ARSENAŁ

niedziela, 29 marca 2020

[55] – Lubię cię. ~ Miachar

    A jednak weszło. Wers piosenki do odnalezienia w treści.

_______________________________________

    – W porządku.

    Nigdy nie myślałam o sobie jako o dobrej wróżce, bo – jak wiadomo – wróżki nie istnieją, a nie ma twardych dowodów na to, że człowiek z natury swojej jest dobry. Raczej skłaniałam się ku teorii, iż jest on z natury swojej wyalienowany, a czynniki zewnętrzne sprawiły, iż zaczął bawić się w społeczeństwo i dobro wspólne. Jednak nie byłam filozofem, a sytuacja nie wymagała ode mnie nadmiernego myślenia, lecz działania. Wspięłam się na tę górę – jedną z trzech umiejscowionych nad miasteczkiem, tę z najlepiej przystosowanym do pieszych wędrówek szlakiem – w pewnym celu. Z planem, który miałam zamiar wykonać.
    I właśnie to robiłam, a nie będąc dobrą wróżką, nie zamierzałam przynosić ze sobą dobrych wiadomości. Przyszłam wyjaśnić pewną sprawę, która ciągnęła się zdecydowanie za długo, i ruszyć dalej ze swoim życiem. Iść szukać szczęścia gdzie indziej, nie do końca wierząc, iż niebieski ptak stale jest przy mnie*. Bo to kolejna bajka, którą kiedyś próbowano mnie karmić.
    Starałam się nie pokazać po sobie żadnych emocji; przyspieszony oddech był jedynie wynikiem wspinaczki, nie szło za tym nic więcej. A przynajmniej nie powinno i na pewno nie mógł to być widok jego, kiedy w swojej czarnej puchowej kurtce stał w odległości trzech metrów, patrząc na mnie z uśmiechem.
    Nie powinien się uśmiechać. Nie powinien patrzeć tak, jakby chciał wedrzeć się do mojej duszy, rozgościć w niej i ogłosić: „jestem tu królem!”. Nie powinien, ja też nie powinnam pozwolić sobie na myślenie o tym; choć przecież czasami to, o czym myślimy, że się nie ziści, może stać się prawdą.
    Cieszę się, że przyszłaś.
    Ja się nie cieszyłam, lecz bałam tego, w jakim kierunku pójdzie rozmowa, jeśli stracę kontrolę, co było możliwe, bo nigdy nie byłam dość silna, by mierzyć się w konwersacjach z kimś, kto potrafił zgasić mnie samym błyskiem w oczach.
    Przecież pisałam, że jestem w odwiedzinach i mam czas, nie powinieneś więc radować się aż tak.
    Zaśmiał się, jakby bawiła go moja próba bycia poważną. To też nie brzmiało jak ja, ale nie dbałam o pokazanie swojej zwykłej, nudnej twarzy. To spotkanie miało być znaczącą walką pokazującą, które z nas wygra wojnę.
    Jak zwykle uszczypliwa. Uśmiechał się nadal rozbawiony, co mi się nie podobało, bo sprawiało, iż czułam się niepewnie, trochę onieśmielona. A nie mogłam opuścić gardy i maski, którą specjalnie na tę okoliczność przybrałam. Nic się nie zmieniłaś.
    Wydawało mi się, że chce podejść, ale nie zrobił tego. I dobrze, inaczej bym uciekła.
    Dlaczego tak bardzo chciałeś się spotkać? Osiem wiadomości z pytaniem o możliwy termin i miejsce w przeciągu pięciu dniu to naprawdę było bardzo dużo jak na kogoś, kto z reguły odzywał się rzadko, bardziej ceniąc sobie samotność niż kontakt z przyjaciółmi, nawet tymi najstarszymi.
    Bo mam ci do powiedzenia coś bardzo, ale to bardzo ważnego.
    Nie mogło chodzić o czyjąś śmierć, bo usłyszałabym o tym od razu po przyjeździe do miasteczka – niektóre wieści potrzebowały dotrzeć do każdego związanego z tym miejscem, by każdy miał szansę oddać cześć, taką bowiem byliśmy społecznością – dlatego poczułam się zaciekawiona. Uśmiech mężczyzny kazał mi podejrzewać, iż chodzi o coś dobrego. Może ktoś z naszych wspólnych znajomych miał stanąć niedługo na ślubnym kobiercu? Nie, do powiedzenia czegoś takiego wspinaczka na jakikolwiek szczyt nie miałaby sensu.
    Więc o co mogłoby chodzić?
    Nie powinnam usilnie poszukiwać odpowiedzi, kiedy za chwilę miałam ją otrzymać. Przebrałam więc nogami i zapatrzyłam się na wciąż piękną twarz dawnego towarzysza zabaw i pierwszych problemów.
    Co takiego dokładnie?
    Wiedział, że nie lubię zbędnego owijania w bawełnę. Jeśli coś miało być mi wyłożone, to od razu, prosto z mostu. Bo wolałam okazać emocje po usłyszeniu czegoś, nie podczas oczekiwania, nawet jeśli miała zostać spuszczona na mnie słowna bomba.
    Lubię cię.
    Są takie wyrażenia, które pragniemy w swoim życiu usłyszeć, i takie, które wolelibyśmy zachować z dala od własnych uszu. To wyznanie było czymś, czego chciałam i to było moim marzeniem.
    Uśmiechał się, stając niespełna półtora metra ode mnie, bo jednak się zbliżył, a w świetle południa jego ciemne włosy zyskały niesamowite refleksy.
    – Wszystko jest tutaj. – Położył dłoń tam, gdzie powinno znajdować się bijące serce żywego człowieka. – To wszystko ty – dodał i uśmiechnął się z ulgą, jakby w jego życiu nie było więcej zagadek do rozwiązania, jakby istniała jedynie światłość wobec wszystkiego, co istnieje i ma miejsce.
    Jak powinnam na to zareagować? Rzucić mu się w ramiona, bo w końcu mnie dostrzegł? Bo stałam się kimś więcej niż ukochanym drzewem, do którego może się zwrócić, kiedy mu źle, i które może przytulić, kiedy nie daje rady własnym łzom?
    Nie. Ja już chyba tak nie potrafię.
    Patrzyłam na niego bez słowa, a przez moje ciało przebiegały ciarki. Ani trochę nie były dobre.
    Lubię cię.
    Powiedział to tak szczerze, tak prosto, że świadek, gdyby się tylko jakiś znalazł, pewnie zeznałby, iż w tej chwili zmiękły mu kolana. Ale ja nie byłam tym świadkiem, w mojej głowie zaś nadal wisiało wspomnienie, kiedy role były odwrócone i to ja zdobyłam się na wyznanie. Ból, który po nim poczułam, doskwierał mi przez bardzo długi czas. Co najgorsze, wciąż powracał, trzymał mnie w imadle i nie pozwolił zbudować szczęścia na innym gruncie, z inną osobą.
    Patrzyłam w te granatowe oczy, których nie chciałam zmuszać do burzy, ale które za długo mnie prześladowały, bym przeszła obok tego obojętnie.
    W porządku – odpowiedziałam, używając dokładnie tych samych słów, którymi on mnie poczęstował, pokazując, iż moja pierwsza miłość nie ma znaczenia.
    Cóż, teraz nie miała ona wielkiego znaczenia dla mnie.
    Słucham?
    Nie był głuchy. Właściwie to mogłabym porównać go do hobbitów, których charakteryzował bardzo dobry słuch i wyostrzony wzrok, z czego nie korzystały za często, bo ich życie – na ogół – pozbawione było wielkich przygód i niebezpieczeństw. On nie mógłby być niziołkiem, był na to za wysoki, ale te cechy posiadał. Może to dlatego sama go polubiłam? Bo przypominał istoty, które lubiłam najbardziej.
    To już nieważne – odparłam, nie spuszczając z niego wzroku. Zabrzmiało to chłodno, czyli właśnie tak, jak pragnęłam, by zabrzmiało.
    Jak to? Przecież… Myślałem, że coś dla siebie znaczymy.
    Chciałam go zapewnić, że tak jest, że oboje coś sobie ofiarowaliśmy, ale… W tym rozrachunku ja wychodziłam na minus. Bo gdy ja starałam się, by dostrzegł we mnie kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę ze szkolnej ławy, on pogrążył się w swojej samotności i uciekał właśnie na tę górę, z której teraz patrzyliśmy na jej siostry i miasteczko u naszych stóp.
    To tutaj spędziłam pierwsze kilkanaście lat swojego życia, tutaj się kształtowałam i odkrywałam, kim tak naprawdę jestem, a ten mężczyzna dorastał tu ze mną i przechodził przez to samo, co ja, w tym samym czasie. Byliśmy dla siebie wsparciem, przyjaciółmi. Chciałam nawet myśleć, że bratnimi duszami.
    Tylko dlaczego to ja musiałam zakochać się pierwsza, kiedy nie miałam szans na nic? Wciąż tego nie wiedziałam.
    A czy to samo myślałeś, gdy ja wyznałam ci, co czuję? Bo nie uciekłam od tego, zmierzyłam się ze swoim zakochaniem i poległam. Przecież mnie odrzuciłeś.
    Nawet nie mógł sobie wyobrazić, jak bardzo wtedy cierpiałam, bo robiłam wszystko, by mu tego nie pokazać. Choć to tak bardzo bolało.
    Wtedy ja… Westchnął, zły na siebie, że nie potrafi ubrać w słowa tego, co chce mi przekazać. Wtedy myślałem, że jestem tylko gówniarzem, który nie powinien bawić się w związki. Poza tym… Co mogłem ci wtedy dać?
    Jakby miłość była polityką „daj i bierz”. A nie o to chodziło. Nigdy.
    To, czego chciałam. A pragnęłam tylko, byś mnie przytulił, gdy tylko stwierdzisz, że tego potrzebuję. Tylko tyle i aż tyle.
    Przepraszam. Naprawdę przepraszam.
    Na niektóre wyznania naprawdę bywało za późno.
    Nadal cię lubię – powiedziałam głośno wśród wiatru, stając kolejny raz twarzą w twarz z prawdą i z nim. Po prostu już mi nie zależy. Do zobaczenia kiedyś – dodałam, po czym odwróciłam się na pięcie, by zejść ze szczytu zwycięsko.
    Nie mogłam tylko się odwrócić. Bo gdybym to zrobiła, cały ten pokaz, całe to udawanie, że mam się dobrze, rozsypałoby się niczym wieża z kart, a ja wróciłabym do niego. Nie, tego nie mogłam zrobić.
    Wytrzymasz, wmawiałam sobie z każdym krokiem, który sprowadzał mnie z chmur do zwykłego, szarego życia, bo właśnie przegoniłam ostatnie mogące pojawić się w nim promienie słońca. Hamowałam łzy, które chciały przedrzeć się przez te pokłady pewności siebie i stanowczości, jakie budowałam, by być gotową na tę rozmowę. Nie mogłam jednak dać im popłynąć, bo oznaczałyby dla mnie porażkę – jednak nie umiałam pożegnać się należycie, z dumą opuścić miejsce spotkania. Szłam twardo, zaciskając dłonie w pięści, ale na niewiele się to zdało – łzy popłynęły w tej samej chwili, kiedy znajome, dawniej przyjacielskie, ramiona objęły mnie od tyłu i zatrzymały w miejscu.
    Lubię cię – powtórzył mi do ucha, a ja zadrżałam nie tylko od niespodziewanego podmuchu wiatru. I lubiłem cię już wtedy.
    Nie potrafiłam zmusić ciała do jakiejkolwiek reakcji, pozostały mi jedynie słowa.
    Ale…?
    Ale za bardzo się bałem, że jeśli dotknę tego szczęścia, niebieski ptak odleci w siną dal, a ja je stracę. Tego nie chciałem, dlatego się odepchnąłem. To był największy błąd. Przepraszam. Lubię cię.
    Łzy spływały bez kontroli. Chciałam nadać słowom „w porządku” nowy wydźwięk, ale kiedy otworzyłam usta, by coś powiedzieć, nic się z nich nie wydostało. Bo nie umiałam zmienić znaczenia czegoś, co zapisało się już bólem w moim sercu.
    Na niektóre rzeczy bywa za późno. Niektóre rzeczy będą się stale wiązały z pewnym uczuciem i mimo prób – cóż, nie wszystko da się naprawić.
    Dlatego moje serce przybrało – mimo własnej burzy, obaw i nadziei – status „w porządku”.
A niebieski ptak zapłakał, odlatując w sobie znaną dal.
_______________________________
 
* nawiązanie do opowieści o rodzeństwie, które wyruszyło w świat znaleźć niebieskiego ptaka szczęścia; okazuje się, iż jest on w ich domu, bo to, co daje szczęście, stale jest obok

2 komentarze:

  1. Smutno mi się zrobiło po przeczytaniu tego tekstu. Myślę, że każdy z nas przeżył coś takiego, nie wykorzystał jakiejś szansy, na coś było za późno. To takie prawdziwe i z życia wzięte. Czułam się, jakbym czytała jakieś osobiste wspomnienie, które jest przepełnione bólem, ale które jednocześnie zostało zaakceptowane i "wzięte na klatę". W ogóle, piękne to odniesienie do "niebieskiego ptaka", czy to z twoich poprzednich opowieści?
    I jeszcze stwierdzenie: "lubie cię". Zawsze było dla mnie bardziej emocjonalne i silniejsze od "kocham cię", bo czym jest miłość bez przyjaźni? pozdro!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Dziękuję bardzo za komentarz! :) Właśnie o wywołanie smutku u czytelnika mi chodziło, cieszę się, że się udało.
      Nie, niebieski ptak nie jest częścią żadnej mojej opowieści - oglądam koreańską dramę (serial), w którym istnieje klub czytelnika, jego członkowie omawiają poezję i inne utwory literackie; jedna z bohaterek opowiada w jednym z odcinków właśnie historię o "niebieskim ptaku szczęścia", od niej to zaczerpnęłam.
      Pozdrawiam!

      Usuń