ARSENAŁ

niedziela, 29 listopada 2020

[81] Królestwo za sugusa! ~Miachar

     Tekst pisany ku chwale Fermina Romero de Torres!



    Od początku, kiedy tylko wstał wraz ze świtem, coś w kościach mówiło mu, że ten dzień może nie będzie „przełomowy” i całkowicie wywróci jego nędzne życie do góry nogami, ale wydarzy się jakieś „coś”, które spowoduje albo odmianę, albo sprawi, że zdobędzie ciekawe wspomnienia. Czym jak czym, ale wspomnieniami karmił się równie dobrze, co sugusami. A te się właśnie kończyły. Sugusy, nie wspomnienia.
    Wśród promieni brzasku szedł do tej równie nędznej co on redakcji niszowego dziennika, by odebrać swoją dzienną porcję pachnących jeszcze farbą drukarską gazet i z nimi wrzuconymi do coraz bardziej brudnego, niebieskiego kosza udać się na najdłuższą ulicę w całym tym przerażającym mieście i tam zabawić w handlowca, który zdoła podźwignąć upadający tytuł z powrotem na sam szczyt dziennikowej góry.
    „Przynajmniej nie pada”, mruknął do siebie, kiedy pierwszych kilku zaczepionych w drodze przechodniów uciekło przed jego wzrokiem i wyciągniętą dłonią ściskającą papier tak szybko, jakby właśnie bili kolejne rekordy w biegu na sto metrów. Miał rację w tym swoim spostrzeżeniu, gdyż nad jego głową i wszystkimi kamienicami wykwitało przyjemnie ciepłe słońce, które tej jesieni pokazywało się o wiele za rzadko, ustępując raczej miejsca chmurom i zbyt dużym kroplom rozbijającym się o ulice. To pozwalało mu wierzyć, że nic złego – albo zbyt złego – się nie wydarzy.
    – To co? – zapytał sam siebie, rozglądając się po ulicy i zajmując najlepsze w swoim mniemaniu miejsce. – Zaczynamy na poważnie?
    Pierwszy wyłowiony wzrokiem przechodzień napatoczył się dość szybko. Ubrana w beżowy płaszcz kobieta wyraźnie się spieszyła, stukając obcasami równie beżowych szpilek, i perorując przez telefon, wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu. Nie zwróciła na niego uwagi, zbyt pochłonięta rozmową, nawet zahaczenie o jego wyciągniętą rękę nie zdołało oderwać jej od tego zajęcia, więc cofnął się o krok, by nie stać jej dłużej na drodze i nie przeszkadzać w drodze po zdobycie sławy, władzy, pieniędzy czy po co tak kobieta zmierzała.
    Kilkoro kolejnych zaczepionych ludzi jawnie go ignorowało czy też posyłało pełne wrogości spojrzenia, zdarzyły się jednak i ze trzy czy cztery dobre dusze, które mimo wciąż dość wczesnej pory zechciały poobcować z wiadomościami i nieudolnymi próbami samozwańczych dziennikarzy, którym wydawało się, że wystarczy napisać trzy akapity jakichkolwiek słów, by nazywać się publicystą. Do tego ilość błędów wszelkiego typu była wręcz deprymująca, co stwierdzał przy każdym nowym wydaniu, a i tak jego uwagi dotyczące tego, by karmić korektora słownikami zamiast kolejnymi porcjami ciastek, na nic się zdawały; błędy jak były, tak miały istnieć dalej i pogrążać jakże piękny język w gąszczu przecinków i nadużywanych wielokropków.
    Kiedy z nieba zniknęły te chmury, które widniały wcześniej wśród świtu, i słońce poczyniało sobie coraz śmielej, mężczyzna postanowił nieznacznie zmienić swoją taktykę, a właściwie sięgnąć po swoją tajną broń, która sprawiała, że chętnych po dziennik było trochę więcej, choć reklama, którą czynił, ani trochę nie przyczyniała się do wzrostu zainteresowania tytułem i wydawnictwem.
    – Królestwo za sugusa! – oznajmił jego głos, wzbijając się w przestworza niczym dotąd więziony w klatce ptak i szybując do coraz wyższych pięter pobliskich kamienic. – Szanowni państwo, świeże wydanie najnowszych wieści głoszących chwałę naszego Narodu! Kto chce poznać szczegóły, temu obiecuję: królestwo za sugusa!
    Wielu mijających go ludzi spoglądało teraz na niego nie z pogardą, a z jawnym zainteresowaniem, co dodawało mu skrzydeł do dość mizernej postury. 

    – Królestwo za sugusa! – zawołał kolejny raz i z uśmiechem przyklejonym na zbyt szczeciniastej twarzy wręczył gazetę mężczyźnie w garniturze. Ten spojrzał na niego spode łba i choć wziął, co mu wręczano, zaledwie trzy kroki później, wyrzucił ją do kosza.

    „Nie on pierwszy, nie ostatni”, przemknęło gazeciarzowi przez głowę. Z doświadczenia wiedział, ze takimi to nie należy się przejmować, bo przyjdą i tylko dzień zepsują swoim brakiem humoru, a po co podwyższać sobie kortyzol i szybciej umrzeć? Życie i tak było bardzo krótkie, by marnować je jeszcze bardziej.
    – Królestwo za sugusa! Zawołał ponownie, czym zwrócił na siebie uwagę pewnego przechodnia w wyraźnie starszym wieku. Uśmiechnął się do niego promiennie, gdy ten się zbliżył. – Witam, szanownego pana.
    – A co, jeśli nie mam sugusa? – zapytał staruszek jawnie strapiony. Jakby nie dostrzegał, że gazeciarz specjalnie wlał trochę ironii i żartu w swoją pracę.
    – Spokojna głowa, wielmożny panie, ja za to nie mam żadnego królestwa do oddania. Za to mam dziennik. Świeżutki i pełen najnowszych informacji ze świata, jak i z lokalnych rynsztoków, tematów do plotek znajdzie pan bez liku! Proszę się częstować.
    – Ale… Ale tak za darmo? – dopytał starzec. Chyba za rzadko się tu pojawiał, by wiedzieć, że prasówka wychodzi masowo i z miejskich pieniędzy, a ludzie nic nie muszę do tego dodawać.
    – Oczywiście, proszę brać, nim jakaś sroka porwie. Bo wie pan, one także, co może dziwić, są łase na pewne informacje – mruknął w jego stronę i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – A sugusa to pan dorzuci kiedyś tam lub da wnukom, pewnie przepadają za tymi cukierkami.
    – No, w tym to się pan nie myli.
    – Tak jak Szwajcarzy w swoich wyrobach! - zawyrokował i wciąż z uśmiechem pożegnał staruszka, który z gazetą w ręce odszedł na południe, by być może zająć miejsce na ławeczce gdzieś w słoneczku i tam, w towarzystwie gołębi, rozważyć bzdury wypisane głoskami czarno na białym.
    Odprowadził go spojrzeniem, po czym wzrokiem znawcy począł szukać swojej kolejnej „ofiary”. Uśmiechnął się przy tym do trójki dzieci, które przystanęły przy jego miejscu pracy i patrzyły na niego z zainteresowaniem i otwartymi ustami, do których mogłyby wlecieć muchy, gdyby dla tych maleńkich owadów nie było za zimno, by się pojawić.
    – Co tam, dzieciaczki? – zapytał. – Chcecie wziąć gazetę dla rodziców?
    Małe istoty zgodnie pokręciły głowami, wyciągnęły za to ręce w stronę mężczyzny.
    – Sugus za królestwo? – powiedziało najwyższe z nich: chłopiec, który nie mógł mieć więcej niż siedem lat, za to hardość w spojrzeniu kazała sądzić, że to on jest od podejmowania decyzji i wszelkiego ryzyka, a pozostała dwójka to albo młodsze rodzeństwo, sądząc po podobieństwie w wyglądzie, albo wierna armia sług uniżonych.
    Mężczyzna nie był w stanie im odmówić, dlatego odłożył na chwilę trzymane gazety do torby i przeszukał wszystkie kieszenie swojego za dużego o dwa numery płaszcza. Udało mu się wygrzebać z nich akurat trzy ostatnie cukierki, wszystkie w jego ulubionym smaku – to jest cytrynowym – i podał je uszczęśliwionej tym gestem dziatwie.
    – Proszę bardzo. Wybaczcie, ale mam tylko takie.
    – To nasze ulubione! – zawołał chłopiec i uśmiechnął się promiennie, pokazując przy tym niepełne, nadal mleczne uzębienie. – Dziękujemy! – Podał po cukierku swoim towarzyszom. – Gazety też weźmiemy, może dać pan więcej, podrzucimy sąsiadom.
    Uważał, że taki biznes z tymi młodymi obywatelami wyjdzie mu tylko na dobre, dlatego chętnie każdemu z dzieci dał po trzy egzemplarze.
    – Proszę i bardzo wam dziękuję.
    – Nie ma sprawy, do widzenia! – odpowiedziały mu chórem i puściły się biegiem ulicą, byle dotrzymać swojej małej obietnicy.
    Patrzył za nimi z poczuciem, że może narodziły się te dobre dusze, które jeszcze zdołają podnieść ten kraj z bagna, w jakie wpakowali go jego obecni rządzący.
    Na chwilę jedną pogrążył się w swoich myślach, a kiedy zdołał z nich wyplątać, jego wzrok padł na kogoś, kto nadal, mimo upływu czasu, wprawił jego serce w niespokojne drżenie.
    Jak mu mówiono, mężczyzna nigdy nie zapomina swojej pierwszej miłości, zwłaszcza jeśli była ona tą, która złamała mu serce.
    Nie widział jej od dłuższego czasu, ale słuchał plotek, jakie pojawiały się w dzielnicy, gdzie jeszcze nie tak dawno oboje mieszkali. Ponoć wpadła w oko jakiemuś wysoko postawionemu bankierowi i powoli szykowali się do rozpoczęcia wspólnego życia z błogosławieństwem Kościoła i wszelkiego prawa. Nie wiedział, ile w tym prawdy, bolało go, kiedy myślał, że pójdzie do ołtarza z kimś innym, ale wiedział też, że nie jest w stanie zrobić zupełnie nic, co przywołałoby ją z powrotem do jego stęsknionych ramion.
    Wyglądała inaczej. Ubrana w szarą garsonkę, z pasującym kapeluszem na głowie, który zakrywał jej kasztanowe włosy, szła szybkim krokiem, a za nią poruszały się dwie inne kobiety, które można by określić mianem jej służek. To oznaczało, że w końcu została kimś, jak zawsze o tym marzyła. Tylko to nie on pomógł jej w spełnieniu tego marzenia, a ktoś inny. I strasznie go to bolało, choć obiecał sobie nigdy tego po sobie nie pokazać.
    Jeszcze go nie zauważyła, pogrążona w jakichś rozważaniach, które zmuszały ją do marszczenia nosa. Szła prosto na niego, a on ani myślał się odsunąć. Kiedyś i tak powinni się skonfrontować, a jeśli będzie to w miejscu publicznym – lepiej dla niej, bo to powstrzyma go od zbyt wyuzdanych wygłupów i pozwoli na szybkie załatwienie sprawy.
    Była od niego o dwa kroki, kiedy wyciągnął w jej stronę rękę z gazetą.
    – Proszę, to dla panienki – powiedział to głosem podstarzałego wujka, któremu wydaje się, że jest jeszcze na tyle sprawny, by przy odrobinie elokwencji i resztce uroku osobistego owinąć niewiastę wokół palca tak, by jeszcze zakosztować słodyczy jej jędrnego ciała. – Świeżutki, prosto z druku, pozwoli panience poznać choć trochę świata.
    Pamiętał czasy, kiedy wyśmiewała się z tych wszystkich dam, które z zadartymi głowami chodziły ulicami miasta, jakby czyniły to jedynie z dobroci serca i tak okazywały łaskę tym, którym los poskąpił dobrego życia. Nigdy nie pomyślał, że mogłaby stać się jedną z nich.
    Życie pokazywało mu właśnie, jak bardzo się pomylił.
    Przystanęła zatrzymana jego ręką i spojrzała na niego ze wstrętem. Dopiero po dwóch sekundach go rozpoznała. Przez jej twarz przebiegł wyraz zdumienia, który szybko zamaskowała wyższością i pogardą.
    Czy ty nie wiesz, kim jestem? zapytała, dziwnie modelując głos, jakby chciała, by brzmiał na wyższy, co właściwie brzmiało komicznie w jej wykonaniu.
    Nie pokazał, by jej słowa cokolwiek dla niej znaczyły. Przestały, kiedy odeszła, nie rzucając nawet głupiego „żegnaj”.
    Wiem odpowiedział ale nie robi to na mnie wrażenia. Bierze panienka gazetę, by poznać kogoś innego niż wielkiego Hernandeza, czy lepiej, bym się przed ekscelencją ukorzył i odsunął?
    Zacisnęła wargi, pewnie by nie dopuścić do wyrzucenia z siebie nieprzyjemnych słów, których nadużywała, kiedy była podobna do niego. Teraz należeli do dwóch różnych grup jednego społeczeństwa i właśnie to mogła mu zaprezentować.
    Gabrielle – zwróciła się do jednej ze swoich towarzyszek, nastoletniej dziewczyny. Weź, proszę, od tego mężczyzny jedną gazetę, i chodźmy. Pamiętajcie, że się spieszymy.
    Oczywiście, panienko.
    Nie zaszczyciła go ostatnim spojrzeniem, którego pragnął w tej chwili bardziej od sugusów czy nawet powietrza. Jedno, ostatnie spojrzenie i czułby, że jednak się z nim pożegnała.
    Nadzieja okazała się być jego matką i spłoszona uciekła, pozostawiając w miejscu jego serca jedynie ziejącą czernią pustkę.
    Nie odwrócił się za nią, jedynie opuścił rękę, z której zabrano mu prasę, i stał tak na ulicy obok swojej torby, odrzucając od siebie pracę i obce spojrzenia, okazując jedynie rezygnację, bo już nic w jego życiu nie mogło mieć sensu.
    Nic to nie da, że będzie głosił królestwo za coś trywialnego jak cukierek, kiedy jego do królestwa mogła doprowadzić jedynie ta kobieta, która potraktowała go jak śmieć i odrzuciła, gdy tylko zdołała wykorzystać. Gdyby wiedział, dlaczego tak bardzo go słucha, kiedy deklamował kolejne wiersze, gdy mówił jej o świecie po drugiej stronie oceanu, kiedy zabierał do kina lub teatru, choć później przez tydzień z hakiem musiał głodować, by znowu wyjść na prostą, gdyby wiedział…
    Gdyby wiedział, nie oddałby jej serca tak łatwo. Teraz mógł tylko wyrzucać sobie, jak to dał się oszukać i ograbić z uczuć oraz zamiłowania do humanistyki. Do niej.
    Stał tak osamotniony wśród mijających go ludzi i tylko to miasto mogło wiedzieć, jak  bardzo złamany był, tak samo jak ono, które narodziło się, by od razu stać się ruiną. 



   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz