ARSENAŁ

niedziela, 24 lutego 2019

[3] Yakuza: Nobody could take my place ~ Wilczy








Wyszła z kawiarni, zanim zamieszanie ucichło i ktoś się do niej przyczepił. Mimo że nic nie zrobiła, kuliła głowę w ramionach, nerwowo poprawiała kaptur – uznała, że wciągnięcie go na głowę mogłoby wydać się zbyt podejrzane – i patrzyła pod nogi, jakby to miało zagwarantować, że nie rzuci się w oczy. Nikt jej nie zaczepił, a gdy opuściła kawiarnię, obejrzała się za siebie, zakładając ręce na ramiona. Po chwili puściła się truchtem w kierunku peronu.
Nie musiała rozglądać się długo, żeby odnaleźć wzrokiem oliwkową kurtkę. Dogoniła chłopaka i zatrzymała go, łapiąc za rękaw.
— Co ci odbiło?! — naskoczyła na niego. Nie mogąc się powstrzymać, wymierzyła mu kuksańca w ramię. — Musiałeś się zachować jak totalny dupek?!
Yosuke wzruszył ramionami. Zdawał się skruszony. Przystanąwszy, kręcił się w miejscu, przestępując z nogi na nogę i niepewnie rozglądał się po peronie. Po wzburzeniu, które ogarnęło go w kawiarni, nie pozostał nawet ślad.
— Nic nie rozumiesz — mruknął, nie patrząc na nią. — Ja już praktycznie nie żyję.
I’m just a dead man walking tonight
— Co? — Hashire jeszcze mocniej ściągnęła brwi. — O czym ty mówisz? Yosuke? — Próbowała ściągnąć na siebie jego spojrzenie, ale on uparcie patrzył gdzieś w dal. — Yosuke! Popatrz na mnie!
Dopiero, kiedy szarpnęła za jego kurtkę, spod ciemnobrązowej grzywki łypnęły na nią jasne, szare oczy. Głód, który tym razem w nich zobaczyła, bardzo jej się nie spodobał.
— Czy ty… — zawahała się, nim dokończyła. Nie chciała stawiać bezpodstawnych zarzutów, ale była dziwnie pewna, że zna odpowiedź na pytanie, które zamierzała zadać. — Znowu bierzesz — stwierdziła ze smutkiem.
Rozbiegany wzrok, napady szału… Już kiedyś bywała tego świadkiem.

