy ciskałam w nie wszystkim, co miałam pod ręką, choćby papierem toaletowym. Ojciec mojego nienarodzonego jeszcze dziecka starał się mnie uspokoić, ale kiedy tylko spróbował dotknąć mojej dłoni, podbiłam mu oko. W pewnym momencie byłam trzymana przez trójkę silnych, rosłych położnych – z oburzeniem rozkazałam im wykurwiać na księżyc, żeby w antropogenicznych celach drążyli przyrodzeniami kratery. Kopnęłam nawet lekarza prowadzącego prosto w krocze, bo zirytował mnie swoim pełnym politowania spojrzeniem. Cóż, zawsze to mniej kretynów do płodzenia dzieci.
Po sześciu godzinach jawnych męczarni spowitych krzykami, płaczem, przekleństwami i krwią, małe, brzydkie, pomarszczone stworzenie, które przecisnęło się do świata wąskimi drogami rodnymi, wylądowało w moich ramionach. Od początku coś mi nie pasowało. Wszyscy szpitalni pracownicy, którzy trwali przy mnie w tym ciężkim momencie, wydawali z siebie ciche pomruki, zerkając z niepokojem w moją stronę, jakby bali się mi o czymś powiedzieć. Na początku myślałam, że dziecko wyglądało jak ojciec, co rzeczywiście mogłoby odpychać innych ludzi, ale szybko się okazało, że sprawa dotyczyła czegoś o wiele bardziej… powierzchownego. Moje dziecko miało na twarzy znamię. Nie byłoby w tym nic dziwnego – w końcu każdy z nas takie miał – gdyby nie poszarpana i zakrwawiona blizna przypominająca niezagojony tatuaż. Jeszcze nie wiedziałam, co oznaczała, ale już wiedziałam, że nic dobrego.
Po wyjściu ze szpitala, zgodnie z obowiązującą w naszym państwie zasadą, każde dziecko musiało zostać wpisane do rejestru narodzin, a także przypisane do określonej rubryki znamiennych. Cholernie bałam się wizyty u tutejszej interpretatorki. Wiedziałam bowiem, że blizna na twarzy mojego dziecka musiała mieć związek z nieczystymi siłami, które zaingerowały w moją ciążę. Czasami odnosiłam wrażenie, że żółto-zielone oczy, które spoglądały na mnie spod długich, dziecięcych rzęs, miały w sobie jakąś niewypowiedzianą dla ludzkości groźbę. Ale czy tak małe istnienie mogłoby komukolwiek zagrozić? To tylko dziecko. Na dodatek dziewczynka. W naszym świecie kobiety istniały tylko po to, aby rodzić.
– To bardzo dziwny i zarazem niepokojący przypadek.
– Domyślam się.
– Trudno będzie go zinterpretować.
– Domyślam się.
– Jedno jest pewne: blizny na twarzy oznaczają czyjąś śmierć.
– Domyś… Co?
Interpretatorka przewróciła kilkaset stron obskurnej księgi i przejechała palcem po czcionce w rozmiarze nieprzekraczającym nowonarodzonej mrówki. Widziałam jak jej blade czoło wyraźnie się marszczy. Okulary zdążyła już poprawić z milion razy. W końcu spojrzała na mnie swoimi żabimi oczami, jakby chciała mnie za cos skarcić. Może za urodzenie zielonookiego potwora?
– Mam złą wiadomość. – Wstrzymałam dech, ściskając w rękach dziecko, które burknęło coś z niezadowoleniem, bijąc mnie małymi piąstkami po ręce. Cóż, Herkulesem to ona nie będzie. – Blizna na twarzy oznacza czyjąś śmierć, o czym już wiemy, jednak to jej długość wyznacza poziom zbrodni. Przykro mi to mówić, ale wszystkie gwiazdy w niebiosach podpowiadają, że twoja córka będzie sprawczynią ludobójstwa.
Podniosłam się z krzesła, jakby wystrzeliła mnie z niego rakieta. Uszczęśliwiona Liv zamachała w górze rączkami, wydając z siebie dźwięk przywodzący na myśl duszącą się kosiarkę, do której dolano za mało paliwa.
– A niech was wszystkich piorun w glace trzaśnie! – wykrzyknęłam oburzona, tupiąc nogą jak niezadowolona pięciolatka. – Moje dziecko nikogo nie zabije! Nie z taką matką jak ja! Widziała pani moje znamię? Mam ocalić ludzkość! Skoro ja mam ją ocalić, to czemu Liv ma się przyczynić do masowego morderstwa?!
Interpretatorka złożyła ręce na biurku i posłała w moją stronę znaczące spojrzenie. Wtedy zrozumiałam, że los podsunął mi rozwiązanie odwiecznej zagadki pod sam nos. Znamię w kształcie dłoni trzymających płomień rozgrzało moją skórę na nadgarstku. Spoglądając na kobietę o wyglądzie starej krowy skrzyżowanej z żabą, którą ktoś przejechał rowerem na polnej drodze, potrząsnęłam niedowierzająco głową.
– Nie zabiję własnego dziecka! – wrzasnęłam, kierując na nią palec. – Nie po to się narodziłam, żeby zabić własną córkę, i nie po to urodziłam własną córkę, żeby ją zabić! – Moje słowa nie miały sensu, ale już sama nie wiedziałam, co wykrzykuję. Ze złości poczerwieniałam na całej twarzy. Świat niemal wirował mi przed oczami, przysłaniając widzenie jaskrawymi plamami. Musiałam się uspokoić. To jeszcze nie koniec świata. Pójdę do innej interpretatorki. Przecież wszyscy ludzie rodzili się ze znamionami, które miały wskazywać im dobre uczynki. Tylko raz na jakiś czas pojawiały się przypadki, kiedy głównym ich zadaniem było kogoś zabić. Historia nie przewidziała takiej przepowiedni dla żadnej kobiety. Niby jakim cudem Liv miała dopuścić się ludobójstwa w świecie, gdzie panowali mężczyźni? Rząd zje ją na kolację, nim zdoła choćby pomyśleć o buncie!
Żabiooka kobieta w jaskrawej zielonej garsonce (idealnie dopasowała się do środowiska, z którego pochodziła) podeszła do mnie i spojrzała mi głęboko w oczy. Chciała mnie zahipnotyzować? Niech jej stado krów po kręgosłupie przebiegnie!
– Zapewne twoje znamię odezwało się w momencie, kiedy uświadomiłaś sobie, jakie los nadał ci zadanie.
– Moje znamię nie mówi.   
Interpretatorka posłała mi pobłażliwe spojrzenie.
– Maryleen. – Zbliżyła się do mnie na odległość jednej głowy i zadarła wysoko podbródek, aby spojrzeć mi w twarz, co wyglądało nieco komicznie. Chciałam jej powiedzieć, żeby spieprzała do stawu, gdzie jej miejsce, ale w ostatniej chwili przygryzłam wargę. – Jeżeli nie zabijesz swojego dziecka, to ono zabije setki, a może nawet tysiące ludzi.
Zmrużyłam groźnie oczy, spoglądając na nią z wyższością, którą podarowała mi w genach matka. Musiałam przyznać, że czasami naprawdę się przydawała. Potrafiła zakwestionować odwagę niejednego rozmówcy. Interpretatorka od razu postawiła krok w tył. Może bała się, że jako matka Liv byłam tak samo nieobliczalna?
– Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić – syknęłam przez zaciśnięte zęby – ani ty, ani żadne głupie znamię. Mam swój własny rozum, którego zamierzam się słuchać, choćby mnie torturowano.
– W takim razie będę musiała to zgłosić. – Chłód w głosie kobiety był tak wyraźny, że niemal zmroził moje mięśnie. Przez moment nie mogłam drgnąć, a przecież powinnam uciekać i ratować swoje dziecko.
Urzędniczka chwyciła za słuchawkę telefonu i wykręciła krzywym palcem stosowny numer. Kiedy ja nie mogłam niczego powiedzieć, Liv znienacka zaczęła się śmiać. Wszystko byłoby w porządku – w końcu dzieci czasem się śmiały – gdyby nie to, że moja córka dopiero niedawno się urodziła. Noworodki się nie śmiały. Noworodki nawet się nie uśmiechały.
Wybałuszyłam oczy w momencie, kiedy żabiooka kobieta chwyciła się za serce. Słuchawka wypadła jej z rąk, uderzając z głuchym trzaskiem o biurko, a potem ciągnąc za sobą na podłogę całą aparaturę. Liv machała wesoło rączkami, jakby cieszyła się z powodu tego dziwnego przedstawienia. Powinnam coś zrobić, ale nie umiałam się ruszyć, zupełnie jakby trzymała mnie w miejscu jakaś nieczysta moc. W oczach zsiniałej już kobiety widziałam panikę, ale i niedowierzanie. W końcu zsunęła się na dywan, wystawiając w naszym kierunku palec wskazujący. Drżące usta wyszeptały słowo, które zmroziło mi w żyłach krew. Potem martwe ciało uderzyło z cichym łoskotem o podłogę.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Wtedy zdałam sobie z czegoś sprawę. To nie mnie żabiooka nazwała potworem. Chodziło jej o Liv.
Uniosłam w szoku moją małą dziewczynkę akurat w momencie, kiedy ta zaczęła klaskać w dłonie. Już po urodzeniu jej oczy wydawały się być bardzo intensywnej, wręcz nieludzkiej barwy, ale teraz świeciły jak nafosforyzowane punkciki. Liv nie miała nawet tygodnia, a robiła rzeczy, jakich nie robiły żadne noworodki. Liv nie miała nawet tygodnia, a wszystko wskazywało na to, że zabiła już pierwszą osobę.
– Niech mnie toksyczny pająk upieprzy – wyszeptałam, mrugając szybko oczami. – I ja mam cię zabić? Przecież prędzej to ty byś mnie zabiła.
Jaskrawe zielone światło zniknęło z tęczówek małej Liv. Teraz znów wyglądała jak normalny noworodek. Nie minęło nawet kilka sekund, a zanosiła się płaczem, machając w górze rączkami i nóżkami, jakby ją sam Szatan opętał (może nie było to tak dalekie od prawdy).
– Daj spokój, Liv – warknęłam, wystawiając ją daleko przed siebie. Skrzywiłam się z niesmakiem. – Nie mów mi tylko, że narobiłaś w pieluchę. Nienawidzę dziecięcych kup, nawet jeżeli w pierwszych dniach życia nie śmierdzą…
Czy wspominałam już kiedyś, że nigdy nie chciałam mieć dziecka? Jak większość kobiet w naszej społeczności zostałam zmuszona do urodzenia zaaranżowanemu mężowi potomka. Nie był zadowolony, że począł dziewczynkę. Zapowiedział, że niedługo postara się o syna. Nie my. On. Miałam ochotę wykrzyknąć mu w twarz, że go zdrowo popieprzyło, ale z tyłu głowy zaraz pojawił się głos matki, która zawsze powtarzała: musisz być posłuszna. Tyle że nigdy nie byłam. I nie będę. Od dziś nikt nie sprawi, że będę milczeć, nawet ta stara, martwa prukwa.
– Na tym świecie jesteśmy tylko ty i ja, Liv. Liczę na to, że wyrośniesz na kobietę, która zawalczy o naszą przyszłość. I nie, nie tylko moją czy twoją, ale nas wszystkich. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Chyba się dogadamy, nie sądzisz?

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Speechless to moje nowe życie. Za Chiny Ludowe nie umiem wejść na dobry rejestr, by to zaśpiewać, ale i tak daje mi motywacyjnego kopa, nie dziwię się, że Tobie również się ta piosenka spodobała :)
    Wow. Ile tu jest ciekawych zdań. W sensie - ironicznych, a przy tym (przynajmniej dla mnie) zabawnych. Te porównania, humor, tempo kolejnych scen jest świetnie wyważone i ładnie podane. Mam wrażenie, że to początek niesamowitej historii. Jestem pod wrażeniem, iż z tematu, który mnie wydał się ciężko do realizacji, stworzyłaś coś tak lekkiego i do tego brutalnego. Podziwiam. A Maryleen i Lub życzę powodzenia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń