ARSENAŁ

poniedziałek, 18 lutego 2019

[2] Córka Czarnego Rodu: Fałszywy Strażnik ~ EchooX


Ostrzegam, że tekst może się wydawać trochę wyrwany z kontekstu, bo jest fragmentem dłuższej historii. Należy do uniwersum „Córki Czarnego Rodu” i opisuje pewien epizod z życia jednego z głównych bohaterów. Osoby, które czytały wcześniej „Zwyczajny dzień w DT”, mogą łatwiej się odnaleźć, ponieważ obie prace dotyczą tej samej postaci. :)
Mam nadzieję, że tekst przypadnie Wam do gustu.
Pozdrawiam cieplutko,
EchooX ;)



– Odprowadźcie go do celi – rozkazał inspektor Regin.
W chwili, w której strażnik położył rękę na ramieniu Ricka, policjant przestał zwracać uwagę na więźnia. Strzepnął niewidoczny pyłek z granatowego munduru z taką miną, jakby w myślach już widział na własnej piersi order za rozwikłanie sprawy i ujęcie winnego.
Gdy Peter postawił Ricka na nogi, ten nie zaprotestował. Nie próbował się też wyrwać ani nawet nie zapytał,  co go teraz czekało. Pozwolił, żeby mężczyzna wyszedł z nim z pokoju. Był zbyt zszokowany tym, co na niego spadło.
W końcu nieczęsto człowiek dowiadywał się, że był winny morderstwa, którego kompletnie nie pamiętał.
Kiedy już stali na zewnątrz, to Peter przerwał ciszę.
– Tego to nawet ja się nie spodziewałem – przyznał.
Rick zerknął na niego z niechęcią, ale zanim zdążył w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, na korytarzu rozbrzmiał zupełnie nowy głos.
– A założę się, że tego spodziewałeś się jeszcze mniej.
Po tych słowach rozległ się cichutki świst, a Peter z zaskoczeniem złapał dłonią za szyję. Spojrzał za siebie, jednak nie zdołał nawet krzyknąć, bo padł jak długi na podłogę.
Rick odskoczył, ze zdumieniem patrząc w bok. Zobaczył, jak z mroku korytarza wyłonił się młody mężczyzna ubrany w strój strażnika, ale ze zdecydowanie niepasującą do wyposażenia cienką rurką przytkniętą do ust.
Chłopak wytrzeszczył oczy, gdy nieznajomy posłał mu szeroki uśmiech i powiedział:
– Jeśli życie ci miłe, to radzę prędziutko biec za mną.
– Co? – To było jedyne, co zdołał wydusić z siebie Rick, patrząc z niedowierzaniem na nieprzytomnego strażnika i bardzo zadowolonego z siebie nieznajomego.
– Mniej gadania, więcej przebierania nogami! – Fałszywy strażnik podbiegł do powalonego mężczyzny, po czym szybkim ruchem wyciągnął z jego kieszeni pęk żelastwa. – Refleks!
Rick instynktownie wyciągnął rękę, łapiąc – dosłownie i w przenośni – swój klucz do wolności.
– Co tu się dzieje? – zapytał znowu.
– Nie widzisz? – Mężczyzna westchnął cierpiętniczo. – Uciekasz z więzienia.
– Co? – Tym razem wyraz zaskoczenia uciekł z ust inspektora Regina, który właśnie stanął w progu pokoju do przesłuchań.
Nim zdążył sięgnąć po broń czy zrobić cokolwiek innego, fałszywy strażnik obrócił się, a z rurki uciekł kolejny pocisk. Regin mruknął tylko coś niewyraźnie, po czym dołączył do Petera na podłodze.
– Ach, ci inspektorzy. – Nieznajomy pokręcił głową. – Myślą, że jak się wbiją w piękny mundurek, to już wszystko będą mieli podane na tacy. A gówno!
Rick tylko zamrugał.
– Czemu ty…?
– Mówiłem już, mniej gadania, więcej przebierania nogami. – Mężczyzna podbiegł do Ricka, po czym z całego pęku perfekcyjnie wybrał właściwy klucz. – Otwórz sobie, tym. A ja pozbędę się ciał.
Rick rozejrzał się nerwowo, jednak korytarz był pusty i chwilowo bezpieczny. Mimo to przez cały czas szeptał.
– Ciał? To oni nie żyją?
Nieznajomy prychnął, chwytając pod pachami inspektora i wlokąc go z powrotem do pokoju przesłuchań.
– Nie no skąd, bardzo żyją. Zaraz zaczną tańczyć taniec brzucha na środku więzienia. – Wepchnął mężczyznę do środka, po czym na wszelki wypadek szturchnął go butem. Potem podszedł do drugiego. Nie spieszył się szczególnie. – W zasadzie żyją, tylko sobie trochę pośpią. No może potem trochę ich będą bolały głowy.
Kiedy już wrzucił obu i zamknął za nimi drzwi, odgarnął z czoła ciemną grzywkę, która opadła mu na oczy. W tym czasie Rick rozpiął kajdany. Właśnie miał je zdjąć, kiedy jego wybawca potrząsnął głową.
– Zostaw. Teraz będziesz moim więźniem, a ja twoim strażnikiem. Myślisz, że załatwiłem sobie to wdzianko tylko dlatego, że dobrze wyglądam w zielonym? – Podszedł do niego szybko i złapał chłopaka za ramię. – Idziemy. Możesz udawać przestraszonego.
Rick, wciąż nie bardzo wiedząc, co tak właściwie się dzieje, nagle przypomniał sobie o dwóch bardzo istotnych rzeczach.
– Czekaj! – Spojrzał do tyłu. – Regin ma mój rewolwer.
– I naprawdę mówisz mi to, jak już ich tam obu zamknąłem? – Mężczyzna błyskawicznie zrobił krok w tył i pobiegł do drzwi. Zniknął za nimi, po czym do uszu Ricka doleciało stłumione przekleństwo. Jego nowy znajomy wrócił po chwili, niosąc broń. – Masz i tym razem nie zgub, dziecko.
Rick sprawnie przejął rewolwer, sprawdzając, czy w komorach zostały naboje. O dziwo, zostały. Albo Regin faktycznie był bardzo głupi, albo bardzo pewny siebie. Tak czy siak, Rick w duchu mu podziękował. Z bronią pod ręką od razu poczuł się pewniej i spojrzał na sytuację z innej perspektywy. Do tej pory stał, obserwując tylko z rosnącym niedowierzaniem. Teraz zrozumiał, że naprawdę może uciec i dowiedzieć się czegoś więcej o swojej przeszłości.
Uzbrojony więzień raczej nie wchodził w grę, więc schował rewolwer.
– No brawo, wreszcie załapałeś – pochwalił go mężczyzna, widząc, że Rick przyśpieszył kroku. – Zrywamy się stąd.
– Musimy zabrać Heriett. – Rick ruszył w kierunku celi kobiety.
– Zaraz… Co? – Nieznajomy pokręcił głową. – Nie ma mowy, tego nie było w umowie.
Rick spojrzał na niego. Owszem, perspektywa rzucenia się od razu ku wolności była bardzo kusząca, ale zwyczajnie nie mógł zostawić kobiety na śmierć.
– Albo idziemy po Heriett, albo zaraz zacznę wrzeszczeć tak, że zamkną nas obu.
– Bogini, daj mi cierpliwość – westchnął fałszywy strażnik. Jednak coś w oczach Ricka powiedziało mu, że chłopak nie żartował. – Dobra. Masz szczęście, że muszę cię dostarczyć w jednym kawałku.
Rick uśmiechnął się lekko i poprowadził go w stronę celi.
– Dlaczego właściwie mnie ratujesz? – zapytał. Najpierw usłyszał o umowie, potem o jakimś dostarczaniu. W pierwszej głupiej chwili pomyślał o Percym, ale, chociaż jego przyjaciel świetnie sobie radził na ulicy, na pewno nie było go stać na kogoś takiego, jak ten mężczyzna.
Do tej pory nie podał mu swojego imienia ani żadnego pseudonimu, więc chłopak w myślach zaczął go nazywać po prostu Fałszywym Strażnikiem.
– Ratuję cię, bo mi kazali.
– Kto? – szepnął z napięciem.
Nieznajomy otworzył usta, ale zaraz je zamknął, bo zza zakrętu wyszedł inny strażnik. Fałszywy uśmiechnął się do niego, jednocześnie mocniej zaciskając dłoń na ramieniu Ricka.
– Padam z nóg, a ty? – zagadnął. – Znowu stary Batsy ustawiał mi warty…
Ten drugi pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Nie tylko tobie – wymamrotał. – Kończę i zaraz padam na łóżko.
– Zazdroszczę. – Fałszywy Strażnik zaśmiał się cicho, po czym machnął wolną ręką i poszedł dalej.
Rick spojrzał na niego z podziwem. Chociaż z rewolwerem przy boku nie czuł już takiego strachu, wciąż zżerała go niepewność… z powodu wszystkiego. Gdyby on był na miejscu fałszywego wartownika, na pewno nie zachowałby się tak swobodnie. Zerknął w tył, by zyskać pewność, że prawdziwy strażnik już przeszedł, po czym wrócił do podstawowego pytania.
– Kto ci kazał? O co w tym wszystkim chodzi?
Nieznajomy zacisnął zęby.
– To skomplikowane. Bądź już cicho, to nie czas na rozmowy – burknął. Rozejrzał się, jednak nikt nie nadchodził. – Wszystkiego się dowiesz, obiecuję. Ale teraz po prostu współpracuj.
Przeszli przed rzędami cel, gdzie nikt nie zwrócił na nich uwagi, biorąc ich za zwyczajnego strażnika prowadzącego więźnia. Patrząc w pewnym momencie na mężczyzn sprzeczających się za kratami, Rick podziękował w duchu, że Heriett siedziała w pomieszczeniu przeznaczonym dla jednego człowieka.
– To tu – szepnął w odpowiedniej chwili, wskazując przy tym palcem w bok.
– Jasne. – Mężczyzna spojrzał na boki. – Teraz będzie trudniej. Jeden strażnik nie prowadzi dwóch więźniów.
Rick spojrzał na niego wymownie, więc jego wybawca po prostu puścił go i podszedł do krat. Przejrzał pęczek kluczy, po czym przeklął cicho, kiedy nie wiedział, którego użyć.
– Od jakiegoś czasu słucham, co szepczecie pod moją celą. – Z cienia pod ścianą wyłoniła się czujna Heriett. – I muszę was uspokoić, że czasem jednak tak robią, chociaż to nieprzepisowe. W więzieniu brakuje nadzorców, więc nie powinniśmy aż tak zwracać na siebie uwagi. I to będzie ten klucz.
Wyciągnęła lekko dłoń, a nieznajomy wybawca pozwolił, żeby dotknęła właściwego.
– Czyli będziesz współpracować, bo cię uwalniamy, prawda? – Fałszywy strażnik włożył klucz do zamka i przekręcił ze szczękiem. – Chociaż ty miej nade mną litość.
– Przecież współpracuję – mruknął Rick.
W tym czasie cały czas zerkał dookoła, jednak nikt nie nadchodził. Znów podziękował w duchu, jednak tym razem Srebrnej Rodzinie, która odpowiadała za więzienia i ostatnio strasznie zaniedbała swoje powinności.
– Nie jestem głupia. – Heriett szybko wyszła z celi. – Nałóż mi kajdany.
Mężczyzna z wyraźną radością wykonał jej rozkaz, jednak nie zamknął bransolet, by kobieta mogła się w każdej chwili uwolnić.
– Teraz cicho i zaufajcie mi. – Złapał ich za ramiona, żeby poprowadzić uciekinierów przed siebie, a potem schodami na dół, przez mroczne korytarze więzienia.
Dwa razy minął ich jakiś strażnik, jednak nie wzbudzili niczyich podejrzeń. Wciąż znajdowali się na poziomie przeznaczonym dla więźniów, od czasu do czasu mijając cele. Szli normalnie, Fałszywy Strażnik nieco znudzony i jakby poirytowany, a Rick z Heriett dreptali obok niego posłusznie, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Chłodny kamień kłuł ich gołe stopy, bo nie mieli butów. Jeśli chcieli dalej uchodzić za więźniów, nie mogli nic założyć. Poza tym nie mieli skąd ich wziąć.
Szczęście się skończyło, kiedy przeszli obok trzeciego nadzorcy. Odeszli od niego o zaledwie kilka kroków, gdy usłyszeli dobiegające z wyższych poziomów okrzyki, którym towarzyszył przerywany ryk syren.
Trójka uciekinierów przystanęła, a Rick pomyślał, że Regin lub Peter musieli wstać wcześniej, niż ich wybawca zaplanował. Albo zostali znalezieni.
– Co jest? – głośno zastanowił się strażnik, którego przed sekundką zostawili w tyle.
Spojrzał na nich i przez ułamek chwili mierzył wzrokiem fałszywego nadzorcę. Rick już miał odetchnąć z ulgą, przekonany, że ich wybawca znów oszuka właściwą straż więzienną, ale Heriett zdradził jej złodziejski instynkt.
„Kiedy cię nie widzą, działaj. A gdy spojrzą – wiej!” Nawet Rick znał motto złodziei powtarzane na ulicach Dusseld-Trieste.
Zgodnie z nim kobieta rzuciła się do ucieczki.
Rick zaklął, tak samo jak Fałszywy Strażnik. Ich wyzwoliciel na moment zamarł, wyraźnie zaskoczony sytuacją. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Prawdziwy strażnik bez wahania sięgnął po rewolwer, jednak, zanim zdążył go wyciągnąć, fałszywy skierował na niego swoją rurkę z zatrutymi strzałkami, która magicznie wskoczyła mu w palce. Krótkie dmuchnięcie posłało pocisk do celu, a Rick z towarzyszem odwrócili się, by uciec.
Niestety, strzałka chybiła. Tak samo jak pierwsza kula, którą wystrzelił w ich kierunku nadzorca.
Druga świsnęła niepokojąco blisko nóg Ricka, który mocował się, by zrzucić kajdany, a trzecia trafiła w Fałszywego Strażnika.
Mężczyzna potknął się, gubiąc rytm kroków, a Rick wyciągnął dłoń, by go podtrzymać. Wreszcie zsunął z nadgarstków swoje bransolety, które brzęknęły głucho na podłodze.
Heriett biegnąca przed nimi schyliła głowę, kiedy czwarta kula przeorała powietrze tuż nad jej uchem. Uskoczyła w bok, chowając się za ścianą.
– Cholera jasna – mruknął Rick cicho, gdy obaj rzucili się do skrętu w bok, tuż za nią.
Korytarz  wreszcie zakręcił w lewo, dając im chwilowe schronienie przed kulami.
– Niech to szlag. – Ich wybawca przyłożył rękę do boku, na którym rosła powoli plama krwi. Oparł plecy o ścianę.
Heriett zrzuciła kajdany, a Rick w tym czasie wyciągnął swój rewolwer.  Zanim ktoś zdążył go powstrzymać, wychylił się zza rogu i nacisnął na spust. Pierwszy pocisk był ostrzeżeniem, ale strażnik je zignorował. Chłopak schował głowę, gdy kula ugrzęzła w ścianie zbyt blisko niego.
Spojrzał w lewo, ale nikt stamtąd nie nadciągał, więc znów skupił się na strażniku za zakrętem.
Nie mieli czasu. Nie mogli biec dalej, z nim za plecami.
Rick naprawdę potrafił precyzyjnie strzelać, chociaż nie wiedział, w jakich okolicznościach opanował tę sztukę. Jednak ktokolwiek go uczył, musiał być dobry w swoim fachu. Gdy chłopak wychylił się i nacisnął na spust po raz drugi, pocisk uderzył dokładnie tam, gdzie chciał. Chociaż trzymał rewolwer w lewej ręce, bo prawa wciąż bolała go po przypaleniu.
Mężczyzna padł, rycząc z bólu wywołanego trafieniem w udo, a Rick wrócił spojrzeniem do swoich towarzyszy. Heriett podtrzymywała ich wybawcę.
– Którędy? – zapytał chłopak. Wciąż trzymał broń gotową do strzału, sugerując, że będzie ich osłaniał.
– Za mną – rozkazał blady mężczyzna.
Rick objął jego ciało prawą ręką, sycząc z bólu, i pomógł Heriett utrzymać go w pionie. Pognali ile sił przez więzienne korytarze, zostawiając coraz dalej za sobą wrzaski rannego strażnika. Gdy mijali cele, niektórzy więźniowie krzyczeli coś za nimi, ale większość tylko patrzyła ze zdziwieniem.
– Teraz w dół – oznajmił ich przewodnik, kiedy mijali schody.
Musieli się spieszyć, ponieważ ślad ich ucieczki znaczyły krwawe plamy. Zaraz będą mieć na ogonie wszystkich nadzorców z całego więzienia.
Skręcili zgodnie z poleceniem, a potem odskoczyli, kiedy pomknęła do nich kula. Rick odpowiedział strzałem, ale nie widział, do kogo celował. Natychmiast pożałował zmarnowanego pocisku.
– Cholera, inną drogą. – Fałszywy Strażnik syknął, gdy przyśpieszył. – Oby wszyscy skupili się za nami i nikt nie wpadł na pomysł, żeby odciąć wyjście.
Pobiegli prosto, po czym skorzystali z drugich schodów, na których nikt ich nie zatrzymywał.
– Srebrni cholernie zaniedbali więzienia. – Heriett spojrzała za róg, po czym poprowadziła resztę, gdy nie zauważyła zagrożenia. – Od kiedy zniknęli z miasta, policja robi, co chce, a więzienia ma gdzieś. Nie, żeby mi to szczególnie przeszkadzało…
– Teraz te drzwi – przerwał jej mężczyzna, posykując z bólu. – Potem w lewo, w dół i przez kuchnię.
Niedaleko i łatwo. Krótka droga na wolność. Gdyby nie okrzyki, które usłyszeli za sobą.
– Niech to szlag  – burknął pod nosem Rick.
Nigdy wcześniej, nie licząc sytuacji sprzed chwili, nie strzelał do ludzi. A przynajmniej tego nie pamiętał. Niestety czuł, że jeśli sytuacja się nie zmieni, zaraz będzie zmuszony pociągnąć za spust, znów mając przed lufą coś innego niż puszkę.
Zbiegli po kolejnych schodach, a potem wpadli na drzwi. Zamknięte.
Fałszywy Strażnik wyciągnął pęk kluczy, jednak jego ręka drżała tak mocno, że nie był w stanie trafić w zamek.
– Daj to! – zirytowała się w końcu Heriett, wyrywając mu podzwaniającą obręcz.
– Idą tu – ostrzegł ich Rick, uważnie nasłuchując i wyglądając zza rogu.
Znaleźli się w dobrym miejscu, zaraz za zakrętem, na samym dole schodów, skąd mogli strzelać do każdego, kto spróbowałby zejść. Niemal każdy schodek znaczyła krew, tworząc szkarłatną ścieżkę wiodącą prosto do uciekinierów.
–Cholerny skurczybyk! Nie pasuje! – zawołała z pasją Heriett.
– Jak to? – Trupioblady Fałszywy Strażnik wyciągnął do niej rękę, ale był tak słaby od utraty krwi, że zachwiał się na nogach.
– Oprzyj się o ścianę – rozkazała mu Heriett. – I daj, do cholery, właściwy klucz!
Rick odwrócił od nich wzrok, skupiając wszystkie zmysły na strażnikach, którzy byli coraz bliżej. Odetchnął głęboko, odcinając się od kłótni za plecami. Musiał strzelać celnie. Zużył już trzy kule, a nie miał zapasowych naboi.
Pierwszy strażnik wybiegł zza ściany nieuważnie, jakby nie spodziewając się, że uciekinierzy byli tuż tuż. Rick wystrzelił instynktownie, trafiając mężczyznę w ramię. Nie chciał strzelać w korpus. Nie chciał nikogo zabijać.
Czwarta kula z sześciu.
Strażnik padł na ziemię i zaczął się odczołgiwać, ale kolejni nie byli już tak skorzy do wypadania na schody. Rick uskoczył przed posłanym w jego stronę pociskiem. Za nim poleciał następny i jeszcze kolejny. Żaden nie trafił.
– Cholera, nie zamykaj oczu! – Heriett potrząsnęła Fałszywym Strażnikiem.
– Zobacz, uśmiecham się. Nic mi nie jest – burknął mężczyzna.
– Uśmiechasz się, bo jesteś szalony.
– I dlatego, że znalazłem właściwy klucz.
Heriett zaklęła i błyskawicznie zabrała się za otwieranie drzwi.
Rick strzelił znów, kiedy nieuważne ramię wysunęło się za daleko zza rogu. Odpowiedział mu krzyk. Piąta kula z sześciu.
Ktokolwiek go uczył, wykonał cholernie dobrą robotę. Rick raz za razem dziękował mu w myślach.
– Już. – Zamek szczęknął, a Heriett porwała Fałszywego Strażnika za sobą.
Rick pognał za nimi. Świadomość, że został mu tylko jeden pocisk, a przed nimi mogło się czaić jeszcze tysiąc zagrożeń, nie napawała go optymizmem.
Trafili do pełnej kuchni, gdzie najwyraźniej szykowano śniadanie dla więźniów. Na widok ludzi z bronią, całych pokrytych krwią, kobiety, które mieszały w wielkich garnkach i nosiły naczynia, podniosły straszny krzyk.
Uciekinierzy zignorowali ich przerażenie, zaczynając bieg na drugą stronę, do drzwi dla służby. Brzęknęły naczynia, przewróciły się garnki, a zupa chlusnęła na podłogę, gdy pracownicy ustępowali im z drogi.
– Ten największy klucz! – wyrzucił z siebie Fałszywy Strażnik, a Heriett błyskawicznie wyłuskała właściwy.
Zamek ustąpił podejrzanie łatwo, a oni wypadli na bure schodki będące przedsionkiem do wolności.
– Co teraz? – Heriett ze zgrozą spojrzała na wysoki mur z drutem kolczastym.
– Stróżówka na lewo – wychrypiał z trudem ich wybawiciel.
Zbladł jeszcze mocniej, chociaż wydawało się to już niemożliwe. Ledwie poruszał nogami i Heriett z Rickiem bardziej go nieśli, niż wspierali.
– Została mi tylko jedna kula – powiedział Rick.
– Nie będzie ci potrzebna.
Fałszywy Strażnik ponaglił Heriett, więc kobieta nacisnęła na klamkę od stróżówki i westchnęła ze zdumienia, gdy drzwi ustąpiły, a w środku nie dostrzegła żadnego strażnika.
– Nie wszedłem tu przecież bez planu – mruknął mężczyzna.
Przebiegli przez pomieszczenie ścigani zbliżającymi się okrzykami pościgu. Rzucili się na drzwi, będące ostatnią barierą odgradzającą ich od upragnionych miejskich ulic.
– Nie wierzę. – Rick zamrugał, kiedy i one ustąpiły, odsłaniając brudny bruk po drugiej stronie.
Chłopak wyskoczył na zewnątrz. Nigdy nie był szczęśliwszy, stojąc na koślawej, wąskiej uliczce DT. Mógł przysiąc, że nawet powietrze miało tutaj inny zapach niż ten za murem – bardziej przesycony Luizą i dymem z fabryk. Zaciągnął się nim, pijany ulgą.
– To jeszcze nie koniec. – Heriett pociągnęła go za kołnierz wolną ręką, więc pomógł jej z Fałszywym Strażnikiem. – Ciągle mamy pościg na ogonie.
Heriett miała rację, jednak Rick czuł nieopisaną radość. Znał te ulice jak własną kieszeń i bez problemu mógł zgubić pościg. Teraz, skoro uciekli z więzienia, wszystko było możliwe.


6 komentarzy:

  1. Ale niesamowiyy tekst. Taka wartka akcja nie zdzarza się co tydzień. Każdy akapit czytalam z zapartem tchem.
    Coz to było za wiezienie ze kobiety o mężczyźni byli trzymani razem? Zdaje sobie sprawe, że akcja nie dzieje sie w świecie rzeczywistym, lecz w alternatywnym. Świetne opisy i nabierajaca tempa historia. Sama mialam wrazenie ze stracilam pamięć i wpadlam nagle do tego swiata nie wiedzc gdzie jestem i co tu robie, lecz pokazalas ten swiat tak szcZegółowo i latwo do odbioru, ze nie mialam problemu ze zrozumieniem na czym to wszytko polega.
    Akcje ze straznikami epickie, sama sie matwilam o falszywego strasznika i jego rany ... Myśląc aby im sie udało. Kibicowalam z całych sił tej ucieczce i udalo się.
    Bardzo mi sie podobalo i chce wiecej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo, bardzo dziękuję! ❤
      Niezmiernie miło mi słyszeć takie słowa, od razu chce się pisać dalej :D
      Jeśli chodzi o więzienie to zwyczajne, miejskie, po prostu w tym świecie średnio dbają o takie szczegóły, jednak kobieta była w osobnej celi :)

      Usuń
  2. Bardzo intensywny tekst, akcja jest porywająca i nie zatrzymuje się ani na chwilę :) Z takiego czepialstwa, to tylko powiem, że tutaj "Dwa razy minął ich jakiś strażnik, jednak nie wzbudzili niczyich podejrzeń" mi to brzmi jakby dwa razy mijał ich ten sam strażnik :P Bardzo dobrze się czytało, czekam na kolejny fragment :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo masz rację, faktycznie to tak brzmi. Dziękuję, za zwrócenie na to uwagi :D
      Bardzo się cieszę, że podobał Ci się tekst, to wiele dla mnie znaczy :)

      Usuń
  3. Hej :)
    I to się nazywa tekst z akcją. Cholera, poczułam się jak podczas oglądania tak uwielbianych seriali kryminalnych. Dawka adrenaliny, nagłe niespodzianki, które mogły zrujnować plan, fałszywy strażnik - idealna mieszanka, do której powinnam zasiąść z popcornem, czego nie zrobiłam, bo nikt nie uprzedził. Następnym razem proszę to poprawić ;)
    Jestem mocno zauroczona i czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ❤
      Cieszę się, że spodobał Ci się tekst :D obiecuję, że następnym razem uprzedzę, żeby przygotować popcorn ^^ naprawdę bardzo mi miło
      Pozdrawiam cieplutko ^^

      Usuń