ARSENAŁ

niedziela, 6 września 2020

[71] Take me back to the night we met ~ Wilczy

 



Zamykam oczy, palce wystukują monotonny rytm. Paznokcie uderzające o drewno, całkiem przyjemny dźwięk. I chociaż nie mogę się skupić w hałasie…

Widzę, co trzeba zrobić.

Nozdrza drżą niespokojnie, w gardle narasta warkot. Nic z tych myśli nie sprawi, że się uspokoję, ani one, ani popijane cholerstwo, które smakuje tak, jakby komuś udało się upłynnić mako. Natłok szumu tylko coraz bardziej mnie wkurwia. Zaciskam dłoń mocno na szklance, bieleją palce. Skupiam się na oddychaniu i wydaje mi się, że się duszę.

Niech moje myśli odpierdolą się wreszcie ode mnie.

Ale one drążą mi w głowie korytarze. Wizje kolejnych katastrof wstrzymują akcje serca.

Ile już czasu czekam, aż ktoś rozwiąże mój problem za mnie? Na ilu ludzi liczyłam? Ile jeszcze ma trwać ta próżnia. Kiedy wszystko wróci do normy.

Może teraz, skoro już podjęłam decyzję, że nie będę dłużej czekać. Moja głowa, to moja sprawa. Moje życie jest w moich rękach. Nie ma sensu powierzać je w cudze. Przestaję czegokolwiek wymagać. Ludzie tutaj mnie smucą. Ale mogę wstać i iść dokąd zechcę, nie muszę krzyczeć w poduszkę, mogę rozjebać przestrzeń. Tylko zbiorę się w sobie,  wymyślę parę motywujących gadek, których naiwnie się spodziewałam i nabiorę powietrza. Niech tylko wstanę.

Idzie mi ciężko. Jakby pod górkę.

To nie będzie pierwszy raz, gdy wtoczę się na nią sama, grzęznąc po kolana w słowach rzucanych na wiatr. Chryste, na co ja, kurwa, liczyłam? Że zjawisz się tu w helikopterze? Na motorze? Że nie będę musiała przejść przez to sama?

Głupia. Kretynka z sektora ósmego. Wyciągaj wnioski z rzeczywistości. I naucz się liczyć na siebie.

Podnoszę do ust szklankę i drętwieję, gdy mój wzrok pada na zawieszony w rogu sali telewizor, na którym właśnie leci powtórka wieczornych wiadomości.

Rozwiązana przed dwoma laty organizacja Turks zostaje reaktywowana – mówi spiker, a na ekranie pojawia się śmigłowiec, do którego wskakuje smukły mężczyzna o płomiennej fryzurze. Serce zaczyna bić mi mocniej, jak wtedy, gdy usiłuję sobie przypomnieć, czy na pewno ściągnęłam z gazu garnek przed wyjściem z domu, a operator kamery bezlitośnie przybliża twarz człowieka, który kiedyś był moim przełożonym.

I kimś odrobinę więcej.

Teraz orientuje się, że jest nagrywany i patrzy wprost w obiektyw, ściągając brwi. Nie wydaje się być zadowolony. Krzywi się, a w zbliżeniu, które serwuje kamera, dostrzegam pierwsze zmarszczki wokół zwężonych wściekle oczu. Jego usta się poruszają, ale fonia dostarcza nagrany wcześniej komentarz prezesa Shinry:

Opinia publiczna zmusiła nas do odsunięcia naszej elitarnej jednostki  od wykonywanych obowiązków, do których należało między innymi utrzymywanie porządku w sektorach. Dzisiaj widzimy zatrważające konsekwencje tej decyzji. Wskaźnik przestępstw znacząco wzrósł w całym Midgarze. I tak na skutek wycofania patroli, w sektorze pierwszym jest to 11%, w sektorze drugim 14,34%, w sektorze trzecim aż 19,5%! W sektorze czwartym natomiast

Przestaję słuchać tych manipulacji, krew się we mnie gotuje. Pilot wkłada słuchawki, nie patrząc więcej w obiektyw, wystawia środkowy palec, który szybko wypikselowuje produkcja. Kadr się oddala, śmigło maszyny rusza. Słupy wirującego powietrza podrywają w górę leżące na ulicy śmieci.

####PUSTA FOLIOWA REKLAMÓWKA TAŃCZY NA WIETRZE CHMARA PIACHU ZATACZA WOKÓŁ MNIE KOŁA TYLKO TYLE MI PO TOBIE ZOSTAŁO####

Masywny stół szura po drewnianej podłodze, gdy nagle zrywam się z miejsca. Oddycham niespokojnie, dłonie zaciskam w pięści.

Jestem gotowa na drugą rundę.

Do you wanna put up a fight?

Popiół, który zbyt długo ignoruje prawa grawitacji, wreszcie opada. Wprost na śrubę, którą wkręcam we wspornik silnika. Wzdycham, złorzecząc pod nosem. Kręgosłup tak mnie napierdala, że nie jestem w stanie dłużej wytrzymać zgięty w pół. Prostuję plecy, głową walę w maskę motolotu.

— Kurwa mać! — drę się, rozmasowując potylicę. Wyciągam z ust niedopałek i ciskam go ze złością na podłogę. Moje spojrzenie pada na wiszący na ścianie naprzeciw zegar. Dochodzi pierwsza. — Kurwa — poprawiam. Wyciągam wepchniętą za pasek szmatę, by wytrzeć w nią brudne od smaru ręce i ją też niedbale rzucam na ziemię, zmierzając do wyjścia.

Jednak wracam przydeptać ten jebany niedopałek. Tego tylko brakuje, żebym puścił warsztat z dymem.

Or do you wanna get out alive?

— Eee… Sorry! — wołam, przekraczając próg i ściągając buty. Shera wbiła mi do łba ten nawyk. — Straciłem poczucie czasu!

Odpowiada mi cisza, więc kieruję kroki do kuchni. Jeśli znów zastanę ją wpatrzoną w okno… Wesołkowanie nie jest moją mocną stroną, ale przynajmniej się postaram, nie być takim gburem jak zwykle.

— Odgrzeję sobie kolację i… — Tym razem na palniku nie czeka na mnie żaden garnek. — Hm. — Nie żebym czegoś oczekiwał, do czegoś się przyzwyczaił… No może do obecności kobiety w tym domu. Do tego, że taka cisza, jak teraz, zapada bardzo rzadko. — Hmm — chrząkam i ruszam do sypialni.

— Wszystko w porządku? — pytam, zaglądając do środka i zapalając światło.

Łóżko jest puste, równo pościelone.

Wzdycham ciężko, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Zębami wyciągam jedną z opakowania, zabieram z szafy kurtkę i wychodzę, gasząc za sobą światło.

 

Przez niewielkie kwadratowe okna sączy się ciepły blask. Obserwuję przesuwające się za firankami cienie, dopalając papierosa. Noc jest chłodna, wzdrygam się, wyrzucam peta i wchodzę do środka. Rozglądam się niepewnie po wnętrzu, gwar rozmów, trzaski butelek, ktoś śpi z głową na stole, grupa ludzi wykłóca się o coś w kącie. Podchodzę do baru, z trudem powstrzymując chęć sięgnięcia po następnego papierosa. Nerwowo miętolę w dłoni paczkę. Barman mnie rozpoznaje, rozkłada ramiona w geście powitania.

— Cid! Dawno cię u nas nie było! — wita mnie serdecznie, ale jego uśmieszek zdradza, że tylko wrodzona uprzejmość powstrzymuje go przed zgoła innym powitaniem. Ja ubrałbym je na przykład w takie słowa: „Cid! Dawno już nie zapiłeś u nas mordy! Która tym razem cię zostawiła?”

— Szukam żony — odpowiadam tylko, wciąż ukradkiem zerkając na twarze gości.

— Od jak dawna? — Nie daję się nabrać na zmartwioną minę Toma. — Będzie z  dziesięć lat, nie?

Rzucam mu złe spojrzenie, postukując paczką o kontuar.

— Myślałem, że rzuciłeś?

— Nikt mnie nie rzucił! — odburkuję agresywnie. — To widziałeś ją, czy nie?

— „To, co niewidoczne dla oczu — zaczyna mnie wkurwiać — bywa głośne dla uszu.”

Nozdrza mi drżą, gdy patrzę na jego bezczelny wyraz twarzy, a te pijusy w kącie drą się coraz głośniej. Przenoszę na nich wściekłe spojrzenie, uderzam paczką fajek w blat tak mocno, że kilka wypada.

— Ciepło! — woła Tom, ale jeszcze nie pojmuję, o co chodzi. Dopóki nie słyszę, jak ktoś wrzeszczy:

— Shinra?! Te skurwysyny?!

No gdzieś to już, kurwa, parę razy słyszałem.

— Jasna dupa. — Zbieram fajki, jedną wsuwam do ust i podchodzę do wykłócających się ludzi.

— …do garnka włożyć, a oni dali mi pracę! I nie tylko mi! Połowa wsi była zatrudniona przy projekcie!

— I czym wam płacili? Kuponami na darmowe zabiegi energią mako?! — piekli się czarnowłosa dziewczyna, gwałtownie gestykulując.

— Głupia! Mieszkasz z pieprzonym Highwindem, zapytaj go, jak było! Jego też zatrudniała Shinra!

— Tylko nie „pieprzony” — odzywam się i choć nie staram się nikogo przekrzyczeć, mój gardłowy głos do niego dociera. Niezbyt trzeźwe spojrzenie Teda natrafia na mnie i facet wydaje się być zmieszany. — I nie „głupia”. — Zapalam papierosa.

— O, Cid — zauważa, a jego zażenowanie szybko mija. — Powiedz swojej żoneczce — wymachuje w moją stronę palcem — że wygaduje bzdury! Shinra to porządna instytucja!

— Jak chuj! Wiesz jakie mutanctwo pleni się w sektorach dzięki ich reaktorom?!

— Cid, powiedz jej!

Na moment zapada względna cisza. Czuję na sobie wzrok mieszkańców Rocket, którzy chcą poznać moją opinię.

Everybody is picking a side

— Shinra — wydmuchuję kłąb dymu — to same kurwy i złodzieje. Nie pamiętacie, jak to się skończyło, he? Zajebali mi sprzęt, którego nawet nie umieją pilotować! — Żar papierosa wyciąga groźny błysk z głębi moich źrenic. — Ci idioci rozbiliby nawet papierowy samolot.

 Rzucam dziewczynie wymowne spojrzenie, widzę jak zaciska usta. Mierzymy się wzrokiem, aż w końcu łapię ją za łokieć i klnąc, wyciągam z knajpy na zewnątrz.

Nocny chłód uderza w nasze twarze. Ciepło jej skóry szarpnięciem umyka z moich rąk. Wyprzedza mnie gniewnym krokiem, zakłada ręce na ramiona i prycha. Jest obrażona. Noż kurwa. Przewracam oczami. Mam ochotę ma nią nawrzeszczeć, potrzasnąć nią, żeby wzięła się w garść.

Powstrzymuję gniew. Unoszę brodę, patrząc w niebo. Papierosowy dym ulatuje w górę, zdaje się kluczyć między gwiazdami. Przez chwilę zastanawiam się, jakim słowem skomplementować tak jasną noc, ale każde brzmiałoby w moich ustach niedorzecznie.

Wydłużam krok, łapię ją za ramię. Zatrzymuje się, odwraca, ale nie patrzy mi w oczy.

— Co ty wyprawiasz, Crush? — pytam surowo. — Teraz wdajesz się w barowe bójki?

— Jakie znowu bójki… — oburza się, kierując na mnie twarde spojrzenie. — Słyszałeś tego kolesia?!

— Nie powinnaś tyle pić i przesiadywać w tym barze.

— Ty nie powinieneś rozgadywać ludziom, że jestem twoją żoną — odpowiada ona. — Nigdy mi się nie oświadczałeś!

— Bo nie zdążyłem — odburkuję niechętnie, zły i zmieszany. — Nie chciałem, żeby ludzie gadali. Co za różnica, skoro i tak mieszkamy razem.

Jej wzrok w tej chwili jest zimny i pełen rozczarowania. Najwyraźniej ona widzi różnicę.

— Daj spokój, wiesz, że nie miałem na myśli… — Wyciągam rękę, ale ona się odsuwa. Między nami zapada milczenie. Nie wiem, co powiedzieć. Co sprawi, że odzyskam dawną Crush. Szczęśliwszą. Nie tak szorstką, jak papier ścierny. Jak ja.

— Mi też jej brakuje — mówię w końcu cicho, szczerze. — Też mi jest ciężko, Crush. — Mrok gęstnieje, robi się duszniej. — Wiesz, że była dla mnie jak córka.

Crush unosi do uszu dłonie, zaciska powieki. Zupełnie jakby nie mogła znieść tego, co mówię, a może samego faktu, że poruszam ten temat. Patrzy na mnie z wyrzutem. Noc nadaje jej oczom ponurej barwy. Nie pamiętam, kiedy widziałem w nich radość. Serce mi pęka, wiedząc, jak niewiele mogę zrobić, by ją uszczęśliwić. Gdybym mógł, cofnąłbym czas. Do dnia, w którym się poznaliśmy. I wszystko rozegrał inaczej.

— Nie mów o niej tak, jakby… — syczy przez zęby — Jakby… — To, co chce powiedzieć, nie może jej przejść przez gardło. — Jakby nie mogła nią być.

Wyzierająca z niej rozpacz jest jak zimna fala, która obmywa każdego, kto podejdzie zbyt blisko. Tym razem nie wzbrania się przed moimi ramionami.

W drodze powrotnej do domu, trzymam ją za rękę tak mocno, jakbym się bał, że mi ucieknie. Jakbym wiedział, co nadejdzie.

Dziwny niepokój długo nie daje mi zasnąć tej nocy. Przewracam się z boku na bok, dręczony krótkimi, niezrozumiałymi snami. Budzę się o czwartej nad ranem, mam złe przeczucia. Przeczesuję palcami zmierzwione włosy i nawet nie jestem zdziwiony, odkrywając, że łóżko po stronie, na której sypia Crush, jest puste. Szurając nogami, wychodzę z sypialni. Wiem, że w przedpokoju zastanę oparty o ścianę plecak.

Nie mylę się.

— Znowu? — wzdycham, opieram się o framugę kuchennych drzwi. Crush obejmuje dłońmi kubek z kawą i zdaje się, że wstąpiła w nią nowa nadzieja. Cokolwiek wymyśliła tej nocy, jest jasne, że nie wybiję jej tego z głowy. Zawsze działa impulsywnie.

And this can only end one way

Nie pytam, czy kiedyś przestanie szukać. Pytam tylko:

— Gdzie tym razem?

A ona wzdycha, sięga po paczkę moich papierosów i zapala jednego.

— Powinnam była tam zacząć — mówi, zakładając nogę na nogę.

— Chyba nie mówisz… — zaczynam, czując budzącą się złość. Nie mogę pozwolić, żeby wróciła do Midgaru. — Przecież jeżeli odkryją, że żyjesz…! — Siadam naprzeciw i wyrywam z jej rąk fajki i zapalniczkę. Crush uśmiecha się niewesoło.

— Nic gorszego nie może mnie już spotkać.

Ale mnie może, do kurwy jebanej nędzy, mnie może!

— No to jadę z tobą.

— Nie — protestuje, patrząc na mnie z tą swoją miną „tylko spróbuj”. — Razem szybciej zwrócimy na siebie uwagę.

Ma trochę racji, ale nie mogę jej tego przyznać. I nie mogę jej powstrzymać. Już podjęła decyzję.

— Co mogę zrobić? — chrypię, z rezygnacją przyglądając się plamom po herbacie na stole. Crush wyciąga rękę, kładzie dłoń na mojej dłoni.

— Zrobiłeś już wystarczająco. — Przez moment widzę w jej oczach dawne ciepło, z którym na mnie patrzyła. A potem pochłania je jadowita zieleń energii, która ją infekowała. Zawziętość. Gniew.

Nienawiść.

— A może czas się pogodzić z tym, że…

Nie daje mi dokończyć. Zrywa się z krzesła, powodując hałas. Nie reaguje na moją sugestię, jakby jej nie słyszała.

— Dobra! Na mnie już pora!

Gasi naprędce papierosa i wypada do przedpokoju, zarzuca na ramię plecak. Ponownie proponuję, że będę jej towarzyszył. Odmawia. Proszę, by mi pozwoliła. Ona tylko kręci głową. Chcę chociaż odwieźć ją na dworzec. Nie zgadza się. Wychodzi. Dopiero w połowie ścieżki wiodącej przez podwórko zawraca, by się ze mną pożegnać. Patrzę na nią spod zmrużonych powiek, unosząc podbródek, krzyżuję na piersi ramiona. Mógłbym po prostu zamknąć ją w piwnicy i przykuć do kaloryfera. A ona i tak by zwiała.

— Gdzie się zatrzymasz?

— Coś wymyślę.

— Może u Lir? — podsuwam, ale ona tylko się wykrzywia.

— Raczej nie — odpowiada, dziwnie zdeterminowana. — Ona ma swoje życie. — Patrzę na nią pytająco, ale ona nie chce zagłębiać się w temat. — Nieważne, Cid. Po prostu… Nie będę się nikomu narzucać. Ale jest ok — zarzeka się, a złość w jej oczach gaśnie. — To już nie są te czasy, w których czegoś się po kimkolwiek spodziewam, serio — brzmi to smutno, niemal boleśnie. — Mam ciebie — dodaje, jakby na pocieszenie. Tylko nie wiem, czy siebie, czy mnie. — To wystarczy.

Nie jestem przekonany. Nie mam mistrzostwa w słuchaniu innych ludzi. Nie stoję nawet na podium. A w dawaniu dobrych rad na pewno nie ma mnie w pierwszej dziesiątce.

Crush całuje mnie w szorstki policzek, jej oczy się szklą.

— Bądź ostrożna. — Dotykam jej twarzy, a ona wysila się na uśmiech i zostawia mnie z tym ciężarem, ze świadomością, że może liczyć tylko na mnie. Czy powinienem iść za nią? Czy zostać i  czekać, aż będzie mnie potrzebować. Skąd będę o tym wiedział? Zagryzam dolną wargę i śledzę ją wzrokiem, dopóki długi czarny warkocz nie znika mi z oczu. Mam przeczucie, że tym razem Crush już nie wróci. 

Wracam do środka, dzwoniąca w uszach cisza przygniata mnie jak powalony wiatrem konar. Siadam na krześle w kuchni, z rezygnacją zgarniam z blatu papierosy, ale nie chce mi się palić. Wpatruję się tępo we wciąż tlący się niedopałek i kompletnie nie wiem, co robić.


2 komentarze:

  1. Twój tekst chyba wypłyną z mojej głowy :D Każde słowo, stwierdzenie, akapity. Nie potrafiłabym lepiej tego uchwycić :)
    ####PUSTA FOLIOWA REKLAMÓWKA TAŃCZY NA WIETRZE CHMARA PIACHU ZATACZA WOKÓŁ MNIE KOŁA TYLKO TYLE MI PO TOBIE ZOSTAŁO#### - ta wstawka w pełen emocji wstęp i akcję, którą obserwuje bohaterka, no ten tekst skrada mi serce, nic nie poradzę !

    Zgrabne przeskoczenie z narracji kobiety do kolejnej narracji, którą prowadzi mężczyzna- Cid :)

    HA to sie facet zdziwił, tak jest jak się przyzwyczai do czegoś co nie jest ci tak naprawdę gwarantowane,
    Lubie Cida i ta jego osobowość.
    CId nigdy jej się nie oświadczył? A to wpadka teraz...i szukaj tu swoich praw :D

    Crush to wolna dusza, nie do okiełznania i Cid to wie.

    Coś jest w tej końcówce, że aż mnie wzruszyła i tak widze podobieństwo w naszych tekstach. Przypadek? Nie sądzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    "Niech moje myśli odpierdolą się wreszcie ode mnie.
    Ale one drążą mi w głowie korytarze. Wizje kolejnych katastrof wstrzymują akcje serca." - Dios, jakie to jest prawdziwe! Podpisuję się pod tym całą sobą, bo wiem, jak to jest.
    Rety, naprawdę tekst Twój i Kai są bardzo podobne, ale mnie się ta zbieżność podoba :D
    Przykro mi z powodu Crush. Nie tyle jest zagubiona, co złamana swoim dotychczasowym życiem. Nie dziwię się, iż zaczyna się bawić w knajpowe bójki, nie dziwię się też Cidowi, który podąża za nią, chcąc chronić przed wszystkim, co może wyjść dziewczynie naprzeciw. Smutny to tekst, w którym dwójka ludzi dzieli się samotnością i ani trochę nie czeka na radość. Aż mnie odrobinę żywa część serducha zabolała.
    Miło ponownie było zanurzyć się w klimat tego świata.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń