Zamykam oczy, palce wystukują monotonny rytm. Paznokcie uderzające o
drewno, całkiem przyjemny dźwięk. I chociaż nie mogę się skupić w hałasie…
Widzę, co trzeba zrobić.
Nozdrza drżą niespokojnie, w gardle narasta warkot. Nic z tych myśli
nie sprawi, że się uspokoję, ani one, ani popijane cholerstwo, które smakuje
tak, jakby komuś udało się upłynnić mako. Natłok szumu tylko coraz bardziej
mnie wkurwia. Zaciskam dłoń mocno na szklance, bieleją palce. Skupiam się na
oddychaniu i wydaje mi się, że się duszę.
Niech moje myśli odpierdolą się wreszcie ode mnie.
Ale one drążą mi w głowie korytarze. Wizje kolejnych katastrof
wstrzymują akcje serca.
Ile już czasu czekam, aż ktoś rozwiąże mój problem za mnie? Na ilu
ludzi liczyłam? Ile jeszcze ma trwać ta próżnia. Kiedy wszystko wróci do normy.
Może teraz, skoro już podjęłam decyzję, że nie będę dłużej czekać.
Moja głowa, to moja sprawa. Moje życie jest w moich rękach. Nie ma sensu
powierzać je w cudze. Przestaję czegokolwiek wymagać. Ludzie tutaj mnie smucą.
Ale mogę wstać i iść dokąd zechcę, nie muszę krzyczeć w poduszkę, mogę rozjebać
przestrzeń. Tylko zbiorę się w sobie,
wymyślę parę motywujących gadek, których naiwnie się spodziewałam i
nabiorę powietrza. Niech tylko wstanę.
Idzie mi ciężko. Jakby pod górkę.
To nie będzie pierwszy raz, gdy wtoczę się na nią sama, grzęznąc po
kolana w słowach rzucanych na wiatr. Chryste, na co ja, kurwa, liczyłam? Że
zjawisz się tu w helikopterze? Na motorze? Że nie będę musiała przejść przez to
sama?
Głupia. Kretynka z sektora ósmego. Wyciągaj wnioski z rzeczywistości.
I naucz się liczyć na siebie.
Podnoszę do ust szklankę i drętwieję, gdy mój wzrok pada na zawieszony
w rogu sali telewizor, na którym właśnie leci powtórka wieczornych wiadomości.
Rozwiązana przed dwoma laty organizacja Turks zostaje reaktywowana
– mówi spiker, a na ekranie pojawia się śmigłowiec, do którego wskakuje smukły
mężczyzna o płomiennej fryzurze. Serce zaczyna bić mi mocniej, jak wtedy, gdy
usiłuję sobie przypomnieć, czy na pewno ściągnęłam z gazu garnek przed wyjściem
z domu, a operator kamery bezlitośnie przybliża twarz człowieka, który kiedyś
był moim przełożonym.
I kimś odrobinę więcej.
Teraz orientuje się, że jest nagrywany i patrzy wprost w obiektyw,
ściągając brwi. Nie wydaje się być zadowolony. Krzywi się, a w zbliżeniu, które
serwuje kamera, dostrzegam pierwsze zmarszczki wokół zwężonych wściekle oczu.
Jego usta się poruszają, ale fonia dostarcza nagrany wcześniej komentarz
prezesa Shinry:
Opinia publiczna zmusiła nas do odsunięcia naszej elitarnej
jednostki od wykonywanych obowiązków, do
których należało między innymi utrzymywanie porządku w sektorach. Dzisiaj
widzimy zatrważające konsekwencje tej decyzji. Wskaźnik przestępstw znacząco
wzrósł w całym Midgarze. I tak na skutek wycofania patroli, w sektorze
pierwszym jest to 11%, w sektorze drugim 14,34%, w sektorze trzecim aż 19,5%! W
sektorze czwartym natomiast…
Przestaję słuchać tych manipulacji, krew się we mnie gotuje. Pilot
wkłada słuchawki, nie patrząc więcej w obiektyw, wystawia środkowy palec, który
szybko wypikselowuje produkcja. Kadr się oddala, śmigło maszyny rusza. Słupy
wirującego powietrza podrywają w górę leżące na ulicy śmieci.
####PUSTA FOLIOWA REKLAMÓWKA TAŃCZY NA WIETRZE CHMARA PIACHU ZATACZA
WOKÓŁ MNIE KOŁA TYLKO TYLE MI PO TOBIE ZOSTAŁO####
Masywny stół szura po drewnianej podłodze, gdy nagle zrywam się z
miejsca. Oddycham niespokojnie, dłonie zaciskam w pięści.
Jestem gotowa na drugą rundę.
Do you wanna put up a fight?
Popiół, który zbyt długo ignoruje prawa grawitacji, wreszcie opada.
Wprost na śrubę, którą wkręcam we wspornik silnika. Wzdycham, złorzecząc pod
nosem. Kręgosłup tak mnie napierdala, że nie jestem w stanie dłużej wytrzymać zgięty
w pół. Prostuję plecy, głową walę w maskę motolotu.
— Kurwa mać! — drę się, rozmasowując potylicę. Wyciągam z ust
niedopałek i ciskam go ze złością na podłogę. Moje spojrzenie pada na wiszący
na ścianie naprzeciw zegar. Dochodzi pierwsza. — Kurwa — poprawiam. Wyciągam
wepchniętą za pasek szmatę, by wytrzeć w nią brudne od smaru ręce i ją też
niedbale rzucam na ziemię, zmierzając do wyjścia.
Jednak wracam przydeptać ten jebany niedopałek. Tego tylko brakuje,
żebym puścił warsztat z dymem.
Or do you wanna get out alive?
— Eee… Sorry! — wołam, przekraczając próg i ściągając buty. Shera
wbiła mi do łba ten nawyk. — Straciłem poczucie czasu!
Odpowiada mi cisza, więc kieruję kroki do kuchni. Jeśli znów zastanę ją
wpatrzoną w okno… Wesołkowanie nie jest moją mocną stroną, ale przynajmniej się
postaram, nie być takim gburem jak zwykle.
— Odgrzeję sobie kolację i… — Tym razem na palniku nie czeka na mnie
żaden garnek. — Hm. — Nie żebym czegoś oczekiwał, do czegoś się przyzwyczaił…
No może do obecności kobiety w tym domu. Do tego, że taka cisza, jak teraz,
zapada bardzo rzadko. — Hmm — chrząkam i ruszam do sypialni.
— Wszystko w porządku? — pytam, zaglądając do środka i zapalając
światło.
Łóżko jest puste, równo pościelone.
Wzdycham ciężko, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Zębami wyciągam jedną
z opakowania, zabieram z szafy kurtkę i wychodzę, gasząc za sobą światło.
Przez niewielkie kwadratowe okna sączy się ciepły blask. Obserwuję
przesuwające się za firankami cienie, dopalając papierosa. Noc jest chłodna,
wzdrygam się, wyrzucam peta i wchodzę do środka. Rozglądam się niepewnie po
wnętrzu, gwar rozmów, trzaski butelek, ktoś śpi z głową na stole, grupa ludzi
wykłóca się o coś w kącie. Podchodzę do baru, z trudem powstrzymując chęć
sięgnięcia po następnego papierosa. Nerwowo miętolę w dłoni paczkę. Barman mnie
rozpoznaje, rozkłada ramiona w geście powitania.
— Cid! Dawno cię u nas nie było! — wita mnie serdecznie, ale jego
uśmieszek zdradza, że tylko wrodzona uprzejmość powstrzymuje go przed zgoła
innym powitaniem. Ja ubrałbym je na przykład w takie słowa: „Cid! Dawno już nie
zapiłeś u nas mordy! Która tym razem cię zostawiła?”
— Szukam żony — odpowiadam tylko, wciąż ukradkiem zerkając na twarze
gości.
— Od jak dawna? — Nie daję się nabrać na zmartwioną minę Toma. —
Będzie z dziesięć lat, nie?
Rzucam mu złe spojrzenie, postukując paczką o kontuar.
— Myślałem, że rzuciłeś?
— Nikt mnie nie rzucił! — odburkuję agresywnie. — To widziałeś ją, czy
nie?
— „To, co niewidoczne dla oczu — zaczyna mnie wkurwiać — bywa głośne
dla uszu.”
Nozdrza mi drżą, gdy patrzę na jego bezczelny wyraz twarzy, a te
pijusy w kącie drą się coraz głośniej. Przenoszę na nich wściekłe spojrzenie,
uderzam paczką fajek w blat tak mocno, że kilka wypada.
— Ciepło! — woła Tom, ale jeszcze nie pojmuję, o co chodzi. Dopóki nie
słyszę, jak ktoś wrzeszczy:
— Shinra?! Te skurwysyny?!
No gdzieś to już, kurwa, parę razy słyszałem.
— Jasna dupa. — Zbieram fajki, jedną wsuwam do ust i podchodzę do
wykłócających się ludzi.
— …do garnka włożyć, a oni dali mi pracę! I nie tylko mi! Połowa wsi
była zatrudniona przy projekcie!
— I czym wam płacili? Kuponami na darmowe zabiegi energią mako?! —
piekli się czarnowłosa dziewczyna, gwałtownie gestykulując.
— Głupia! Mieszkasz z pieprzonym Highwindem, zapytaj go, jak było!
Jego też zatrudniała Shinra!
— Tylko nie „pieprzony” — odzywam się i choć nie staram się nikogo
przekrzyczeć, mój gardłowy głos do niego dociera. Niezbyt trzeźwe spojrzenie
Teda natrafia na mnie i facet wydaje się być zmieszany. — I nie „głupia”. —
Zapalam papierosa.
— O, Cid — zauważa, a jego zażenowanie szybko mija. — Powiedz swojej
żoneczce — wymachuje w moją stronę palcem — że wygaduje bzdury! Shinra to
porządna instytucja!
— Jak chuj! Wiesz jakie mutanctwo pleni się w sektorach dzięki ich
reaktorom?!
— Cid, powiedz jej!
Na moment zapada względna cisza. Czuję na sobie wzrok mieszkańców
Rocket, którzy chcą poznać moją opinię.
Everybody is picking a side
— Shinra — wydmuchuję kłąb dymu — to same kurwy i złodzieje. Nie
pamiętacie, jak to się skończyło, he? Zajebali mi sprzęt, którego nawet nie
umieją pilotować! — Żar papierosa wyciąga groźny błysk z głębi moich źrenic. — Ci
idioci rozbiliby nawet papierowy samolot.
Rzucam dziewczynie wymowne
spojrzenie, widzę jak zaciska usta. Mierzymy się wzrokiem, aż w końcu łapię ją
za łokieć i klnąc, wyciągam z knajpy na zewnątrz.
Nocny chłód uderza w nasze twarze. Ciepło jej skóry szarpnięciem umyka
z moich rąk. Wyprzedza mnie gniewnym krokiem, zakłada ręce na ramiona i prycha.
Jest obrażona. Noż kurwa. Przewracam oczami. Mam ochotę ma nią nawrzeszczeć,
potrzasnąć nią, żeby wzięła się w garść.
Powstrzymuję gniew. Unoszę brodę, patrząc w niebo. Papierosowy
dym ulatuje w górę, zdaje się kluczyć między gwiazdami. Przez chwilę
zastanawiam się, jakim słowem skomplementować tak jasną noc, ale każde
brzmiałoby w moich ustach niedorzecznie.
Wydłużam krok, łapię ją za ramię. Zatrzymuje się, odwraca, ale nie
patrzy mi w oczy.
— Co ty wyprawiasz, Crush? — pytam surowo. — Teraz wdajesz się w
barowe bójki?
— Jakie znowu bójki… — oburza się, kierując na mnie twarde spojrzenie.
— Słyszałeś tego kolesia?!
— Nie powinnaś tyle pić i przesiadywać w tym barze.
— Ty nie powinieneś rozgadywać ludziom, że jestem twoją żoną —
odpowiada ona. — Nigdy mi się nie oświadczałeś!
— Bo nie zdążyłem — odburkuję niechętnie, zły i zmieszany. — Nie
chciałem, żeby ludzie gadali. Co za różnica, skoro i tak mieszkamy razem.
Jej wzrok w tej chwili jest zimny i pełen rozczarowania. Najwyraźniej
ona widzi różnicę.
— Daj spokój, wiesz, że nie miałem na myśli… — Wyciągam rękę, ale ona
się odsuwa. Między nami zapada milczenie. Nie wiem, co powiedzieć. Co sprawi,
że odzyskam dawną Crush. Szczęśliwszą. Nie tak szorstką, jak papier ścierny.
Jak ja.
— Mi też jej brakuje — mówię w końcu cicho, szczerze. — Też mi jest ciężko,
Crush. — Mrok gęstnieje, robi się duszniej. — Wiesz, że była dla mnie jak
córka.
Crush unosi do uszu dłonie, zaciska powieki. Zupełnie jakby nie mogła
znieść tego, co mówię, a może samego faktu, że poruszam ten temat. Patrzy na
mnie z wyrzutem. Noc nadaje jej oczom ponurej barwy. Nie pamiętam, kiedy
widziałem w nich radość. Serce mi pęka, wiedząc, jak niewiele mogę
zrobić, by ją uszczęśliwić. Gdybym mógł, cofnąłbym czas. Do dnia, w którym się
poznaliśmy. I wszystko rozegrał inaczej.
— Nie mów o niej tak, jakby… — syczy przez zęby — Jakby… — To, co chce
powiedzieć, nie może jej przejść przez gardło. — Jakby nie mogła nią być.
Wyzierająca z niej rozpacz jest jak zimna fala, która obmywa każdego,
kto podejdzie zbyt blisko. Tym razem nie wzbrania się przed moimi ramionami.
W drodze powrotnej do domu, trzymam ją za rękę tak mocno, jakbym się
bał, że mi ucieknie. Jakbym wiedział, co nadejdzie.
Dziwny niepokój długo nie daje mi zasnąć tej nocy. Przewracam się z
boku na bok, dręczony krótkimi, niezrozumiałymi snami. Budzę się o czwartej nad
ranem, mam złe przeczucia. Przeczesuję palcami zmierzwione włosy i nawet nie
jestem zdziwiony, odkrywając, że łóżko po stronie, na której sypia Crush,
jest puste. Szurając nogami, wychodzę z sypialni. Wiem, że w przedpokoju
zastanę oparty o ścianę plecak.
Nie mylę się.
— Znowu? — wzdycham, opieram się o framugę kuchennych drzwi. Crush
obejmuje dłońmi kubek z kawą i zdaje się, że wstąpiła w nią nowa nadzieja.
Cokolwiek wymyśliła tej nocy, jest jasne, że nie wybiję jej tego z głowy.
Zawsze działa impulsywnie.
And this can only end one way
Nie pytam, czy kiedyś przestanie szukać. Pytam tylko:
— Gdzie tym razem?
A ona wzdycha, sięga po paczkę moich papierosów i zapala jednego.
— Powinnam była tam zacząć — mówi, zakładając nogę na nogę.
— Chyba nie mówisz… — zaczynam, czując budzącą się złość. Nie mogę
pozwolić, żeby wróciła do Midgaru. — Przecież jeżeli odkryją, że żyjesz…! —
Siadam naprzeciw i wyrywam z jej rąk fajki i zapalniczkę. Crush uśmiecha się
niewesoło.
— Nic gorszego nie może mnie już spotkać.
Ale mnie może, do kurwy jebanej nędzy, mnie może!
— No to jadę z tobą.
— Nie — protestuje, patrząc na mnie z tą swoją miną „tylko spróbuj”. —
Razem szybciej zwrócimy na siebie uwagę.
Ma trochę racji, ale nie mogę jej tego przyznać. I nie mogę jej
powstrzymać. Już podjęła decyzję.
— Co mogę zrobić? — chrypię, z rezygnacją przyglądając się plamom po
herbacie na stole. Crush wyciąga rękę, kładzie dłoń na mojej dłoni.
— Zrobiłeś już wystarczająco. — Przez moment widzę w jej oczach dawne
ciepło, z którym na mnie patrzyła. A potem pochłania je jadowita zieleń
energii, która ją infekowała. Zawziętość. Gniew.
Nienawiść.
— A może czas się pogodzić z tym, że…
Nie daje mi dokończyć. Zrywa się z krzesła, powodując hałas. Nie reaguje
na moją sugestię, jakby jej nie słyszała.
— Dobra! Na mnie już pora!
Gasi naprędce papierosa i wypada do przedpokoju, zarzuca na ramię
plecak. Ponownie proponuję, że będę jej towarzyszył. Odmawia. Proszę, by mi
pozwoliła. Ona tylko kręci głową. Chcę chociaż odwieźć ją na dworzec. Nie
zgadza się. Wychodzi. Dopiero w połowie ścieżki wiodącej przez podwórko
zawraca, by się ze mną pożegnać. Patrzę na nią spod zmrużonych powiek, unosząc
podbródek, krzyżuję na piersi ramiona. Mógłbym po prostu zamknąć ją w piwnicy i
przykuć do kaloryfera. A ona i tak by zwiała.
— Gdzie się zatrzymasz?
— Coś wymyślę.
— Może u Lir? — podsuwam, ale ona tylko się wykrzywia.
— Raczej nie — odpowiada, dziwnie zdeterminowana. — Ona ma swoje życie. — Patrzę na nią pytająco, ale ona nie
chce zagłębiać się w temat. — Nieważne, Cid. Po prostu… Nie będę się nikomu narzucać. Ale jest ok — zarzeka się, a złość w jej
oczach gaśnie. — To już nie są te czasy, w których czegoś się po kimkolwiek
spodziewam, serio — brzmi to smutno, niemal boleśnie. — Mam ciebie — dodaje,
jakby na pocieszenie. Tylko nie wiem, czy siebie, czy mnie. — To wystarczy.
Nie jestem przekonany. Nie mam mistrzostwa w słuchaniu innych ludzi. Nie
stoję nawet na podium. A w dawaniu dobrych rad na pewno nie ma mnie w pierwszej
dziesiątce.
Crush całuje mnie w szorstki policzek, jej oczy się szklą.
— Bądź ostrożna. — Dotykam jej twarzy, a ona wysila się na uśmiech i zostawia mnie z tym ciężarem, ze świadomością, że może liczyć tylko na mnie. Czy powinienem iść za nią? Czy zostać i czekać, aż będzie mnie potrzebować. Skąd będę o tym wiedział? Zagryzam dolną wargę i śledzę ją wzrokiem, dopóki długi czarny warkocz nie znika mi z oczu. Mam przeczucie, że tym razem Crush już nie wróci.
Wracam do środka, dzwoniąca w uszach cisza przygniata mnie jak powalony wiatrem
konar. Siadam na krześle w kuchni, z rezygnacją zgarniam z blatu papierosy, ale
nie chce mi się palić. Wpatruję się tępo we wciąż tlący się niedopałek i
kompletnie nie wiem, co robić.
Twój tekst chyba wypłyną z mojej głowy :D Każde słowo, stwierdzenie, akapity. Nie potrafiłabym lepiej tego uchwycić :)
OdpowiedzUsuń####PUSTA FOLIOWA REKLAMÓWKA TAŃCZY NA WIETRZE CHMARA PIACHU ZATACZA WOKÓŁ MNIE KOŁA TYLKO TYLE MI PO TOBIE ZOSTAŁO#### - ta wstawka w pełen emocji wstęp i akcję, którą obserwuje bohaterka, no ten tekst skrada mi serce, nic nie poradzę !
Zgrabne przeskoczenie z narracji kobiety do kolejnej narracji, którą prowadzi mężczyzna- Cid :)
HA to sie facet zdziwił, tak jest jak się przyzwyczai do czegoś co nie jest ci tak naprawdę gwarantowane,
Lubie Cida i ta jego osobowość.
CId nigdy jej się nie oświadczył? A to wpadka teraz...i szukaj tu swoich praw :D
Crush to wolna dusza, nie do okiełznania i Cid to wie.
Coś jest w tej końcówce, że aż mnie wzruszyła i tak widze podobieństwo w naszych tekstach. Przypadek? Nie sądzę :)
Hej :)
OdpowiedzUsuń"Niech moje myśli odpierdolą się wreszcie ode mnie.
Ale one drążą mi w głowie korytarze. Wizje kolejnych katastrof wstrzymują akcje serca." - Dios, jakie to jest prawdziwe! Podpisuję się pod tym całą sobą, bo wiem, jak to jest.
Rety, naprawdę tekst Twój i Kai są bardzo podobne, ale mnie się ta zbieżność podoba :D
Przykro mi z powodu Crush. Nie tyle jest zagubiona, co złamana swoim dotychczasowym życiem. Nie dziwię się, iż zaczyna się bawić w knajpowe bójki, nie dziwię się też Cidowi, który podąża za nią, chcąc chronić przed wszystkim, co może wyjść dziewczynie naprzeciw. Smutny to tekst, w którym dwójka ludzi dzieli się samotnością i ani trochę nie czeka na radość. Aż mnie odrobinę żywa część serducha zabolała.
Miło ponownie było zanurzyć się w klimat tego świata.
Pozdrawiam.