ARSENAŁ

poniedziałek, 10 lutego 2020

[Misja 4] Uciekajmy ~Miachar




    – Uciekajmy, proszę.
    Nie zareagował. Nie odezwał się. Jego wzrok prześlizgiwał się między kolejnymi wersami, słowami. Chłonął czerń tuszu na papierze, który tak łatwo przychodziło zgiąć.
    – Uciekajmy.
    – Siedź.
    Władczy ton nie mógł tu nic zadziałać, a rozkaz wobec prośby nie znalazł siły przebicia. Jedynie ręka złapała za pilot i wyłączyła jazgot z czarnego odbiornika z obrazem. Między ścianami wciąż odbijał się ten z przedmiotu na parapecie, jednak był cichszy od towarzysza, mógł go spotkać podobny los.
    – Uciekajmy.
    – A kto chciał tu przyjechać, co?
    Zaczęło się. Wina po twojej stronie, bo po mojej na pewno nie.
    – Ale za trzy lata.
    – Kto chciał pójść na tutejszą plażę, hę?
    – We wrześniu, nie w lipcu.
    – Kto wziął pożyczkę, by cię tu zabrać?
    – Miało być z oszczędności.
    – Dlaczego nie możesz mnie posłuchać i siedzieć, co?
    To ty nie słuchasz. Od dawna słyszysz, ale nie słuchasz, tylko obwiniasz. To boli.
    Sama podeszła, by wyłączyć radio, by nie przeszkadzać, by nie przerywać czytania, by... Robiła to, by on miał dobrze, kiedy ją zalewa kolejna fala niepokoju. Przeczucie, że będzie źle, nie daje się zabić tak łatwo.
    – Uciekajmy.
    Strona przewrócona, bo rozpoznana, uznana za nic, jak wiele śmieci na tym świecie.
    – A ty nadal swoje. Siadaj, gdzie siedziałaś, i zamilknij. Przestań psuć mi poranki jakimiś dyrdymałami.
    Życie nie jest dyrdymałą.
    Nie mogła znieść tej bezczynności, a to niepokojące uczucie coraz bardziej zaciskało się na jej gardle. Mogło to być ryzykowne, ale podeszła do okna, byle wyjrzeć na zewnątrz i przekonać się, że jej lęk jest odrobinę bez pokrycia, a jej panika nie ma większych podstaw.
    Ale rozum mówił co innego. To się nigdy nie kończyło tak szybko i tylko na jednym. Spojrzenie w dół, na baseny i niedaleką plażę, jedynie utwierdziło ją w tym, że nie jest dobrze. Tutejsze chmury nie powinny tak wyglądać, a fale oceanu nie być aż taką pianą.
    – Uciekajmy, proszę.
    Jej słowa stawały się mantrą śmiertelnego strachu. Echem dawnych próśb, których nie spełnił, zakryty przed światem narcyz.
    Spojrzał na nią jak na trędowatą, niemalże się wzdrygnął, jakby obrzydzał go jej wygląd. A sam ją wybrał, szczupłą i niewysoką, szatynkę. Jakby zapomniał, że ona nie jest obrazem, który on chce mieć.
    – Siadaj i skończ jęczeć jak jakaś wiedźma - zażądał posłuszeństwa. Nic nam tu nie grozi.
    Jemu, w mentalnej płyciźnie, może i nic nie groziło, lecz ona, patrząc szerzej, wiedziała, że najgorsze może jeszcze nadejść.
    Odwróciła się od okna, by wbić spojrzenie w mężczyznę.
    – Uciekajmy. Naprawdę nie ma czasu. Widziałeś mrówki, wiesz, że…
    Gazeta opadła na stół z pogłosem bezwładnego ciała. Słowa na papierze zginęły w zgięciu, porzucone na łaskę nicości. Przestały istnieć w czyimś wymiarze, więc może przestały istnieć w ogóle. Kto to wiedział.
    – Przestań! Co mnie obchodzą jakieś mrówki? Mówili przecież, że nic się nie stanie, że się skończyło! Dlaczego ty zawsze musisz się do czegoś dopierdolić?!
    Ludzie nie wiedzieli, że przeklina, bo w ich towarzystwie zawsze uchodził za strasznie poukładanego. Gra aktorska była powołaniem jego natury, o którym nie musiał pamiętać, kiedy przebywał z nią. Przy niej był sobą, czyli najgorszą wersją. Bo ona nie była publicznością. Była niemalże nikim, więc dlaczego miałby się martwić jej zdaniem?
    Nic. Nam. Nie. Grozi wyartykułował powoli i sam zbliżył się do okna. Gwałtownie odsunął od siebie kobietę, która upadła na podłogę. Ty i ta twoja pierdolona pseudonauka! Jakieś mrówki miałyby o czymś mówić ludziom? Chyba tylko tym jebniętym! Takim jak…!
    Można się było domyślić, co chce powiedzieć, ale nie było mu to dłużej dane, gdyż jej niepokój, jej lęk wtargnął nagle do pokoju na ósmym piętrze, zabierając w odmętach wszystko jego, który stojąc przy oknie, przyjął na siebie szklany ostrzał, ją, skuloną i modlącą się o szybkość w nicości, oraz to, co śmiało stawić choćby najmniejszy opór. A ten był tu bezcelowy.
    Wiara czy niewiara, przeczucie czy tylko logika czasami i dla nich nie starczało miejsca, kiedy walka toczyła się z siłą, na którą nie było mocnych.


    Z ostatniej chwili: jak przewidzieli to naukowcy ze wschodniej częściej półwyspu J******, w następstwie trzęsienia ziemi, które nawiedziło wybrzeże pacyficzne ****, do kraju dotarła wzmożoną fala oceanu. Jej wysokość w maksimum osiągnęła dwanaście metrów i runęła przeszło półtora kilometra w głąb lądu. Zginęło co najmniej tysiąc dwieście osób, za zaginionych wciąż uznaje się ponad czterysta. Wśród ofiar było dwustu osiemnastu obywateli Stanów Zjednoczonych *******. 

2 komentarze:

  1. I to jest dopiero efekt motyla. Od poczatku budowalas napiecie I dawalas do zrozumienia z kazda linijka co nadchodzi. Ja to wiedzialam I juz czulam te dreszcze na karku, obietnice nieuniknionej smierci, az nie moglam uwierzyc, ze jej maz tego nie dostrzegl ( choc znam takih ludzi jak on, aktorow grajacyhc kogos innego w swoim zyciu)jego ignorancja dala mu jeden z najgorszych mozliwych rodzajow smierci, przybity sklem I utopiony. Szkoda tylko kobiety kotra tak naprawde mimo towarzystwa byla bardzo samotna w tym zwiazku I samotnie umarla.

    Dobry tekst, napiecie, ktore rosnie I nieunikniony koniec, plus ta notatka jak z wiadomosci o tym co sie wydarzylo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj,
    Bardzo mi się podobał ten teks i na sam koniec zaskoczyłaś mnie efektem. Dobrze mi się to czytało i płynnie, ciekawa jestem jakby się to pociągnęło dalej.
    Bardzo fajnie i sprawnie opisałaś postacie i pokazałaś ich charakter oraz osobowość w kilku prostych zdaniach.
    Pozdrawiam,
    Krakowska Wiedźma

    OdpowiedzUsuń