ARSENAŁ

niedziela, 26 stycznia 2020

[46] Oscuro y Bendito: Smile even though you're sad [cz. 2] ~Miachar

    Rada od autora: proszę nie brać wszystkiego zbyt dosłownie. W tym uniwersum Wielka Inkwizycja nie zaszczyci swoją obecnością. Wzmianka o niej była tylko próbą żartu bohaterki. Jak widać jej (a tym samym moje) poczucie humoru nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem. 

    Jedno morderstwo to może być przypadek. Dwa podobne do siebie niefortunny zbieg okoliczności. Trzy identyczne seryjność. I choćby się morderca tego wypierał, jest już skazany na wieczne życie w świetle zła, o ile nie jest to oksymoron.
    Ten typ właśnie miał już trzy identyczne w metodzie zabójstwa na swoim koncie, a po tym, co właśnie robił, w rzeczywistości mogło ich być więcej.
    Ten jegomość stał właśnie nad grobem kogoś, kto nie powinien tu leżeć właściwie to nikt nie powinien spoczywać pod ziemią w czyimś ogródku, to bardzo niezgodne z prawem. Chyba że rodzina ma pozwolenie na wydzielenie odpowiedniego terenu, choć to nie dwudziesty, lecz dwudziesty pierwszy wiek, raczej nikt tego nie robi. W każdym razie mężczyzna stał i zerkał w dół, jak jego towarzysz rozkopuje ziemię, byle tylko dotrzeć do dłoni martwej kobiety. Dłoni, którą należy zimną taką, trupią umyć i sprawdzić, czy da się jeszcze pobrać odciski. Bo inaczej dostęp do sejfu pozostanie jedynie w sferze marzeń, a kilkadziesiąt tysięcy dolarów pozostanie za ścianami żelastwa.
    Mógłbyś się pospieszyć? Nie mogę tu stać całą noc.
    Towarzysz rzucił mu spojrzenie kogoś wkurzonego, ale kontynuował swoją pracę. Przy jej wykonywaniu musiał pozostać uważny, bowiem nie miał za zadanie dotrzeć do trumny, a do zwłok pozostawionych samopas, nie mógł sobie pozwolić na ich uszkodzenie podczas odkopywania. Mniej więcej pamiętał, na jakiej głębokości je pochował, ale pełnej pewności nie miał, dlatego nie był gwałtowny, co tak wkurzyło mordercę.
    Robię, co mogę – wydukał pomagier i właściwie ostatni raz usunął grudę ziemi. Po pochyleniu się bowiem mógł dojrzeć jasny kawałek skóry kogoś, kto obecnie mógł grać zombie w kolejnym sezonie The Walking Dead, gdyby tylko znaleziono sposób na ożywianie zmarłych.
    Mężczyzna na powierzchni także się pochylił, a na jego twarzy zagościł uśmiech, od którego wziął się jego przydomek. Nareszcie zaczęło być dobrze.
    Podaj mi jej prawą rękę – polecił i kucnął, by znaleźć się bliżej zwłok i pobrać to, co było mu potrzebne.
    Jego kolega westchnął pod nosem, ale wziął się za rozkopywanie tej ziemi, która przeszkadzała w dostaniu się do celu. Zajęło mu to kilka minut, ale zakończyło się sukcesem, za co nie uzyskał żadnego słowa podziękowania czy pomocy przy wydostaniu się z tego małego grobu. Musiał radzić sobie sam, ale zdołał już przyzwyczaić się do tego, iż jego praca – nawet głupie zafarbowanie pod osłoną nocy koszuli jakiegoś hrabiego na różowy kolor – nigdy nie spotykała się z jakimkolwiek uznaniem, a brana była za coś pewnego.
    Sam wygramolił się z dołu i otrzepywał ubranie z tych drobin, które się do niego przyczepiły, a Uśmiechnięty Zabójca za pomocą małego skanera starał się zebrać odciski z opuszka palca wskazującego kobiety, którą zamordował zaledwie przed tygodniem, a której zaginięcie dopiero tej nocy zostało zgłoszone policji, o czym wiedział, podsłuchując każdy z posterunków w mieście. Mając je, nie było przeszkód, by dorwał się do sejfu kobiety i jeszcze ją okradł. Ach, ten wieczór naprawdę zaczął się dobrze układać.
    Gotowe – wyszeptał i uśmiechnął się jeszcze szerzej, zmieniając postawę na wyprostowaną. Spojrzał na swojego pomagiera.  Następnym razem, jeśli będzie mi potrzebna, weź ją ze sobą.
    Towarzysz zbrodni spojrzał na niego jak na największego kretyna, jakiego poznał. Gdyby tylko znał etymologię słowa kretyn, może nie nadużywałby tego określenia, ale nie o to teraz chodziło. Tylko o nią, tę kobietę, która leżała u ich stóp pokryta grudkami ziemi. I ani trochę nie wyglądała na chętną, by gdziekolwiek z nimi pójść. 
    – Przecież ona, kurwa, nie żyje.
    – Aha.  – Na twarzy rozmówcy tylko przez moment gościł wyraz konsternacji. – No to najpierw ją wykop.  Choć nie, przecież teraz zajęło ci to w chuj czasu. Następnym razem, jak będę potrzebował, to odetnij jej palec, a mnie tu nie wzywaj. Mam dość spraw na głowie, by jeszcze martwić się martwymi.
    Dokonano tego, o co chodziło, przyszła pora, by się stąd zabierać do kolejnych obowiązków. W końcu skarby ze sejfu same się nie wydostaną.
    Uśmiechnięty Zabójca nawet przez chwilę pomyślał, że mógłby pomóc w zakopywaniu na nowo zwłok, ale w tej chwili, kiedy podjął decyzję, że jednak nie, coś się zmieniło w powietrzu. Stało się jakieś takie ciężkie, jakby chciało dać do zrozumienia, że zaraz coś się wydarzy.
    I tak też w istocie było. Bowiem za płotem pojawiły się jakieś głowy i kroki, co nie mogło wróżyć dobrych rzeczy. Przecież nie była to pora na jakieś manifestacje czy pochody, nie odbywała się jakaś masowa impreza, która tłumaczyłaby pojawienie się kilkunastu osób w tym samym miejscu na świeżym powietrzu. O żadnej imprezie plenerowej ani czarnej mszy w okolicy nie słyszał, dlatego morderca stał się czujny. Ale na pewne rzeczy było za późno.
    – Tu jesteśmy! – poniósł się okrzyk, na który zareagowali obaj mężczyźni. Łopata opadła, nietrzymana dłużej przez dłonie, a usta rozwarły się jak u ryb, które potrzebowałyby tlenu, ale zapomniały, jak go zdobyć. Dwie głowy patrzyły ponad płot w kierunku, skąd nachodziła Apokalipsa.
    To było odrobinę – bardzo! – zaskakujące, że ktoś wpadł na jego ślad i właśnie próbował zniszczyć coś, co mężczyzna dopiero zaczynał budować. Po starym bruku, o który nikt tu nie dbał, bo ostatni właściciel właśnie spoczywał u jego stóp, przez to podwórko pełne zaniedbania, ku niemu i jego koledze zmierzało czworo ludzi. Jedno z nich wyróżniało się znacznie na tle ubranych w czernie i granaty towarzyszy, co dostrzegł w tym mdłym świetle latarni, które docierało na podwórko, bo ta jedna osoba miała na sobie czerwoną sukienkę. Wyglądała niczym plama krwi, jak koszmar, który ze snu przeniósł się na jawę, by dokonać zemsty.
    Ale morderca nie mógł poddać się nagłemu uczuciu strachu.  Nie mógł pokazać po sobie, iż zaczyna odczuwać zawód, że jego jakże wspaniała kariera zabójcy właśnie się kończy. Postąpił więc o krok w stronę nadchodzących, uśmiechnął się krzywo i rzucił na powitanie:
    – Proszę, proszę, proszę. Jakże piękny kwiat się nam tu pojawił – powiedział, przypatrując się intensywnie kobiecie, dość ładnej, choć wciąż bardzo młodej, która patrzyła nań jak na największe zło. Niech go za takiego uważa, toć to najlepszy komplement. – Piękny, czerwony badyl. Czyżby wybierała się panienka na jakiś bal przebierańców po nagrodę za najlepszy kostium?
    Jego sytuacja nie była dobra, a on się jeszcze naigrywał, można to jednak było zrzucić na karb instynktu zachowawczego, który w ten sposób się u niego objawił. Kolega z łopatą, która legła u jego stóp, wyglądał na chętnego do ucieczki, lecz z korzeniami zamiast sprawnych nóg, musiał więc starać się wydostać z opresji, nie tylko siebie, ale i jego.
    Czwórka zbliżyła się na tyle, że teraz pozostało im jedynie przystanąć. Po ich pozach dało się poznać, że z prawem i przestępcami wszelkiej maści mieli do czynienia dość często. Dwóch poważnych typów w ciemnych ubraniach typu koszulka i koszula – jeden nawet miał krawat – pewnie dość często, panienka i jej wysoki kolega w okularach może rzadziej, ale i tak żółtodziobami raczej nie byli. Heh, takiego pojedynku jeszcze w życiu nie miał, może uda mu się zabawić, nim przestanie oglądać na wolności niebo.
    Młoda dama w czerwieni, jak ją sobie nazwał, wydęła wargi, jakby coś ją oburzyło, a on zaśmiał się w duchu na ten widok, gdyż był on nader zabawny, choć zupełnie nie pasował do tej nocy, do tego ogródka i do tego trupa, którego dłoń nadal wystawała z ziemi.
    – Czy pan się ze mnie naśmiewa? – zapytała niewiasta, z którą raczej do nieba by nie poszedł, bacząc na iskry w jej oczach. Za to do piekła jak najbardziej.
    Założyła przed sobą ramiona, bo ta pozycja obronna to było jedyne, co przyszło jej do głowy. Ponownie zaśmiał się w duchu na tę reakcję. Bawiła go ta mała coraz bardziej.
    – Bynajmniej.
    Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy, więc Maiti Oscuro, bo tak nazywała się ta kobieta, spojrzała w dwie ciemne doliny, jak można by określić oczy mordercy, których zło mogło ją zlęknąć, bo Pan akurat nie był z nią – za to ojciec, partner zawodowy i pewien detektyw już tak – i nie dojrzała w nich fałszu, lecz jawną kpinę. Nie mogła pozwolić, by ktoś z niej kpił, nie była bowiem jakimś obiektem w cyrku, w który można też rzucać zgniłymi jajami. Była człowiekiem i zasługiwała na szacunek od każdego, nawet od takiej mendy jak ten przestępca.
    Wzrok jej towarzyszy skupiał się na poszukiwanym Uśmiechniętym Zabójcy, toteż żaden z nich nie dostrzegł, iż Maiti rozejrzała się wokół siebie i chwyciła za długi patyk, jaki przed kilkoma dniami, kiedy mocniej wiało, musiał się znaleźć na tym opuszczonym podwórku robiącym za cmentarz, a teraz miała go tuż obok lewej stopy. Nie była to może najlepsza broń, ale lepsza taka niż żadna. Pozwolenie na glocka jeszcze nie przyszło, ale co się odwlecze, to nie uciecze.
    Morderca patrzył po tych, którzy chcieli go zapuszkować, i ani myślał iść im na rękę.
    Myślicie, że skoro mnie znaleźliście, to już wszystko się wam uda? zapytał, czując złość zastępującą u niego strach. Przez wiele miesięcy był dość nieuchwytny, może nawet trochę się w tym rozsmakował i zapomniał, więc popełnił błąd, ale nie chciał, by to się już skończyło. Przecież jeszcze tylu ludzi chciał pozbawić życia!
    Każdy pozostawia po sobie ślad odezwał się mężczyzna z czwórki, ten w skórzanej kurtce, który musiał być zawodowym detektywem, bo miał jego aparycję i tę wyższość w postawie. Nawet wybitne umysły dokonują błędnych obliczeń, a złoczyńcy pozostawiają coś, co na nich wskaże.
    Uśmiechnięty Zabójca założył przed sobą ramiona.
    Naprawdę? Więc pewnie teraz powiecie mi, co doprowadziło was do mnie, czyż nie?
    Nie. Jegomość w okularach, ten po lewej stronie kobiety, wyglądał jak jakiś schorowany nastolatek. Tylko niski głos świadczył o tym, że jest już dojrzałym człowiekiem. A przynajmniej nie tutaj. Jesteśmy tu, by pana aresztować.
    Winny zerknął na swojego pomagiera, swojego Robina, który chciał być wszędzie indziej, byle nie na tym podwórku i z tą łopatą, która tkwiła niczym zwłoki bez ruchu.
    Najpierw morderca popatrzył uważnie po murze sprawiedliwości, jak można nazwać tych przybyłych musicie nas złapać! krzyknął i chciał się ruszyć przed siebie.
    Było widać, że chce walczyć o swoje przeżycie, choć zdaje sobie sprawę, że na razie jest na przegranej pozycji. I choć kiedyś powiedziano mu, że jest makiaweliczny, co miało dowodzić jego psychopatyzmowi wówczas bardzo go to śmieszyło obecnie czuł, że to była prawdziwa ocena. Zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele zła w sobie nosi, ale nie chciał tego zmieniać, nie zamierzał też pozwolić innym, by próbowali go naprawić. Nie był zabawką, a wszystko, co zrobił, uczynił świadomie. Tylko nie bardzo chciał za to odpowiadać.
    Mimo wszystko to się nie mogło sprawdzić. Choćby mieli obaj gnać na złamanie karku, niewiele by im z tego przyszło, bowiem wszelkie możliwe drogi ucieczki zostały obstawione przez w pełni uzbrojonych, czujnych i gotowych na wszystko policjantów. A do tego Maiti także nie chciała dać im odejść bez sprawienia im solidnego lania.
    Ktoś nieznający jej osobiście mógłby wziąć ją za jakąś damę, kogoś postępującego prawidłowo zawsze i wszędzie, także w podobnych sytuacjach. Pewnie powinna działać roztropnie jak te panny z przypowieści o lampie i oliwie, ale w tej chwili dała się ponieść emocjom. Tym samym czerwień sukienki zadrgała mordercy i Robinowi przed oczami, kiedy kobieta wykonała obrót i tym cholernym badylem – nie powinien jej tak przezywać, kurza twarz! uderzyła każdego z nich w splot słoneczny. A tego nie dało się znieść ot tak, to było wręcz niemożliwe! O wiele lepsze było zgięcie się i upadek wprost na trawę pokrytą niedawnym deszczem. Przynajmniej pod nią nie kryło się sześć metrów mułu, w który można by wpaść, bo to nie było dno. Takie małe szczęście w tym całym nieszczęściu.
    – Mówiłam, że nie pozwolimy wam odejść, dlaczego więc mi nie uwierzyliście? – zapytała, patrząc po dwójce zwijającej się z bólu podczas zakuwania w kajdanki przez detektywa i jednego z jego podwładnych, który wezwany przez krótkofalówkę wpadł na podwórko, po czym odgarnęła grzywkę i westchnęła. Ach, te niedowiarki, czasami gorsze od Tomasza. Zerknęła na resztę mundurowych za swoimi plecami. – Chyba można by ich także odprowadzić do radiowozu, nie uważacie? – krzyknęła do nich, na co zareagowali odpowiednio.
    Pozostało patrzeć, jak policjanci uwijają się przy swojej pracy. Kiedy zabójca przechodził, krzywiąc się, obok dwójki prywatnych śledczych, jak mówili o sobie Oscuro i Bendito, okularnik zaśpiewał pod nosem:
    Uśmiechnij się, nawet jeśli jesteś smutny.
    Spotkało się to z ostrym spojrzeniem mordercy, ale nic więcej nie mógł zrobić, przegrany w swojej walce, bo odleciał w niej myślami zbyt wysoko, za blisko słońca i dał się spalić, nim osiągnął wszelkie szczyty.
    Maiti i Itzal – okularnik musiał mieć bowiem jakieś imię, nawet jeśli krył się za nim cień – odprowadzili obu wzrokiem, po czym kobieta zaśmiała się cicho i zwróciła twarzą do kolegi.
    – Tobie też się wydaje, że wyglądamy jak czterej Jeźdźcy Apokalipsy, kiedy tak pracujemy z moim tatą i panem Ilargia? – zapytała partnera, a szeroki uśmiech okrasił jej małą twarzyczkę.
Itzal przyjrzał się jej zza swoich szkieł i rzucił krótko:
    – Jeśliby tak było, to ty mogłabyś uchodzić za Głód. Ta czerwona sukienka jedynie podkreśla, jak wychudzona jesteś.
    Maiti roześmiała się głośniej na tę uwagę, co nie pasowało za bardzo do sytuacji, poza tym prywatny detektyw miał rację – kobieta wyglądała nie tyle szczupło i atrakcyjnie, co jak osoba chorująca od lat na anoreksję. A kiedy się poznali, tak nie było. Czyżby umknęło mu coś, co sprawiło taki stan? Powinien później o tym pomyśleć.
    – Ty za to byłbyś Zarazę, bo gdziekolwiek się pojawiasz, wszyscy nagle czują się chorzy na to samo i nawet mają podobne objawy!
    Nie było to może najlepsze miejsce na tego typu gdybanie, w końcu właśnie pakowano do radiowozu seryjnego mordercę i jego pomocnika, ale skoro ci mieli już kajdanki na nadgarstkach i wysłuchiwali swoich praw, co Oscuro i Bendito mieli robić?
    Wzrok kobiety pomknął od rodzica do dowodzącego całą akcją detektywa i z powrotem. Wyglądało to tak, jakby Maiti chciała coś do nich przypasować.
    – W takim razie mój tata byłby Wojną, bo on uwielbia wszczynać wszelkie kłótnie i awantury, zwłaszcza w sądzie z oskarżonymi, zaś ten funkcjonariusz powinien być Śmiercią. Powiedz, nie wygląda ci na nią?
    Jako że nie wiadomo, jakiej płci właściwie jest śmierć, może jest mężczyzną, który skrywa swoją twarz pod obszernym kapturem, a w przerwach między kolejnymi ofiarami trenuje rzucanie kosą i ma wyrzeźbione mięśnie? Patrząc na policjanta, którego koszulka opinała ciało na tyle, by dało się dojrzeć zarys sześciopaka, taka Śmierć mogłaby i istnieć.
    Itzal także spojrzał na tego, który doprowadził całą sprawę do końca, zmarszczył nos. Rozumiał, że koleżanka może być pod wrażeniem aparycji policjanta, wątpił jednak, by chciał mieć z nią do czynienia w romantycznym sensie – Oscuro była bardzo specyficzna, a jej hobby, szczerze mówiąc, bardzo dziwne. Nie było chyba na świecie faceta, który chciałby spotykać się z kimś takim jak ona.
    – Może i by był z tą swoją bladością. Ale czemu mamy być posłańcami końca, skoro obecnie przynosimy radość i nadzieję?
    Maiti wzruszyła ramionami i spojrzała w niebo. Czuła się dobrze, wiedząc, że po kilku dniach wysilania mózgu, szukania tropów i powiązań mogli w końcu odpocząć od wszelkiego zamieszania i uwolnili miasto od kogoś, kto chciał je zepsuć.
    – Myślisz, że pojawi się o nas jakaś wzmianka w gazecie?
    – A co, nagle zapragnęłaś sławy i blasku jupiterów?
    Znowu się roześmiała, a dźwięk ten pognał wraz z nagłym podmuchem wiatru gdzieś poza to podwórze, które ostatnio doświadczyło jedynie śmierci.
    – Niekoniecznie. Po prostu nie wzgardziłabym kilkoma zleceniami. Obecnie moja lodówka ma za towarzystwo jedynie światło, przykro mi trochę z tego powodu.
    Itzal rozumiał to, sam nie miał jakiś wielkich zapasów w spiżarni, przypływ gotówki dobrze by mu zrobił.
    – Kto wie? – Także spojrzał w niebo. – Może twój tata pochwali się w wiadomościach, jaką to ma zdolną córkę, i już niedługo ktoś zleci nam coś porządnego? Albo miasto zapłaci nam za tego psychopatę? Chyba burmistrz ma jakiś specjalny budżet na podobne rzeczy, czyż nie?
    Zagłębiając się w podobne teorie, Oscuro i Bendito porzucili to miejsce bez duszy, kiwając głowami, żegnali się z kolejnymi funkcjonariuszami i odchodzili w ten przyjemny mrok, który nie stanowił dla nich zła, bo tej nocy nieśli w sobie jasność i radość zbyt wielką, by ktoś lub coś chciało im zagrozić.
    Ale nowy dzień mógł być różny. Taki sam jak ten lub całkowicie odwrotny, jeśli tylko ktoś przewróci klepsydrę dób, by mogła panować równowaga. O tym przekonać się mieli po kolejnym otwarciu oczu.
    Nie mogli tylko zapomnieć o jednym – któreś otwarcie oczu będzie tym ostatnim. 

2 komentarze:

  1. Fajnie, ze napisalas juz kolejan czasc do nowej serii. Seryjny zabojca I jego pomagier, interesujace :)seryjni mordercy zwykle kojarza mi sie z zamotnikami, ale mordy zespolowe to juz wyzszy poziom. PS: w twoim poczuciem humoru nie jest tak zle, razcej z naszym rozumieniem slowa pisanego :P Zastanawiam mnie czy mordercy glonym motywem sa piniadze czy ten sejf to tak przy okazji, bo sie trafil. Ciezko rozgryzc psychike mordercy, ale mam nadzieje, ze z twoich tekstow niedlugo dowiemy sie o nim wiecej i o jego motywach. Wyobrazilam sobie to cizki powietrze, jak taka cisza przed burza, ktora wywoluje gesia skorke na karku. Az sie wzdrygnelam. Pierwsze co pomyslalam o tej czworce to to, ze to fani zbrodniaza :), badz dwujka czlonkowie mafii i dwojka ich goryle... a okazalo sie ze to nasza pani detektyw z sytuowej serii. Tak! aresztujcie zwyrodnialca:) szkoda, ze jego kariera zbrodnialcza nie zostala rozwinieta na wiecej tekstow, ale jestem pewna, ze znajda sie inni do rozpracowania. Wojownicza ta Oscuro. I na koniec urocza wymiana ripost. Niezly tekst. Fajnie jest poczytac cos w innym gatunku, mysle, ze seria o detektywach ma przyszlosc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bu, a myślałam, że akcja dzieje się w XX wieku, co jakoś mi pasowało do ogólnego klimatu tej historii, ale może dokonała tego moja wyobraźnia XDD.
    Piękny, czerwony badyl? To jej kuźwa zasunął komplementem XDDD.
    Trochę kłuje mnie w oczy ten Uśmiechnięty Zabójca pisany kursywą. Myślę, że pisanie tego pseudonimu z dużych liter to już odpowiednie wyróżnienie.
    WTF, załatwienie gości badylem było... śmieszne XDDD. Jak próbowałam to sobie wyobrazić w głowie, to aż niemal niewiarygodne, że tak jej się udało w splot słoneczny zwykłym badylem trafić.
    Jejciu, to "uśmiechnij się, nawet jeśli jesteś smutny" to mi się z Jokerem kojarzy XD. Aż mnie ciary przeszyły.
    Ej, ale porównanie do Jeźdźców Apokalipsy jest naprawdę fajne :D. Fajnie się w ogóle wyjaśnia tytuł. I fajnie, że bohaterowie są przedstawieni w taki sposób. Aczkolwiek jakoś nie mogę połączyć tej części z poprzednią. Jakby nie były swoją kontynuacją. Ale może przez tydzień zdążyła mi już fabuła wyparować z głowy i odezwała się moja skleroza XD. No, przyznaję, że czuję tu jakiś klimat. Wciąż jest to wątła nić historii i jeszcze jej nie zdołałam pokochać, ale coś tu się dobrego klei!

    OdpowiedzUsuń