— Gdzie to masz?! Gdzie?! — krzyczała, przetrząsając kieszenie kurtki, którą zerwała z wieszaka. Nic nie znalazła, więc po chwili kurtka wylądowała na podłodze, a rozsierdzona Hashire ruszyła w stronę Yosuke.
— Wstawaj — poleciła, cedząc przez zęby, a chłopak, który siedzał na skraju łóżka i kiwał się w przód i tył, podniósł na nią mętny wzrok.
— Odpuść — rzucił od niechcenia. Splótł ze sobą palce, opierając łokcie o uda i zgarbił się, wpatrując w podłogę. Miała bardzo ciekawy wzór. Zdawała się trójwymiarowa. Jak cały ten świat, wszystkie obiekty wokół były takie rzeczywiste. Nawet te kobiece dłonie, które sięgały po niego, zaciskały się na jego koszuli i szarpały nim w złości, a on kołysał się jeszcze mocniej i mocniej, jak na huśtawce w parku, wtedy kiedy prószył śnieg i wirowało niebo, śmiali się w głos, trzymali mocno łańcuchów i z całych sił się…
— Przestań się śmiać! — Głos Hashire dochodził jakby z oddali. Yosuke się nim nie przejmował. Dla niego był tylko ani zbędnym, ani niezbędnym dudnieniem, potrzebnym i niepotrzebnym jak echo. Ona sama zdawała się taka sama, taka przezroczysta, jak karta papieru albo mgła, pewnie mógłby machnąć ręką, żeby się jej pozbyć. A jednak kiedy go spoliczkowała, zabolało. — Oprzytomniej! — To też zabrzmiało dużo groźniej niż zwykły pogłos. — I przestań machać mi przed twarzą tymi przeszczepami! Wstawaj!
Yosuke podnosił się bardzo powoli. Gdyby ktoś go zapytał, określi by to w latach. Świetlnych. Jednak czas musiał płynąć szybciej, bo kiedy się odwrócił, pościel na łóżku była przekopana, materac obrócony na drugą stronę, a Hashire – wściekle bluzgając – zrzucała właśnie z biurka wszystkie jego rzeczy. Yosuke przyglądał się temu ze stoickim spokojem. Podrapał się po głowie, na moment przygładzając sterczące na czubku głowy kosmyki i obserwował fruwające w powietrzu przedmioty. Jedna z książek trafiła go w twarz, ale tym też się nie przejął. Schylił się po napoczętą czekoladę, która wciąż w papierku upadła u jego stóp. Ułamał jedną z kostek i wsunął do ust, zachwycając się jej smakiem – był pewien, że czekolada nigdy nie była aż tak czekoladowa – a w tym czasie Hashire przewracała cały pokój do góry nogami.
Gdzie to trzymasz?! — darła się, ogarnięta amokiem. Dopiero na sam koniec zaczęła zerkać podejrzliwie na Yosuke. Rzuciła raportówkę, którą przetrząsała i wreszcie przyszło jej do głowy, żeby przeszukać chłopaka. Bez krępacji wsuwała rękę w kolejne kieszenie, aż znalazła przezroczysty woreczek z białymi tabletkami.
— Co to jest? — syknęła, unosząc je na wysokość oczu Yousuke.
Chłopak wzruszył ramionami.
— Hera, koka, hasz, lsd — zanucił Yousuke i zaśmiał się, rozbawiony tą wyliczanką. Spoważniał, gdy Hashire nie podzieliła tej wesołości, tak jak się spodziewał. — Kodeina —odpowiedział szczerze, żeby zagłuszyć echo, które brzmiało w jego głowie coraz dokuczliwiej.
— I na chuj ci to potrzebne? — Hashire mocno zacisnęła usta, aż pobielały jej wargi. — Okres masz?! No cholerę to bierzesz?!
'Cause I need it, yeah I need it
All of the time 
Yosuke wzruszył ramionami i ułamał sobie kolejną kostką. Hashire ze złością wyrwała mu pozostałą tabliczkę czekolady i rzuciła nią przez pokój. Dopiero wtedy mu odbiło.
— Ty suko. — Jego oczy były zimne i bez życia, gdy spojrzał w jej stronę.
— Nie masz pojęcia, kim jestem, prawda?
Hashire zmroził napastliwy ton jego głosu i obłąkane spojrzenie.
— Pierdolony ćpun… — wyrzuciła z siebie, mimo strachu, który ją ogarniał. — We łbie ci się poprzestawiało.
Yosuke wybuchnął niekontrolowanym, niskim śmiechem, który urwał się tak nagle, jak zaczął.
— Nie. Może ci się wydawać, że mnie znasz — orzekł, a rzeczowy ton jego głosu przeraził kobietę bardziej, niż mogłyby to zrobić prowokacyjne odzywki — ale tak naprawdę nie masz pojęcia, do czego jestem zdolny.
Hashire zrozumiała, że rzeczywiście tego nie wie. Youske nigdy wcześniej nie był agresywny. Wtedy też nie wykazał się przemocą w stosunku do niej, ale po tym jak rozwalił połowę mieszkania, Hashire znalazła kolejny powód, by zacząć wprowadzać w życie poważne zmiany.
Dwa miesiące później się wyprowadziła i od tamtej pory go nie widziała.
Yosuke miał wtedy siedemnaście lat.
Trzy lata później wyglądało na to, że nic się nie zmienił.

Mów — zażądała teraz. Zamierzała się dowiedzieć, komu podpadł, gdzie się zadłużył i czyje prochy zażył, zamiast je sprzedać. Ale Yosuke nie był chętny do współpracy. — Posłuchaj mnie. Mogę ci pomóc. Jeśli tylko nie zrobiłeś czegoś bardzo głupiego, wszystko na pewno jeszcze da się odkręcić.
Yosuke tylko pokręcił przecząco głową.
— Nic już nie da się zrobić.
Lately our conversations
End like it’s the last goodbye 
— Weź nie pierdol i po prostu chodź ze mną. — Hashire szarpnęła za rękaw jego kurtki, ale chłopak nie ruszył się z miejsca. — Yo, nie wygłupiaj się. Mówię serio. Znam kogoś… wpływowego, na pewno coś… — Złapała go za łokieć i pociągnęła za sobą. Chłopak niemrawo ruszył wraz z nią. — W pobliżu jest motel. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Zostaniesz tam, dopóki sytuacja się nie uspokoi.
Yosuke nie wyglądał na przekonanego, ale posłusznie wypełniał polecenia Hashire. Podał swoje dane w recepcji, a kiedy znaleźli się w pokoju numer sześćdziesiąt dziewięć, usiadł na łóżku, nawet nie ściągając kurtki. Wyciągnął z kieszeni telefon i bawił się nim przez chwilę, po czym nagle wypalił:
— Wybaczysz mi kiedyś?
Hashire zamarła; przyjrzała mu się, zmrużywszy oczy. Już miała zapytać, co takiego miałaby mu wybaczyć, kiedy tknięta nagłym przeczuciem, wyrwała mu z ręki telefon.
— Niech zgadnę — zaczęła zdawkowo. — Tak naprawdę wcale się nie stęskniłeś, co? — prychnęła cierpko i zerknęła na ekran, który nie zdążył zablokować, więc mogła sprawdzić ostatnio wysłane wiadomości. — Nie wierzę — wycedziła, przewijając tekst na ekranie.
— M-Musiałem. Inaczej by mnie zabił.
— Jasne.
— Wiesz, do czego był zdolny.
Hashire nie chciała słuchać żadnych tłumaczeń.
— Nie wierzę, że to zrobiłeś. Co ci obiecał, hm? Że będzie cię utrzymywał? Da ci na proszki? Hm? Za co mnie przehandlowałeś?!
Yosuke milczał. Może gryzły go wyrzuty sumienia, a może chciał, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło.
— Telefon ci dzwoni — poinformował Hashire, która zdawała się nie słyszeć, że jej komórka raz po raz odtwarza piątą symfonię Bethovena któryś raz z kolei. Nie była przyzwyczajona do tego wynalazku. Kiedy wydobyła  z kieszeni urządzenie, zobaczyła, że na ekranie widnieje ikonka nieodebranych połączeń. Wzdrygnęła się, gdy w jej rękach telefon rozdzwonił się po raz kolejny.
— Halo! — odebrała połączenie, nieco zniecierpliwiona, ale kiedy usłyszała głos po drugiej stronie, natychmiast zeszła z tonu.
Gdzie jesteś — wysyczał do słuchawki Majima — ty i ten twój małoletni kochaś.
Co? — Hashire zmarszczyła brwi, ale uznała, że nie pora teraz zagłębiać się w niepotrzebne dyskusje. — Dobra, nieważne. Słuch…
Ja ci, kurwa, zrobię nieważne.
Goro, czy ty — kobieta nabierała podejrzeń — ciągle jesteś nawalony? Akurat teraz, kiedy w końcu byś mi się przydał?
To ja tu jestem od zadawania pytań! — zbulwersował się yakuza, ale nieco bełkotliwy głos nie dodawał mu autorytetu. — Dzwoniłem siedemnaście razy!
Till one of us gets too drunk
And calls about a hundred times 

— Chcesz za to medal?
Pchasz się do grobu, kobieto — zawarczał mężczyzna. — Adres.
Hashire powiedziała mu, gdzie się znajduje. I dopiero wtedy Majimie puściły nerwy.

***
 Stał przed hotelem i odpalał kolejnego papierosa. Zaciągał się głęboko, wypuszczając nosem kłęby dymu. Liczył w myślach do stu. Szósty raz. Nie pomagało. Wściekle różowy szyld raził go po oczach tak samo jak kwadrans temu. I wcale nie chodziło o kolor.
„Ecchi”. Majima wolałby nie wiedzieć, co Hashire robi w takim miejscu, ale w razie jakby zbyt wiele pozostawiono wyobraźni, migający pod spodem neon układający się w hasło „BUM BUM” rozwiewał resztę wątpliwości.
Wyrzucił niedopałek i sięgnął po następnego papierosa. Nie pamiętał, kiedy ktoś tak sobie z niego zakpił. Ludzie, których zabrał ze sobą, stali w bezpiecznej odległości od niego, byle tylko nie znaleźć się w zasięgu kija, gdy Majimie w końcu odwali. A że to nastąpi, było pewne jak to, że stali właśnie przed love hotelem i jedynie oddalone w czasie proporcjonalnie do tego w jakim tempie czerwieniała twarz Majimy.
— Zajmijcie się recepcją — warknął, wyrzucając w kałużę ledwo odpaloną fajkę i wszedł do środka. Nie zawracając sobie głowy obsługą, pokonywał po dwa stopnie na raz, a kiedy znalazł się na pierwszym piętrze, zaczął zwracać uwagę na numery. Pięćdziesiąt dwa. Taki numer znajdował się przed nim. Ruszył w prawo, gdzie liczby rosły i w końcu dotarł pod właściwe drzwi. Szóstka z dziewiątką w oczywisty sposób z niego drwiły. Postanowił ukrócić te żarty. Zamachnął się i metalowy kij zderzył się z drzwiami, masakrując cyfry.
Otwarte, jest otwarte, do cholery! — rozbrzmiewał głos za nimi, ale Majima złapał za klamkę dopiero, gdy w drzwiach powstała dziura. Wszedł do środka i zamknął za sobą ostrożnie, jakby drzwiom nie było już wszystko jedno.
Dzikie, czarne spojrzenie ogarnęło cały pokój. Żółta marynarka załopotała, kiedy Goro bez ostrzeżenia rzucił się w stronę siedzącego na łóżku chłopaka. Bejsbol przeszył powietrze, Yosuke w ostatniej chwili domyślił się, co zamierza Majima i odchylił się gwałtownie, lądując plecami na materacu. Zaraz potem w materac trafił kij. Yosuke znów przewidział ruch yakuzy i zdążył sturlać się z łóżka.
— Zostaw go! — krzyczała Hashire.
— Zostaw mnie! — wrzeszczał Yosuke.
Majima spojrzał na jedno i drugie i rzucił kij bejsbolowy na podłogę. Uśmiechając się obłąkańczo, wyciągnąć zza marynarki tanto i doskoczył do chłopaka, łapiąc go za przód koszulki i podciągając w górę. Sztylet tańczył między jego palcami, ostrze muskało skórę na szyi Yosuke. Wystarczyłby ruch nadgarstka.
So who you've been calling baby?
Nobody could take my place 
— Przestań, Goro, pojebie! — Hashire rzuciła się na yakuzę, próbując go powstrzymać.
— Zaczekaj na swoją kolej, wywłoko! — warknął wściekle, odpychając od siebie kobietę. Był zdecydowany zabić ich oboje i zrobiłby to, ale kiedy uniósł tanto, by zadać cios…
— Zostaw go, to mój brat!
Tym razem Goro się zawahał. Coś przedarło się przez warstwę szału. Jasnoszare oczy chłopaka, które patrzyły na niego wyzywająco. Jeśli się bał, a bał się na pewno, nie okazywał tego. Tak jak Hashire.
— Chodź tutaj — zawarczał, zerkając na Hashire, a gdy ta ostrożnie podeszła, złapał ją brutalnie za ramię i usadził obok chłopaka. Trwał tak, w półprzysiadzie, przyglądając się raz jednej, raz drugiej twarzy, jakby próbował znaleźć pięć różnic.
— Portfel — zażądał na koniec oględzin, a kiedy Youske wygrzebał go z kieszeni, natychmiast znalazł dowód osobisty. Wyciągnął plakietkę, wyrzucając portfel przez ramię.
— Yosuke Kyoushi — przeczytał, marszcząc brwi i znów zerknął na rodzeństwo. — Niech was cholera…
Zamierzał powiedzieć coś więcej, mimo wszystko przecież oboje nieźle go wkurwili, ale wtedy rozległ się strzał. Majima zachwiał się, czując rozlewające się pod łopatką ciepło. Odwrócił się, pomału, i ujrzał przed sobą człowieka, który celował do niego z eleganckiego, błyszczącego glocka. Zdążył ze skrajnym zdziwieniem odnotować, że widzi kolejną parę przeklętych szarych oczu, nim drugi nabój utkwił w jego klatce piersiowej, posyłając go na kolana.


6 komentarzy:

  1. Ło! Co tu się właśnie stało??!!??!! No weź, tak skończyć? :( Fabularnie majstersztyk <3 Zwrotów akcji się całkowicie nie spodziewałem! Jedyny zarzut mam do lat świetlnych :P To jednostka odległości a nie czasu :P Chociaż skoro Yosuke był naćpany to czasu czuł jak odległość? No w każdym razie, do niczego więcej nie mogę się przyczepić :D Tekst byl cudowny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, był nacpany, ale ja chyba też jak to pisałam... Xd nie będę zwalac na chłopaka xd pojebało mi się.

      Cieszę się, że fabularnie wyszło spoko ^^ i biegnę skomentować domokrazce! Wczoraj mi przerwał komputer. Coś mi się z dyskiem odwala i jestem skazana na losowe bluscreeny...

      Usuń
  2. *gif z The Office *
    Okej, zdaję sobie sprawę, że Yakuza bez trupów to nie Yakuza, że tam się krew leje bardziej niż woda w wodospadzie Niagara, trup się ścieli gęsto i te sprawy, ale kurwa. Wszyscy, tylko nie ten pojeb! Przecież on jest niezniszczalny! Nieśmiertelny! Nie znam żadnej innej osoby, która by przeżyła wejście i wyjście z maszyny do pluszaków! On jest moim ulubionym lizaczem okien w Lidlu! Nie zabijaj go...
    Nie zabijaj go, bo wygrałam zakład sama z sobą o to, kim jest Yosuke. Po wcześniejszej części nie miałam pojęcia, ale jednego byłam pewna i po tej części się to nie zmieniło, nie lubię go. Może przez to, że trochę w tym wspomnieniu zaleciało mi autopsją. Ja chyba cię za dobrze znam. I po tych oczach, po wzmiance o oczach, już wiedziałam, kim tak naprawdę był Yosuke. I dobrze, że się wyprowadziła. Ale bardzo ładne to wspomnienie, takie żywe i... życiowe (?). Czy pisane z autopsji czy nie, ja w tym widziałam żywo prawdziwe sytuacje, które może i nigdy nie miały miejsca, ale mam nadzieje, że nigdy się nie wydarzą. Podoba mi się to też, że wspomnienie pisane jest z perspektywy Yosuke. Fajne te opisy, takie, naćpane. I dobrze też ci wlazła sama postać ćpuna, bo taka prawdziwa, ta obojętność na wrzaski, lekkomyślność, nieśmieszne żarty, taka żywa (jeszcze) osoba uzależniona. A ja lubię czytać o ćpunach, takie guilty pleasure.
    Dobry chwyt z doborem motelu. Oczywiście, że to wkurwiłoby Majime. Jedyne czego nie rozumiem to jednego zdania, mianowicie:
    "A że to nastąpi, było pewne jak to, że stali właśnie przed love hotelem i jedynie oddalone w czasie proporcjonalnie do tego w jakim tempie czerwieniała twarz Majimy." Jakość nie potrafię zczaić tego zdania, jest dla mnie lekko pozbawione sensu, ale może ja czegoś nie rozumiem :D
    Co mnie zastanawia to to, kto zlecił misję Yosuke. Kto by go zabił? Z kim współpracuje Yosuke? NO I KOŃCÓWKA. Jest napięcie to jest naprawdę dobre. Taki naprawdę mocny thriller budujesz i oczywiście kończysz w najmniej oczekiwanym momencie, bo tu się Majima orientuje, co sie odpierdala i dostaje kulkę w plecy (w ogóle to nieładnie atakować ludzi od tyłu, nie ładnie.) Chcę dostać w swoje łapy tego, który to zrobił. Krótki, jak na ciebie tekst, ale za to jaki wartościowy! Jeden z najlepszych. Wg mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No być może źle jest zbudowane coś w tym zdaniu. Love hotel to chyba nie muszę tłumaczyć. Więc może bez tej wzmianki byłoby prościej ("A że to nastąpi [atak szału wspominany wyżej] , było pewne i jedynie oddalone w czasie proporcjonalnie do tego w jakim tempie czerwieniała twarz Majimy." dla mnie teraz to zd jest czytelne
      Malo tu jednak autopsji. Nie mówię, że wcale, ale mało.
      Yosuke nie jest kimś do lubienia. Ale czy hashire jest? Ja uważam tych dwoje za podobnych do sb. W końcu rodzeństwo.
      Co ma być to będzie a kto umarł ten nie żyje xd

      Usuń
  3.  Hera, koka, hasz, lsd - ahahha od razu przypomniała mi się pewna glupkowata pisenka😮
    Nie dziwię się że Hasire tak zareagowała, z jednej strony widać , że nadal się o niego troszczy, mimo że chyba nic ich juz nie łączy. I pytanie co tam naprawdę łączyło ich w przeszłości?? Nie wydaje mi się że to były chlopak, wtedy tak bardzo nie bolało by Hashire że znowu jest nacpany. Może brat albo przyjaciel z czasów nastoletnich.
    Dragi potrafią zniszczyć człowieka, przykro mi się zrobiło gdy czytałam wspomnienie tych dwojga, gdy wiedzieli się poraz ostatni. Teraz wcale nie bylo lepiej....

    Najebany Majima i urażona męska duma. Wiedzialam, że pogoni za nią jak wściekły pies.

    Brat ,brat!!!! To może jeszcze chlopak z życiem ujdzie, choć wściekły pies az pianę toczy.😨

    O kurwa, zamach na Majime, a może ta kulka byla przeznaczona jednak dla Hasire lub jej brata i kim jest osoba z szarymi oczami? Może kolejny członek rodziny??? Ale się pojebalo😓 chcę wiecej😀

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!
    Ej no! Tak nie może być! Co to za cholerny, k*#$a, atak na Goro?! Przecież nie mogą mi go tak postrzelić, no! On się musi bronić!
    Ale tu się emocje wylewają z tego tekstu. Co do pokrewieństwa Shire i Yoshuke, to się go spodziewałam, tak jak na wybuch Majimy, ale ta końcówka... Dios, ja muszę wiedzieć, co się stało i co to za typ jest! Odpowiedzi proszę mi dać, ale już!
    Świetne opisy, dynamizm i po prostu Goro - więcej nie trzeba, by mieć niezły tekst.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń